Читать книгу W kręgach władzy. Władza absolutna - Remigiusz Mróz - Страница 7
CZĘŚĆ 1
Rozdział 5
ОглавлениеDotarcie na Wiejską z parkingu przy Lorentza na piechotę zajęłoby Hauerowi znacznie mniej czasu, gdyby tylko mógł tam pójść. Zamiast tego musiał jednak poczekać, aż kierowca wyjedzie na Jerozolimskie, zawróci na ślimakach przed mostem Poniatowskiego, a potem skieruje się z powrotem na zachód.
Przesadził, mówiąc Kitlińskiej, że kwadrans dzieli go od objęcia władzy. W rzeczywistości będzie musiał poczekać przynajmniej dwa.
Zanim opuścił park przy Książęcej, błyskawicznie uzgodnił z Anitą plan działania. Jeszcze chwilę wcześniej nie był na to gotowy, ale wieści od Teresy Swobody zupełnie zmieniały sytuację.
Kwestię Biancziego musiał zostawić komuś innemu, a samemu zająć się sprawami państwowymi.
Nawet w jego głowie brzmiało to dumnie, jakby samo w sobie stanowiło powód, by zapisał się złotymi zgłoskami w historii Polski.
Tak czy inaczej, nie mógł skupiać się w tym momencie na tym, czy wypadek dziennikarza był przypadkowym zdarzeniem, czy celowym działaniem. Kitlińska zaś mogła to zrobić. Uzgodnili, że zlokalizuje Biancziego, a potem uda się do szpitala i kiedy tylko się czegoś dowie, skontaktuje się z Hauerem.
Przy odrobinie szczęścia będzie rozmawiała już nie z szeregowym posłem, ale z marszałkiem sejmu. Osobą pełniącą obowiązki Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej.
– Może pan trochę przyspieszyć? – spytał Hauer.
Kierowca zerknął na niego spod oka.
– Pan płaci w razie czego? – spytał.
– Z nawiązką. A potem publicznie przyznam, że policja powinna piętnować nie tych, którzy delikatnie przekraczają prędkość, ale tych, którzy blokują lewy pas, nie włączają kierunkowskazów i tamują ruch.
Mężczyzna pokiwał głową z zadowoleniem, ale nie przyspieszył.
– Dodam do tego, że zatrzymanie przez drogówkę to nic innego jak dorosła wersja bycia zatrzymanym przez nauczyciela za bieganie po szkolnym korytarzu.
Rozmówca uśmiechnął się lekko, ale zrobił to wyłącznie z uprzejmości.
– Panie, mój głos i tak pan masz – zadeklarował. – Ale po takich rzeczach od mundurowych raczej ich pan nie dostaniesz.
Wskazówka prędkościomierza nawet nie drgnęła, więc Patryk ostatecznie zrezygnował z dalszych prób i uznał, że musi uzbroić się w cierpliwość.
– Normalnie chętnie bym depnął – odezwał się po chwili kierowca, zjeżdżając z mostu Poniatowskiego w Wioślarską. – Ale sam pan widzisz, ile teraz policji jeździ. Co oni w ogóle robią?
Hauer wiedział tylko tyle, ile naprędce przekazała mu Swoboda. I nie miał oporów, by dzielić się tym z kierowcą – za kilkanaście minut mężczyzna i tak usłyszy wszystko w radiu.
– Przecież już dawno po sprawie – dodał kierowca. – Co się stało, to się stało, nie? Po co popierdalają na bombach, jakby pół miasta się paliło?
– Cóż…
– Jest jakieś zagrożenie? – kontynuował kierowca. – Mów pan, jeśli tak.
– Służby tego nie wykluczają.
– Że… czego?
– Zidentyfikowali człowieka, z którym współdziałał zamachowiec. I kiedy ruszyli jego tropem, okazało się, że atak pod sejmem mógł być tylko początkiem.
– Pajacujesz pan…
– Chciałbym – przyznał Patryk, który nagle zwęszył okazję, by szybciej zjawić się w gmachu przy Wiejskiej. – Ale niestety takie mam informacje. I dlatego kluczowe jest, żebym czym prędzej…
– Nie musisz pan mówić nic więcej – oznajmił mężczyzna, po czym mocno wcisnął pedał gazu i minął samochód próbujący zmienić pas. – To jest stan wyższej konieczności.
Hauer uśmiechnął się w duchu.
Milena miała rację, kiedy wspomniała o potędze strachu i tym, co dzięki niemu można osiągnąć. Widział to teraz jak na dłoni, a kierowca vana właściwie stanowił ilustrację tego, co żona chciała mu przekazać.
Kiedy zajechali pod wejście dla niepełnosprawnych od strony Górnośląskiej, Milena już czekała na męża. Patryk szybko pożegnał rozmówcę i ruszył w kierunku budynku. Nie musiał niczego jej tłumaczyć. Zaraz po wejściu do samochodu napisał jej krótką wiadomość, która mówiła wszystko.
Mimo to Mil sprawiała wrażenie, jakby dotarła do niej zupełnie inna nowina.
– Coś nie w porządku? – zapytał, wodząc wzrokiem po grupie zebranych nieopodal dziennikarzy.
– Wszystko.
– Służby dorwą tego gościa, zanim…
– Nie to mam na myśli – ucięła, a potem położyła rękę na oparciu wózka i kiedy Hauer go zatrzymał, obróciła się do niego. – Nie jestem zresztą nawet pewna, czy zagrożenie jest realne.
– Myślisz, że to szopka Chronowskiego?
– Nie takie rzeczy już robił. A teraz to idealna sytuacja, żeby utrzymał się przy władzy.
Niełatwo było to przyznać, ale Adam Chronowski zdawał się niezniszczalny. Przetrwał ataki, które powinny raz na zawsze przekreślić jego karierę, i wychodził obronną ręką nawet z najgorszych opresji. Każdy inny na jego miejscu siedziałby już za kratami, on jednak wciąż był szefem rządu.
Wielokrotnie sprawiał wrażenie bezbronnego, znajdującego się pod ścianą desperata, ale ostatecznie za każdym razem wychodził z kłopotów bez szwanku. I wszystko wskazywało na to, że tym razem także może tak się stać.
– Będziemy go mieć na oku – zapewnił Patryk.
– Mniejsza o niego.
– Więc o co chodzi?
– O to, co zaraz się wydarzy.
Hauer ściągnął brwi, spodziewał się bowiem zupełnie innej reakcji. Spojrzał przed siebie, myśląc o tym, że od sali posiedzeń dzieli go jedynie krótki łącznik między budynkami. Jeszcze przed momentem spieszyło mu się tak, że powinien przemknąć przez korytarz jak huragan. Rezerwa żony ostudziła jednak entuzjazm.
– Skąd ten dystans? – spytał.
– Stąd, że zaraz zostaniesz odsunięty na boczny tor.
– Wręcz przeciwnie.
– Nie – uparła się. – Swoboda wszystko to sobie zaplanowała. Ciebie wypchnie na marszałka, tymczasową głowę państwa, a sama zostanie szefową rządu.
– Mniejszościowego? UR nie ma większości, Mil.
– Ale będzie ją miała po wyborach.
– Nie ma żadnych wyborów.
– Będą – zapewniła go. – Bo zaraz po tym, jak ty pójdziesz na strażnika żyrandoli, Swoboda doprowadzi do samorozwiązania sejmu. Każe ci rozpisać nowe wybory, a opozycja zgarnie w nich całą pulę. Teresa zostanie premierem.
– Nawet jeśli, to…
– Skończy się twoja kariera, Patryk.
– Nie przesadzaj.
– Nie przesadzam – odparła ciężko i mocniej ścisnęła wózek, jakby trzymała nie jego uchwyt, ale dłoń męża. – Pałac Prezydencki to czarna dziura, dobrze o tym wiesz. Nikt stamtąd nie wraca.
Miał wrażenie, że Milena nieco dramatyzuje, ale co do najważniejszej kwestii się nie myliła. Żaden prezydent nie zdołał wrócić do bieżącej polityki po zakończeniu kadencji. Niektórzy twierdzili, że to klątwa Krakowskiego Przedmieścia, ale prawda była taka, że chodziło o podstawowe zasady rządzące tym światem.
Prezydent miał być niezależny, nie podlegać szefowi swojego ugrupowania i nie sympatyzować z żadną partią. Nawet jeśli tylko udawał bezstronność, prędzej czy później prowadziło to do konfliktów z jego środowiskiem. Drzwi się zamykały, a mosty wprawdzie nie paliły, lecz stopniowo niszczały. Po tym nie było już powrotu do partyjnej polityki.
– Teresa doprowadzi do łączonych wyborów prezydenckich i parlamentarnych – dodała Mil. – Będzie walczyć o wszystko. O władzę absolutną.
– Wiem. I ja tak samo postąpiłbym na jej miejscu.
– Ale ty nie wystawiłbyś siebie jako kandydata na prezydenta.
– Nikt nie mówi, że…
– Naprawdę chcesz się oszukiwać? – przerwała mu. – Zaraz zostaniesz marszałkiem właśnie po to, by być kandydatem w wyborach. I wygrasz je, wedle wszelkiego prawdopodobieństwa. Druga kadencja też będzie w zasięgu, o ile nie dojdzie do jakiejś tragedii.
Hauer przełknął ślinę. Wszystko działo się stanowczo zbyt szybko, w dodatku doszła sprawa z Bianczim i rzekomą tajną notatką. Przez to wszystko nie miał czasu, by zastanowić się, jak dalekosiężne okażą się dziś podejmowane decyzje.
– Twoja prezydentura będzie trwała dziesięć lat – ciągnęła Milena. – I co potem?
Nie miał odpowiedzi na to pytanie.
– Co będziesz robił przez kilkadziesiąt kolejnych, Patryk?
Na to także nie.
– No? – ponagliła go.
– Co chcesz ode mnie usłyszeć?
– Że wyjąłeś głowę z kibla, do którego wpadła po śmierci Seydy, i zobaczyłeś świat, który cię otacza – wycedziła, pochylając się nad mężem. – Rozumiem szok, rozumiem zagubienie, nawet chwilową niemoc. Ale zostałeś ograny.
Hauer nie odpowiadał.
– Nie widzisz tego?
– Nie.
Milena wyprostowała się i wskazała w kierunku łącznika.
– Za kilka minut zapadnie tam decyzja o końcu twojej kariery. Owszem, odłożona o dziesięć lat, ale ostateczna.
– Więc co proponujesz?
– Nie przyjmować propozycji Swobody.
Patryk parsknął cicho.
– Jak sobie to wyobrażasz? – rzucił. – Sama mówisz, że do głosowania zostało parę minut. I miałbym w ostatniej chwili…
Urwał, zawieszając wzrok w głębi korytarza.
Słowa żony odbiły mu się echem w głowie. „Zostałeś ograny”.
Na Boga, miała rację, właśnie do tego doszło. Teresa nie zaprosiła go na zebranie Rady Bezpieczeństwa Narodowego właśnie z tego powodu, by plan powołania go na marszałka przedstawić mu w ostatniej chwili. By nie miał ani czasu do namysłu, ani sposobności do wycofania się.
– W końcu… – skwitowała cicho Milena. – Obudziłeś się.
Zamrugał nerwowo, uznając w duchu, że żona zna go lepiej niż on sam. Położył dłonie na kółkach wózka, ale nie wprawił ich w ruch. Wbijał wzrok przed siebie, ignorując Milenę. W oddali dostrzegał już kręcących się przy sali parlamentarzystów UR. Z pewnością wszyscy wyczekiwali go nerwowo, szczególnie Teresa.
Gdyby się nie zjawił lub odmówił objęcia stanowiska marszałka, niechybnie doprowadziłby do pogłębienia kryzysu. Sam fakt, że inne ugrupowania zgodziły się na kogoś z UR, dobitnie świadczył o tym, jak krytyczna jest sytuacja.
– To nic nie zmienia – odezwał się. – Nie mamy się jak wycofać. Nie mogę po prostu oświadczyć, że nie przyjmuję propozycji, kiedy wszystkie partie najwyraźniej już się dogadały. Wiesz, w jakim świetle by mnie to postawiło?
– Wiem. Mąciciela, niewdzięcznika i osoby, która uchyla się od obowiązku, narażając stabilność państwa na niebezpieczeństwo.
– Więc sama rozumiesz, że…
– Ale nie musisz rezygnować wprost.
– To znaczy?
Paru posłów go wypatrzyło. Jeden szturchnął drugiego, po czym zaczęli wskazywać go sobie i sprawiać wrażenie, jakby starali się go ściągnąć samym wzrokiem.
– Zgłoś kogoś innego.
Patryk spojrzał na nią z niedowierzaniem.
– Wniosków może być dowolna liczba – dodała. – Wystarczy, że podpisze się pod nim…
– Grupa piętnastu posłów, tak.
– Zbierzesz ich bez trudu, nawet w kilka minut – zauważyła coraz bardziej nerwowym głosem Milena. – Będą dwa wnioski, Swoboda będzie musiała razem poddać je pod głosowanie.
Tak stanowił Regulamin Sejmu i nie sposób byłoby go obejść, ale Hauer nie sądził, by to mogło rozwiązać problem. By plan się powiódł, musiałby ujawnić się jako inspirator drugiego wniosku – tylko wtedy część posłów poważnie zastanowiłaby się nad głosowaniem na kontrkandydata. Tyle że efekt byłby taki sam, jak gdyby otwarcie się wycofał.
Jego kariera polityczna skończyłaby się nie za dziesięć lat, ale już dzisiaj.
– To nic nie zmieni – zauważył.
– Zmieni, jeśli wybierzesz dobrego kandydata.
– Hm?
– Do wyboru marszałka potrzebna jest bezwzględna większość, prawda?
Pytanie było retoryczne i Milena dobrze o tym wiedziała.
– Wystarczy, że jej nie osiągniesz – kontynuowała. – A jeśli twój przeciwnik będzie cieszył się szerokim poparciem, to możliwe.
Czuł na sobie spojrzenia gorączkujących się posłów. Założenie Mil miało sens, ale mogłoby udać się tylko wtedy, gdyby mieli więcej czasu. Mogliby zebrać nawet kilka grup po piętnastu posłów. Gdyby pojawiło się paru kandydatów, głosy rozłożyłyby się tak, że nikt nie zostałby wybrany.
Hauer wycofałby się wtedy, popierając któregoś z przeciwników. Dla dobra ogółu, by partie szybciej się porozumiały.
Dopiero kiedy ta myśl nadeszła, uświadomił sobie, jakim wyczynem musiało być dla Swobody uzgodnienie jego kandydatury. WiL, SORP i Pedep z pewnością miały zamiar zgłosić swoich ludzi.
Szczególnie ta ostatnia partia, w końcu to z jej szeregów pochodzili poprzedni marszałek i zmarła prezydent. To PDP wedle wszelkiej logiki powinna wystawić kandydata.
Fakt, że Teresie udało się temu zapobiec, potwierdzał tylko, że sytuacja jest absolutnie wyjątkowa. Trudno było nawet oszacować, ilu ludzi musiało odłożyć partykularne i partyjne interesy na bok, by jak najszybciej zażegnać kryzys.
Nie mógł tego przekreślić. Nie w takiej sytuacji.
Patryk bez słowa ruszył przed siebie, a zebrani przed salą parlamentarzyści wyraźnie odetchnęli.
– Co ty robisz? – spytała Milena, ruszając za nim.
– To, co powinienem.
– Czekaj…
– Na co? Aż wszystko pójdzie w cholerę?
Hauer przyspieszył, obawiając się, że jeśli da Milenie choć moment, ta natychmiast go wykorzysta. Przypuszczał, że nie potrzebowałaby wiele czasu, by przekonać go, że powinien mieć na względzie przede wszystkim to, na co pracował przez całe życie – swoją karierę.
– Co ty, kurwa, robisz? – powtórzyła, nie zwalniając kroku.
Nie odpowiedział, a po chwili znaleźli się już w towarzystwie innych posłów. Mil natychmiast przyjęła poprawny, przepełniony dumą uśmiech, ale kiedy ich spojrzenia się spotkały, Patryk dostrzegł w oczach żony wściekłość, jakiej nigdy wcześniej nie widział.
Zdawał sobie sprawę, że decyzja o postąpieniu zgodnie z planem Swobody będzie znaczyła, iż do Pałacu Prezydenckiego wprowadzi się samotnie.