Читать книгу Łzy Nemezis - Rafał Dębski - Страница 7
Rozdział III
ОглавлениеW gorące południe ulice Jerozolimy zupełnie się wyludniły. Nawet niestrudzony nosiwoda zaległ w cieniu pod murem, żeby wydyszeć ze zmęczonych krzykiem płuc chociaż odrobinę gorąca. Spojrzał w kierunku pałacu. Odkąd Salah ad-Din przybył do miasta, ani razu nie ukazał się publicznie. Muzułmańska ludność zaczęła między sobą szeptać, że musiało zajść coś bardzo niepokojącego, skoro zazwyczaj szczodrobliwy i łaskawy władca zaniechał nawet rozdawania jałmużny przed bramą swej siedziby. Żeby to chociaż jedynie wyznawcy Proroka snuli takie przypuszczenia. Gorzej, że chrześcijanie i Żydzi również to zauważyli, a każda wieść o kłopotach Jego Wysokości z pewnością ucieszyłaby ich niepomiernie. Nosiwoda zgrzytnął zębami. Kiedy nadejdzie wreszcie taki czas, że będzie można wyżenąć niewiernych z Jerozolimy? Kiedy przestaną się wieszać pańskich klamek i zabierać pracę uczciwym wyznawcom Proroka?
– Skąd też u emirów taka ufność w wiedzę greckich doradców – mruknął, patrząc z obrzydzeniem na leżące obok niego naczynia i bukłaki. – Czemu chcą otaczać się giaurami, skoro wystarczy rękę wyciągnąć, by przywołać wiernego człowieka ze swego ludu.
Przymknął oczy. Nie na jego prosty rozum te wszystkie sprawy. Lepiej zasnąć i wyśnić sobie świat, w którym ludzie padaliby na twarz właśnie przed nim, w którym nadobne nałożnice nacierałyby olejkami jego stopy, czekając z drżeniem serca, którą z nich wskaże, aby najbliższej nocy ulżyła wypełnionym żądzą lędźwiom swego pana. A może jeszcze lepiej niech przyśni się suty obiad, taki, który sprawi, że pusty żołądek odklei się wreszcie od krzyża, zmęczonego dźwiganiem ciężkich naczyń...
– Widzę, że pokładasz w nim wielkie zaufanie – rzekł Salah ad-Din, uważnie obserwując smukłą postać stojącego przed nim człowieka. – Czy ostatnie spotkania i bliskie stosunki z królem Franków nie przysłoniły ci świata? Czy nie zacząłeś zbytnio liczyć się z niewiernymi?
– Nie, bracie – odrzekł Malik al-Adil. – Wiesz dobrze, jak z tym jest. Z Anglikiem rozmowy prowadzić trzeba, inaczej cięgiem byśmy się jeno bili, a to łatwo może zakończyć się niespodziewaną klęską, bo trudno mu zaiste dotrzymać pola. Lepiej prowadzić rozmowy, niech będzie przekonany o możliwości ugody i wyciągnięciu korzyści najmniejszym kosztem. Jeśli zaś chodzi o tego giaura, można wierzyć jego słowom. Gdyby chciał, czyż nie mógł wrazić sztyletu w moje serce, gdy wiózł mnie przywiązanego do końskiego grzbietu? Czyż nie mógł wziąć mnie w pęta i zawieźć do swoich, żeby odebrać sowitą nagrodę? Czyż nie miał tysiąca okazji, żeby mnie zdradzić? Nikt by się o tym nie dowiedział, kiedy błądziliśmy po pustyni w poszukiwaniu twoich śladów. Pamiętaj, Jusuf, że i wśród niewiernych są ludzie godni szacunku, potrafiący dotrzymać przysiąg.
– Wiem. Jednakże wolałbym nie rozprawiać o sprawach państwowych w obecności kogoś, kogo oczy są przezroczyste, a włosy jasne niby spłowiała na słońcu płachta namiotu. To budzi we mnie niepokój.
Malik ułożył się wygodniej na poduszkach.
– Wyjdź, Ibn Suan – rzucił. – I bądź w pogotowiu. Być może niebawem cię wezwę.
Niebieskooki zniknął za drzwiami, Al-Adil spojrzał na sułtana.
– Każ przynieść fiołkowego szerbetu – mruknął. – Upał daje się we znaki nawet w północnym skrzydle pałacu.
Salah ad-Din klasnął w dłonie. Po chwili pojawiła się złocona misa wypełniona po brzegi wonnym napojem. Książę zaczerpnął pełny kubek, przez chwilę delektował się smakiem, po czym przemówił:
– Słyszałeś, co rzekł mój giaur. Dżamil przed śmiercią pomyślał o człowieku, którego imię mnie samemu przyszło na myśl, gdy tylko odzyskałem zmysły. Abd al-Hadżib. Trzeba go koniecznie sprowadzić, i to jak najszybciej!
– Nie trzeba go sprowadzać. – Salah ad-Din lekko przekrzywił głowę, obserwując pojedynczy promień światła, który przedarł się przez szczelnie zaciągnięte zasłony.
– Jak to nie trzeba?! Tylko on może coś zaradzić! Tylko jemu...
Przerwał mu niecierpliwy gest.
– Nie ma potrzeby znikąd go sprowadzać – powtórzył sułtan. – Za kilka dni zjawi się w Jerozolimie.
Malik spojrzał na brata z podziwem.
– Czyżbyś wpadł na ten sam koncept? Kazałeś go przywieźć?
Sułtan zagryzł wargi.
– Nie, nie kazałem. W ogóle o nim nie pomyślałem, ani przez chwilę. Znasz mnie, mam zbyt trzeźwy umysł, żeby dać wiarę takim gusłom... Może trudno w to uwierzyć, ale spotkaliśmy go po drodze. Nie przyjechał razem ze mną, bo zasłabł od wysiłków podróży. Zostawiłem go z kilkoma ludźmi w małej wiosce. Kiedy trochę wydobrzeje, natychmiast go przywiozą.
– Sam widzisz, że los nam go podsunął. Cóż za przypadek. Widać wola Allaha...
– To nie los ani żaden przypadek. Al-Hadżib jechał na spotkanie ze mną. A przecież nikt nie mógł wiedzieć, którędy podążam! Znalazł mnie jednak wśród skał i piachu, jakby ktoś dokładnie mu objaśnił, gdzie powinien szukać!
– Nigdy go nie doceniałeś.
– Ja po prostu nie wierzę w czary i niesamowite gminne opowieści! To znaczy nie wierzyłem do tej pory... – dodał ciszej. – Z każdym jednak dniem coraz mniej jestem pewien swoich racji.
Malik uśmiechnął się nieznacznie.
– Mówiłem ci...
– Daj spokój! Tego, czego się od niego dowiedziałem, wolałbym nigdy nie usłyszeć. Lepiej, by Allah zesłał na mnie śmierć w którejś z bitew!
– Co ty mówisz? Bez ciebie, bez naszego rodu Frankowie już dawno zagarnęliby całą Palestynę i resztę ziem, pewnie aż po Egipt!
– Beze mnie, bez ciebie – odparł przez zaciśnięte zęby Salah ad-Din – i bez naszego rodu nie zawisłaby nad tą ziemią groźba bodaj straszliwsza od najazdu wrażych armii!
Malik usiadł. W głosie sułtana zabrzmiało coś, co było zupełnie nowe, obce. Czyżby strach? Nieulękły wódz, zwycięzca spod Hittinu, miałby powody, aby tak bardzo się czegoś obawiać? Chyba tylko mocy nadprzyrodzonych. No tak... nadprzyrodzonych... Przecież tam na pustyni...
– Pamiętasz mułłę, który przywiódł do nas Fatmę? – spytał Salah ad-Din.
– Oczywiście. Sam go przydzieliłeś, by zadbał o jej nauki. Gdyśmy ich wówczas napotkali przed Ar-Ramlą, obiecałeś obsypać go złotem po powrocie, choć Fatma okazała się niespełna rozumu... A tak się uradowałem, gdy ją zobaczyłem...
– Wtedy obiecałem obsypać go złotem za wierność i odesłałem do Jerozolimy, a teraz wtrąciłem do lochu! Jeśli go nawet obsypię złotem, to w szczelnej beczce, tylko po to, by się wśród tego bogactwa udusił! Ten szubrawiec nie powiedział nam wszystkiego. Nie powiedział chociażby tego, że nasza siostra była brzemienna!
Al-Adil wciągnął gwałtownie powietrze.
– Jak powiadasz? Brzemienna?! Ale z kim? Kto się ośmielił...
Patrzył na sułtana oczami, w których lśniła wściekłość i żądza zemsty.
– Powiedz, kto?!
– Wolałbyś nie wiedzieć... Powiem później, kiedy uzyskam całkowitą pewność. – Zamyślił się. – Mnie zwą Salah ad-Din, ciebie Sajf ad-Din... Dla ludzi jesteśmy wszechmogącymi władcami, kimś na kształt bogów... Jednakże są sprawy, na które nie mamy żadnego wpływu, za to one wywierają na nas wielki nacisk...
– Chcę sam przesłuchać tego mułłę! Własnymi rękami zadam mu najstraszniejsze tortury i dowiem się wszystkiego!
– Jak sobie życzysz. Lecz powiedział już tyle, że kazałem zgładzić zdrajcę jutro o świcie. Od kogo brał pieniądze, sam chyba dokładnie nie wiedział. Być może od Angelosa z Konstantynopola, być może od kupców genueńskich czy weneckich, ale na pewno, tak czy inaczej, przepływały przez parszywe ręce Izaaka Komnenosa. W tej sprawie jest więcej tajemnic niż skał na pustyni.
– Komnenos – warknął Al-Adil. – Zawsze mówiłem, że trzeba zgładzić tego zdradzieckiego węża! To u niego na Cyprze przebywała Fatma niedługo przedtem, nim słuch o niej zaginął!
– Nie inaczej. Ale, jak już powiedziałem, sprawa nie kończy się i na Izaaku... Nie wiem, dokąd mogą nas zaprowadzić wieści, które wyrwałem zdrajcy. Złoto sięga dalej niż ręce nawet największej na tym świecie władzy. Czasem wydaje mi się, że jedynie Allah nie jest od niego zależny. Czego, niestety, nie można powiedzieć o jego kapłanach. Zresztą nie inaczej ma się rzecz także z duchownymi chrześcijan. Wszyscy oni jednacy, głosiciele prawdy! Chciwi niegodziwcy.
– Zaraz. – Malik potrząsnął głową. – Powiedz mi jeszcze, gdzie jest teraz Ryszard? Masz o nim jakieś wieści? Tylko patrzeć, jak zjawi się pod murami!
Saladyn uśmiechnął się smutno.
– Król Franków ma w tej chwili ważniejsze sprawy na głowie niż planowanie zdobycia Jerozolimy. Wyobraź sobie, że w Akce rozpocznie się niebawem, jeśli już nie wybuchła, wojna między Pizańczykami a Genueńczykami. Od dawna wchodzili sobie w drogę i wzajemnie odbierali zyski z handlu, a teraz uznali, iż nadszedł czas rozstrzygnięć. W samą porę dla nas.
– O to „w samą porę” musiałeś pewnie starannie zadbać! Szkoda, że mnie nie było, gdy wysyłałeś do Akki ludzi, by wzniecili tumult. Doręczyliby ode mnie pismo dla Gwidona, by poparł kupców z Pizy! Mam z nim swoje sprawy, uczyniłby to, a chaos zapanowałby o wiele większy niż przy zwykłym kupieckim zatargu.
– Nie wiedziałem, czy przeżyłeś, nie mogłem zatem czekać, a zresztą nie było na to czasu. Lecz nie myśl sobie, żebym czegoś zaniedbał. We właściwym momencie Gwidon otrzyma od ciebie odpowiedni list.
Malik spojrzał na brata z niekłamanym podziwem.
– Są takie chwile – powiedział – że naprawdę zaczynam się ciebie lękać! Opowiedz lepiej, czego się wywiedziałeś o losach Fatmy. I gdzie jest dziecko, skoro brzucha już po niej nie znać?
– Właśnie, oto pytanie. Gdzie jest dziecko? Mułła bredzi takie rzeczy, że nawet przesądny wieśniak kazałby to włożyć między bajki! Najchętniej bym przyjął, że bękart nie żyje, tym bardziej że i mułła, i Fatma mamroczą o jakimś cmentarzu pod Damaszkiem. Jak mniemam, tam pochowali noworodka.
– Skąd jednak w tym wszystkim ifryt? – szepnął Malik. – Pamiętam, jak stara Selima opowiadała pewną historię... Taki gniewny demon pojawia się wtedy, gdy...
– Nie czas na snucie babskich opowieści! Ty odpoczywaj, a ja pójdę rozmówić się z Al-Hadżibem. Przysłać tancerki do twojej komnaty?
Malik pokręcił przecząco głową.
– Chcę zostać sam. Zresztą przed drzwiami czeka na mnie giaur. Każę go odesłać do moich kwater, lecz wpierw niech nas zaprowadzą do Fatmy. Prosił mnie o to gorąco, a ciekaw jestem jego zdania.
– Wciąż jest wdzięczny za to, że uratowała go przed twoim gniewem?
– Ma ku temu powody. Wiesz przecież doskonale i on o tym wie, że gdyby nie prośby siostry, za jego śmiałe spojrzenie i nieobyczajne słowa kazałbym go wtedy oślepić, a następnie rozerwać końmi. Mam nadzieję, słabą co prawda, że jego obecność pomoże jej odzyskać zmysły.