Читать книгу Nieodgadniona - Remigiusz Mróz - Страница 11
ROZDZIAŁ 1
9
ОглавлениеOd samego rana dzwoniłem do drzwi Stefana Bronowicza. Podobnie jak wcześniej, tak i teraz sąsiad nie otwierał.
– Może odstawił kitę? – szepnęła stojąca obok mnie Kliza. – Ile razy próbowałeś się do niego dostać?
– Zbyt dużo.
Od początku zakładałem, że będę próbował do skutku. To za sprawą Bronowicza w ogóle dostałem kasetę, a oprócz tego to właśnie on zupełnym przypadkiem miał pod ręką cały sprzęt pozwalający ją odtworzyć.
– Mówiłeś, że ile ma lat?
– Góra siedemdziesiąt.
– No, to już dla niektórych najwyższa pora – zauważyła Jola. – Ja przynajmniej zamierzam przed tym pułapem się odmeldować.
Nacisnąłem dzwonek po raz kolejny, ale i tym razem bez skutku.
– Gdybym była jak Maggie Smith, planowałabym dłuższą karierę. Albo jak Judi Dench, Jane Fonda czy Sophia Loren… Wiedziałeś, że ta ostatnia ma już osiemdziesiąt cztery lata?
– Nie.
– Maggie Smith i tak bije je wszystkie na głowę.
Odwróciłem się plecami do drzwi i oparłem się o nie.
– Nie masz pojęcia, o kogo chodzi, prawda? – spytała, ale nie czekała na odpowiedź. – Księżna Violet z Downton Abbey. No i profesor od transmutacji w Hogwarcie, Minerva…
– Jasne – uciąłem. – Ale o ile nie potrafimy przeobrazić zamka w tych drzwiach w jakąś galaretę, transmutacja niespecjalnie nam pomoże.
– To też mogłoby okazać się daremne – odparła Kliza. – Bo w środku zamiast odpowiedzi może czekać trup tego gościa.
Spojrzałem na nią z niedowierzaniem, choć właściwie mogła mieć rację. Stefan Bronowicz był wprawdzie w całkiem niezłej formie, ale mając na uwadze wszystko, co działo się w tej sprawie, mógł zejść z przyczyn niekoniecznie naturalnych.
Potrząsnąłem głową i uznałem, że nie ma co poddawać się szaleństwu Klizy. Wskazałem prowadzące w dół schody, a potem oboje ruszyliśmy na podwórko. Stara skoda felicia czekała na nas tam, gdzie ją zostawiłem.
Instalacja gazowa wymagała gruntownego przeglądu, skrzynia biegów i klocki hamulcowe były właściwie do wymiany, ale samochód ojca wciąż jeździł. A od kiedy rodzice przesiedli się na komunikację miejską, auto wpadło w moje ręce.
Kliza przez chwilę siłowała się z drzwiami po stronie pasażera, ale ostatecznie udało jej się je otworzyć. Weszliśmy do środka, a ona z powątpiewaniem spojrzała na kasetowe radio.
– Bywasz na zjazdach motoryzacyjnych antyków? – spytała.
Nie odpowiedziałem, przekręcając kluczyk z nadzieją, że tym razem rozrusznik zaskoczy od razu i felicia zada kłam temu, co sugerowała Kliza. Silnik tradycyjnie potrzebował jednak chwili.
Wyjechałem z podwórka i po nierównej kostce brukowej skierowałem się w stronę Kołłątaja. Od celu dzielił nas jakiś kwadrans, jeśli na Piastowskiej nie będzie zwyczajowego korka. Pora była jeszcze odpowiednia, więc liczyłem na to, że dość szybko uda nam się znaleźć miejsce wskazane mi przez Ewę w nagraniu.
Chciałem spróbować zaraz po tym, jak tylko wyłapałem ukryty sens na nagraniu. Kliza uparła się jednak, że musi wiedzieć, w co się ładuje. Wykonała pospieszny research, właściwie nie dochodząc do niczego znaczącego, a zaraz potem opuściliśmy mieszkanie i po drodze postanowiliśmy, że sprawdzimy jeszcze, czy Bronowicz jest w domu.
Wiadomość w nagraniu była dobrze ukryta. Nie od razu zwróciłem na nią uwagę, bo zdawała się zaplątana w inny wątek i niewiele znacząca.
Ewa opowiadała o Biskupinie i o tym, że od dziecka interesowała się archeologią, w szczególności początkami polskiego osadnictwa. Cała ta relacja pozwoliła Kasandrze stworzyć element swojej układanki w Muzeum Archeologicznym, w którym czekał na mnie jeden z pendrive’ów.
Gdzieś w tym wszystkim było jednak coś więcej. Ewa mówiła o tym, dlaczego w ogóle zainteresowała się archeologią. Podkreślała ogromną liczbę tajemnic, które do dzisiaj pozostają nierozwiązane. Od nieukończonego, największego egipskiego obelisku, który znaleziono w Asuanie, przez podziemne tunele z epoki kamienia, które ciągną się od Szkocji do Turcji, aż po setki tajemniczych kamiennych kul rozsianych po Kostaryce, których znaczenia nikt nie zna. Na koniec Ewa dodawała, że gdziekolwiek na globie by się znajdować, takie rzeczy z pewnością da się odnaleźć w okolicy. W Opolu także. Jako przykład podała owianą niepokojącą legendą kapliczkę i dodała, że historycy nie są w stanie ustalić nawet tak podstawowych faktów jak to, kto w tamtym miejscu zginął i kiedy została wzniesiona.
Nie miałem pojęcia, o czym mowa, ale zdawałem sobie sprawę, że to wskazówka. Cały ten wątek nie pojawił się w nagraniach Kasandry, bo uznała go za całkowicie zbędny. Ja jednak nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że znalazł się na kasecie nie bez powodu.
Przejrzenie materiałów w internecie nie pomogło nam w ustaleniu, co Ewa mogła mieć na myśli. Google podsuwał niemal same wyniki z innych miast, sugerując usunięcie słowa „Opole”. Szybko stało się dla nas jasne, że sami sobie nie poradzimy.
Nie znałem wielu osób, które mogłyby pomóc w rozszyfrowaniu zagadki. Właściwie jedyną była ta, do której wraz z Klizą się teraz kierowaliśmy.
Moja nauczycielka historii z liceum, mieszkająca na blokowisku przy Koszyka. Była nie tylko świetnym dydaktykiem, ale też pasjonatką lokalnej historii. Jeśli ktokolwiek miał wiedzieć, o jakiej kapliczce mowa, to właśnie ona.
Zatrzymaliśmy się przed jednym z bloków, a potem wysiedliśmy z samochodu.
– Jesteś pewien, że ją zastaniemy? – odezwała się Jola.
Popatrzyłem na nią z rezerwą.
– Nie jestem nawet pewien, czy nadal tu mieszka.
Podczas ostatniego licealnego zjazdu dowiedziałem się, że przeszła na emeryturę, ale nic poza tym.
– A skąd w ogóle wiesz, że tutaj mieszkała? – zapytała Jola. – Ja nie mam pojęcia, gdzie miałabym szukać moich nauczycieli z liceum.
Zobaczyłem w jej oczach niewypowiedzianą sugestię, która z pewnością nie przyszłaby jej na myśl, gdyby tylko wiedziała, w jakim wieku była ta nauczycielka.
– Kandydowała kiedyś do rady miasta – odparłem. – A że mieliśmy z nią dość dobre układy, pomagaliśmy jej przy kampanii.
– My?
– Ja i kilkoro znajomych – oburknąłem, podchodząc do klatki schodowej. – Zresztą nieważne.
Powiodłem wzrokiem po liście nazwisk przy domofonie i w końcu wypatrzyłem to, którego szukałem. Bez namysłu nacisnąłem przycisk i nie musiałem długo czekać, aż moja dawna nauczycielka odbierze.
Natychmiast skojarzyła, kim jestem, a ja po raz kolejny utwierdziłem się w przekonaniu, że grupą zawodową o najlepszej pamięci są właśnie nauczyciele. Miałem wrażenie, że każdy, z kim kiedykolwiek zetknąłem się w murach szkoły, potrafi rozpoznać swoich uczniów na mieście.
Renata Labeda wyraźnie straciła na wadze, odkąd ostatnio ją widziałem. Siwe, przerzedzone włosy dawały pojęcie o tym, ile stresu kosztowały ją lata spędzone w szkolnych murach ze zgrają upierdliwych małolatów. Choć trzeba przyznać, że traktowaliśmy ją lepiej niż większość nauczycieli – może pomijając fakt, że za sprawą swojego nazwiska otrzymała przezwisko Lebiega.
Przywitała mnie, jakby zawitał do niej długo niewidziany siostrzeniec. Zaprosiła nas do środka, przedstawiła Klizie swojego męża, a potem wdaliśmy się w krótką, obowiązkową wymianę zdań przy herbacie.
– Słyszałam o tym, co cię spotkało – odezwała się Labeda. – To naprawdę okropne. Nie dość, że najpierw to zniknięcie Ewy, to jeszcze… Ech.
Skinąłem głową, nie chcąc podejmować tematu.
– Zdarzają się gorsze rzeczy, pani profesor.
Z jakiegoś powodu poczułem się dziwnie, zwracając się do niej w ten sposób. Kiedy byłem w liceum, wydawało mi się to całkiem naturalne, teraz – wręcz przeciwnie. Z drugiej strony do lekarza przyjmującego mnie w gabinecie mówiłem „doktorze”, mimo że doktoratu przecież nie miał.
– Ale może nie jest tak źle, jak przedstawiły to media – dodałem.
– Naprawdę?
Popatrzyłem na Jolę, a ta uśmiechnęła się poprawnie, jakby uznała, że sytuacja wymaga standardowego grymasu.
– Właściwie dlatego panią nękamy.
Uniosła pytająco brwi, a ja odstawiłem kubek z herbatą.
– Nie nękacie – zapewniła. – O co chodzi?
– Pamiętam, że zajmowała się pani historią Opolszczyzny – zacząłem. – I pomyślałem, że może byłaby nam pani w stanie pomóc.
– Och, z pewnością spróbuję – zadeklarowała z przekonaniem. – W czym konkretnie miałabym pomóc?
– Szukamy pewnej kapliczki – włączyła się Jola. – Nie wiemy, na czyją cześć została wzniesiona ani w którym roku.
– W takim razie powiedzcie, jak wygląda, a może…
– Nie rozumie pani – ucięła Kliza. – To są wszystkie informacje, które mamy.
Uznałem, że aby ta sytuacja nie przerodziła się w groteskę, muszę się włączyć.
– Rzecz w tym, że nie tylko my nie znamy daty ani przeznaczenia – odezwałem się. – Nie mogą tego ustalić także historycy. Kojarzy pani może takie miejsce?
– U nas, w Opolu?
Pokiwałem głową, analizując każdy mięsień na jej twarzy i starając się rozpoznać, czy coś przyszło jej na myśl.
– Nie wiecie nawet, o jaką dzielnicę chodzi?
– Niestety nie.
– Cóż…
– Wiemy tylko tyle, że jest jakaś niepokojąca legenda na temat tego miejsca. I że właściwie niczego więcej o nim nie wiadomo.
– Nic nie wpadło pani do głowy? – włączyła się Kliza.
– Pozwólcie, że się zastanowię.
Uciekła wzrokiem, a potem zmarszczyła czoło, jakby potrafiła przypomnieć sobie każdą kapliczkę stojącą w Opolu. W końcu pokręciła głową, podniosła się i podeszła do półek zastawionych nieco przykurzonymi książkami. Wyjęła jedną z nich i rozłożyła ją na stole. Przez chwilę na przemian śliniła palec i przewracała strony.
– Kojarzy pani coś takiego? – powtórzyła z nadzieją Jola.
– Możliwe…
W końcu przestała przerzucać kartki i wbiła palec wskazujący niczym pinezkę w jedną z nich.
– Wójtowa Wieś – oznajmiła, a potem obróciła książkę tak, byśmy mogli zerknąć.
Na czarno-białym zdjęciu widać było niewielką murowaną kapliczkę, wyraźnie zaniedbaną i przyklejoną do niewysokiego budynku. Figurka Matki Boskiej miała rozłożone ręce, a jej szaty luźno opadały z przedramion.