Читать книгу Dług honorowy - Robert Karolevitz - Страница 12
Prolog
Jeszcze Polska nie zginęła, póki my żyjemy
ОглавлениеTadeusz Andrzej Bonawentura Kościuszko nigdy nie widział samolotu. Ten polski patriota, który zbrojnie wspierał narodziny Stanów Zjednoczonych Ameryki, a następnie – o paradoksie – był świadkiem całkowitego wymazania swej ukochanej Polski z mapy Europy, zmarł w Szwajcarii piętnastego października 1817 roku.
Wyrazem dziejowej sprawiedliwości był więc fakt, że ponad sto lat później jego nazwisko przybrała eskadra amerykańskich pilotów wojskowych, którzy w 1919 roku zgłosili się na ochotnika, by pomóc w walce o przetrwanie narodu polskiego – tak samo jak w sierpniu 1776 roku trzydziestoletni Kościuszko zaoferował swoje usługi Kongresowi Kontynentalnemu.
By umieścić dalszą opowieść we właściwej perspektywie historycznej, musimy najpierw prześledzić w skrótowej formie polskie dzieje oraz poznać okoliczności, które – po wielu, wielu latach – ostatecznie doprowadziły do powstania Eskadry Kościuszkowskiej. Jest to skomplikowana historia triumfów i zamętu, chwil pokoju i chwil rebelii, wielkiej pompy i potęgi, a w końcu zapomnienia o całym narodzie (zachowanym jedynie w sercach tych, którzy przeżyli).
Udokumentowana historia Polski jako całości geograficznej i administracyjnej rozpoczyna się w połowie X wieku, gdy w Europie kontynentalnej rodziły się w bólach liczne państwa. Zachodniosłowiańskie plemię zwane Polanami zyskało wówczas przewagę na terenach wokół Gniezna, warownego grodu leżącego w połowie drogi między współczesnymi miastami Berlinem i Warszawą. Polanom przewodził Mieszko I, który według tradycji urodził się niewidomy i został cudownie wyleczony ze ślepoty w wieku lat siedmiu.
Mieszko, który na czele drużyny wojów podbił okoliczne plemiona, coraz częściej nawiązywał kontakty z przedstawicielami innych kultur, żyjącymi poza jego pogańskimi włościami. Czy to przypadkowo, czy w sposób zamierzony, stopniowo zbliżył się do – już chrześcijańskich – germańskich i słowiańskich sąsiadów. Kontakty te ostatecznie doprowadziły w 965 roku do małżeństwa Mieszka z księżniczką Dobrawą, córką Bolesława I czeskiego. Zgodnie z obyczajem swego ludu Mieszko miał przed ślubem z Dobrawą siedem żon, ona zaś, pobożna katoliczka i siostrzenica świętego Wacława, zapewne odmawiała księciu swej ręki, dopóki nie rozwiązał wcześniejszych poligamicznych związków.
W następnym roku (966) polski książę – pod wpływem żony – przyjął chrześcijaństwo i został ochrzczony. To epokowe wydarzenie znaczyło powstanie Polski jako kraju katolickiego. Mieszko wprowadził swój lud i ziemie pod sztandar papieski, co z kolei otworzyło ten region na kulturowe, religijne i polityczne wpływy bardziej rozwiniętych narodów. W późniejszych stuleciach katolickie dziedzictwo, zapoczątkowane chrztem Mieszka, miało stać się dominującym czynnikiem w polskiej epopei narodowej, przybierając formę misjonarskiej gorliwości w okresach potęgi i stanowiąc mocną nić wiary i nadziei, gdy Polska cierpiała pod obcymi rządami.
Od samego początku Polska była – cytując historyka H.G. Wellsa – „otoczona nie morzem, lecz wrogami”. Wojna stanowiła integralny element jej rozwoju, granice zaś rozszerzały się i kurczyły w następstwie każdego nowego konfliktu. Dla celów niniejszego prologu nie ma jednak potrzeby spisywania niezliczonych, wydawałoby się, bitew oraz politycznych komplikacji, spowodowanych przez długi ciąg władców, z których nie wszyscy kierowali się szczerą chęcią zbudowania silnego, miłościwie rządzonego, niepodległego państwa. Przez niemal dwa stulecia – od 1138 do 1314 roku – Polska dzieliła się na osobne księstwa, połączone w jeden kraj tylko luźnymi więzami. Powrót do bardziej scentralizowanej formy rządów i narodziny ducha renesansu poprzedziły nadejście reformacji, która o dziwo – mimo że kraj był w przeważającej mierze katolicki – początkowo spotkała się ze sporą akceptacją. W końcu jednak tylko niewielka część arystokratycznej elity przyjęła różne formy protestantyzmu, natomiast chłopstwo pozostało katolickie. W efekcie, jak się okazało, Polacy mogli w późniejszych latach skupić się wokół tradycyjnej religii.
Przetrwawszy kryzys teologiczny, Polska weszła w okres nowych problemów, które sama sobie stworzyła: epokę reform politycznych, teoretycznie obiecujących, ale w praktyce dalece niedoskonałych. Pierwszą z nich było przekształcenie formy rządu z monarchii o ograniczonych uprawnieniach w rzeczpospolitą z królem elekcyjnym. Król ten, niestety, nie mógł decydować o wyborze następcy, miał zachowywać neutralność w sprawach religijnych, nie wolno mu było samodzielnie wypowiadać wojen ani zawierać traktatów pokojowych, nakładać podatków ani zmieniać prawa.
Elekcjami królewskimi rządziły obce pieniądze i obce naciski. Na skutek panującej wśród polskiej szlachty zawiści praktyką stał się wybór królów pochodzących z zagranicy. Ponadto w konstytucję wpisano zasadę liberum veto, pozwalającą każdemu posłowi na sejm nie dopuścić do uchwalenia danego prawa – wystarczyło, by wstał i oświadczył „protestuję”. W późniejszym okresie zasadę liberum veto rozszerzono tak, że jeden głos przeciwny powodował rozwiązanie sesji sejmu i unieważnienie wszystkich powziętych już uchwał. Nie trzeba mówić, że zasada ta, zrodzona ze wzniosłej idei równości wszystkich posłów, utrudniła – jeśli nie uniemożliwiła – zarządzanie państwem. Jedna łapówka wystarczyła, by nie dopuścić do uchwalenia pomniejszego prawa lub zniweczyć dorobek całej sesji legislacyjnej. Nieskutecznie działający król przyczyniał się dodatkowo do bezradności rządu. Jak napisał H.G. Wells: „Polska nie była po prostu republiką arystokratyczną z królem na czele, jak u Brytyjczyków; Polska była republiką arystokratyczną z królem na czele, ale republiką sparaliżowaną”.
Kraj przetrwał jednak jakoś kolejne dwieście lat, wygrywając i przegrywając wojny, systematycznie łupiony przez Szwedów, Saksończyków i Rosjan; słabł z każdym dziesięcioleciem na skutek niszczycielskiego wpływu feudalnej anarchii. Sytuacja dojrzała albo do wewnętrznej rewolty i odnowy, albo do jeszcze większego upokorzenia narodu.
Niestety, wygrała druga z tych ewentualności. W drugiej połowie XVIII wieku najpotężniejszymi państwami w Europie rządzili: Rosją – Katarzyna Wielka, Prusami – Fryderyk Wielki, Austrią – Maria Teresa. Każde z nich pragnęło zawłaszczyć część ziem osłabionego sąsiada. W 1772 roku ten dziwny triumwirat porozumiał się potajemnie, by dokonać pierwszego rozbioru Polski. Kraj utracił wówczas 211 000 kilometrów kwadratowych terytorium i ponad 1 700 000 mieszkańców. Równocześnie wprowadzono nową konstytucję, utrzymującą destrukcyjne zasady elekcji władcy i liberum veto. W jej wyniku to, co z państwa polskiego pozostało, uzależniło się od zaborców.
W tym właśnie czasie młody student wojskowości nazwiskiem Tadeusz Kościuszko kończył nauki we Francji. Szczególnie interesowały go technika budowy fortyfikacji, inżynieria i artyleria. Po powrocie do Polski w 1774 roku dwudziestoośmioletni kapitan nie mógł przewidzieć, że za sprawą dziwnych zrządzeń losu zapisze się w dziejach dwóch państw. Kościuszko, urodzony dwunastego lutego 1746 roku we wsi Mereczowszczyzna niedaleko Brześcia Litewskiego, był najmłodszym z czworga dzieci w skromnej, ale szlacheckiej rodzinie. Odebrawszy wykształcenie typowe dla swojej klasy społecznej, w wieku lat dziewiętnastu został przyjęty do Korpusu Kadetów w królewskiej Szkole Rycerskiej w Warszawie, gdzie uczył się przez trzy lata. Jego osiągnięciami osobiście zainteresował się Stanisław August II Poniatowski, ostatni król Polski, który wysłał zdolnego młodzieńca do Francji, by tam dokończył studiów.
Pierwszy rozbiór Polski już się dokonał, gdy utalentowany kapitan wrócił do domu, ale – jak większość oficerów w tym wieku – najwyraźniej bardziej interesował się życiem towarzyskim zanikającej arystokracji niż inspirowanymi patriotyzmem planami rewolucji. Niestety, nie był w stanie utrzymać się z resztek rodzinnego majątku (ojciec umarł, gdy Tadeusz miał dwanaście lat), przyjął więc posadę nauczyciela córek hetmana [Sosnowskiego – przyp. tłum.] i zakochał się w jednej z nich. Popularna wersja tego romansu głosi, że gdy młoda para szykowała się do ucieczki, Kościuszko został raniony przez służbę ojca panny i wygnany z domu.
W 1776 roku kapitan Kościuszko wyjechał z Polski, kierowany zapewne bardziej niepowodzeniem romantycznych planów niż chęcią wsparcia dalekiej wojny o niepodległość. Za pożyczone pieniądze postanowił dotrzeć do nowo utworzonej armii Stanów Zjednoczonych i tam szukać sławy i majątku. Zatrudnionego na stanowisku pułkownika inżyniera Kościuszkę przydzielono do sztabu generała Horatio Gatesa, który docenił talenty przybysza i wykorzystał je pod Saratogą, Ticonderogą, West Point, Bemis Heights i Stillwater nad Hudsonem. Gates napisał później: „…wielkimi taktykami tej kampanii okazały się wzgórza i lasy, które młody polski inżynier umiejętnie wykorzystał…” Następnie pułkownik Kościuszko wyróżnił się także w sektorze południowym dowodzonym przez generała Nathaniela Greene’a, gdzie przeżył jedyne w swoim rodzaju doświadczenie: piętnastego listopada 1782 roku kierował atakiem na brytyjski oddział, plądrujący okolice James Island w Karolinie Południowej – w ostatniej, jak się uważa, akcji wojskowej tej wojny. W 1783 roku nagrodzono go za oddanie sprawie amerykańskiej niepodległości oficjalnym listem dziękczynnym Kongresu, niewielką sumą pieniędzy i nominalnym awansem na generała brygady. Piętnastego lipca 1784 roku Kościuszko wypłynął w podróż powrotną do Europy po niemal ośmiu latach spędzonych w Ameryce, o której mówił później „moja druga ojczyzna”.
Podczas gdy pułkownik Kościuszko walczył o wolność nowego kraju, jego ojczysta Polska borykała się z trudnymi warunkami narzuconymi przez zaborców po rozbiorze. Po pierwszym szoku Polacy podjęli nieco spóźnioną próbę naprawy okrojonego państwa. Trzeciego maja 1791 roku sejm przyjął nową konstytucję, ustanawiającą dziedziczną monarchię o ograniczonej władzy, likwidującą instytucję liberum veto, zapewniającą absolutną tolerancję religijną, ograniczającą władzę szlachty i obejmującą chłopstwo ochroną prawną. Niestety, Rosja uznała nową konstytucję za „tyrańską i rewolucyjną”, co doprowadziło do wybuchu nowej wojny.
Tadeusz Kościuszko zdążył już wówczas powrócić do kraju i został jednym z dowódców niewielkiej, liczącej zaledwie 50 000 żołnierzy armii polskiej. Przez ponad trzy miesiące te niewielkie siły powstrzymywały najeźdźców, wygrywając trzy ważne bitwy, a następnie dokonując strategicznego odwrotu w celu obrony stolicy. W tym momencie król Stanisław August – były kochanek Katarzyny Wielkiej – najwyraźniej załamał się i naciskany przez spiskowców w kraju nakazał zaprzestać oporu. Kościuszko i podobni mu patrioci opuścili Polskę, bardziej oburzeni niż pokonani. Unieważniono Konstytucję Trzeciego Maja, a efektem krótkiego konfliktu zbrojnego stał się drugi rozbiór Polski w 1793 roku. Tym razem Polsce pozostawiono niecałą jedną trzecią jej dawnego terytorium i zaledwie trzy i pół miliona obywateli.
Tymczasem generał Kościuszko i inni polscy działacze narodowi zebrali się w Lipsku, gdzie zaczęli przygotowywać plany ruchu wyzwoleńczego. Dysponowali ograniczonymi środkami, nie mieli właściwie żadnego poparcia, a co gorsza, entuzjastyczne zaangażowanie w sprawę utrudniało im obiektywny osąd rzeczywistości. Mimo niesprzyjających warunków, w marcu 1793 roku Kościuszko udał się do Krakowa, gdzie objął stanowisko naczelnika i ogłosił wybuch powstania narodowego. Przywrócono Konstytucję Trzeciego Maja, z dodatkowym zapisem, że znosi się pańszczyznę, a wszyscy chłopi od tej pory są wolni.
Na wezwanie Kościuszki za broń chwyciła przede wszystkim biedota wiejska. Jego łachmaniarskie wojsko (przypominające siły rewolucyjne, które znał w Ameryce) przypuściło nowy atak na Rosjan. Znów początkowo odnoszono sukcesy, odzyskano Warszawę i niemal trzy czwarte dawnego terytorium. Kościuszko jednak z rozgoryczeniem patrzył, jak zaangażowanie całego narodu polskiego gaśnie na skutek bezprawia w miastach i rządów motłochu, akceptowanych przez jego własnych ludzi, oraz egoistycznej niechęci większości arystokracji do poparcia sprawy niepodległości. Równocześnie obudzono wrogość Prus i Austrii – dwóch pozostałych mocarstw zaborczych – i siły przeciwników stopniowo zyskały ogromną przewagę liczebną. Po wspaniałej obronie Warszawy dziesiątego października 1794 roku Kościuszko osobiście poprowadził liczące 7000 żołnierzy polskie wojsko do ataku na dwukrotnie większe siły rosyjskie pod Maciejowicami. Ponieważ nie przybyły posiłki, na które liczył, wojsko Kościuszki rozgromiono, a on sam, poważnie ranny, dostał się do niewoli. Warszawa ponownie upadła. Zgodnie z warunkami traktatów, podpisanych w 1795 i 1796 roku przez Rosję, Prusy i Austrię, przeprowadzono trzeci rozbiór Polski, który całkowicie wymazał jej nazwę z mapy Europy.
Generał Kościuszko z czasem wyzdrowiał i został wypuszczony z niewoli. Poczynając od 1797, spędził ponad rok w Stanach Zjednoczonych, gdzie byli towarzysze broni zgotowali mu ciepłe przyjęcie. Tymczasem wielu oficerów i żołnierzy insurekcji kościuszkowskiej wyemigrowało do Włoch, tworząc tam Legion Polski, który walczył dla Napoleona w Europie, Afryce i Indiach Zachodnich. Podobno Pierwszy Konsul proponował Kościuszce, przybyłemu do rewolucyjnej Francji, objęcie wysokiego stanowiska wojskowego, jednak polski patriota postawił warunek, że wyzwolenie jego kraju ma znaleźć się wysoko na liście priorytetów Napoleona. Wobec braku takiej obietnicy starzejący się już generał osiadł na emeryturze w posiadłości przyjaciela w Berville koło Paryża. Zmarł podczas pobytu w Szwajcarii, mając siedemdziesiąt jeden lat. Pochowano go na Wawelu w Krakowie, tam gdzie niegdyś składał przysięgę na wierność narodowi polskiemu. Thomas Jefferson napisał o nim, że był to „najprawdziwszy syn wolności, jakiego znałem”.
Przez następne sto dwadzieścia trzy lata Polska istniała jedynie w duszach ludzi, czerpiących siły z wiary katolickiej, zasadniczo odróżniającej naród polski od prawosławnych Rosjan i protestanckich Prusaków. Zrywy niepodległościowe w 1830 i 1863 roku poniosły klęskę i wydawało się, że marzenie Kościuszki o odrodzonej Polsce zostało pogrzebane razem z nim i innymi patriotami, ginącymi w nieudanych próbach powstań po jego śmierci.
Stanisław Staszic, polski reformator polityczny i społeczny, napisał wcześniej: „Paść może i naród wielki, zniszczeć – tylko nikczemny”. Po trzecim rozbiorze Polacy wydawali się trzymać tej podstawowej filozofii i – świadomie czy podświadomie – zakładali, że pewnego dnia ich uwielbiana ziemia znów będzie wolna, by podjąć mesjanistyczną misję, której obraz kreślił Zygmunt Krasiński w Psalmie wiary, napisanym w 1845 roku poemacie o narodowym wydźwięku.
Nic więc dziwnego, że wybuch I wojny światowej polscy patrioci uznali za dawno oczekiwaną, cudowną odpowiedź na miliony żarliwych modlitw i za szansę odwetu na zaborcach. Piątego listopada 1916 roku, gdy sytuacja militarna wciąż sprzyjała państwom centralnym, ogłosiły one ustanowienie ograniczonego „Królestwa Polskiego”, marionetkowego rządu z Radą Regencyjną mianowaną przez cesarzy Austrii i Niemiec. Losy wojny odmieniły się w 1918 roku, a gdy trzeciego listopada skapitulowały Austro-Węgry, rząd polski w Warszawie proklamował powstanie niezależnego państwa. Tymczasem prezydent Woodrow Wilson ogłosił sławne „czternaście punktów”, z których trzynasty stwierdzał, co następuje:
Należy powołać do życia niepodległe państwo polskie, obejmujące terytoria zamieszkane przez ludność bezspornie polską, i zapewnić mu wolny i bezpieczny dostęp do morza, zaś jego polityczną i gospodarczą niezależność i integralność terytorialną winno gwarantować międzynarodowe przymierze.
Trzy dni po podpisaniu zawieszenia broni Rada Regencyjna podała się do dymisji, przekazując wszystkie swoje uprawnienia Józefowi Piłsudskiemu, dawnemu socjaliście i rewolucjoniście, który – tak samo jak Tadeusz Kościuszko – urodził się w litewskiej części dawnej Rzeczpospolitej. Niemal osiem miesięcy później, dwudziestego ósmego czerwca 1919 roku, Roman Dmowski i Ignacy Jan Paderewski w imieniu odrodzonej Rzeczpospolitej Polskiej podpisali traktat wersalski, legitymizujący właściwie to, co już się dokonało. Marzenia Kościuszki doczekały się urzeczywistnienia ponad sto lat po jego śmierci, słowa zaś polskiego hymnu narodowego, napisanego w 1797 roku przez adiutanta Kościuszki, Józefa Wybickiego, zabrzmiały dobitniej niż kiedykolwiek: „Jeszcze Polska nie zginęła, póki my żyjemy!”