Читать книгу W kręgach władzy. Władza absolutna - Remigiusz Mróz - Страница 8
CZĘŚĆ 1
Rozdział 6
ОглавлениеZlokalizowanie Biancziego okazało się trudniejsze, niż Kitlińska sądziła. Po pandemonium na Wiejskiej wszystkie szpitale w stolicy zdawały się wypełnione po brzegi, lekarze – zajęci pomaganiem pacjentom, a pozostały personel robieniem wszystkiego, by opanować bezład.
Ostatecznie jednak odnalazła dziennikarza w szpitalu MSW przy Wolskiej. Miejsce zdawało się nieprzypadkowe, ale Anita odsunęła od siebie myśli o teorii spiskowej, uznając, że Bianczi wszystko jej wyjaśni.
Kiedy dotarła do Centralnego Szpitala Klinicznego, szybko odszukała oddziałową i poprosiła, by ta skierowała ją do ofiary wypadku rowerowego ze skrzyżowania Batorego z Waryńskiego.
Pielęgniarka z niepokojem popatrzyła na jej bluzkę.
– Nic pani nie jest? – spytała.
Anita nie odpowiadała. Przez myśl jej nie przeszło, by zmienić ubranie, na którym wciąż była zaschnięta krew zmarłej prezydent.
– Była pani w okolicach sejmu?
Kitlińska dopiero teraz pomyślała o tym, że aby dowiedzieć się czegokolwiek o stanie Biancziego i w ogóle się do niego zbliżyć, będzie musiała wykorzystać panujący chaos.
– Tak – odparła w końcu, a potem sięgnęła po niewielką legitymację przypominającą dowód osobisty.
Obok czarno-białego zdjęcia widniały jej imię i nazwisko, a poniżej stopień chorążego. W lewym górnym rogu znajdowały się godło państwowe i symbol Biura Ochrony Rządu.
Oddziałowa nie przyglądała się dokumentowi zbyt długo, a Anita nie musiała nawet go obracać, by pokazać jej pouczenie, w myśl którego jednostki rządowe i samorządowe musiały udzielić niezbędnej pomocy legitymującej się osobie.
– Wszystko z panią w porządku?
– Tak, to nie moja krew.
Pielęgniarka wciąż patrzyła na nią z niepokojem.
– Muszę się natychmiast zobaczyć z ofiarą tego wypadku – dodała Kitlińska. – Może mnie pani do niego skierować?
– Do tego dziennikarza?
Anita skinęła szybko głową. W innym szpitalu i w innych okolicznościach być może miałaby trudności z dostaniem się do Biancziego. Tu i teraz jednak przepisy prawa traciły na znaczeniu. Liczyło się tylko to, by wzajemnie sobie pomagać, szczególnie jeśli chodziło o administrację, urzędy i służby.
– Ten chłopak trafił do nas w stanie krytycznym – odezwała się oddziałowa. – Obawiam się, że…
– Kiedy będzie w stanie ze mną porozmawiać?
– Źle mnie pani zrozumiała.
Kitlińska poruszyła się nerwowo.
– Nie udało nam się go uratować – dodała kobieta, a potem spojrzała na zegarek. – Lekarz stwierdził zgon kilkanaście minut temu. Bardzo mi przykro.
Anita wpatrywała się pustym wzrokiem w jej oczy, czekając, aż rozmówczyni oświadczy jej, że zaszła pomyłka. Że Bianczi żyje. Że faktycznie doszło do nieszczęśliwego wypadku. Że fakt, iż trafił akurat do szpitala MSW, był jedynie przypadkiem. I że nie ma żadnego spisku.
– Pani chorąży?
Pytanie dziwnie zabrzmiało w ustach pielęgniarki, jakby ta nie wiedziała, jak powinna odnosić się do funkcjonariuszki BOR-u.
– Zrobiliśmy, co mogliśmy, ale obrażenia były zbyt rozległe.
Kitlińska potrząsnęła głową, a potem odsunęła rudą grzywkę na bok.
– Rozumiem.
– Naprawdę bardzo mi przykro. Znała go pani?
– Nie.
Oddziałowa otworzyła usta, ale się nie odezwała. Wyglądała, jakby w końcu uświadomiła sobie, że to nie Kitlińska, ale Biuro Ochrony Rządu poszukiwało Biancziego. I że nie miało to nic wspólnego z względami osobistymi.
– Mój Boże… – jęknęła pielęgniarka. – To jest w jakiś sposób związane z tym, co się dzieje?
– Niestety nie mogę udzielać żadnych informacji.
Kobieta ukradkowo się rozejrzała.
– Tak, jasne, rozumiem.
– Ale byłabym wdzięczna, gdyby pani odpowiedziała na kilka moich pytań.
– Oczywiście – zadeklarowała bez wahania rozmówczyni. – Tutaj? Czy woli pani gdzieś, gdzie jest spokojniej? Może chciałaby pani porozmawiać z lekarzem, który zajmował się tym chłopakiem?
– Nie trzeba.
Kitlińska potrzebowała jedynie podstawowych informacji i wyszła z założenia, że łatwiej uzyska je od tej kobiety. Konkrety zresztą znajdą się dopiero w akcie zgonu – choć jeśli rzeczywiście miał miejsce jakiś spisek, dokument niechybnie zostanie sfałszowany.
Nie, nie było sensu poddawać się paranoi. Powtórzyła sobie to w duchu, zanim podjęła temat.
– Obrażenia wskazywały na wypadek komunikacyjny? – odezwała się.
– Tak. To znaczy w pewnym sensie…
– Czyli?
– Przyznam szczerze, że rzadko widuję ofiary w takim stanie po wypadkach w mieście. Raczej na przedmieściach, może na Wisłostradzie, sama nie wiem…
– Co ma pani na myśli?
Na dobrą sprawę mogła dopowiedzieć sobie resztę, ale chciała usłyszeć to od pielęgniarki.
– Wydawało mi się, że w tamtym miejscu samochody po prostu nie jeżdżą tak szybko – oznajmiła kobieta. – A to wygląda, jakby wpadło na niego mocno rozpędzone auto.
Kitlińska wstrzymała oddech. Mimo że w wyobraźni natychmiast zobaczyła pokiereszowaną twarz, połamane kości i poszarpaną skórę, uświadomiła sobie, że słowa oddziałowej dają także cień nadziei.
– Były problemy z ustaleniem tożsamości? – spytała.
– Nie. Przy chłopaku znaleźliśmy legitymację prasową.
A zatem nadzieja prysła tak szybko, jak się pojawiła. Anitę zastanawiało jednak, co jeszcze miał przy sobie Bianczi. Samą notatkę? Ksero? A może skan na telefonie?
– Chciałabym zobaczyć ciało – powiedziała. – To możliwe?
– Cóż…
– Naprawdę by mi to pomogło.
Sądziła, że tym razem będzie musiała pokazać pouczenie znajdujące się na odwrocie legitymacji, ale pielęgniarka nie miała zamiaru robić jej problemów.
– Wszystko zależy od tego, czy już zabrano je na dół…
– Możemy to sprawdzić?
Skinęła głową niemal bez wahania, po czym poprowadziła ją korytarzem w kierunku sali, w której leżał Bianczi. Kitlińska spodziewała się zobaczyć przykryte prześcieradłem ciało, zachlapaną krwią pościel i pozostawione w nieładzie narzędzia medyczne, za pomocą których lekarze próbowali do ostatniej chwili ratować życie pacjenta.
Zamiast tego zobaczyła leżącego na łóżku Biancziego, który sprawiał wrażenie, jakby odpoczywał.
Nie miała wątpliwości, że to w istocie młody dziennikarz, którego często widywała przed sejmem. Nie mogła uwierzyć, że już nigdy więcej nie zobaczy żadnej relacji z jego udziałem, że Bianczi nie będzie nagabywał żadnego parlamentarzysty o komentarz i nie podpadnie władzy, starając się odkryć kolejną aferę.
– Największe obrażenia odniósł w obrębie klatki piersiowej – odezwała się pielęgniarka, widząc, że Kitlińska jest zaskoczona tym, w jak dobrym stanie znajduje się reszta ciała. – Doszło do wielonarządowych urazów wewnętrznych, siła uderzenia była tak duża, że… – Na moment urwała i głęboko westchnęła. – Nic nie można było zrobić.
Kitlińska rozejrzała się po pomieszczeniu.
– Wiadomo, kto w niego wjechał? – spytała.
– O ile wiem, nie. Sprawca uciekł z miejsca zdarzenia.
– Coś przy nim znaleziono? Oprócz legitymacji?
Pielęgniarka wskazała niewielki plecak na krześle przy łóżku, który sprawiał wrażenie, jakby należał raczej do kobiety, nie do mężczyzny. Był otwarty, wystawał z niego rękaw kraciastej koszuli, a w środku wszystko było w nieładzie.
– Przegrzebałam go, starając się potwierdzić tożsamość pacjenta – odezwała się oddziałowa, nieco zakłopotana.
Anita podeszła do niego i odchyliła lekko klapę. Przypuszczała, że gdyby nie dzisiejszy chaos, plecak nie leżałby obok szpitalnego łóżka, ale znalazłby się pod czujnym okiem jakiegoś funkcjonariusza.
Sięgnęła po telefon Biancziego i sprawdziła ostatnie połączenia. Rzeczywiście wykasował wszelkie ślady po kontakcie z nią oraz Hauerem. Kitlińska zdążyła przejrzeć kilka wiadomości i maili, ale nie znalazła niczego, co rzucałoby więcej światła na tę sprawę.
Musiała przerwać poszukiwania, kiedy zza jej pleców rozległ się stanowczy męski głos.
– Co pani robi?
Obróciła się w kierunku korytarza i zobaczyła niskiego mężczyznę w garniturze, który braki we wzroście najwyraźniej rekompensował sobie zwiększaniem masy mięśniowej. Niewiele brakowało, a szerokość jego ramion byłaby większa niż wysokość całego ciała.
– Kim pani jest? – spytał, sięgając do wewnętrznej kieszeni marynarki.
– Chorąży Kitlińska. Biuro Ochrony Rządu.
Tuż za mężczyzną pojawiło się dwóch kolejnych. W przeciwieństwie do niego od razu ruszyli ku Anicie, a jeden z nich zdecydowanym ruchem odebrał jej telefon Biancziego.
– Co to ma znaczyć? – spytała Kitlińska.
– Na to pytanie pani powinna odpowiedzieć – odparł mężczyzna stojący w progu.
– Może to zrobię, jak tylko dowiem się, kto pyta?
Rozmówca wyjął legitymację, ale mignął nią tylko przed Kitlińską i ta nie zdążyła dostrzec nazwiska. Bez trudu rozpoznała jednak logotyp Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego.
Zanim zdążyła się zastanowić, jak najlepiej postąpić w tej sytuacji, dwóch funkcjonariuszy zabezpieczyło plecak, a trzeci odprawił pielęgniarkę i wskazał Anicie korytarz.
Oddziałowa nie zwlekała, choć na odchodnym posłała jeszcze niepewne spojrzenie Kitlińskiej. Potem szybkim krokiem opuściła szpitalną salę.
– Pozwoli pani, że odprowadzę panią do wyjścia? – spytał agent.
Jej brwi zbliżyły się do siebie.
– Jeszcze nikt nigdy nie kazał mi wypierdalać w tak kulturalny sposób.
– Mogę mniej się starać.
– Proszę się nie krępować.
– Ale prawdę mówiąc, nie mam powodu – rzucił mężczyzna, a potem ponownie wskazał Anicie wyjście, tym razem znacznie bardziej stanowczo.
– Dla prostactwa zawsze się jakiś znajdzie.
Uśmiechnął się sztucznie i zbliżył do Kitlińskiej. Patrzył na nią tak długo, aż zrozumiała, że nic tu po niej. Kryzys państwowy czy nie, ABW przejęła tę sprawę i wszystkie reguły, zasady i regulacje będą teraz przestrzegane co do litery. Przynajmniej jeśli chodziło o obchodzenie się z rzeczami zmarłego.
Anita spojrzała na plecak, przekonana, że przegapiła jedyną i niepowtarzalną okazję, by się czegoś dowiedzieć. Bianczi mógł wieźć na spotkanie z nią i Hauerem nie tylko odpowiedzi, ale także dowody na poparcie swoich tez.
– Wie pani, że mamy prawo użyć siły.
Kitlińska skitowała zdawkowym skinieniem głowy, a po chwili szli już szpitalnym korytarzem, nie odzywając się do siebie. Agent przestał milczeć, dopiero kiedy opuścili gmach.
– Skończmy te podchody – rzucił, łapiąc ją za rękę.
Natychmiast odtrąciła jego dłoń.
– Co tu robisz? – spytał.
– A wy?
Wzruszył ramionami i rozejrzał się, jakby spodziewał się, że ktoś przysłuchuje się rozmowie.
– Potrącenia rowerzystów to poważny problem na ulicach – dodała. – Ale nie na tyle, żeby zajmowała się nimi ABW.
– Sprawdzamy po prostu, co miało miejsce.
– Macie powody sądzić, że…
– Słuchaj – uciął agent. – Pod ministerstwem zginął znany dziennikarz, a wszystko, co się w tej chwili dzieje, każe dokładnie przyglądać się takim sprawom.
Kitlińska zmrużyła oczy i pokiwała głową, pozorując głębokie zamyślenie.
– I właśnie dlatego ja też tutaj jestem – zadeklarowała.
– Gówno prawda.
– Sprawdzam po prostu, co…
– Jesteś członkiem ochrony prezydenckiej, powinnaś być teraz w sejmie.
– Odesłano mnie.
– W takiej chwili?
Przyglądał jej się stanowczo zbyt wnikliwie, by czuła się komfortowo. Nagle naszła ją myśl, że będzie obiektem zainteresowania służb specjalnych nie tylko z powodu możliwego niedopełnienia obowiązków. Przynajmniej część funkcjonariuszy przyjrzy jej się jako osobie, która hipotetycznie mogła mieć coś wspólnego z zamachem.
Niepokojący był również fakt, że rozmówca wiedział, kim ona jest.
Przyglądał jej się jeszcze przez chwilę, po czym schował ręce do kieszeni i nieco się wycofał.
– Będziemy w kontakcie – rzucił, a potem obrócił się i ruszył do budynku.
Kitlińska stała przez chwilę w bezruchu, nie wiedząc, co powinna zrobić, gdzie się udać i u kogo szukać pomocy. W końcu skierowała się na przystanek autobusowy, byleby nie stać przed szpitalem, gdzie czuła na sobie spojrzenia każdego przechodnia.
Zastanawiała się, czy zadzwonić do Hauera, ale przysłuchując się rozmowie dwójki przypadkowych pasażerów w autobusie, zrozumiała, że polityk nie odbierze. W sejmie doszło do jakichś perturbacji, a z tego, co udało jej się wyłapać, wynikało, że Patryk znajduje się w samym centrum wydarzeń.
Jechała na Ochotę, bezmyślnie wpatrując się w okno. Warszawa zdawała się poradzić sobie z pierwszym szokiem po ataku, teraz ogarniał ją dziwny marazm. W autobusie, poza rozmową dwójki siedzących przed Kitlińską osób, również było cicho. Miejsce obok niej przez całą podróż pozostawało puste.
Podniosła się, kiedy autobus dojeżdżał do przystanku nieopodal Bohaterów Września. Anita mieszkała w jednym ze starych bloków, które od pewnego czasu były coraz szczelniej otaczane przez nowo powstające osiedla.
Zanim jednak wysiadła, kątem oka zauważyła, że na siedzeniu obok coś leży. Odwróciła się i spojrzała na kanciasty, dość gruby smartfon, który już na pierwszy rzut oka odstawał od dzisiejszych flagówek.
Powiodła wzrokiem po autobusie, ale nie zauważyła nikogo, kto mógłby zostawić telefon. Wydawało jej się też, że nikt się nie przysiadał, ale po prawdzie cały czas skupiała się na tym, co za oknem, a nie w środku.
Włączyła wyświetlacz i zobaczyła krótką wiadomość utworzoną w standardowym androidowym notesie.
„Dowiedz się prawdy. Jesteś to winna Seydzie”.
Znów się rozejrzała. Większość pasażerów wysiadła na wcześniejszych przystankach, najwyraźniej niewielu o tej porze jechało na Szczęśliwice. Podeszła do stojącej kawałek za nią dziewczyny ze słuchawkami w uszach.
– Przepraszam – powiedziała, podnosząc telefon. – Nie widziała pani, kto to zostawił?
Kiedy dziewczyna wyjęła jedną ze słuchawek, Kitlińska powtórzyła pytanie.
– Nie.
– Dawno pani wsiadła?
– Przy szpitalu na Banacha.
Zakładając, że dziewczyna nie przegapiłaby osoby zostawiającej smartfon, należało uznać, że ktoś zrobił to między Wołoską a Banacha. O ile Kitlińska pamiętała, to jakieś pięć, może sześć przystanków. Wystarczająco dużo sposobności, by nie tylko wsiąść, ale potem także wysiąść z autobusu.
Zaklęła cicho, a potem podziękowała dziewczynie i wyszła na ulicę. Ścisnęła mocniej telefon, zastanawiając się, kto mógł go zostawić. Skreśliła od razu wszystkich związanych ze światem polityki – byli zbyt zajęci bałaganem w sejmie, by zajmować się innymi rzeczami.
A więc służby? Być może jakiś funkcjonariusz, którego ruszyło sumienie? Lub ktoś z otoczenia Seydy? Jej mąż?
Możliwości było zbyt wiele, a Anita uznała, że najlepiej będzie przestać się nad nimi zastanawiać i zamiast tego sprawdzić, co kryje smartfon. Nie chciała jednak robić tego w domu. Wciąż miała w pamięci słowa Biancziego o tym, że jest obserwowany – i że ona także niebawem będzie. Wtedy nie potraktowała ich jako poważnej przestrogi, teraz jednak musiała to zrobić.
Ruszyła w kierunku niewielkiego baru orientalnego na końcu ulicy, w którym niemal codziennie się stołowała. Route 18 wyglądał niemal jak porzucony barak lub lokalna mordownia, ale były to jedynie pozory. Połowa okolicznych mieszkańców żywiła się obiadami dzień w dzień branymi tu na wynos. Druga połowa zamawiała dostawę.
Anita zasiadła na swoim stałym miejscu przy automatach do gier, wyciągnęła smartfon i zaczęła przeglądać jego zawartość. Wyglądało na to, że został wyczyszczony i przywrócony do ustawień fabrycznych. Oprócz krótkiej notatki nie było w nim niczego innego.
Kitlińska zamówiła kurczaka w cieście kokosowym i jeszcze raz wyświetliła plik tekstowy. Dopiero po chwili dostrzegła, że suwak po prawej stronie znajduje się na samej górze, a wiadomość w istocie jest dłuższa.
Kiedy przewinęła w dół, zamarła.