Читать книгу W kręgach władzy. Władza absolutna - Remigiusz Mróz - Страница 4
CZĘŚĆ 1
Rozdział 2
ОглавлениеTempo, w jakim zorganizowano konferencję prasową, zaskoczyło nawet przyzwyczajoną do błyskawicznych reakcji Kitlińską. Ledwo Chmal oznajmił, co zdarzyło się na granicy z obwodem kaliningradzkim, załatwiono wszystkie formalności, ucięto wszelkie dysputy i rozwiano każdą obiekcję pod adresem Teresy Swobody.
Funkcjonariuszka BOR-u nie mogła pozbyć się wrażenia, że gdyby tylko zadziałano tak szybko na samym początku, Rosjanie nigdy nie mieliby szans na wykonanie swojego ruchu.
Przysłuchiwała się konferencji Swobody z przejęciem, podobnie jak wszyscy obecni w sejmie, zgromadzeni przed telewizorami czy śledzący wydarzenia w internecie.
Teresa używała krótkich, zdecydowanych zdań. Oznajmiła, że na mocy przepisu, który Hauer przywołał w kuluarach, przejmuje obowiązki głowy państwa. Zaraz potem oświadczyła, że ciągłość władzy państwowej została zachowana i wszelka interwencja państw obcych będzie traktowana jako uderzenie w suwerenność kraju.
Kiedy skończyła, odwróciła się i nie przyjmując pytań od rozgorączkowanych dziennikarzy, ruszyła w kierunku sejmowego gabinetu prezydenta. Zazwyczaj był chyba najrzadziej używanym pomieszczeniem przy Wiejskiej, ale teraz to właśnie w nim miało skoncentrować się całe życie polityczne kraju.
Kitlińska machinalnie ruszyła za Swobodą, ale musiała zatrzymać się, kiedy drogę zastąpił jej Hauer. Pozostali uczestnicy spotkania z ciemnego saloniku minęli ich razem z żoną posła.
– Coś nie tak? – zapytała Kitlińska, wodząc wzrokiem za oddalającą się Teresą.
Patryk wskazał na jej żakiet i bluzkę.
– Jest pani cała we krwi.
– W tej chwili można to powiedzieć o każdym.
– Ale nie w sensie dosłownym.
Skinęła głową i dopiero teraz zorientowała się, że Hauer zatrzymał ją nie ze względu na zakrwawione ubranie. Politycy już robili to, do czego zostali stworzeni – starali się przejąć jak najwięcej władzy.
Owszem, Kitlińska odpowiadała bezpośrednio za bezpieczeństwo głowy państwa, a zatem także osoby, która teraz wykonywała te obowiązki, ale nie była zaufaną osobą obozu Unii Republikańskiej.
Przeciwnie, nieraz wykraczała poza służbową neutralność i nie kryła się z sympatią ani wobec Seydy, ani Pedepu. I kto jak kto, ale Patryk doskonale o tym wiedział.
Teresa Swoboda z pewnością miała zamiar natychmiast zająć się problemem na granicy z Rosją, ale jednocześnie już zaczynało się czyszczenie przedpola w kraju. Hubert Korodecki, a także przedstawiciele WiL-u i PDP zostali na korytarzu, podczas gdy politycy UR i JON-u podążyli za wicemarszałek sejmu.
Kitlińska uzmysłowiła sobie, że odsunięcie jej będzie tylko kroplą w morzu.
– Jak pani ma na imię? – odezwał się Hauer, wyrywając ją z zamyślenia.
Obejrzał się nerwowo, jakby poirytowany tym, że musi czekać na odpowiedź, kiedy mogą ważyć się losy państwa.
– Anita.
– W takim razie posłuchaj…
– To, że zna pan moje imię, nie znaczy, że przeszliśmy na ty.
Patryk uniósł brwi, a Kitlińska wskazała na niknącą w korytarzu Swobodę.
– Dlaczego nie wspomniała o Rosjanach? – rzuciła.
– Tak jest lepiej. Przynajmniej w tej chwili.
– Świat powinien wiedzieć, co się dzieje.
– Nie – zaoponował stanowczo Patryk.
– Obowiązują przecież umowy międzynarodowe, wciąż możemy liczyć na naszych partnerów.
– Tak jak w trzydziestym dziewiątym?
– Porównuje pan tamtą sytuację do tej?
Hauer znów zerknął w głąb korytarza. Z pewnością wolał być tam, gdzie za moment miały zapadać najważniejsze decyzje, ale najwyraźniej dostał od Swobody inne zadanie. Podobnie musiało być z Mileną, której Kitlińska nigdzie nie dostrzegała.
– Media jeszcze nie wiedzą o przekroczeniu granicy – powiedział cicho Patryk. – Jeśli uda nam się przekonać Trojanowa, by wycofał wojsko, a wszystko pozostanie w tajemnicy, możemy jeszcze uniknąć tragedii.
– Chyba pan żartuje.
– Nie.
– Świat powinien się dowiedzieć jak najszybciej, NATO musi zareagować, a ONZ…
– Chce pani konfliktu?
Nie musiała odpowiadać.
– Zapewniam, że by do niego doszło, gdybyśmy poinformowali o interwencji.
Kitlińska zbliżyła się do Patryka i pochyliła nieco.
– Nie byłoby żadnej interwencji, gdyby państwo tak długo się między sobą nie kłócili. Właściwie gdyby nie ona, to z pewnością do teraz trwałyby jeszcze…
Anita urwała i zastygła w bezruchu z otwartymi ustami. Dopiero teraz dotarło do niej, że Hauer zachowywał się zbyt spokojnie. Fakt, że nie udał się ze Swobodą do gabinetu, mogła tłumaczyć tym, że dostał inne zadanie, ale jego opanowanie było zbyt daleko idące.
Powinien być znacznie bardziej przejęty. Wejście rosyjskich wojsk to właściwie wypowiedzenie wojny. Konsekwencje były przemożne, nie tylko dla Polski, ale także dla całego świata. Ta jedna decyzja Trojanowa była przewracającą się kostką domina, która wprawi w ruch wszystkie inne.
Chyba że…
Kitlińska spojrzała na stojących na korytarzu polityków spoza Unii Republikańskiej. Teraz dostrzegła, że otaczają Milenę, która najwyraźniej coś im tłumaczyła.
Funkcjonariuszka BOR-u nie potrzebowała dodatkowego potwierdzenia.
– Na Boga… – jęknęła. – Nie doszło do żadnej interwencji, prawda?
Hauer zmusił się do bladego uśmiechu, a Anita przypomniała sobie, że Chmal opuszczał zebranie z telefonem w ręku. Zaraz potem Milena ostentacyjnie ignorowała uwagi Korodeckiego, skupiając się na pisaniu esemesa.
Nie miała już wątpliwości, że tych dwoje było ze sobą w kontakcie.
– To… to jest…
– Czym to jest, oceni już historia – dokończył za nią Hauer. – Ja natomiast wiem, czym było. Absolutną koniecznością.
Anita spojrzała na polityków rozmawiających z Mileną. Zdawali się nie mniej zagubieni niż ona.
– Chyba nie sądzi pani, że rosyjski prezydent wysłałby wojsko do kraju NATO, narażając się na reakcję sojuszu?
– Nie. Chyba nie.
W jej głosie zabrakło przekonania, ale bynajmniej jej to nie dziwiło. Była kompletnie zbita z tropu. Samym wybuchem na Wiejskiej, śmiercią prezydent i członków prezydium sejmu, a także tym, co działo się później.
Na Milenę i Hauera najwyraźniej jednak nie podziałało to tak jak na resztę. Przeciwnie, natychmiast odnaleźli się w sytuacji i wykorzystali ją tak, by postawić na swoim.
Najwyraźniej opinie o ich wyrachowaniu i bezwzględności nie były przesadzone.
– Oczywiście wszystko było możliwe – dodał Patryk. – Wielu szaleńców zmieniało losy świata swoją jedną decyzją, a Trojanow z pewnością do zrównoważonych nie należy.
Kitlińska patrzyła mu prosto w oczy, szukając w nich czegoś, co pozwoliłoby jej sądzić, że rozmawia z człowiekiem, a nie maszyną stworzoną do zbijania politycznego kapitału i wykorzystywania wszystkich okazji, by zyskać więcej władzy.
W końcu to dostrzegła. Niewyraźny, ale zauważalny ślad, który zdawał się potwierdzać, że Hauer ma sumienie i nieco empatii. Przebłysk emocji mógł być spowodowany zarówno wstrząsem po śmierci prezydent, zamieszaniem, jakie po tym nastąpiło, chwilową bezsilnością Patryka, jak i w końcu tym, że stracił bliską osobę. Być może bliższą, niż sam był gotów przyznać, bo podczas ich spotkania w domu Swobody Kitlińska odniosła nawet wrażenie, że między dwójką polityków coś iskrzy.
Teraz jednak nie miało to żadnego znaczenia. Dla Hauera z pewnością liczyło się tylko to, że wraz z UR mógł w końcu przejąć stery w kraju.
– Wygląda pani na wstrząśniętą – odezwał się.
– Dziwi się pan?
– Trochę – przyznał, a potem wymienił się krótkim spojrzeniem z żoną. – Siedzi pani w tym dostatecznie długo, żeby spodziewać się takich rzeczy.
– Takich?
Patryk znów lekko się uśmiechnął.
– Powiedzmy po prostu, że jeśli ma pani zaufanie do jakiegokolwiek polityka, najwyraźniej opuściła pani kilka lekcji historii w szkole.
Kitlińska nie wiedziała, co odpowiedzieć.
– I zapewniam panią, że gdybyśmy wszyscy nagle przestali kłamać, świat wcale nie byłby lepszym miejscem. Wręcz przeciwnie.
– Odpowie pan za to – odparła cicho.
– Nie.
Czekała na dodatkowy komentarz, ale Hauer sprawiał wrażenie, jakby nie miał zamiaru go udzielić. Dopiero po chwili najwyraźniej uznał, że jest go Kitlińskiej winny.
– Niech się pani zastanowi.
– Nad czym?
– Nad tym, że mamy immunitet.
Odniosła wrażenie, że nie mówi o sobie i Milenie, tylko o całej klasie politycznej.
– Producenci byle suplementów diety odpowiadają za każde niewielkie, nieistotne kłamstewko w sprawie tego, co sprzedają – powiedział. – My wprost przeciwnie.
Nie dając jej szansy na odpowiedź, odwrócił wózek i skierował się w stronę żony. Anita przyglądała im się, kiedy zaczęli wymieniać między sobą ciche uwagi. Przypuszczała, że zdają sobie relację z tego, jak dobrze wyszedł ich mały fortel.
Milena poinformowała o wszystkim mężczyzn obecnych na zebraniu w ciemnym saloniku, z pewnością łagodząc uderzenie swoim urokiem osobistym. Patryk niechybnie zapewnił ją, że z Kitlińską poszło mu równie dobrze.
Kiedy obydwoje udali się do sejmowego gabinetu prezydenta, Anita potoczyła wzrokiem dokoła, zastanawiając się, co powinna zrobić. Odniosła wrażenie, że jest nie tylko zbędna, ale także niewidzialna.
Dziennikarze mijali ją, pędząc do tego czy innego biura parlamentarnego. Politycy zupełnie ignorowali jej obecność, a funkcjonariusze służb rzucali jej jedynie przelotne spojrzenia.
Dla wszystkich było jasne, że nie ma czego tutaj szukać. Dla niej także.
Zastanawiała się, którędy najlepiej opuścić budynek sejmu, by nie przykuć niczyjej uwagi. Prezydent opowiadała jej kiedyś o przynajmniej kilku możliwych opcjach, dzięki którym posłowie mogli niezauważeni wymknąć się z gmachu. Pamiętała o drodze z sali plenarnej przez Dolną Palarnię i Stary Dom Poselski, którą mogłaby dostać się na dziedziniec, a z niego wyjść na Wiejską lub Górnośląską. Znała także przejścia podziemne do Nowego Domu Poselskiego i trasę, dzięki której niezauważenie zmieniali się stenotypiści sejmowi, w trakcie obrad korzystający z przejścia przed mównicą.
Ostatecznie przeszła bezpośrednio do budynku senatu, a potem opuściła gmach przy alei na Skarpie.
W okolicy kręciły się tylko pojedyncze osoby, ale przypuszczała, że od strony Wiejskiej zobaczyłaby nieprzebrany kordon mundurowych. Cały kompleks z pewnością był otoczony, a tuż za funkcjonariuszami kotłowali się wzburzeni reporterzy, starając się dołączyć do tych szczęśliwców, którym udało się dostać do sejmu.
Kitlińska ściągnęła poły żakietu tak, by zakryć krew na bluzce, a potem ruszyła przed siebie.
Dopiero kiedy oddaliła się od parlamentu, uświadomiła sobie, że w całym tym zamieszaniu nie sprawdziła nawet prywatnego telefonu. Wyjęła komórkę z kieszeni, a potem przejrzała wiadomości i nieodebrane połączenia.
Tak jak się spodziewała, przede wszystkim próbowała się z nią skontaktować kobieta, która była dla niej jak matka. Nie, która właściwie była jej matką, mimo że nie łączyły ich więzy krwi. Anita szybko napisała, że wszystko z nią w porządku, ale wedle wszelkich prawideł działania wszechświata nie mogło okazać się to wystarczająco uspokajające.
– Nic mi nie jest – odezwała się Kitlińska, gdy odebrała połączenie przychodzące.
– Kitka…
Tylko siostra Bożena tak do niej mówiła – i być może dlatego tak nie lubiła tego określenia.
– Jesteś pewna? – dodała.
I tylko ona mogła zadać takie pytanie.
– Widziałam cię w telewizji, miałaś krew na…
– Wiem, proszę siostry – ucięła Anita. – Ale tak, jestem pewna.
– Co… co tam się teraz dzieje?
Kitlińska obróciła się w kierunku gmachu i przez moment zastanawiała się nad odpowiedzią. Swoboda, Hauer i Milena z pewnością układali już scenariusz na nadchodzące godziny. Zaczną od ogłoszenia żałoby, a potem wezmą się do roboty, by raz zdobytej władzy już nie oddać.
– Nie wiem, ale z pewnością nic dobrego – odparła po chwili Anita. – Nie mam tam czego szukać.
– Jak to? Odpowiadasz przecież za bezpieczeństwo…
– Prezydent Seydy – dokończyła Kitlińska.
Nastała ciężka cisza, która sprawiła, że Anita nie musiała dodawać nic więcej.
– Niech Bóg zlituje się nad jej duszą – odparła siostra Bożena. – Gdzie teraz jesteś?
– Niedaleko sejmu. Jadę do domu.
– Nie powinnaś być teraz sama.
Owszem, nie powinna. Nikt nie powinien. Prawda była jednak taka, że Kitlińska nie miała gdzie się udać. Nie było też nikogo, kto mógłby dotrzymać jej towarzystwa. Siostrę zakonną, która ją wychowała, pominęła, bo od lat ich spotkania sprowadzały się wyłącznie do kłótni. Teraz nie byłoby inaczej, nawet wziąwszy pod uwagę okoliczności.
– Gdyby ktoś mnie szukał, niech siostra powie, że wszystko jest okej – odezwała się Anita. – I że jestem u siebie.
– Kitka, kto miałby…
– Naprawdę? – ucięła czym prędzej Kitlińska. – Nawet w takiej chwili będzie mi siostra wygarniać samotność?
Bożena na moment zamilkła, a potem zapewniła ją o swoim wsparciu i się pożegnała. Anita z ulgą schowała telefon do kieszeni. Nie miała ochoty sprawdzać, kto jeszcze próbował się z nią skontaktować.
Niedokończone pytanie siostry zakonnej właściwie było na miejscu. Lata temu Kitlińska poświęciła wszystko karierze: najpierw zaciągnęła się do wojska, a potem podjęła służbę w Biurze Ochrony Rządu. Szła ścieżką wytyczoną przez przedwcześnie zmarłego ojca, jakby stało się to jej wewnętrznym imperatywem.
Co chciała dzięki temu osiągnąć? Sama nie wiedziała. Szukała swojej drogi, być może próbowała w jakiś sposób zrekompensować sobie dotkliwy brak ojca, a być może lepiej go dzięki temu zrozumieć.
Tak czy inaczej, w tej chwili żałowała, że wybrała tę drogę. Wszystko, co stało się w ostatnich godzinach, było rezultatem także jej zaniedbania. Odpowiadała za bezpieczeństwo prezydent, to ona powinna być tą, która jako pierwsza wypatrzy zamachowca i w porę zareaguje.
Może podziękowano jej i odesłano z sejmu nie tylko dlatego, że była związana z Pedepem, ale także dlatego, że zawiodła jako funkcjonariusz.
Zaklęła głośno i rozejrzała się bezradnie. Nie wiedziała, dokąd się skierować, więc ostatecznie weszła do pobliskiego parku Rydza-Śmigłego. Przeszła przez kładkę nad Książęcą, a potem usiadła na skarpie przed Elizeum, niewielkim podziemnym salonikiem, którego przeznaczenie do dziś pozostawało niejasne.
Wpatrywała się bezmyślnie w pobliski neoklasycystyczny budynek wodozdroju, kiedy rozległ się dźwięk przychodzącej wiadomości. Niechętnie wyjęła telefon i wyświetliła esemesa.
Pochodził od numeru, którego nie znała. Jednak to nie tajemniczy nadawca, ale treść sprawiła, że Anita poczuła się zbita z tropu.
Musimy się spotkać.
W wiadomości nie było nic więcej. Kitlińska przez moment wlepiała wzrok w ekran, po czym odpisała. Była równie oszczędna w słowach, zapytała tylko o to, kim jest człowiek, który do niej pisze.
Odpowiedź nadeszła natychmiast:
Kimś, kto ma ci coś do powiedzenia.
Co konkretnie?
Dowiesz się, kiedy się spotkamy.
Kitlińska oderwała wzrok od komórki i rozejrzała się. Zrobiła głęboki wdech i przytrzymała powietrze w płucach, choć miała wrażenie, że skrawek zieleni w sercu miasta w nikły sposób równoważy ilość spalin.
Nie miała zamiaru kontynuować wymiany esemesów. Anonimowy rozmówca z pewnością był dziennikarzem, któremu wydawało się, że znalazł prosty sposób, by otrzymać relację z pierwszej ręki. Numer jej telefonu nie był trudny do zdobycia.
Odłożyła komórkę na trawiastą skarpę, ale tylko na moment. Kiedy rozległ się odgłos kolejnej wiadomości, od razu po nią sięgnęła.
Nie masz pojęcia, co tak naprawdę się wydarzyło.
Anita uznała, że najlepiej będzie, jeśli nie odpisze. Nie miała zamiaru dać się naciągnąć na tak marny wybieg.
Tajemniczy nadawca nie dawał jednak za wygraną.
Ten zamach to nie zwykły atak religijnego szaleńca. Tu chodzi o znacznie więcej.
Zawahała się, ale tym razem też nie odpowiedziała.
Zamieszani są ludzie na szczytach władzy. Nie wyobrażasz sobie, jak daleko to sięga.
Teoria spiskowa? Kitlińska przypuszczała, że pojawi się prędzej czy później, jak w każdym przypadku, kiedy dochodziło do tragedii. Ludzie nie potrafili pogodzić się z tym, że wypadek czasem był tylko wypadkiem, fanatyzm fanatyzmem, a zabójstwo zabójstwem. Szukali czegoś więcej, jakby istnienie złożonej, wielowarstwowej intrygi w jakiś sposób nadawało większego znaczenia czyjejś śmierci.
Jesteś jedyną osobą, która może mi pomóc.
Anita przez moment się zastanawiała, po czym w końcu uznała, że najlepiej będzie odprawić natręta już teraz. Wybrała jego numer i przyłożyła telefon do ucha. Wsłuchując się przez chwilę w sygnał, zaczynała już się obawiać, że rozmówca nie odbierze.
Ten w końcu jednak się odezwał.
– Gdzie jesteś? – rozległ się męski, ale dość wysoki głos.
Rozpoznała go bez trudu. Jego właściciela widywała wielokrotnie przy Wiejskiej, kiedy był jeszcze reporterem sejmowym. Potem często pojawiał się w telewizji, relacjonując kilka istotnych wydarzeń. Był na fali wznoszącej i coraz częściej mówiło się o tym, że będzie miał własny program na antenie NSI.
– Bianczi?
Młody dziennikarz milczał.
Fakt, że to on był nadawcą esemesów, zupełnie zmieniał postać rzeczy. Bianczi nieraz udowodnił, że za punkt honoru stawia sobie weryfikację źródeł, nie rzuca słów na wiatr i jest gotów dążyć do prawdy za wszelką cenę, nawet jeśli grozi mu za to aresztowanie.
– Halo? – upomniała się o uwagę Anita.
– Jesteś w bezpiecznym miejscu? – spytał.
– Nie wiem, czy gdziekolwiek jest teraz…
– Mam na myśli, czy nikt cię nie słyszy.
– Nie, nikt. Jestem w parku Rydza-Śmigłego.
Bianczi namyślał się przez krótką chwilę.
– Świetnie – skwitował w końcu. – Możemy się tam umówić.
– Nie lepiej w Autonomii? To rzut kamieniem stąd.
Słynąca z dyskrecji restauracja wydawała się idealnym miejscem, by prowadzić rozmowę, której nikt nie powinien się przysłuchiwać, reporter NSI jednak najwyraźniej był innego zdania.
– Nie – zaoponował stanowczo. – Żaden polityk nie może nas widzieć.
– Nie przesadzasz?
– Nie. Zachowuję nienaturalny spokój, zważając na okoliczności.
– Jakie okoliczności?
Słyszała, z jakim trudem przełyka ślinę, i oczami wyobraźni zobaczyła, jak Bianczi ociera pot z czoła i gorączkowo się rozgląda, wypatrując zagrożenia.
– Nie przez telefon – odparł. – Wyjaśnię ci wszystko, jak się zobaczymy.
– Najpierw muszę wiedzieć, czy to nie wybieg.
– Wybieg?
– Żeby zdobyć materiał z pierwszej ręki o zamachu.
Bianczi zaklął cicho, a potem nerwowo zakaszlał.
– Naprawdę myślisz, że stać byłoby mnie na coś takiego?
– Nie wiem, co mam myśleć.
Dziennikarz zastanawiał się przez moment, a Kitlińska miała wrażenie, jakby na odpowiedź musiała czekać całą wieczność. Ta w końcu jednak nadeszła.
– Dotarłem do czegoś.
– A konkretnie?
– Do tajnej notatki z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych – podjął. – Rzuca zupełnie nowe światło na to, co się wydarzyło. Zupełnie.
– Więc pójdź z nią do kogoś, kto może coś z tym zrobić – odparła cicho Anita. – Ja w tej chwili…
– Nie mogę nikomu ufać.
– Nawet Hauerowi?
Bianczi znów kaszlnął.
– Nie wiem – odparł słabym głosem.
Tego się nie spodziewała. Sympatie stacji telewizyjnych były dobrze znane, a dziennikarzy jeszcze bardziej. NSI przychylnie odnosiła się do Unii Republikańskiej, a Hauer i Bianczi nieraz pokazywali, że łączy ich mocna relacja.
– Mówisz poważnie? – odezwała się Kitlińska.
– Tak. Ta sprawa naprawdę sięga dalej, niż sądzisz.
– Co jest w tej notatce?
– Sama zobaczysz – odparł tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Za godzinę na tyłach Muzeum Wojska Polskiego, pasuje?
Anita znajdowała się niedaleko, miejsce wydawało się odpowiednie. O ile w okolicy mogli kręcić się przechodnie, o tyle na schodach na niewielkiej skarpie ona i Bianczi nie powinni nikogo spotkać.
– Pasuje – odparła.
– Do tego czasu uważaj na siebie.
Kitlińska rozejrzała się uważnie, jakby rzeczywiście istniał jakiś powód, dla którego powinna zachować ostrożność.
– Nic mi nie grozi – zauważyła.
– Mylisz się.
Znów zaległa chwilowa cisza.
– Obserwują mnie – dodał Bianczi. – I przypuszczam, że od teraz ciebie też.
Zanim zdążyła dopytać o cokolwiek, rozłączył się. Spojrzała na zegarek, a potem podniosła się i powoli ruszyła w kierunku muzeum. Nie mogła opędzić się od myśli, że w głosie Biancziego brakowało wahania, które pozwalałoby sądzić, że dziennikarz się myli.