Читать книгу Córka Kossaka - Rafał Podraza - Страница 16
Оглавление
W starej rezydencji Kossaków wśród różnych portretów familijnych znajdował się duży obraz. Przedstawiał on na tle lasu mały wózek zaprzężony w kucyka, a na nim dwie panienki w fantazyjnych kapeluszach letnich. Starsza – poważniejsza; młodsza, z filuterną minką – widać od razu, że z usposobienia ruchliwsza i żywsza. Data powstania obrazu była podobno przemalowywana parokrotnie… bowiem stanowiła pewnego rodzaju metrykę córek Wojciecha Kossaka.
Dwie siostry, jednak bardzo różne i jako kobiety, i jako autorki (…). Trudno było o większy kontrast niż pomiędzy liryką Marii a satyrycznymi utworami Magdaleny. U jednej wszystko było poezją, u drugiej dowcipem. Jedna nastawiona do wewnątrz, druga na zewnątrz. Jedna była egzotycznym kwiatem cieplarnianym, stroniącym od ludzi, druga kobietą sportową i towarzyską, lubiącą publiczne występy, narty, kajak, dancing, brydża, flirt, morskie wycieczki i cały repertuar przyjemności, których dostarcza luksusowe życie współczesne. (…) Magdalena posiadła kapitalny zmysł humoru i talent parodystyczny. Najlepszym utworem tej publicystyki, która według Kornela Makuszyńskiego ostrzyła sobie codziennie język jak brzytwę na pasku, pozostanie jej pierwsza książka Na ustach grzechu, rozkoszna parodia Trędowatej i innych powieści tego typu.
Później autorka Świadomego ojcostwa pisywała i drukowała dużo, w przeróżnych czasopismach i publikacjach zbiorowych, nie wyłączając „Kalendarza Gazowni Krakowskiej”. Jedynie krakowski „Kurier” zamknął przed nią swoje łamy. Znalazła się na czarnej liście redakcyjnej. Magdalena Samozwaniec miała nawet trudności z umieszczeniem w tym dzienniku płatnych komunikatów o swych występach autorskich.
Powodem tej niełaski był złośliwy felieton zamieszczony w jakimś warszawskim piśmie o stosunkach panujących w redakcji „Kuriera”. Grono współpracowników tego pisma porównała Magdalena do „tresowanych piesków”, które skaczą na dwóch łapkach wokoło swego chlebodawcy, wszechpotężnego Mariana Dąbrowskiego.
Poza tym jednym wypadkiem potrafiła Magdalena Samozwaniec swą twórczość całkiem dobrze skomercjalizować. Robiła sobie nawet z tego pewnego rodzaju sport. Za ten felieton będą rękawiczki, za drugi – nowy kapelusz, wieczór autorski w „Koperniku” – rata za suknię, za książkę wydaną przez „Rój” – wyjazd za granicę lub chociażby tylko do Zakopanego. To były jej preliminarze budżetowe.
Felietony Magdaleny miały dużo wybornego humoru, więcej jednak dowcipu miała sama autorka na co dzień, w życiu towarzyskim. Należała ona do tych osób, których nawet zwykłe powiedzenia stają się czymś bardzo zabawnym.
W wyższym stopniu dar ten posiadł Zygmunt Nowakowski. Gdy tych dwoje się zeszło, dowcipne pointy strzelały niby iskry na maszynie elektrycznej. Był to po prostu błyskotliwy dialog sceniczny. Oboje tworzyli kapitalny kontrast. Ona rozgadana, roześmiana, bardzo żywa, ruchliwa, duże enfant terrible. Komiczne rzeczy prawiła z dziecinną powagą, zabawnie afektowanym i lekko speszonym tonem, nie wymawiając dokładnie „r” i dla kompletu paru innych jeszcze spółgłosek, co nie było pozbawione swoistego wdzięku. On natomiast zawsze spokojny, opanowany, poważny – im coś weselszego mówił, tym bardziej ponurą przybierał minę. Spotkali się między innymi na pierwszym morskim rejsie statku m/s „Piłsudski”. Na wysokiej fali atlantyckiej całe towarzystwo okrętowe uległo morskiej chorobie, ci dwoje uprzyjemniali sobie swój stan takimi wierszykami: „Już widzę Madzię, jak w grób się kładzie”, „Już Kostusia idzie po Zygmusia”.
Ze swoimi wieczorami autorskimi objeżdżała Magdalena różne miasta i letniska w Polsce. Występowała wielokrotnie w Krakowie w Sali Kopernika na Uniwersytecie i w Klubie Zakopiańskim nad restauracją Trzaski, w Gdyni, Katowicach, przy czym szczególnie dobre stosunki wyrobiła sobie w Poznaniu. Tam też zdarzyła się zabawna historia. Po jednym z jej wieczorów ukazał się w jakimś „Orędowniku” czy innej lokalnej gazecie artykuł pt. Magdalena Samozwaniec przeciwko rozwodom. Treścią humorystycznej prelekcji były tym razem m.in. różne żarty na temat kobiet i mężczyzn, małżeństwa i rozwodów! Poczciwy przedstawiciel poznańskiego pisma potraktował to wszystko bardzo poważnie i uznał swawolną humorystkę za strażniczkę ogniska rodzinnego i szermierza w obronie nierozerwalności węzła małżeńskiego…
Na spółkę z Arturem Marią Swinarskim pisywała pani Magdalena satyryczne szopki, tradycyjne Kukiełki u Hawełki, wznawiane co roku w Sali Tetmajerowskiej. Później poeta na pamiątkę tej współpracy wyraził się o Krakowie: „Ty nie jesteś miastem mojej matki, jesteś tylko miastem mojej Madzi!”.
Na pewno dowcip Magdaleny nie miał tak intelektualnej finezji i wyrafinowania, jakie cechowały innych satyryków i „szopkarzy” warszawskich z grupy „Cyrulika”, nie mówiąc już o bezkonkurencyjnym pod tym względem Tuwimie. Jest to dowcip łatwiejszy, można powiedzieć popularniejszy, a także bardziej pogodny. (…)