Читать книгу Imię róży Wydanie poprawione przez autora - Umberto Eco - Страница 12

DZIEŃ PIERWSZY
Kompleta

Оглавление

Kiedy to Wilhelm i Adso kosztują lubej gościnności opata i gniewnej rozmowy z Jorge

Refektarz oświetlony był wielkimi łuczywami. Mnisi zasiadali za rzędem stołów, nad którymi górował stół opata, ustawiony prostopadle do tamtych na obszernym podium. Po przeciwnej stronie zajął już miejsce za pulpitem mnich, który będzie czytał podczas wieczerzy. Opat czekał na nas przy fontance, z białą serwetą, by otrzeć nam dłonie po myciu podług starodawnych rad świętego Pachomiusza.

Opat zaprosił Wilhelma do swojego stołu i oznajmił, że tego wieczoru, zważywszy na to, iż ja też jestem nowo przybyłym gościem, skorzystam z takiego samego przywileju, aczkolwiek jestem tylko benedyktyńskim nowicjuszem. W następne dni – wyjaśnił po ojcowsku – będę mógł zasiąść do stołu z mnichami albo, jeśli mój mistrz powierzy mi jakieś zadanie, wpaść, przed posiłkiem lub po nim, do kuchni, gdzie kucharze już się o mnie zatroszczą.

Mnisi stali teraz przy stołach, nieruchomi, z kapturami opuszczonymi na twarze i dłońmi ukrytymi pod szkaplerzami. Opat podszedł do swego stołu i wyrecytował Benedicite. Kantor przy pulpicie zaintonował Edent pauperes. Opat dał swoje błogosławieństwo i wszyscy usiedli.

Reguła naszego fundatora przewiduje posiłek nader skąpy, lecz pozostawia opatowi decyzję co do tego, ile pokarmu naprawdę potrzebują mnisi. Z drugiej strony w dzisiejszych czasach w naszym zakonie patrzy się pobłażliwym okiem na przyjemności stołu. Nie mówię już nawet o tych opactwach, które niestety zmieniły się w jaskinie żarłoków; ale również te natchnione zasadami pokuty i cnoty dostarczają mnichom, których przeznaczeniem są prawie zawsze najcięższe znoje umysłu, strawę nie tyle wykwintną, ile pożywną. Poza tym stół opata korzysta zawsze z przywilejów, również dlatego, że nierzadko zasiadają za nim szacowni goście, opactwa zaś dumne są z produktów swojej ziemi i zagród, a także z biegłości kucharzy.

Posiłek mnichów przebiegał jak zwykle w milczeniu, a porozumiewano się między sobą wyłącznie naszym zwykłym alfabetem palców. Nowicjusze i mnisi młodsi obsługiwani są wcześniej, w miarę jak dania przeznaczone dla wszystkich schodzą ze stołu opata.

Przy opacie siedzieli oprócz nas Malachiasz, klucznik i dwaj najstarsi mnisi, Jorge z Burgos, ślepy starzec, którego poznałem już w skryptorium, oraz bardzo podeszły w leciech Alinard z Grottaferraty, prawie stuletni, chromający, z wyglądu nader wątły i – jak mi się zdaje – nieobecny duchem. Powiedział nam opat, że już za czasów jego nowicjatu Alinard tu był i że pamięta co najmniej osiemdziesiąt lat wydarzeń. Wyjawił nam to półgłosem, na samym początku, gdyż potem zastosowaliśmy się do obyczaju naszego zakonu i w milczeniu śledziliśmy tekst, który nam czytano. Lecz jak rzekłem, przy stole opata dozwolona była pewna swoboda, toteż zdarzało się nam chwalić dania, które podawano, sam opat zaś sławił swoją oliwę i wino. A raz, nalewając do kielichów, przypomniał nam te ustępy reguły, w których święty fundator zauważył, że wprawdzie wino nie przystoi mnichom, ale skoro w naszych czasach nie da się przekonać mnichów, by nie pili, niechaj chociaż nie piją na umór, ponieważ wino skłania do apostazji nawet mędrców, o czym przypomina Eklezjastyk. Benedykt, mówiąc „w naszych czasach”, miał na myśli swoje, dzisiaj jakże już odległe: wystawmy sobie, jak to musiało być w dniach, kiedy wieczerzaliśmy w opactwie, po takim upadku obyczajów (i nie mówię już o czasach moich, kiedy piszę te słowa; wspomnę tylko, że tutaj, w Melku, największą pobłażliwość znajduje piwo!); w sumie piło się bez przesady, ale nie bez ochoty.

Jedliśmy pieczone na rożnie mięsiwo dopiero co ubitych wieprzków i spostrzegłem, że do innych pokarmów nie stosowało się tłuszczu zwierzęcego ani oleju z rzepaku, tylko dobrą oliwę, wytłoczoną z oliwek zebranych na ziemiach, które opactwo miało u stóp góry na stoku zwróconym w stronę morza. Opat dał nam skosztować (zastrzeżonego dla jego stołu) kurczaka, którego przygotowywano w kuchni na moich oczach. Zauważyłem – a była to rzecz nader rzadka – że miał też metalowe widełki, które kształtem przypominały okulary mojego mistrza; szlachetnego rodu człek, jakim był nasz gospodarz, nie chciał zbrukać sobie rąk pokarmem, a i nam użyczył swojego narzędzia, byśmy przynajmniej zabierali nim mięsiwo z wielkiego półmiska i składali na naszych misach. Ja odmówiłem, ale Wilhelm przyjął wdzięcznie i biegle posługiwał się tym pańskim przyrządem, być może by nie pokazać opatowi, iż franciszkanie są osobami skąpo wykształconymi i skromnego pochodzenia.

Z takim zapałem wziąłem się do wszystkich tych smakowitych pokarmów (po kilku dniach podróży, kiedy żywiliśmy się tym, co się trafiło), że straciłem wątek nabożnego tekstu, który przez cały czas nam czytano. Do porządku przywołało mnie energiczne chrząknięcie, którym swoją aprobatę wyraził Jorge, i zdałem sobie sprawę, że doszliśmy do momentu, kiedy czyta się zawsze rozdział reguły. Słuchałem już Jorge po południu, więc wiedziałem, czemu jest taki ukontentowany. Lektor czytał bowiem: „Naśladujemy przykład proroka, który powiada: Rzekłem, będę strzegł dróg moich, abym nie zgrzeszył językiem moim. Położyłem straż u ust moich, zaniemiałem i uniżyłem się, i zamilczałem o szczęściu. I skoro w tym ustępie prorok poucza nas, że czasem przez umiłowanie ciszy trzeba wstrzymać się nawet od rozmów godziwych, o ileż bardziej winniśmy wstrzymywać się od słów niegodziwych, by uniknąć kary za ten grzech!” I ciągnął: „Lecz pospolitość, małpowanie i błazenady skazujemy na wieczne wykluczenie we wszelkim miejscu i nie pozwalamy adeptowi otwierać ust, by mówić tego rodzaju rzeczy”.

– I odnosi się to także do marginaliów, o których była mowa dzisiaj. – Jorge nie wytrzymał i dodał szeptem własny komentarz. – Jan Złotousty powiedział, że Chrystus nie śmiał się nigdy.

– Nic w Jego ludzkiej naturze tego nie wzbraniało – zauważył Wilhelm – albowiem śmiech, jak nauczają teologowie, jest właściwością człowieka.

– Forte potuit sed non legitur eo usus fuisse40 – rzekł krótko i węzłowato Jorge, cytując Piotra Kantora.

– Ale – wyszeptał Wilhelm jak uduchowiony – kiedy świętego Wawrzyńca umieszczono na ruszcie, on w pewnej chwili zachęcał oprawców, by obrócili go na drugą stronę, mówiąc, że po tej jest już upieczony, jak to wspomina także Prudencjusz w Peristephanon. Święty Wawrzyniec umiał więc mówić rzeczy śmieszne, choćby dla upokorzenia swoich nieprzyjaciół.

– Co pokazuje, że śmiech jest rzeczą dosyć bliską śmierci i gniciu ciała – odparł swarliwie Jorge i muszę przyznać, że wystąpił jak przystało na dobrego logika.

W tym momencie opat napomniał nas dobrotliwie, byśmy zachowali milczenie. Zresztą wieczerza dobiegła końca. Opat podniósł się i przedstawił Wilhelma mnichom. Chwalił jego mądrość, ujawnił sławę, ostrzegł, że proszono go o prowadzenie śledztwa w sprawie śmierci Adelmusa, i zachęcił mnichów, by odpowiadali na jego pytania i ułatwiali mu poszukiwanie, byle – dodał – jego prośby nie były sprzeczne z regułą klasztoru. W takim przypadku należy uciec się do jego, opata, upoważnienia.

Po wieczerzy mnisi gotowali się udać do chóru na nabożeństwo komplety. Z powrotem zarzucili kaptury na głowy, ustawili się w szereg przed drzwiami i czekali Później ruszyli długim rzędem, przebywając cmentarz i wchodząc do chóru przez drzwi północne.

Wyszliśmy w towarzystwie opata.

– O tej porze zawiera się drzwi Gmachu? – zapytał Wilhelm.

– Jak tylko słudzy sprzątną refektarz i kuchnie, sam bibliotekarz zamknie wszystkie drzwi, ryglując je od środka.

– Od środka? A on którędyż wychodzi?

Opat przyjrzał się Wilhelmowi przez chwilę, z poważnym obliczem.

– Nie śpi w kuchni, to pewna – odparł oschle i przyspieszył kroku.

– Dobrze, dobrze – szepnął mi Wilhelm – jest więc inne wejście, lecz my nie mamy prawa o nim wiedzieć. – Uśmiechnąłem się dumny z jego dedukcji, on zaś sarknął w moją stronę: – A nie śmiać się. Widziałeś, że w tych murach śmiech nie cieszy się dobrą sławą.

Weszliśmy do chóru. Palił się jeden jedyny kaganek na potężnym trójnogu z brązu, wysokim na dwóch chłopów. Mnisi stanęli w stallach w milczeniu, gdy tymczasem lektor przeczytał ustęp z homilii świętego Grzegorza.

Potem opat dał znak i kantor zaintonował: Tu autem Domine miserere nobis41. Opat odpowiedział: Adiutorium nostrum in nomine Domini42, i wszyscy podjęli chórem: Qui fecit coelum et terram43. Wtedy zaczęło się śpiewanie psalmów: „Kiedy Cię wzywam, odpowiedz mi, Boże, co sprawiedliwość mi wymierzasz”; „Chwalę Cię, Jahwe, całym sercem”; „Chwalcie, słudzy, Jahwe, chwalcie imię Jahwe”44. My nie zajęliśmy miejsc w stallach i wycofaliśmy się do głównej nawy. Stamtąd właśnie dostrzegliśmy, jak Malachiasz wyłania się nagle z mroku jednej z bocznych kaplic.

– Miej na oku to miejsce – rzekł mi Wilhelm. – Może jest to przejście do Gmachu.

– Pod cmentarzem?

– A czemu by nie? A nawet, kiedy jeszcze raz o tym pomyślę, musi być tu gdzieś ossuarium. To niemożliwe, by od wieków chowali wszystkich mnichów na tym skrawku ziemi.

– Więc chcesz naprawdę dostać się nocą do biblioteki? – zapytałem przerażony.

– Tam gdzie zmarli mnisi i węże, i tajemnicze światła, mój poczciwy Adso? Nie, chłopcze. Myślałem dziś o tym, i nie przez ciekawość, ale ponieważ postawiłem sobie pytanie, w jaki sposób poniósł śmierć Adelmus. Teraz, jak już ci rzekłem, skłaniam się ku wyjaśnieniu najbardziej logicznemu i zważywszy na wszystko, chciałbym uszanować tutejsze zwyczaje.

– Po co więc chcesz wiedzieć?

– Albowiem wiedza nie polega na tym tylko, by wiedzieć, co się powinno lub co da się zrobić, ale też na tym, co można by zrobić, a czego nie powinno się robić. Oto czemu rzekłem dzisiaj mistrzowi szklarskiemu, że mędrzec winien w pewien sposób skrywać tajemnice, które posiadł, by inni nie uczynili z nich złego użytku, ale posiąść je musi, ta zaś biblioteka zda mi się raczej miejscem, gdzie tajemnice pozostają zakryte.

Z tymi słowami opuścił kościół, ponieważ nabożeństwo dobiegło końca. Obaj byliśmy nader znużeni i udaliśmy się do naszej celi. Ja zwinąłem się w kłębek w miejscu, które Wilhelm nazwał żartobliwie moją wnęką grobowcową, i natychmiast zasnąłem.

40

Może i mógł, lecz nie ma znaku, że się nim posłużył (łac.).

41

Panie, zmiłuj się nad nami (łac.).

42

Wspomożenie nasze w Imieniu Pana (łac.).

43

Który stworzył niebo i ziemię (łac.).

44

Ps 4; 9; 113.

Imię róży Wydanie poprawione przez autora

Подняться наверх