Читать книгу Krew Illapa - Robert Kilen - Страница 6

1

Оглавление

Nigdy przedtem nie był w takiej sytuacji. Czuł się taki bezradny. Bezsilność połączyła się z przeogromną chęcią krzyku. Jednak nie mógł krzyknąć. Może nawet chciał, ale nie mógł. Głos został uwięziony w gardle. Gdyby nawet zdecydował się na wydanie jakiegoś dźwięku, prawdopodobnie byłby to cichy charkot. Więcej nie wydobyłoby się z ust zasznurowanych strachem. Strach? Nie, to nie był strach. Raczej zaskoczenie sytuacją, której nie przewidział. W każdym razie niemoc opanowała go prawie całkowicie. Zaskoczenie i szok. Wielokrotnie widział podobne sceny w filmach, ale nigdy bohater nie zachowywał się tak, jak on. Pomyślał, że scenarzyści to kretyni. Ich bohaterowie zawsze w takiej sytuacji znajdowali z niej wyjście. Szybki cios obezwładniający przeciwnika mógłby z pewnością pomóc. Tylko jego organizm był tak sparaliżowany, że o żadnym ciosie nie mógł nawet myśleć. Nie, myśleć mógł. Bo niby co robił teraz. Myśleć mógł. Ale nic więcej. Analizował więc swoje położenie. W tej chwili krzyk, nawet jeśli wydobyłby się z ust, z pewnością stałby się łabędzim śpiewem, ostatnim dźwiękiem, który wydałby z siebie. Krzyk łabędzim śpiewem? Uśmiał się w duchu z tego sformułowania. O czym ja do cholery myślę? Widocznie człowiek w takiej chwili dostaje głupawki. Myśli zachęcone przypływem adrenaliny nazywanej hormonem strachu walki i ucieczki krążyły po głowie z niewiarygodną prędkością. Ale nic z nich nie wynikało. Hormon strachu, walki i ucieczki, a to dobre! W jego przypadku w tej chwili był to jedynie hormon złości. Na samego siebie. Mógł być ostrożniejszy. W końcu nie przyjechał tu na wakacje. Mógł się spodziewać sytuacji, w jakiej się teraz znajdował. Zdenerwowanie sprawiło, że zaczął się pocić. Dziwna reakcja organizmu. Czoło gorące, a kark lodowaty. Zimny pot, teraz zrozumiał znaczenie tego stwierdzenia. Chyba każdy by zrozumiał, gdyby patrzył na lufę samopowtarzalnego pistoletu skierowaną we własne czoło.

Krzyczeć nie mógł, jeśli chciał jeszcze trochę pożyć, to pewne. Ruszać się też nie bardzo. Spojrzał tylko w górę, zezując lekko na lufę.

– To glock, ale wydłuża go tłumik – uprzejmie wyjaśnił szeptem posiadacz pistoletu. Chciałoby się odwzajemnić uprzejmość i powiedzieć dziękuję, ale w tej sytuacji mogłoby to zostać źle odebrane. Nie chciałem, żeby stało się ono ostatnim wypowiedzianym słowem. Dziękuję! Ale za co? Za kulkę w łeb! Niedorzeczne. I pomyśleć, że jeszcze pięć minut temu leżał w łóżku. Nic nie wskazywało na taki rozwój sytuacji. Alida się kąpała. Cicho podśpiewywała sobie pod prysznicem. Z łazienki dochodził jednostajny szum wody, który współbrzmiał z burczeniem dochodzącym z jego brzucha. Naszła go chęć na pasztet z dzika na grzance z ciasta francuskiego. Poprzedniego wieczoru jedli taki w hotelowej restauracji. Wiedział, że dziś jego towarzyszka podróży nigdzie już z nim nie wyjdzie. Zmęczona całym dniem, postanowiła zrelaksować się w kąpieli. Zdecydował się więc zamówić przekąskę do pokoju. Chwycił za słuchawkę hotelowego telefonu i przez pięć minut próbował połączyć się z restauracją. Bezskutecznie. Wybrał inny numer.

– Recepcja, słucham – zabrzmiał miło kobiecy głos w słuchawce.

– Dobry wieczór, jeszcze nie ma dwudziestej drugiej, więc restauracja powinna być czynna, ale nikt nie odbiera telefonu. A ja trochę zgłodniałem.

– Postaram się pana przełączyć – zakomunikowała rzeczowo kobieta.

Nic jednak się nie stało. Telefon milczał. A właściwie cały czas wydawał jednostajny sygnał wskazujący na to, że nikt nie ma zamiaru go odebrać. Narzucił więc koszulkę, spodnie, zielono-żółte klapki i postanowił osobiście pójść do restauracji i złożyć zamówienie. Nie doszedł. Na skraju schodów zobaczył leżącą bez ruchu pokojówkę. Gdy zamierzał do niej podbiec i sprawdzić, co się stało, wstrzymała go lufa, która niespodziewanie wyłoniła się z cienia.

Stojąc z lufą przytkniętą do czoła, zastanawiał się, co będzie dalej. Posiadacz glocka chyba nie zamierzał go zabić, bo cały czas stał w cieniu, nie pokazując twarzy. Owszem, wypowiedział jedno zdanie, ale szeptem. Głos więc także trudno byłoby zidentyfikować. Poza tym, jestem tylko przypadkowym przechodniem, pomyślał. Owszem, znalazłem się w nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie. Ale każdemu mogło zachcieć się pasztetu z dzika na grzance z ciasta francuskiego. Do kiedy tak będziemy stać? Pewnie do zamknięcia restauracji piętro niżej. Personel wyjdzie do domu, pogasi wszystkie światła. Ja dostanę w łeb, a „mister Glock” ucieknie niezauważony. Dedukcja godna Sherlocka Holmesa, pomyślał. Do dwudziestej drugiej zostało pewnie jeszcze z piętnaście minut. Najdłuższy kwadrans w jego dotychczasowym życiu. Nadal stał nieruchomo, a szok i zaskoczenie sytuacją mijały. Przyzwyczajał się do warunków, w jakich się znalazł i powoli odzyskiwał jasność myślenia. Doszedł do wniosku, że posiadacz glocka też nie bardzo wie, co ma zrobić.

Krew Illapa

Подняться наверх