Читать книгу Łzy Nemezis - Rafał Dębski - Страница 9
Rozdział V
ОглавлениеPrzybył poseł do Waszej Miłości – oznajmił pokojowiec.
Konrad z Montferratu uniósł pytająco brwi.
– Od króla Ryszarda?
– Nie, panie. Powiada, że przynosi wieści od szejka Sinana. Czeka na dziedzińcu.
Konrad skrzywił się niechętnie.
– Wprowadź go.
– Co ty masz za sprawy z Sinanem? – spytał stojący przy oknie Balian z Ibelinu.
– Zaraz się dowiesz – mruknął Konrad i zerknął w stronę żony. – Oboje się dowiecie.
Izabela wstała znad krosien. Podeszła do męża, zajrzała mu głęboko w oczy.
– Kochany mój – rzekła miękkim, aksamitnym altem – czyżbym wyczuwała w twoim głosie troskę?
– Sama wiesz, najmilsza, że ten, kto musi się znosić ze Starcem z Gór, nie ma wielu powodów do radości. Człowiek ów, o ile to w ogóle jest człowiek, stanowi zagrożenie większe niż kobra ukryta w kołysce niemowlęcia.
– Lecz powiedz, co jest na rzeczy?
– Powtarzam, że za chwilę oboje się dowiecie. Zresztą to sprawa dość powszechnie znana. Podaj mi kuszę i bełt, Balianie. Przybysz z Al-Kahf może okazać się kimś więcej niż tylko posłańcem.
Skrzydło drzwi uchyliło się. Do komnaty wszedł człowiek o smagłej cerze, odziany jak Beduin. Spod zawoju spoglądały czarne, przepaściste oczy.
– Jestem Selim, poseł tego, którego nazywacie Starcem z Gór. Mój władca, czcigodny szajch Raszid ad-Din Sinan z Basry, śle pozdrowienie markizowi Montferrat, przyszłemu królowi jerozolimskiemu. Wyraził nadzieję, iż zastanę was w dobrym zdrowiu, a także kazał przekazać podarek dla waszej żony, pięknej Izabeli.
Sięgnął pod burnus. Konrad natychmiast uniósł kuszę, a Balian wydobył sztylet. Posłaniec pokręcił głową, powolnym ruchem wydobył dłonie z fałdów szaty.
– Możecie się nie obawiać, panie. Gdyby szajch Sinan pragnął twej śmierci, zapewniam, iż nadeszłaby niezauważona. Królowo Jerozolimy – zwrócił się do Izabeli – racz przyjąć ten drobiazg.
W wyciągniętej dłoni zalśnił wspaniały diadem.
– Wykonali ten klejnot najbieglejsi rzemieślnicy w dalekiej Bucharze. Diamenty zaś, którymi jest ozdobiony, szajch otrzymał w podarunku od pewnego wezyra z Damaszku.
– W podarunku – mruknął Balian. – Też coś. Chyba jako okup albo zapłatę za zabicie kogoś niewygodnego!
Spojrzały na niego oczy o dziwnym, niepokojącym wyrazie.
– To nie ma w tej chwili znaczenia, szlachetny panie. Najważniejsze, że diadem ten trafi do rąk kobiety, która nań zasługuje. Niech przyozdobi godne tego skronie.
– Połóż go na stole – odezwał się Konrad. – Tylko powoli. Pamiętaj, że bacznie obserwuję każdy twój ruch!
Selim posłusznie odłożył klejnot.
– A teraz mów, z czym cię przysyła szejk!
– Czcigodny szajch Sinan prosi o zwrot ładunku okrętu, który raczyłeś swego czasu zagarnąć, zapewne, jak chce wierzyć, na skutek nieporozumienia, jakie w czas wojenny może się zawsze przydarzyć. Liczy także na to, że wraz ze statkiem powrócą do niego ludzie z załogi, bowiem wielu z nich znał i darzył przywiązaniem...
– Nie zwrócę żadnych towarów! – przerwał mu Konrad. – Sinan powinien wiedzieć, że straciłbym twarz, gdybym teraz ustąpił.
– Jednakże zwolnienie ludzi pojmanych na statku w niczym by nie naruszyło twojej godności, panie. Szajch jest gotów puścić w niepamięć obrazę, jaką stanowił rabunek jego własności, jeżeli uczynisz przynajmniej tyle.
– Nie uczynię niczego! – warknął Konrad. – Wróć i powtórz to Sinanowi! Możesz też zabrać diadem!
Za plecami usłyszał ciężkie westchnienie. Uśmiechnął się w duchu. Kobieta, choćby królowa, to zawsze kobieta i żal jej będzie każdej błyskotki.
Poseł milczał przez dłuższą chwilę.
– Starzec z Gór – rzekł – spodziewał się podobnej odpowiedzi. Dlatego gotów jestem do wypełnienia drugiej części posłania.
Pod burnusem zafalowało, jakby poseł wykonywał skomplikowane ruchy dłońmi. Konrad ścisnął mocniej kuszę, spodziewając się ataku. Selim jednak stał bez ruchu. Po chwili na jego twarzy zagościł krzywy uśmiech. Dziwny to był grymas, ni to zwiastujący wielką radość czy nawet rozkosz, ni to wyraz cierpienia. Postąpił krok do przodu, a wtedy przeszyła go strzała. Spojrzał na swoją pierś, obserwując, jak bełt unosi się i opada wraz z coraz płytszym oddechem. Wtedy przypadł doń Balian i z rozmachem wbił mu w plecy sztylet.
Selim padł na kolana.
– To... było niepotrzebne – szepnął. – Zadałem sobie śmierć wcześniej, niż wyście to zdołali uczynić, przeklęci giaurzy...
Padł na bok, potem przewrócił się na plecy i wyprężył nogi w ostatnim śmiertelnym spazmie. Burnus na brzuchu zabarwił się krwią.
Balian zdumiony uniósł materiał.
– Jezu Chryste! – rzekł, patrząc z osłupieniem na straszliwą ranę. – On sobie wypruł wnętrzności! Wypruł i wyciągnął na wierzch!
Konrad podszedł, spojrzał i splunął z obrzydzeniem. Po komnacie rozszedł się odór surowizny. Izabela wybiegła, zanosząc się szlochem.
– To znak, mój przyjacielu – powiedział Balian. – Sinan ma na swoje usługi całą armię podobnych straceńców...
– Wiem.
– Wydaje mi się, że bardziej niż o towary chodzi mu o zwrot załogi statku.
– Wiem.
– Pewnie było w niej przynajmniej kilku asasynów, a na nich Starcowi z Gór może zależeć nie mniej niż na złocie.
– Wiem.
– Wiem i wiem! – zniecierpliwił się Balian. – Powtarzasz to jak obłąkany! Wiem, że wiesz! Nie rozumiem tylko, dlaczego nie chcesz zwrócić mu jeńców. Po co ci oni?
Konrad spojrzał na niego pustym wzrokiem.
– Nie ma żadnych jeńców – powiedział cicho. – Kazałem wszystkich utopić.
– Sinan będzie chciał dokonać zemsty, gdy się dowie!
– Na pewno już się dowiedział. Ale gdyby chciał mnie zgładzić, zapewne już bym nie żył. Słyszałeś kiedyś, żeby ktokolwiek zdołał ujść asasynom? Chyba że ucieknie daleko za morze. Nie, Balianie, on zdaje sobie sprawę, że prędzej czy później zostanę królem. Do tej pory myślałem, że chce mieć możliwość wywierania na mnie wpływu... To dlatego upomina się o swoich ludzi. Chyba nie przypuszczasz, żeby ich los naprawdę go obchodził! Starzec z Gór marzy o tym, żeby chociaż w części izmailicki zakon mógł sterować poczynaniami władcy Królestwa Jerozolimskiego... To znaczy takie miałem przekonanie aż do dzisiejszego dnia.
– A co nim zachwiało?
– Sam nie wiem... Jednakże mam pewne przeczucia. Tutaj jest coś więcej... a raczej KTOŚ więcej. Sinan nie robi niczego na darmo. Ani za darmo. Jest chyba bardziej chciwy niż pizańscy i weneccy kupcy razem wzięci. Muszę się liczyć z tym, że ktoś chce zapłacić za moją głowę, a suma musi być ogromna, skoro opłacało mu się przesłać Izabeli tak bogaty dar. Ten trup to znak dla mnie.
– Co zamierzasz uczynić?
– Muszę nad tym pomyśleć. Komu aż tak może zależeć na mojej śmierci?
– Naszym baronom? Saladynowi? Ryszardowi wreszcie?
– Nie wiem, Balianie. Izmailici zachowują się w tej wojnie bardzo wstrzemięźliwie, czerpiąc korzyści, skąd się da, i umacniając swoją pozycję. Nie będą się wikłać w niepotrzebne układy.
– Zatem kto?
– Nie wiem! Ale trzeba się mieć na baczności. Każę wzmocnić straże w mieście i wokół mej siedziby. Tobie też to doradzam.