Читать книгу W kręgach władzy. Władza absolutna - Remigiusz Mróz - Страница 6
CZĘŚĆ 1
Rozdział 4
ОглавлениеOna wciąż miała na sobie zakrwawiony żakiet i bluzkę, on szpitalne ciuchy, które próbował ukryć pod marynarką. Anita przypuszczała, że dla przypadkowego obserwatora wyglądaliby doprawdy osobliwie. Tyle że tutaj nie musieli się tym przejmować.
W normalny słoneczny dzień być może spotkaliby kilku przechodniów, ale w takich chwilach nikomu w głowie nie były ani spacery, ani oglądanie rozstawionych na tyłach muzeum maszyn.
– Gdzie Bianczi? – rzucił na powitanie Hauer.
Kitlińska podciągnęła rękaw i zerknęła na zegarek.
– Nie wiem. Powinien już być.
Patryk przyglądał jej się przez chwilę w milczeniu. Dziwił się jej obecnością nie mniej niż ona jego – był jedną z ostatnich osób, które spodziewała się tu zastać, szczególnie że wciąż miała w pamięci słowa dziennikarza o braku zaufania i o tym, że spisek sięga dalej, niż mogłaby przypuszczać.
– Dlaczego cię tu ściągnął? – zapytał Hauer.
– Nie wiem.
Najwyraźniej znów przeszli na ty, ale tym razem Anita nie miała zamiaru oponować. Uznała, że jeżeli Bianczi ostatecznie postanowił poprosić o pomoc swojego najbliższego, być może jedynego sojusznika ze świata polityki, to ona także powinna dać mu choćby niewielki kredyt zaufania.
– A ciebie? – zapytała.
Patryk sięgnął do schowka przy podłokietniku, wyjął telefon i pokazał jej krótką wiadomość od reportera NSI. Bianczi pisał jedynie, że natychmiast musi spotkać się z nim na tyłach Muzeum Wojska Polskiego i że odkrył coś, co rzuca zupełnie inne światło na zamach.
Kitlińska oddała komórkę politykowi.
– To wszystko? – spytała.
– Tak. Ale ty z pewnością nie powiedziałaś mi wszystkiego.
Rozejrzała się uważnie. Reporter powinien być tu już kwadrans temu, a ona powoli zaczynała odczuwać niepokój. Może coś się stało? Gdyby nie to, że Hauer dostał równie enigmatycznego esemesa, mogłaby przypuszczać, że Bianczi ściągnął go tu zamiast siebie. Ale tak nie było. Najwyraźniej dziennikarz uznał, że w trójkę mogą coś osiągnąć.
– Więc? – dodał Patryk. – Co jeszcze wiesz?
– Tylko tyle, żeby nikomu nie ufać.
– Tak ci powiedział? – odbąknął Hauer. – Czy to twoja filozofia życiowa?
Nie odpowiadała, wciąż wodząc wzrokiem po okolicy. Był to jeden z tych momentów, kiedy jedynie dzięki służbowej broni czuła się komfortowo.
– Dodał, że dotarł do jakiejś tajnej notatki MSW – odezwała się w końcu.
– Jakiej notatki?
Wzruszyła ramionami.
– I to ma rzucić nowe światło na atak pod sejmem?
– Tego też nie wiem – przyznała Kitlińska. – Powiedział mi tyle, że pokaże mi ją, kiedy się spotkamy.
Hauer zaśmiał się nerwowo i sam potoczył wzrokiem dokoła.
– Zebrało mu się na teorie spiskowe? – rzucił, a potem westchnął. – Może nie powinienem się dziwić. Od dziecka na lekcjach polskiego na dobrą sprawę właśnie tego nas uczą.
– Czego?
– Doszukiwania się we wszystkim ukrytych znaczeń. Koń Wernyhory w Weselu gubi cholerną podkowę, a nauczyciel wytłumaczy ci, że to nie kowal dał ciała, tylko autor chciał stworzyć symbol wielkiego szczęścia, jakie spotka znalazcę.
Anita odchrząknęła.
– Bianczi brzmiał dość poważnie.
– Nie wątpię. Jeśli uwierzył, że na coś trafił, i zdołał przekonać do tego samego siebie, z pewnością przyłożył się też do tego, żeby przekonać ciebie.
Kitlińska nie miała zamiaru wdawać się w dyskusje z Hauerem. Wychodziła z założenia, że jakakolwiek rozmowa z politykiem mija się z celem, a oprócz tego zdawała sobie sprawę, że Patryk stawił się tak szybko, dlatego że sam ufał Biancziemu. Cokolwiek by mówił, fakty świadczyły same za siebie.
– I skąd niby miał tę notatkę? – odezwał się.
– Nie powiedział.
– Oczywiście, że nie.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Że ściemniał – odparł wprost Hauer.
– Po co miałby to robić?
Poseł UR wzruszył ramionami.
– A kto wie, co chodzi po głowie Biancziemu? – odparł. – Może wymyślił sobie, że jeśli nas tutaj ściągnie, będzie miał dobry materiał.
– Może – przyznała Kitlińska, jednak zrobiła to bez przekonania. Zatoczyła ręką krąg, wskazując w ten sposób Patrykowi okolicę. – Ale w takim razie gdzie on jest?
– Niechybnie wyłoni się zza jakiegoś drzewa razem z kamerą NSI.
Anita zerknęła na boki.
– Jakoś nigdzie nie widzę ani jego, ani żadnego obiektywu. Jesteśmy tutaj tylko my, Hauer.
Obawiała się, że będzie musiała powtórzyć mu to jeszcze kilka razy, zanim dotrze do niego, że nie tylko coś jest na rzeczy, ale także że nie poszło po myśli Biancziego. Patryk jednak spasował i zamiast odpowiedzieć, sięgnął po telefon.
– Dzwonisz do niego?
– Nie – odparł. – Mówił, żeby się z nim nie kontaktować.
Powód mógł być tylko jeden – reporter musiał usunąć wszystkie połączenia, które sam nawiązał, i wiadomości, które wysłał. I nie chciał, by jakiekolwiek przychodzące pozostawiły ślad.
Kilkanaście minut później oboje stracili cierpliwość, ale żadne z nich nie miało zamiaru opuszczać miejsca umówionego spotkania.
– Może i to nie żaden wybieg z jego strony, tylko zwykła pomyłka – odezwał się po chwili Patryk.
– Pomyłka?
– Mógł doszukać się spisku tam, gdzie go nie było. A teraz stara się jakoś to odkręcić i zanim to zrobi, nie ma zamiaru się pokazywać.
– Z pewnością.
Hauer mówił z dziwnym, wręcz nienaturalnym spokojem. Sprawiał wrażenie alkoholika, który po długim wyczekiwaniu w końcu wziął łyk upragnionego trunku i wprawił się w błogostan.
– Słyszałaś kiedyś o teorii Ramseya?
– Nie – mruknęła Kitlińska, niespecjalnie zainteresowana tym, czego ta dotyczyła.
– To twierdzenie, które tłumaczy uporczywe doszukiwanie się przez nas teorii spiskowych – wyjaśnił Patryk, kładąc dłonie na kółkach wózka.
– Jest bardziej wiarygodne od twojej koncepcji z koniem Wernyhory?
– Tak. Zresztą teoria dotyczy także tego, że odnajdujemy kształty w chmurach, figury geometryczne na rozgwieżdżonym niebie i tak dalej.
– I do czego się sprowadza? – spytała niechętnie.
– Do tego, że w Warszawie jest przynajmniej dwójka ludzi, którzy mają identyczną liczbę włosów na głowie.
– Co proszę?
– A mówiąc ogólniej, do tego, że w każdym zbiorze znajdzie się wystarczająco dużo elementów, by utworzyć z nich jakiś wzorzec.
Anita przestała słuchać. Niektórzy wyłączali się, gdy rozmowy zmierzały w kierunku polityki, kwestii takich jak aborcja, dyskryminacja mniejszości narodowych czy moda, dla niej takim tematem była matematyka.
Hauer jeszcze przez chwilę rozwodził się nad tym, że człowiek jest skonstruowany tak, by szukać porządku w chaosie, a ona zaczęła odnosić wrażenie, że nie mówi o teoriach matematycznych, ale o aktualnej sytuacji w kraju.
Ignorując kolejne uwagi Patryka, włączyła LTE w telefonie i sprawdziła portale informacyjne. Nie było na nich nic nowego, wszędzie powtarzały się te same zdjęcia spod sejmu.
Anita przypuszczała, że niebawem pojawią się także amatorskie filmiki. Mgliście pamiętała, że kilka osób, zamiast udzielać pomocy rannym, wyjęło komórki i zaczęło kręcić.
Przeglądając witrynę NSI, natrafiła jednak na nagłówek, który nagle pojawił się na głównej stronie i zajął większą część najważniejszej kolumny. Początkowo nie mogła uwierzyć w to, co widzi.
Hauer dopiero po chwili uświadomił sobie, że rozmówczyni kompletnie przestała go słuchać.
– Co się stało? – spytał.
Kitlińska zacisnęła usta i podała mu komórkę.
– Sam zobacz – odparła. – To tyle, jeśli chodzi o twoją teorię Ramseya.
Patryk wbił wzrok w wyświetlacz, a ona obserwowała jego reakcję. Cokolwiek wcześniej zapewniało mu spokój ducha, najwyraźniej przestało działać. Oczy mu się rozszerzyły, oddech przyspieszył, a wargi się rozchyliły.
Kitlińska przypuszczała, że artykuł dopiero co się pojawił. Tekst sprawiał wrażenie pisanego na gorąco i ewidentnie nie przeszedł jeszcze podstawowej korekty. Wielkie litery nagłówka oznajmiały: „DZIENNIKARZ NSI POTRĄCONY NA ROWERZE”.
– To nie przypadek – odezwała się niemal automatycznie.
Hauer milczał, wpatrując się w ekran, jakby dzięki temu mogły pojawić się nad nim nowe informacje. Te były jednak nad wyraz skąpe, najwyraźniej do redakcji dotarła jedynie ogólna wieść. W całym zamieszaniu związanym z zamachem i tak należało uznać za cud, że nie zagubiła się gdzieś w medialnym szumie.
– Hauer?
– Piszą, że jakiś samochód potrącił go na ulicy.
– Tak, czytałam.
– I że stało się to na Batorego, nieopodal skrzyżowania z Waryńskiego.
Tego nie wiedziała, ale najwyraźniej strona odświeżała się sama.
– To pod Ministerstwem Spraw Wewnętrznych – dodał Patryk.
W końcu przestał wlepiać wzrok w komórkę i przeniósł go na nią.
– Sugerujesz…
– Jest tam ścieżka rowerowa. Bianczi z pewnością z niej korzystał.
Jej wzmianka, że to nie wygląda na przypadkowe zdarzenie, była zupełnie niepotrzebna. Ale czy sama była pewna, że ktoś go zaatakował? Nie, tak naprawdę nie było powodu sądzić, że to celowe działanie ludzi, których Bianczi rzekomo chciał zdemaskować.
Dopiero teraz Kitlińska zdała sobie sprawę, że przez eksplozję pod parlamentem wszyscy zrobili się nieco paranoiczni. Ona także.
– Dowiedzieli się, co z nim? – zapytała.
– Jeśli tak, to zachowali to dla siebie. Jest tylko informacja, że trafił do szpitala.
– Którego?
– Nie napisali, ale jeśli jego stan był taki, jak wynika z tonu tego artykułu, to do najbliższego – odparł Hauer nieobecnym tonem. – Może do Świętej Rodziny, może do Czerniakowskiego, nie wiem.
Potarł nerwowo kark, a potem oddał Kitlińskiej telefon.
– Tak czy inaczej, zajmę się tym.
– Ty?
Patryk ewidentnie nie miał zamiaru wdawać się w dyskusje. Musiał uznać, że skoro Bianczi nie dotarł na spotkanie, znikł powód, by współdziałać z Kitlińską.
– Jestem mu to winny – powiedział.
– Może, ale…
– Nie ma sensu, żebyś się do tego mieszała. Wracaj do domu, odpocznij, przygotuj się na to, co cię czeka.
– A co mnie czeka?
– Naprawdę musisz pytać?
Rzeczywiście nie musiała tego robić. Doskonale zdawała sobie sprawę, że nie tylko w mediach stanie się kozłem ofiarnym. Pod pręgierzem znajdzie się cała formacja, ale przede wszystkim ci funkcjonariusze, którzy odpowiadali za bezpieczeństwo prezydent.
Rykoszetem oberwą zaś wszyscy z otoczenia Seydy. Bogu ducha winni urzędnicy, którzy układali plan dnia. Sekretarka, która łączyła jej telefony. Asystenci, którzy przytrzymali ją zbyt długo lub wypuścili z kancelarii zbyt szybko.
Hauer nie miał racji, kiedy mówił o szukaniu porządku. W takim chaosie nie szuka się ani jego, ani teorii spiskowych, ale winnych.
– Nie mam zamiaru odpuszczać – oświadczyła Anita. – To do mnie Bianczi zadzwonił w pierwszej kolejności. Musiał mieć jakiś powód.
– Może taki, że akurat do ciebie udało mu się znaleźć numer.
– Nie, wyraźnie mówił o braku zaufania do innych.
– Mhm.
– Z jakiegoś powodu na początku uznał, że może ufać tylko mnie.
– Bo?
– Nie wiem. Może miało znaczenie to, że byłam z otoczenia Seydy.
– W takim razie powinien skontaktować się z Korodeckim albo…
– Owszem, powinien – przerwała mu Anita. – Ale tego nie zrobił.
Przez chwilę obydwoje milczeli, podczas gdy gdzieś w oddali rozległ się dźwięk pojazdu na sygnale. Kitlińska przypuszczała, że to nie karetka, wszystkie do tej pory dawno rozwiozły rannych spod sejmu do warszawskich szpitali. Być może transport krwi, której z pewnością w tej chwili brakowało.
Hałas stawał się jednak coraz głośniejszy – i to nie tylko dlatego, że pojazd się zbliżał. Dołączyły do niego kolejne.
Zanim zdążyła się nad tym zastanowić, równocześnie rozległy się dźwięki dzwonków zarówno jej komórki, jak i Patryka. Kitlińska zwlekała z odebraniem, uznając, że ważniejsze jest, by usłyszeć rozmowę Hauera.
– Tak? – spytał.
Chwilę czekał na odpowiedź, a ona w tym czasie sprawdziła, kto dzwoni. Próbował skontaktować się z nią zastępca szefa BOR-u. Z pewnością po to, by ustalić, co się z nią dzieje i dlaczego opuściła budynek sejmowy.
Anita zignorowała go i skupiła się na Hauerze.
– Niedaleko – odezwał się, a potem znów słuchał. – Mogę być w sejmie za dziesięć minut.
Zawiesił wzrok gdzieś w oddali i Kitlińska odniosła wrażenie, jakby zapomniał o jej obecności. Coś zupełnie zaprzątnęło jego myśli, a narastający dźwięk syren sprawiał, że atmosfera zdawała się jeszcze bardziej napięta.
– Co się dzieje? – spytał. – Skąd te wszystkie auta na sygnałach na Jerozolimskich?
Anita żałowała, że nie słyszy odpowiedzi.
– Co? – rzucił Patryk. – Jest pani pewna?
Rozmówczyni najwyraźniej potwierdziła, bo Hauer ciężko wypuścił powietrze.
– W porządku, ale…
Urwał i znów słuchał w milczeniu. Tym razem trwało to znacznie dłużej niż poprzednio. Kiedy osoba po drugiej stronie skończyła, Hauer głośno przełknął ślinę.
– Tak, rozumiem. Oczywiście.
Opuścił rękę z telefonem, a potem spojrzał nieobecnym wzrokiem na Kitlińską.
– Co się dzieje? – zapytała.
– Zaraz zbiera się sejm.
– I?
– I wybierze mnie na marszałka.
– Co takiego?
Hauer niemal niezauważalnie uniósł głowę. Popatrzył w kierunku Alei Jerozolimskich, po których gnała kawalkada radiowozów, a potem spojrzał na Kitlińską.
– Za piętnaście minut Polska będzie mieć nowego prezydenta – oznajmił.