Читать книгу Nieodgadniona - Remigiusz Mróz - Страница 3

ROZDZIAŁ 1
1

Оглавление

Straciłem w życiu tak naprawdę jedną bliską osobę, ale to w zupełności wystarczyło, bym zrozumiał, że prędzej czy później stracę wszystkie. Nie wiem, czy to było powodem, dla którego przez ostatni rok nie nawiązałem żadnej nowej znajomości – ale z pewnością okazało się świetną wymówką.

Odciąłem się nie tylko od ludzi, ale także od samego siebie. Odsunąłem przeszłość, zapomniałem o wszystkim, co się wydarzyło. Żyłem z dnia na dzień, skupiając się jedynie na tym, o której wstać do pracy, w co zagrać po powrocie do domu, co zjeść i jakim piwem umilić sobie wieczór.

Zamknąłem na głucho poprzedni rozdział mojego życia, a ostatecznym potwierdzeniem miały być przenosiny do niewielkiego mieszkania na poddaszu przy placu Daszyńskiego. Stać mnie było na nie tylko dlatego, że niewielka klitka stanowiła właściwie zaadaptowany strych – a wspólnota mieszkaniowa nie oczekiwała wielkiego zwrotu z inwestycji.

Wziąłem kredyt, trochę pożyczyłem od rodziców i po krótkich negocjacjach w końcu miałem własne mieszkanie. Nie wynajmowane, nie tymczasowe. Moje. A przede wszystkim stanowiące dowód na to, że raz na zawsze pożegnałem się z przeszłością.

Tkwiłem w tym przekonaniu aż do momentu, kiedy wreszcie skończyłem gruntowny remont i wprowadziłem się do moich czterech kątów na poddaszu. Wszystkie bezpańskie rzeczy, które tu znalazłem, wrzuciłem do niewielkiego kartonu pozostawionego przez poprzedniego właściciela i całkiem o nich zapomniałem – pech jednak chciał, że już pierwszej nocy po przeprowadzce z nudów zacząłem je przeglądać.

I wyszperałem starą kasetę VHS. Zwykły grat, którego miejsce było na śmietniku. A jednocześnie przedmiot, który sprawił, że całe moje życie się zmieniło.

Kaseta wyglądała niepozornie. Znajdowała się w białym tekturowym pudełku Panasonica, z charakterystycznymi czerwonymi i niebieskimi liniami. Etykieta była krzywo przyklejona, a napisy na niej kilkakrotnie zamazywane lub poprawiane.

Standard. Też to robiłem, kiedy na wcześniej zapisane odcinki Drużyny A lub MacGyvera nagrywałem Z Archiwum XOstry dyżur. Jakie czasy, taki Netflix. Problem polegał na tym, że w dzisiejszych nie miałem jak dobrać się do tego, co znajdowało się na kasecie.

Mój ostatni magnetowid rozłożył się już pewnie w piwnicy rodziców, a o żadnym samodzielnym adapterze do innego sprzętu nawet nie słyszałem. Spojrzałem na ostatni niezamazany napis na naklejce, zastanawiając się, co oznacza „xc97it”. Spodziewałbym się raczej mniej enigmatycznych opisów, jak „pierwsza komunia”, „bierzmowanie” albo „studniówka”.

Nie zastanawiając się nad tym zbyt długo, odłożyłem kasetę do pudełka i usiadłem przed komputerem. Planowałem spędzić wieczór w taki sam sposób jak przez ostatni rok – grając w Fortnite lub inną wieloosobową produkcję. Przerzucenie się z gier singleplayerowych na multiplayery uznawałem za swój największy sukces w kontaktach międzyludzkich. Może nie powinienem, biorąc pod uwagę, że celem całej tej rozgrywki było wyrżnięcie kilkudziesięciu innych graczy i pozostanie na placu boju jako ostatni ocalały.

Grałem właściwie automatycznie, powtarzając nieświadomie to, co zawsze robiłem. Zbierałem przedmioty i zasoby, przygotowując się do starcia z innymi graczami, ale myślami cały czas byłem przy kasecie.

Odpadłem rekordowo szybko. Odwróciłem się na krześle i wbiłem oskarżycielskie spojrzenie w znalezione na poddaszu graty, jakby to one zawiniły. A konkretnie jeden z nich.

Znów zacząłem się zastanawiać, co oznacza „xc97it” i co może znajdować się na taśmie. Właściwie niespecjalnie rozumiałem, dlaczego nie daje mi to spokoju. Ot, zwykła stara kaseta, jakich swego czasu na śmietnikach było wiele. Ludzie masowo je wyrzucali, nie myśląc nawet o tym, czego w istocie się pozbywają. Ta nie mogła różnić się od setek, może tysięcy innych.

Dlaczego więc wciąż nie mogłem przestać o niej myśleć?

Odpowiedź nadeszła w najmniej spodziewanym momencie, jak zawsze. Po kilku piwach po omacku trafiłem do łóżka, ułożyłem się wygodnie i zacząłem odpływać, kiedy nagle jedna myśl przecięła mi głowę jak błyskawica.

Natychmiast zerwałem się na równe nogi, włączyłem światło i dopadłem do pudła z gratami. Spojrzałem na kasetę jeszcze raz, by upewnić się, że umysł nie płata mi figli.

Nie, napis wciąż tam był. Dokładnie taki, jak mi się wydawało: „xc97it”.

Tymczasowy nick, który system RIC nadał Joli Klizie podczas naszej pierwszej rozmowy, tuż po tym, jak wynająłem Reimann Investigations do odnalezienia Ewy. Nie miałem co do tego żadnych wątpliwości.

Wracałem do wszystkich tamtych wydarzeń niezliczoną ilość razy, odtwarzałem w głowie każde moje posunięcie i chcąc nie chcąc, znów uprawiałem myślenie kontrfaktyczne. Co by było, gdyby Blitz nie wskazał RI? Albo gdybym nie zgodził się na jego wybór?

Takich i innych pytań było mnóstwo, a im więcej czasu mijało od tamtych wydarzeń, tym trudniej było mi znaleźć odpowiedzi. Odnosiłem wrażenie, że z każdym dniem rozumiem coraz mniej.

Pamięć jednak mnie nie zawodziła. Kaseta, którą znalazłem na poddaszu, była podpisana nickiem Klizy.

Czym prędzej spróbowałem zalogować się na RIC, ale po wprowadzeniu adresu IP okazało się, że chat nie działa. Nic dziwnego. Podobnie jak inne przedsięwzięcia Roberta Reimanna, także RI zamieniło się w popioły. On sam nie żył, a jego żona uciekła z większą częścią fortuny, którą zgromadził.

I z moją godnością – choć akurat o tym nie każdy wiedział.

Spojrzałem na leżącą na biurku kasetę. Jakim cudem się tutaj znalazła? Czy poprzedni właściciel poddasza mógł mieć z tym, co mnie spotkało, cokolwiek wspólnego? Nie, to absurd. Był to podstarzały mężczyzna, który po uchwale mieszkańców wykupił strych dla swojego wnuka. Wspólnota zbyła loft za bezcen, a kiedy młody z niego zrezygnował, starzec sprzedał go mnie za niewiele więcej.

Nie mógł mieć nic wspólnego ani z Klizą, ani z tą sprawą. A mimo to zostawił mi tę kasetę.

Nie musiałem długo zastanawiać się nad tym, co powinienem zrobić. Narzuciłem szybko koszulę, zapiąłem kilka guzików, a potem w spodniach od piżamy wyszedłem na klatkę i zbiegłem po schodach.

Dochodziła dwunasta, ale nie miało to żadnego znaczenia. Stanąłem przed drzwiami Stefana Bronowicza zdeterminowany, by uzyskać odpowiedzi. Nie miałem zamiaru pozwolić na to, by po raz kolejny ktoś sobie ze mną pogrywał.

Kiedy zaspany staruszek otworzył drzwi, wiedziałem już, że akurat on nie byłby do tego zdolny. Patrzył na mnie nie z pretensją, że budzę go o tej porze, ale z głęboką troską.

– Coś się stało? – zapytał. – Coś nie w porządku z mieszkaniem?

Podniosłem taśmę, lekko skonfundowany.

– Skąd pan to ma? – zapytałem.

Stefan przyglądał się kasecie, jakby nie do końca rozumiał, o co pytam.

– Znalazłem to w pudle, które pan zostawił – dodałem.

– W pudle?

– Wrzucił tam pan trochę niepotrzebnych rzeczy.

– Ach… – mruknął, wciąż lekko zaspany. – Mogę?

Wyciągnął rękę, ale zawahałem się przed podaniem mu taśmy. Z jakiegoś powodu nie chciałem się z nią rozstawać, nawet na chwilę. Ostatecznie podałem ją Bronowiczowi, a ten przez moment jej się przyglądał.

– Niestety nie kojarzę, co może na niej być.

– Ale należy do pana?

Wzruszył ramionami.

– Nie wiem – odparł, a potem chrapliwie zakaszlał, nie fatygując się, by zasłonić usta. – Miałem dużo panasoniców, trochę basfów, no i oczywiście maxelle, TDK-i…

– Znalazłem tylko tę – uciąłem. – Dlaczego zostawił ją pan w pudle?

– Nie przypominam sobie, żebym to zrobił. Powinna być razem z pozostałymi w piwnicy.

– W piwnicy?

– Mojej – odparł i lekko się zmieszał. – Niestety do strychu żadna nie przynależy.

O tym wiedziałem doskonale, było to nawet zapisane w umowie. Jedyne, na co mogłem liczyć poza mieszkaniem, to miejsce parkingowe na niewielkim podwórku. I to tylko jeśli akurat miałem szczęście i któreś było wolne.

– Mogę zobaczyć te kasety? – spytałem.

– Oczywiście. Przyjdź rano, to…

– Nie mógłbym tego zrobić teraz?

Sądziłem, że da mi klucz, powie, która piwnica należy do niego, i po prostu się mnie pozbędzie. Zamiast tego jednak zszedł razem ze mną na dół, a chwilę później staliśmy nad kolejnym pudłem. To było zbutwiałe, zniszczone i pokryte grubą warstwą kurzu. Stefan upchnął do niego kilkadziesiąt kaset, ale bardziej niż one interesował mnie kabel, który pałętał się pośród nich.

Wskazałem mu go i pytająco uniosłem brwi.

– Od magnetowidu – oznajmił, a mi zaświeciły się oczy.

Zaraz jednak uświadomiłem sobie, że sam odtwarzacz nic mi nie da. Miałem wprawdzie telewizor, ale przypuszczałem, że smart TV nie jest na tyle smart, by dało się do niego podłączyć tak archaiczny sprzęt.

– A telewizor? – zapytałem z nadzieją w głosie. – Najlepiej taki kineskopowy?

– Cóż…

Wskazał na stertę rupieci upchniętych obok starego piecyka, a ja wiedziałem już, że jeszcze tej nocy dowiem się, co jest na kasecie. O ile sprzęt przez ostatnią dekadę nie wyzionął ducha.

Z trudem wytargałem pudła na ostatnie piętro, dziękując po drodze Bronowiczowi i zapewniając, że nazajutrz zwrócę wszystko w niepogorszonym stanie. Podłączyłem cinchami odtwarzacz Sanyo do telewizora bez większego problemu, czując, że serce bije mi coraz szybciej.

Było to niemal jak podróż w czasie. Brakowało mi jedynie chipsów Chio, gumy Turbo, mleczka w tubce i vibovitu. Oczywiście nie rozpuszczonego, tylko w proszku, do wyjadania poślinionym palcem prosto z saszetki.

Umieściłem kasetę w windzie, a ta łapczywie wciągnęła taśmę, jakby ją połykała. Zaraz po tym, jak opuściła ją na zabierakach szpul, rozległy się charakterystyczne trzaski. Obraz, który pojawił się na ekranie, był niewyraźny, przecięty w jednej trzeciej i przesunięty w dół, a dodatku mocno śnieżył. Miał znikomy kontrast i naznaczony był tyloma artefaktami, że trudno było cokolwiek dostrzec. Najwyraźniej nie bez powodu niektórzy rozwijali skrót VHS jako very horrible system.

Nawet te zakłócenia nie mogły jednak przeszkodzić mi w zrozumieniu, kto znajduje się na nagraniu.

Ewa. Moja zaginiona jedenaście lat temu narzeczona.

Patrzyła prosto w kamerę, a jej wzrok sprawił, że na moment zabrakło mi tchu. Płuca dopiero po chwili przypomniały sobie, że potrzebują tlenu. Niemal zachłystując się powietrzem, potrząsnąłem głową.

Dotarło do mnie, że Ewa porusza ustami, ale z telewizora nie wydobywa się żaden dźwięk. Czym prędzej dopadłem do cinchów i sprawdziłem, czy dobrze je podłączyłem. Kiedy dotknąłem jednego z kabli, w końcu usłyszałem głos narzeczonej. Zaraz jednak dźwięk z powrotem znikł.

Brak styku. Poprawiłem wtyczkę, niepewny, czy to cokolwiek da.

Wystarczyło w zupełności. Głos był zniekształcony, część zdań urwana, a mimo to bez trudu mogłem wszystko zrozumieć. Nie tylko to, co mówiła Ewa, ale także kontekst, w jakim to robiła.

Siedziała z podkulonymi nogami pod obskurną ścianą, na suficie wisiała pojedyncza żarówka, a pomieszczenie przywodziło na myśl piwnicę, z której przed momentem wygrzebałem sprzęt Bronowicza.

Uświadomiłem sobie, że magnetowid nie odtwarza nagrania od początku. Natychmiast zatrzymałem kasetę, a potem przewinąłem do początku. Rozległ się trzask, jakby szpula urwała taśmę, ale po chwili przewijanie znów ruszyło.

Kiedy wreszcie dobiegło końca, położyłem palec na przycisku „play”, ale się zawahałem.

Tylko na moment.

Zaraz potem z głośnika dobiegł głos Ewy.

„Nagrywam to z nadzieją, że ktoś kiedyś to odnajdzie” – zaczęła.

Z sercem walącym jak młotem wpatrywałem się w niewyraźny obraz osoby, której już nigdy nie spodziewałem się zobaczyć. Słuchałem głosu, którego wedle wszelkiego prawdopodobieństwa nie miałem prawa usłyszeć. I poznawałem historię, która miała na zawsze pozostać nieopowiedziana.

Skończyłem po drugiej w nocy. Zupełnie zdezorientowany, pogrążony w szoku i marazmie.

Kiedy rozległ się dzwonek do drzwi, podniosłem się z podłogi automatycznie, ledwo odnotowując, że przez długie siedzenie po turecku zdrętwiały mi nogi.

Zbliżałem się do drzwi jak w transie. I przebudziłem się z niego, dopiero kiedy zobaczyłem, kto stoi w progu.

Kolejna osoba, której miałem już nigdy nie zobaczyć.

Kobieta, która zniszczyła moje życie.

Nieodgadniona

Подняться наверх