Читать книгу Zbłąkany syn - Rainbow Rowell - Страница 9

5 BAZ

Оглавление

Spotykamy się na lotnisku. Snow już czeka. W pierwszej chwili go nie poznaję. A raczej poznaję go z innych czasów. Ma na sobie dżinsy i starą bluzę Agathy z logo drużyny lacrosse z Watford. (Muszę niby przypadkiem zostawić u niego w mieszkaniu jedną z moich futbolowych koszulek; Snow nosi wszystko, co znajduje na podłodze). Bluza jest zsunięta na plecy z powodu jego skrzydeł, ale tam nic nie ma. Naprawdę nic. Inne zaklęcia tylko pozwalają na ich ukrycie, chociaż ciągle można zobaczyć połysk lub cień. Dzisiaj nie ma absolutnie nic. Wyciągam rękę, by dotknąć przestrzeni między łopatkami, ale Snow obraca się w moją stronę.

– Cześć – mówi, zobaczywszy mnie. Nerwowym gestem bawi się kosmykiem włosów.

Nie zdążyłem cofnąć ręki, więc klepię go po ramieniu.

– Cześć.

– Penny nas odprawia, czy co tam trzeba zrobić. Nie miałem paszportu. – Przysuwa się do mnie i zniża głos do szeptu: – Ukradła komuś paszport i go zaczarowała.

Tak jakby Bunce już nie była w tarapatach. Wszyscy wiemy, że przy kupnie biletów lotniczych posłużyła się magią. To jedyna zasada Świata Magów, jakiej się trzymamy: żadnych magicznych fałszerstw. W światowej ekonomii zapanowałby chaos, gdybyśmy używali magii dla pieniędzy. Każdy czasem nagina zasady, ale matka Bunce jest członkinią Kowenu.

– Mam nadzieję, że ona wie, że jej matka z radością odda ją w ręce autorytetów.

Snow się niepokoi.

– Myślisz, że nas złapią? Cały ten wyjazd jest głupi.

– Nie. – Ciągle trzymam rękę na jego ramieniu, więc ściskam je mocniej. – Nie. Wszystko będzie dobrze. Jeśli ktoś spojrzy podejrzliwie, odwrócę jego uwagę przemianą w wampira.

Snow nie próbuje odsunąć się ode mnie. Może dlatego, że wyrwany ze strefy komfortu traci pole do praktykowania najgorszych nawyków. Bunce mogła mieć dobry pomysł z tą zmianą otoczenia…

– A skoro o tym mowa – mówi Simon – to przetrzymasz lot?

– Pytasz, czy poczuję żądzę krwi gdzieś nad Atlantykiem?

Wzrusza ramionami.

– Nic mi nie będzie, Snow. To tylko osiem godzin. Jakoś wytrzymuję dzień za dniem bez masakrowania ludzi. Dla ścisłości, wytrzymuję od piętnastu lat. Ani jednej ofiary wampirycznych działań.

– A co będzie, kiedy dotrzemy na miejsce?

– Spokojnie. Słyszałem, że Ameryka zmaga się z plagą szczurów. I innych zwierząt. Niedźwiedzi grizzly, rasowych psów wystawowych.

Uśmiecha się na tę uwagę, mnie zaś tak cieszy ten widok, że obejmuję go ramieniem i mam ochotę przytulić. W kolejce niedaleko nas stoi kobieta, która okazuje swoje niezadowolenie miną mówiącą: darujcie sobie te gejowskie demonstracje, ale mam to gdzieś. Miłe chwile z Simonem zdarzają się ostatnio zbyt rzadko.

Simon się przejmuje. Dostrzega kobietę, pochyla się i zaczyna grzebać w torbie. Tej samej, którą nosił w Watford. Kiedy się podnosi, odsuwa się ode mnie.

Klepie się po udzie, nerwowo sprawdzając ogon.

Ciągle nie wiem, dlaczego Snow zafundował sobie ogon…

Skrzydła… To rozumiem. Były potrzebne. Musiał jakoś uciec. Ale ogon? Jest długi, czerwony i cienki, z końcówką przypominającą karciane piki. Czy ma z niego jakąkolwiek korzyść, nie wiem. Nie zauważyłem, żeby go używał.

Bunce uważa, że w tamtej chwili Simon tak naprawdę stawał się smokiem, a nie tylko pragnął skrzydeł.

Co nie wyjaśnia, dlaczego ponad rok później nadal je ma. Snow zrezygnował z magii – całej magii – by pokonać Podstępnego Szarobura. Nie używa magii, by utrzymać smocze części swojego ciała, a większość zaklęć przestałaby do teraz działać.

– Ale to nie było zaklęcie – powiedziała Bunce ostatnio, gdy o tym rozmawialiśmy. – On sam dokonał tej transformacji.

Simon nadal dotyka uda, wygładzając tylną część dżinsów. Próbuję go uspokoić.

– Nikt tego nie widzi – mówię.

– Denerwuję się. Nigdy przedtem nie latałem.

Wybucham śmiechem. (Przecież ma skrzydła).

– Samolotem – dodaje.

– Będzie dobrze. A jeśli nie, jeśli silnik zgaśnie, uratujesz mnie? Wylecisz ze mną przez najbliższe wyjście awaryjne?

Simonowi rzednie mina.

– Zdarzają się takie rzeczy? Silniki gasną?

Trącam go barkiem.

– Obiecaj, że uratujesz najpierw mnie, nawet jeśli na pokładzie będą kobiety i dzieci.

– Jeśli silniki zgasną – odpowiada – to lepiej, żebyście z Penny je naprawili. Ćwiczyliście zaklęcia?

– Nie znam żadnego zaklęcia ratującego samolot, a ty, Bunce?

Bunce podchodzi do nas z kartami pokładowymi.

– Zaklęcie ratujące samolot? – powtarza.

– Na wypadek awarii silników.

– Simon mnie uratuje – odpowiada Penny.

– Już się z nim umówiłem, że ratuje mnie.

– Ratuję kobiety i dzieci! – deklaruje Simon.

– Przecież ty w zasadzie nie masz skrzydeł – mówię.

Zbłąkany syn

Подняться наверх