Читать книгу Szkoła na wzgórzu - Sebastian Imielski - Страница 2
Część pierwsza Kocioł 1.
ОглавлениеSzkoła. Cholera. Trwa na Kominowym Wzgórzu niczym zamek upadłego księcia. I obserwuje. Skanuje poddanych rozrzuconych po Sławinie i okolicach. Pilnuje, by nie wyjawili jej tajemnic.
Przeszłość. Tutaj to słowo klucz. Wytrych do rozwikłania najmroczniejszych sekretów. Przez lata nikt nie chciał go dotykać. Ze strachu? Zapewne. Szkoła uczy i karze niepokornych.
Trafiłem w jej łapy w połowie sierpnia. Naiwniak z niewielkim stażem liczył na nowy początek. Idylliczny małomiasteczkowy klimat uleczy wszelkie rany – tak sobie to tłumaczyłem. Mama nie ma racji, siostra też. Wcale się nie cofam. To po prostu przerwa. Chwila oddechu w szaleńczym rytmie kariery. Na Kaszubach odpocznę, nabiorę nowych sił. Boże, ależ byłem naiwny.
Kiedy zacząłem żałować podjętej decyzji? Chyba już w momencie, gdy ujrzałem schody. Stanowiły one kwintesencję wszelkich logik zawartych w tym budynku. Konieczność codziennego wdrapywania się po serpentynie nierównych stopni to pierwszy z demotywatorów, na jaki natrafiali uczniowie. Sam po wejściu na szczyt ściekałem potem. Nie mogłem sobie wyobrazić, jakim trzeba być idiotą, by wybudować szkołę na wzgórzu. Nawet jeśli powstała w szczytowym okresie peerelowskich absurdów, to brak jakiejkolwiek myśli w tym koncepcie był zadziwiający.
Dziś widzę, ile znaków opatrznościowych przestrzegało mnie przed przybyciem do Sławina. Zawał mamy, zepsuty autobus PKS i powódź. Tak, powódź, od niej właściwie wszystko się zaczęło. Oberwanie chmury przeszło nad tą częścią Kaszub w dniu mojej przeprowadzki. Sam moment wylewu Gotwałki mnie ominął, jednak gdy autobus z wielkim trudem zajechał ma przystanek przy kościele, główną drogą płynęła już sporych rozmiarów rzeczka. Przeprawienie się na drugą stronę kosztowało mnie przemoczone buty i spodnie. Na szczęście dom Zofii Sawickiej stał niedaleko. Trzy tygodnie wcześniej wynająłem tam pokój na piętrze. Zofia była szkolną bibliotekarką w wieku przedemerytalnym, mieszkała sama i towarzystwo młodego nauczyciela bardzo jej odpowiadało. W sekretariacie stwierdzili, że lepszego lokum nie znajdę. Skorzystałem z okazji. Chyba przypadliśmy sobie do gustu. Z mojego punktu widzenia nieograniczony dostęp do szkolnych plotek i opowieści mógł okazać się cenny.
– Proszę, proszę, toż to nasz nowy belfer – rzekła, gdy zobaczyła mnie broczącego po kostki w błocie, z dużą torbą na ramieniu. Sama próbowała ogarnąć chaos w ogrodzie. Woda dokonała w nim sporych zniszczeń. Płot od strony ulicy leżał zwalony i przygnieciony grubą warstwą szlamu.
– Teraz to nic. Zobaczyłbyś, co tu się działo rano.
Powódź nie ocaliła też niewielkiej kapliczki. Figurka Matki Boskiej leżała na wpół zakryta jakimś zielskiem. Wrzuciłem torbę na piętro, zakasałem rękawy i ruszyłem na pomoc swojej gospodyni. Deszcz już nie padał. Słońce wychyliło się zza chmur. Wtedy jeszcze myślałem, że wszystko się jakoś ułoży.