Читать книгу Zbłąkany syn - Rainbow Rowell - Страница 6

2 SIMON

Оглавление

Maya Angelou powiedziała, że kiedy ktoś pokazuje nam, kim jest, powinniśmy mu wierzyć.

Słyszałem to w inspirującym programie telewizyjnym. Nadawali go po kolejnym odcinku Prawa i porządku, a ja nie zmieniłem wtedy kanału.

Kiedy ktoś pokazuje ci, kim jest, wierz mu.

Właśnie to powiem, kiedy będę rozstawał się z Bazem.

Zrobię to, żeby on nie musiał tego robić.

Widzę, że chce to zakończyć. Widzę to w jego spojrzeniu. A właściwie po sposobie, w jaki na mnie nie patrzy. Gdyby na mnie spojrzał, musiałby boleśnie zderzyć się z prawdą, jaką ofermę wziął sobie na barki. Jakiego nieudacznika.

Baz jest teraz na uniwerku. Kwitnie.

Przystojny jak zawsze. (Przystojniejszy niż kiedykolwiek. Wyższy, mocniej zbudowany, z zarostem, który zamieniłby się w brodę, gdyby tylko Baz zapragnął ją mieć. Zupełnie jakby wiek dojrzewania nie zaprezentował jeszcze wszystkich swoich możliwości).

Wszystko, co wydarzyło się w zeszłym roku…

Wszystko, co stało się z Magiem i z Szaroburem, uczyniło z Baza tego, kim miał się stać. Pomścił matkę. Poznał tajemnicę, wiszącą nad nim od piątego roku życia. Udowodnił, że jest mężczyzną i czarodziejem.

Udowodnił, że miał rację. Mag naprawdę był zły. A ja naprawdę byłem oszustem. „Najgorszym Wybrańcem, jaki kiedykolwiek został wybrany”, jak mawiał Baz. Miał rację co do mnie.

Kiedy ktoś pokazuje ci, kim jest, wierz mu.

Kiedy ktoś partoli wszystko, to jest kompletnym partaczem.

Nie wiem, jak dać mu to do zrozumienia jeszcze wyraźniej. Leżę na kanapie. I nie mam żadnych planów. Niczego nie obiecuję. Taki jestem.

Baz zakochał się w tym, czym byłem – potencjałem o nieznanej mocy. Bomby atomowe są niczym więcej jak potencjałem.

Teraz jestem następstwem.

Trzygłową żabą. Opadem promieniotwórczym.

Myślę, że Baz już by ze mną zerwał, gdyby nie jego współczucie. (I gdyby nie obiecał, że będzie mnie kochać. Magowie wysoko cenią sobie honor).

W takim razie ja to zrobię. Dam radę. Kiedyś igła jeżowca wbiła mi się w ramię. Wyrwałem ją z ciała zębami. Potrafię znieść ból.

Ja tylko…

Chciałem przeżyć jeszcze kilka takich nocy. Z nim będącym w pokoju razem ze mną, ze mną na powierzchni. Chociaż tyle.

Nigdy nie będę miał nikogo takiego jak Baz. Nie ma nikogo takiego jak on. Zupełnie jakby spotkało się kogoś wyjętego z legendy. Jest bohaterskim wampirem, utalentowanym magiem. Do tego zabójczo przystojnym. (Ja byłem kimś spoza legendy. Wiecie, że zostałem przepowiedziany? Byłem częścią ustnej tradycji).

Chciałem kilku takich nocy więcej…

Nie mogę patrzeć, jak Baz cierpi. Nie mogę znieść myśli, że to ja jestem powodem jego cierpienia.

– Baz – mówię. Podnoszę się i odkładam puszkę z cydrem. (Baz nienawidzi cydru; nawet jego zapachu).

Przystaje pod drzwiami.

– Tak?

Przełykam ślinę.

– Kiedy ktoś pokazuje ci, kim jest…

Do środka wpada Penny, trącając go drzwiami w ramię.

– Na Crowleya, Bunce!

– Mam to! – woła Penny i rzuca plecak na ziemię. Ubrana jest w workowaty fioletowy T-shirt. Ciemnobrązowe włosy splotła w bezładny węzeł na czubku głowy.

– Co masz? – Baz marszczy brwi.

– Jedziemy na wakacje! Wszyscy. – Wskazuje palcem Baza i mnie.

Pocieram oczy dłońmi. Sen klei mi powieki, chociaż od dawna nie śpię.

– Nigdzie się nie wybieram – mamroczę.

– Do Ameryki! – Penny nie daje za wygraną. Strąca mi stopy z kanapy i siada na podłokietniku, patrząc mi w twarz. – Na spotkanie z Agathą!

Baz parska śmiechem.

– Ha! Czy Agatha wie, że przyjeżdżamy?

– To będzie niespodzianka! – odpowiada Penny.

– Niespodzianka! – Baz zaczyna podśpiewywać. – Jesteśmy: twój były chłopak, jego chłopak i dziewczyna, za którą nigdy nie przepadałaś!

– Agatha mnie lubi! – Penny wydaje się urażona. – Po prostu nie jest wylewna.

Baz prycha.

– Wystarczyło jej wylewności, żeby prysnąć z Anglii jak najdalej od magii.

– Jeśli chcesz wiedzieć, to martwię się o nią. Nie odpowiada na moje wiadomości.

– Bo cię nie lubi, Bunce.

Spoglądam na Penelope.

– Kiedy ostatni raz miałaś kontakt z Agathą?

– Kilka tygodni temu. W normalnej sytuacji już by mi odpowiedziała. Nawet jeśli to byłby tylko komunikat, że mam dać jej spokój. I nie zamieszcza na Instagramie tylu zdjęć Lucy, co przedtem. (Lucy to suczka Agaty). Myślę, że czuje się samotna. Przygnębiona.

– Przygnębiona – powtarzam.

– W takim razie co to ma być: wakacje czy interwencja? – pyta Baz. Stoi oparty o framugę drzwi z założonymi rękami i podwiniętymi rękawami koszuli. Zawsze wygląda jak wyjęty żywcem z reklamy drogich zegarków. Nawet jeśli nie nosi żadnego.

– A czemu nie jedno i drugie? – odpowiada Penny. – Zawsze chcieliśmy zwiedzić Amerykę.

Baz przekrzywia głowę.

– My?

Penny spogląda na mnie z uśmiechem.

– Simon i ja.

Ma rację. Chcieliśmy. Przez chwilę nawet to widzę. Nasza trójka mknie pustą autostradą w starym kabriolecie. Ja prowadzę. Wszyscy mamy na nosie okulary przeciwsłoneczne. Słuchamy Doorsów, a Baz strasznie się na to krzywi. Ale koszulę ma rozpiętą do samego pępka, więc ja na nic nie narzekam. Niebo jest bezkresne, błękitne i pełne świetlnych refleksów. Ameryka

Skrzydła mi drżą. Tak teraz reagują, kiedy czuję się nieswojo.

– Nie możemy jechać do Ameryki.

Penny szturcha mnie nogą.

– Dlaczego nie?

– Bo nigdy nie przejdę odprawy bezpieczeństwa na lotnisku. – W tej chwili mój ogon leży wciśnięty pode mną, ale oplatam jego końcem swoje udo, by przypomnieć Penny o jego istnieniu.

– Przykryję cię zaklęciami – mówi.

– Nie chcę być przykryty zaklęciami.

– Pracowałam nad nowym zaklęciem, Simonie. Jest przepiękne…

– Osiem godzin w samolocie ze związanymi skrzydłami…

– Nowe zaklęcie sprawi, że znikną. – Penny uśmiecha się szeroko.

Patrzę na nią przestraszony.

– Nie chcę, żeby zniknęły.

Kłamię. Chcę, żeby zniknęły. Chcę znowu być sobą. Chcę być wolny, ale… nie mogę. Jeszcze nie. Nie umiem tego wytłumaczyć. (Nawet sam sobie).

– Tymczasowo – mówi Penny. – Myślę, że znikną na czas działania zaklęcia.

– A co z tym? – Znowu poruszam ogonem.

– Będziemy musieli użyć innego zaklęcia. Albo go podwiniesz.

Ameryka…

Nigdy nie myślałem, że dotrę do Ameryki. Chyba że musiałbym ścigać Szarobura aż tam.

– Problem w tym, że… – Penny przygryza dolną wargę i marszczy nos, jednocześnie zawstydzona i podekscytowana. – …już kupiłam bilety!

– Penelope! – To zły pomysł. Mam skrzydła. Ale nie mam pieniędzy. I nie chcę, by mój chłopak rzucił mnie pod Statuą Wolności. Dzięki. Wolę, żeby zrobił to tutaj. Poza tym nie umiem prowadzić auta. – Nie możemy tak po prostu…

Penny zaczyna śpiewać Don’t Stop Believing. Ta piosenka nie jest wprawdzie amerykańskim hymnem, ale była naszą ulubioną na trzecim roku, kiedy obiecaliśmy sobie, że pojedziemy w tę podróż pewnego dnia, gdy wygramy wojnę.

Stało się… Wygraliśmy wojnę. (Nie przypuszczałem, że to będzie oznaczało zabicie Maga i złożenie w ofierze własnej magii, ale zwycięstwo jest zwycięstwem).

Penny zawodzi dalej, namawiając mnie słowami piosenki, bym nie tracił wiary. Baz przygląda się nam ze swojego stanowiska obserwacyjnego w progu.

– Skoro już kupiłaś bilety… – mówię.

Penny zrywa się z kanapy na równe nogi.

– Tak, tak! Jedziemy na wakacje! – Milknie i spogląda na Baza. – Wchodzisz w to?

Baz nie spuszcza ze mnie wzroku.

– Jeśli sądzisz, że pozwolę wam włóczyć się samym po obcym kraju, zwłaszcza w tym klimacie politycznym…

Penelope znowu podskakuje.

– Ameryka!

Zbłąkany syn

Подняться наверх