Читать книгу W kręgach władzy. Władza absolutna - Remigiusz Mróz - Страница 5
CZĘŚĆ 1
Rozdział 3
ОглавлениеPo tym, jak Straż Marszałkowska zamknęła część korytarza prowadzącego do sejmowego gabinetu prezydenta, Patryk i Milena nie musieli się obawiać, że usłyszy ich przypadkowy reporter.
Oboje zapewnili się, że wszystko poszło zgodnie z planem – zarówno Kitlińska, jak i politycy innych partii nie sprawiali wrażenia, jakby mieli zamiar robić problemy. Bogiem a prawdą, na jakąkolwiek interwencję było już za późno.
Teresa Swoboda przejęła władzę, nic nie mogło tego zmienić. A przyznanie przez kilku parlamentarnych wyjadaczy, że zostali w prosty sposób ograni, byłoby dla nich właściwie politycznym samobójstwem.
Patryk spoglądał na żonę, dostrzegając na jej twarzy wyraźną satysfakcję. Tak naprawdę to ona jako jedyna zachowała w krytycznym momencie zimną krew. To jej pomysłem było, by przekonać Chmala do jedynego sensownego posunięcia. Zaapelowali do jego poczucia obowiązku i utwierdzili go w przekonaniu, że jeśli nie zdecydują się na ten niewielki fortel, w kraju zapanuje chaos. Szef BBN-u nie miał wyjścia – tym bardziej że Rosjanie i Białorusini rzeczywiście zmobilizowali kilka dywizji. Byli gotowi wejść w każdej chwili, choć z pewnością bacznie obserwowali wszystkie ruchy ze strony NATO.
Tym razem Mil nie prowadziła wózka Hauera. Szła obok, co uważny obserwator z pewnością wziąłby za symptomatyczne.
– Nie mogło pójść lepiej – odezwała się.
– Co?
– Mówię, że…
– Słyszałem, co powiedziałaś – wpadł jej w słowo Patryk, zatrzymując wózek.
Żona zrobiła jeszcze krok, nim zorientowała się, że został z tyłu. Obróciła się do niego i spojrzała mu w oczy ze zdziwieniem.
– Po prostu nie dowierzam – dodał.
– W co?
– W to, że tak to ujęłaś.
Milena błagalnie uniosła wzrok. Zerknęła w kierunku, z którego przyszli, by upewnić się, że nikt nie słyszy wymiany zdań.
– Jakie ma znaczenie, jak to ujmę? – żachnęła się, podchodząc do męża. – Ogarnęliśmy sytuację, Patryk. Szybko i sprawnie rozegraliśmy Hajkowskiego, Gockiego i Huberta. Jesteśmy na najlepszej drodze do tego, żebyś…
– Seyda nie żyje, do cholery.
– Tak, zauważyłam.
Milena kucnęła przed jego wózkiem, co mogłoby uchodzić za pojednawczy gest, gdyby nie to, że patrzyła na Hauera tak, jakby miała zamiar mu wygarnąć.
– Zauważyłam też, jak się do siebie zbliżyliście w ostatnim czasie.
– Słuchaj…
– Najpierw ty posłuchaj – przerwała mu. – Możesz umartwiać się, ile chcesz, wspominać ile wlezie, zmieniać sobie zdjęcie na Fejsie na czarno-białe i do woli wpinać jakieś bzdurne symbole w klapy marynarki. Ale nie w tej chwili. Teraz masz stanąć na wysokości zadania.
Hauer wytrzymał jej wzrok, a potem poklepał się po udach. Milena w odpowiedzi bezradnie pokręciła głową, jakby miała do czynienia z dzieciakiem.
Nie powiedział jej o tym, że podczas ostatniego spotkania z Seydą na moment wróciło mu czucie w nogach. Pojawiła się nadzieja, że wstanie z wózka, a słowa Mil okażą się czymś więcej niż tylko przenośnią.
– Przed tobą ogromna szansa, Patryk.
– Tak bym tego nie ujął.
– Jak w takim razie?
– Zamiast „szansa” użyłbym słowa „obowiązek”.
– Litości… – jęknęła, kładąc mu dłonie na kolanach. – Nie mówisz do wyposzczonej bandy gamoni, którzy łakną głodnych kawałków od swojego ukochanego polityka, tylko do mnie.
– Wiem doskonale, do kogo mówię.
W jego głosie zadrgała wroga, oskarżycielska nuta, której nie zdołał ukryć. I dla Mileny z pewnością znaczyła więcej niż jakakolwiek uwaga wyrażona wprost.
– Rozwiniesz? – rzuciła.
– Lepiej nie.
– Rzeczywiście. Może lepiej nie.
Podniosła się, a potem wskazała wzrokiem zamknięte drzwi gabinetu, w którym Swoboda naradzała się ze swoimi współpracownikami.
– Idziesz? – spytała Milena.
Hauer nie miał zamiaru opuszczać tego spotkania, chciał uczestniczyć we wszystkim, co się działo. Nie był jednak pewien, czy powinien mieć żonę u swojego boku. Wbrew temu, co dał do zrozumienia Kitlińskiej, nie czuł się dobrze z tym, co zrobili.
Nie chodziło o rezultat, ale o sposób, w jaki został on osiągnięty. Miał wrażenie, że ledwo lekarz stwierdził zgon Darii, zaczęli mościć się na jej miejscu. I mimo górnolotnych słów o obronie kraju wszystkim zależało jedynie na tym, by jak najszybciej zapewnić sobie władzę.
– Patryk?
Milena zaś była tą, która zdawała się najbardziej zdeterminowana. Zachowała zimną krew tylko dlatego, że śmierć Seydy zupełnie jej nie dotknęła. Przeciwnie, była jak każda inna okazja, którą należało natychmiast wykorzystać.
Hauer bez słowa ruszył przed siebie, ale żona szybko się z nim zrównała i złapała za uchwyt wózka. Patryk posłał jej ostrzegawcze spojrzenie, sądząc, że tyle wystarczy, by zrozumiała, że posunęła się o krok za daleko. Szybko cofnęła rękę, sięgnęła do torebki i wyjęła z niej opakowanie afobamu.
– Chyba sobie żartujesz – rzucił Hauer.
– Pomoże ci.
– Pomaga mi w stresujących sytuacjach. Ta taka nie jest.
Milena nie nalegała, a po chwili oboje zatrzymali się przed drzwiami do gabinetu. Dwóch funkcjonariuszy Straży Marszałkowskiej zastąpiło im drogę – najwyraźniej nie mieli zamiaru wpuszczać ich do środka.
Hauerowie wymienili się zdezorientowanymi spojrzeniami.
– Przepraszam, panie pośle, ale to zamknięte spotkanie – oznajmił jeden z mężczyzn.
– Zamknięte dla kogo?
– Dla wszystkich.
Patryk z niedowierzaniem wychwycił kategoryczność w głosie funkcjonariusza. Dobitnie uświadamiała mu, że mężczyzna działa na bezpośrednie polecenie Teresy.
– Zaszło jakieś nieporozumienie – włączyła się Mil. – Niech pan powie pani marszałek, że…
– Prosiła, by nie przeszkadzać.
– W takim razie niech pan po prostu nas wpuści. Zapewniam, że marszałek Swoboda na nas czeka.
Hauer nie zabierał głosu. Zdawał sobie sprawę, że z jakiegoś powodu został wyłączony z rozmów, które mogły okazać się kluczowe dla przyszłego kształtu sceny politycznej w Polsce.
– Słyszy mnie pan?
– Słyszę nie mniej wyraźnie niż panią marszałek, która przed chwilą poleciła, by nikogo nie wpuszczać.
– Nie miała na myśli mojego męża.
Funkcjonariusz chciał zaoponować, ale zobaczywszy, że Patryk łapie żonę za rękę i posyła jej uspokajające spojrzenie, spasował. Milena się zawahała, ale ostatecznie po chwili Hauerowie ruszyli w kierunku klatki schodowej.
Po drodze do wyjścia w milczeniu mijali spieszących w przeciwnym kierunku polityków. Pierwszy był Halski z JON-u, zaraz za nim pędzili Hajkowski i Gocki, a jako ostatni do gabinetu prezydenckiego zmierzał Korodecki.
Dopiero on zatrzymał się przy Hauerach.
– Gdzie ci się tak spieszy, Hubert? – spytała Milena.
– Tam, gdzie i wam powinno – odparł nieco zmieszany. – Nie idziecie na posiedzenie Rady?
– Jakiej Rady?
– Bezpieczeństwa Narodowego. Teresa zwołała je przed chwilą.
Hauer robił wszystko, by nie dać po sobie poznać zaskoczenia. Odniósł jednak wrażenie, że jego żona poradziła sobie z tym znacznie lepiej – choć to ona z pewnością boleśniej odczuła ten cios. Im większa ambicja, tym głębsza rana, a aspiracje Mil właściwie nie znały granic.
– Nie wezwała was?
Milena przyjęła poprawny uśmiech.
– Patryk jest teraz potrzebny gdzie indziej.
– Gdzie?
Zbliżyła się o krok, poklepała Huberta po plecach, a potem wskazała mu kierunek, w którym przed momentem zmierzał.
– Tym się nie przejmuj – powiedziała. – Każdy ma swoją rolę do odegrania. A twoją jest…
– Znam swoje obowiązki.
– Na pewno? Bo wydaje mi się, że w tej chwili powinieneś robić wszytko, żeby znaleźć Chronowskiego.
Hubert skinął głową z obojętnością.
– Skontaktowaliśmy się już z premierem – oznajmił. – Jest w KPRM-ie, zajmuje się naglącymi sprawami.
– I jakie to sprawy? – wtrącił się Hauer.
Korodecki otworzył usta, ale się zawahał. Potem przeniósł wzrok w głąb korytarza, jakby chciał zasugerować, że skoro Swoboda najwyraźniej nie ufa im na tyle, by dopuścić ich na posiedzenie RBN-u, on także nie powinien.
– Sprawy związane z bezpieczeństwem – dodał. – A teraz wybaczcie.
Odprowadzili go wzrokiem, nie mając okazji do odpowiedzi. Oboje przez moment trwali w milczeniu, boleśnie odczuwając, że z jakiegoś powodu naprawdę zostali odsunięci na drugi tor.
A może przesadzali? Patrykowi przeszło przez myśl, że Teresa na dobrą sprawę nie miała powodu, by zapraszać go do RBN-u. Zwołała przedstawicieli wszystkich partii, a Unię Republikańską reprezentowała sama, jako jej szefowa.
O ile Hauer był gotów przyjąć, że to nie żadna zagrywka polityczna, o tyle dla jego żony nie było to tak oczywiste.
– Co ona odwala? – syknęła Mil.
– Nie wyolbrzymiaj.
– Nie wyolbrzymiam – zaoponowała stanowczo. – Powinieneś w tym uczestniczyć, a może nawet przewodzić całemu temu pieprzonemu spotkaniu.
– Przewodzi mu głowa państwa.
– Na papierze. W rzeczywistości to na ciebie wszyscy by patrzyli.
Bardziej niż te kwestie Patryka zajmowało to, o czym wspomniał Korodecki. Jeśli premier rzeczywiście się odnalazł i zamiast w sejmie przebywał w swojej kancelarii, mogło znaczyć to tylko jedno.
Atak na Wiejskiej mógł nie być odosobnionym przypadkiem, ale początkiem większego scenariusza. Zagrożenie wciąż mogło być realne.
– Ale może właśnie dlatego cię tam nie chce – dodała Milena. – Może obawia się, że podkopiesz jej pozycję.
Patryk szczerze w to wątpił. Swoboda była dla niego być może nie jak matka, ale z pewnością jak dobra ciotka, która od lat robiła wszystko, by rozciągnąć nad nim parasol ochronny, jednocześnie pozwalając mu się rozwijać.
– Nie sądzę – odparł.
– Bo masz skrzywione postrzeganie tej kobiety.
Hauer westchnął.
– Daj spokój – rzucił. – Niedawno raz na zawsze udowodniła, że nie ma zamiaru wbijać mi noża w plecy. Nawet ty musisz to widzieć.
– Nawet ja?
– Wiesz, co miałem na myśli…
– Że jestem podejrzliwa wobec ludzi, którzy zarabiają na życie manipulacjami, kłamstwami i zdradami?
Pytanie właściwie było całkiem zasadne, ale nie w stosunku do Swobody. Ona jako jedyna od zawsze działała na korzyść Hauera. I nawet kiedy wydawało się, że jest inaczej, ostatecznie udowadniała, że ma na względzie jego dobro.
– Naprawdę musimy teraz to przerabiać? – spytał.
Mil rozłożyła ręce i się obróciła.
– A co innego mamy do roboty? – odparowała. – Zapewnieniem bezpieczeństwa zajmuje się Chronowski i jego ludzie, zażegnywaniem konstytucyjnego kryzysu Swoboda i jej nowi przyjaciele, a my…
– Spokojnie, na nas też przyjdzie pora.
– Może już przyszła – odparła cicho Milena.
– Co masz na myśli?
– Że jeśli nie mamy żadnej innej możliwości, zajmijmy się mediami.
– Mam wrażenie, że robi to w tej chwili każdy polityk.
– Ale żaden z nich nie był w ciemnym saloniku.
Hauer nabrał głęboko tchu. Lista jego priorytetów była długa i nie znajdowało się na niej występowanie przed kamerami. Jeszcze przed momentem sądził, że będzie zaangażowany w przywracanie spokoju w kraju, stabilności konstytucyjnych organów i porządku na arenie międzynarodowej, a w końcu w organizowanie żałoby i wsparcia dla rodziny Seydy.
Tymczasem najwyraźniej pozostało mu jedynie zrobienie cyrku w mediach.
– To niepowtarzalna szansa – dodała Milena.
Nie odpowiadał.
– Pomniki powstają tylko po opadnięciu popiołów.
Zasadniczo miała rację, choć przypuszczał, że w tym wypadku będą wznoszone na cześć Darii. Całkiem zasadnie. Jako pierwsza kobieta w kraju przebiła szklany sufit i pokazała, że głową państwa wcale nie musi być mężczyzna. Jej kadencja była krótka, ale przełomowa – owszem, popełniała błędy, lecz nie na tyle duże, by po latach stały się orężem w rękach jej przeciwników.
Ktoś jednak zawinił, inaczej zamachowiec nigdy nie miałby szansy zbliżyć się do prezydent. Biuro Ochrony Rządu? ABW? CBŚP? Wojskowy wywiad lub kontrwywiad? Lista potencjalnych winowajców była długa, a Hauer przypuszczał, że im więcej popiołów opadnie, tym liczniejsze będą nie pomniki, ale powstające na zgliszczach teorie.
– Musimy zorganizować konferencję prasową – dodała Mil.
Rzucanie górnolotnych frazesów i zapewnianie obywateli o tym, że wszystko jest pod kontrolą, było ostatnim, czego w tej chwili chciał. Być może żona miała jednak rację. Nie miał państwowych obowiązków, ale te polityczne mówiły jasno, że należy kuć żelazo, póki gorące.
– Patryk?
Odpowiedział na pytanie wyciągnięciem dłoni. Kiedy położyła na niej tabletkę afobamu, żadne z nich nie musiało dodawać nic więcej. Jedyny problem polegał na tym, że nie mieli gotowego tekstu, a improwizacja w takich okolicznościach raczej nie wchodziła w grę.
– Zajmij się spędem – odezwał się Hauer.
– Hę?
– Zwoływaniem reporterów. Ja zacznę układać przemówienie.
– Nie musisz.
Zabrzmiało to, jakby przygotowała je zawczasu, ale wiedział, że to niemożliwe. Nawet Milena nie była tak przewidująca.
– Nie pójdę na żywioł.
– Pójdziesz – odparła, jakby rzeczywiście zależało to wyłącznie od niej. – Bo nie musisz mówić niczego konkretnego. Zapewnisz, że Polacy mogą czuć się bezpiecznie, ale tak naprawdę dasz do zrozumienia, że jest wprost przeciwnie.
Patryk uniósł brwi.
– Wyślesz sygnał, że stoimy na krawędzi urwiska, że w każdej chwili obce wojska mogą dokonać interwencji, terroryści ponownie zaatakować, banki upaść, a sklepy zostać pozamykane – wyrzuciła z siebie na jednym oddechu Milena. – Zbudujemy poparcie na najsolidniejszym fundamencie politycznym, jaki istnieje. Na strachu.
– Który zniknie, kiedy tylko Chronowski wyjdzie z KPRM-u i oznajmi, że znają tożsamość zamachowca i mają wszystko pod kontrolą.
– Nieistotne. Obietnice ze strony słabego rządu nie dadzą ludziom poczucia bezpieczeństwa.
Hauer przypomniał sobie wyświechtaną frazę autorstwa Franklina Delano Roosevelta o tym, że jedyną rzeczą, której naprawdę musimy się obawiać, jest nasz własny strach. Nie była do końca trafna. Bać powinniśmy się tych, którzy go wykorzystują.
Spojrzał na żonę, zastanawiając się, w jaki sposób udaje jej się nie tylko powściągać emocje, ale także kalkulować tak chłodno, jakby nie wydarzyło się nic ponad normę.
– W porządku – odparł w końcu. – Ale najpierw musimy czymś przyciągnąć kamery i dziennikarzy. Szeregowy poseł z UR, nawet jeśli był obecny na spotkaniu w saloniku, nie będzie zbyt apetycznym kąskiem.
– Coś wymyślimy.
– W kilka minut?
– Już nie takie rzeczy robiliśmy.
Miała rację, nieraz podkradali innym politykom show różnymi wybiegami – teraz jednak wydawało się, że reporterzy mają wręcz nadmiar potencjalnych kandydatów do rozmowy. Patryk zamknął oczy, próbując zebrać myśli, a kiedy podniósł powieki, zobaczył kucającą przed nim Milenę. Skrzyżowała ręce na jego udach i wpatrywała się w niego, jakby usilnie szukała czegoś w jego oczach.
– To początek przełomu, Patryk.
– Wiem.
– Dziś zaczniemy budować coś, co zapewni nam przyszłość.
Skinął głową bez przekonania.
– Coś, co zmieni ten kraj – ciągnęła. – Narzucimy narrację strachu, która zupełnie go przebuduje.
– Co masz na myśli?
– Powtórzymy to, co działo się w Stanach po jedenastym września.
Skrzywił się, jakby użyła porównania, o którym nie chciał myśleć.
– Wiesz doskonale, jak to zmieniło USA – kontynuowała. – Bush mógł właściwie dowolnie ograniczyć swobody obywatelskie. Stworzono nowe systemy inwigilacji, kontroli i…
– I chcesz tego samego tutaj?
Milena podniosła się powoli, a potem popatrzyła na niego z góry.
– Czy chcę, czy nie, tak się stanie – oznajmiła. – Polska nie jest już tym samym krajem, jakim była kilka godzin temu. I tylko od nas zależy, czy to my stworzymy ją na nowo, czy zrobi to ktoś inny.
Zastanawiał się, czy jakakolwiek inna para w polityce prowadziła w tej chwili podobną rozmowę, czy w siedzibach partii trwały zbliżone dyskusje i czy główni gracze układali takie same wizje przyszłości.
Pewnie tak. W końcu większość polityków przez lata przygotowywała się właśnie do tego, by wykorzystać sytuacje kryzysowe do realizacji własnych celów.
– Zacznij ogarniać swoje przemówienie – zgodziła się w końcu Milena. – Ale tylko w głowie. Nie chcę, żeby to brzmiało jak recytacja z promptera.
– Okej.
– Ja w tym czasie załatwię resztę.
– Jak?
Mil nie odpowiedziała, a Patryk dopiero teraz zrozumiał, co od samego początku miała na myśli żona. Istniał tylko jeden sposób, by skupić na nim i jego konferencji uwagę dziennikarzy: powiedzieć o czymś, na temat czego pozostali politycy milczeli.
– Jak? – powtórzył.
– Dobrze wiesz.
– Nie ma mowy – odparł czym prędzej. – Nie będę tym, który w momencie kryzysu mąci.
– Nie mamy wyjścia.
– I nie wystąpię przeciwko Swobodzie.
– Nawet po tym, jak odsunęła cię na bok?
– Musiała mieć jakiś powód.
– Miała. Polityczny – odparła bez zastanowienia Milena. – Ale nawet gdyby było inaczej, ktoś musi podnieść wątpliwości związane z Regulaminem Sejmu. Prędzej czy później i tak się to stanie.
– Ale nie za moją sprawą.
– Za twoją – zaoponowała, a potem wyciągnęła telefon i odeszła kawałek, nie czekając na reakcję Hauera.
Zaklął w duchu, upominając się po raz kolejny, że mimo szoku powinien zachować trzeźwy i ostry umysł, inaczej Milena przejmie inicjatywę we wszystkich sprawach. Owszem, w końcu któryś polityk poda w wątpliwość przejście władzy na podstawie przepisów wewnętrznie obowiązujących, ale Patryk nie miał zamiaru być tą osobą. Nawet jeśli oznaczało to, że cała uwaga mediów miała umknąć mu sprzed nosa.
Ruszył w stronę żony, ale zatrzymał się, kiedy rozległ się dźwięk wiadomości z jego telefonu. Sięgnął po komórkę i zmarszczył czoło.
Przeczytał esemesa dwa razy, zanim dotarło do niego, co oznacza.
– Mil.
Żona obróciła się, nie przerywając prowadzonej przez telefon rozmowy.
– Rozłącz się.
Ściągnęła gniewnie brwi, zapewne przekonana, że to próba odwiedzenia jej od planu, który naprędce ułożyła.
– Konferencja nie wchodzi w grę – dodał.
– Poczekaj moment – rzuciła do słuchawki, po czym zasłoniła ją dłonią. – Słuchaj, Patryk, to naprawdę…
– Nie chodzi o Swobodę. Ani o regulamin, ani o mnie.
Patrzył jej w oczy dostatecznie długo, by zrozumiała, że pojawiło się coś nowego. Przeprosiła rozmówcę, a potem w końcu się rozłączyła.
– Co jest? – spytała.
– Muszę gdzieś być.
– Oczywiście, że tak. Przed sejmem, na tle gruzowiska, wygłaszając przemówienie.
– Nie.
Powiedział jej tyle, ile sam wiedział, nie pozwalając sobie na spekulacje i gdybania. Nie otrzymał wiele informacji, ale to, co znajdowało się w wiadomości, w zupełności wystarczyło, by odwołać konferencję i zająć się czymś znacznie ważniejszym.
Po chwili znajdował się już w niewielkim, przystosowanym do jego potrzeb vanie, dzięki któremu mógł sprawnie przemieszczać się po stolicy. Kierowca wprawdzie nie ustawał w gorączkowych komentarzach, wieszcząc upadek cywilizacji lub nawet koniec świata, ale Hauer słuchał jedynie trzy po trzy.
Podziękował ultracrepidarianowi, kiedy ten zaparkował tuż za budynkiem, w którym mieściła się Giełda Papierów Wartościowych. Patryk spojrzał w kierunku alei Lortenza, niewielkiej wybetonowanej ścieżki, która niknęła gdzieś między drzewami.
– Pomóc panu?
– Nie trzeba – odparł Hauer. – Droga wygląda solidnie.
– To zależy, dokąd pan chce się dostać – zauważył kierowca. – Im głębiej w lasek, tym więcej jest ziemistych ścieżek.
– Poradzę sobie.
Tak naprawdę nie wiedział, jak długi odcinek będzie musiał pokonać, by stawić się w miejscu spotkania. Przypuszczał jednak, że znajduje się ono nieopodal.
Nie pomylił się. Przejechał raptem dwieście, może trzysta metrów i znalazł się na tyłach Muzeum Wojska Polskiego, niedaleko Elizeum.
Kitlińska już na niego czekała.