Читать книгу Krew Illapa - Robert Kilen - Страница 11

6

Оглавление

Kiedy niski łysawy mężczyzna, mówiący po polsku z wyraźnym niemieckim akcentem zaproponował jej kawę na rynku w Bolesławcu, Wiola chciała go spławić. Jeszcze jeden podstarzały amator kwaśnych jabłek, pomyślała. Co ja mam takiego w sobie, że ich przyciągam? Niejeden mężczyzna znalazłby odpowiedź na to pytanie. Wysoka, długowłosa dwudziestoparolatka mogła się podobać. Co prawda nie należała do klasycznych piękności, ale potrafiła uwodzić wzrokiem, trzepocząc długimi rzęsami przenikliwych zielonych oczu. Ten numer zawsze działał, i to nie tylko na podstarzałych playboyów, uśmiechnęła się w duchu. Teraz też mimowolnie zatrzepotała rzęsami i zrobiła niewinną minę. A co tam, niech mi postawi tę kawę,

– Uwielbiam latte z delikatną pianką i karmelem – uśmiechnęła się do nieznajomego.

– Ja również, czyli mamy coś wspólnego – odparł mężczyzna.

W chwilę potem siedzieli w skromnej cukierni na rynku. Kobieta za ladą pakowała klientom ciasta, paszteciki i robiła specjalność zakładu, tosty z serem i pieczarkami. Obok, w wydzielonej części, znajdowało się kilka stolików, przy których goście mogli zjeść zamówione ciastko i napić się kawy. Wiola patrzyła na wysoką szklankę, żałując, że dała się zaprosić. Myślała, że gość otworzy drzwi jakiegoś wypasionego mercedesa zaparkowanego nieopodal i pojadą autostradą do Legnicy, albo jeszcze dalej, 117 kilometrów stąd, do Wrocławia na prawdziwą latte z karmelem do Kawowego Nieba. Uwielbiała, jak mężczyźni ją tam zabierali. To było dla niej przypomnienie czegoś, co zostawiła już daleko za sobą. Od czasu do czasu pragnęła jednak wyrwać się z tej dziury, w której mieszkała i dlatego dawała się zapraszać mężczyznom, jeśli mieli ochotę z nią poflirtować. Jej matka zawsze powtarzała, że musi znaleźć bogatego faceta. Takiego trzeba ustrzelić, zrzędziła, odkąd Wiola skończyła osiemnaście lat. Zobacz, jak ja trafiłam; poczciwy ten twój ojciec, ale ustawić się nie umiał. Całe życie w tej glinie upaćkany chodzi, narzekała. Matka nigdy nie pracowała, jedynie, jak to się mówi, zajmowała się domem. Zresztą i to robiła niedbale. Cały czas marzyła o księciu z bajki, niepocieszona, że trafił jej się porządny, ale nudny mężczyzna. Ojciec Wioli pracował w jednej z bolesławieckich manufaktur produkujących ceramikę. Mimo że filiżanki, cukiernice, misy i czajniczki z Bolesławca znane są na całym świecie, praca przy ich wyrobie nie przynosiła dużych profitów. Na każdym produkcie manufaktury było napisane hand made, w sklepach kosztowały krocie, ale ci, co je wytwarzali, zarabiali tyle, że ledwie starczało do pierwszego. Dlatego matka Wioli tęskniła za komfortowym, bogatym życiem. I przenosiła swoje marzenia na córkę, zresztą skutecznie. Wiola miała już w swoim życiu epizod z księciem z bajki, do którego nie chciała wracać. Wiedziała, że „książęta” prawie nigdy nie są prawdziwi. Dysponując już pewnym doświadczeniem w tym zakresie, dość chłodno podchodziła do próbujących ją oczarować mężczyzn. Była pewna, że już się nie zadurzy w żadnym z nich. Dlatego kawa z nieznajomym Niemcem nie wydawała się jej niczym niebezpiecznym.

– Kawa smakuje? – zagaił nieznajomy.

– Piłam lepszą – wydęła usta Wiola.

– Gdybym chciał zrobić na tobie wrażenie, zabrałbym cię do Wrocławia do Kawowego Nieba. Ale myślę, że i bez kawy mogę cię uszczęśliwić – uśmiechnął się mężczyzna.

Szybko przechodzi do rzeczy, pomyślała dziewczyna. Zaś głośno powiedziała:

– Nie jestem taka, jak pan myśli.

– Och, jesteś taka, jak myślę. Wiem o tobie więcej niż ci się wydaje, Wiolu – powiedział, uśmiechający się nadal, Niemiec.

– Skąd zna pan moje imię? – spytała zaskoczona.

– Czy to ważne? Znam także twoje nazwisko. Nazywasz się Grzywacz, Wioletta Grzywacz. Masz dwadzieścia sześć lat. Uczyłaś się w szkole gastronomicznej, ale jej nie ukończyłaś. Potem wyjechałaś do Niemiec, żeby się dorobić. Chyba niezbyt się udało. Jednak z tego, co widzę, miłość do starszych panów pozostała.

Wiola podniosła się do wyjścia, lecz mężczyzna chwycił ją mocno za rękę.

– Zaczekaj, nasze spotkanie może nie zaczęło się najlepiej, ale zapewniam, że nie chcę ci zrobić krzywdy. Mam dla ciebie propozycję.

– W dupie mam takie propozycje – rzuciła zdenerwowana.

– Masz w dupie pięć tysięcy złotych? – zdziwił się Niemiec. – Nawet nie chcesz wiedzieć, za co miałabyś je dostać?

– Domyślam się.

– Prawdopodobnie źle się domyślasz – próbował uspokoić ją łysawy jegomość. – Nie chodzi o seks. Nie zależy mi na tym, żeby cię oglądać nago. Nic z tych rzeczy. Nie jest to nic sprośnego, jak wy tu w Polsce mówicie.

– To czego chcesz? – rzuciła zaczepnie Wiola.

– O!? Przeszliśmy na ty. Świetnie. Mam na imię Helmut – przedstawił się mężczyzna. – I chciałbym ci zaproponować pięć tysięcy złotych, o czym już nadmieniłem, w zamian za dyskretną obserwację pewnej dziewczyny, która zatrzymała się w hotelu Zamek Kliczków.

– To nawet pan wie, że tam pracuję – powiedziała już bardziej zrezygnowana niż zdziwiona.

– Mówiłem przecież, że wiem więcej niż ci się wydaje. A więc jak będzie?

– Jak się nazywa ta dziewczyna? – zapytała Wiola, myśląc już o pieniądzach, które zarobi.

– Ma na imię Alida, przebywa w hotelu od kilu dni z mężczyzną, który ma na imię Maksymilian. On jest nieważny. Chcę wiedzieć tylko, co robi ona. Czy zwiedza hotel, a jeżeli tak, to w których pomieszczeniach najczęściej bywa. Gdy natomiast będzie bywała w jakimś pomieszczeniu wyjątkowo często, czekam na telefon. Masz tu tysiąc złotych, to pierwsza rata – wyjął pieniądze z portfela i przeliczył.

Ta rozmowa miała miejsce tydzień temu. Przez ten czas Wiola obserwowała kruczowłosą, niezbyt wysoką, zgrabną dziewczynę o imieniu Alida. Zadanie było banalnie proste. Alida nigdzie się nie ruszała. Bywała na basenie, w restauracji i swoim pokoju. Nieraz nawet siedziała w nim, podczas gdy Wiola sprzątała i ścieliła łóżka. Dopiero dziś wieczorem zauważyła, że Alida idąc przeszklonym dziedzińcem w stronę basenu, coś liczy. Tak jakby odliczała metry. Potem nagle się zatrzymała, rozejrzała pospiesznie i zeszła nieużywanymi przez gości hotelu schodami. Co zrozumiałe, Wiola nie mogła za nią pobiec, żeby nie dać do zrozumienia, że ją obserwuje. Ale wydało się jej to dziwne, więc zadzwoniła do Helmuta. Ten po krótkim zastanowieniu kazał jej zrobić coś, co wprawi Alidę w niepokój. Łatwo powiedzieć, wprawi w niepokój. Ale co?

Wiola nie miała pomysłu. Właściwie nieco przez przypadek pomysł znalazł się sam. Po dwudziestej pierwszej, kiedy właśnie plotkowała z Justyną w recepcji, podsłuchała, że Maksymilian, ten mężczyzna z pokoju 239, chciał dodzwonić się do hotelowej restauracji, ale nikt nie odbierał. Nie było w tym nic dziwnego, ponieważ tego wieczoru na zmianie w kuchni był buc Marcin. Wiola powiedziała, że pójdzie do kuchni i powie, żeby się zainteresowali potrzebami gościa hotelu. Justyna była jej wdzięczna. Wiola pobiegła do kuchni, ale oczywiście nic nie powiedziała, tylko odłożyła słuchawkę z widełek. Pomyślała, zresztą słusznie, że Maksymilian nadal nie mogąc dodzwonić się do restauracji, sam zejdzie na dół i złoży zamówienie. Pobiegła zatem na główną klatkę schodową i położyła się. Zamierzała udawać nieprzytomną i wzbudzić zainteresowanie Maksymiliana. Powinien tędy przechodzić, pomyślała. A potem to już łatwo pójdzie. Zatrzepocze rzęsami, powie, że ktoś ją uderzył z tyłu, a nie wie dlaczego, że upadła i tylko dzięki niemu się ocknęła. Liczyła na to, że Maksymilian powtórzy wszystko Alidzie, a to wzbudzi jej podejrzliwość i niepokój, czego chciał Helmut.

Plan wydawał się bardzo sprytny. Maksymilian rzeczywiście wyszedł z pokoju, ale gdy stanął na szczycie schodów, znieruchomiał. Wiola kątem oka dostrzegła, że ktoś za nim stoi. Niestety, nie mogła się dobrze przyjrzeć, bo musiała przecież leżeć nieruchomo. Dlaczego on nie schodzi? Przecież widzi, że potrzebuje pomocy. Po kilkunastu minutach na górze, tam gdzie stał Maksymilian, zrobiło się jakieś zamieszanie. Wiola zobaczyła nagą Alidę, która z mężczyzną taszczy jakieś ciało do pokoju. Gdy tylko zamknęły się drzwi, dziewczyna zerwała się z podłogi, ale w holu potknęła się o jakiś metalowy przedmiot leżący na podłodze. Zaklęła zła na siebie, że narobiła hałasu i podbiegła w stronę pokoju, żeby podsłuchać rozmowę. Nic niestety nie usłyszała przez grube, drewniane drzwi. Kilka minut później ktoś przekręcił klucz w zamku. Dziewczyna ukryła się z wąskim przejściu naprzeciwko pokoju 239. Stała tam zszokowana. Nie tym, że Maksymilian wyciera mokre ślady ze schodów i holu. Szokiem dla niej było, że są dwie Alidy.

Krew Illapa

Подняться наверх