Читать книгу Narodziny cywilizacji Wysp Brytyjskich - Wojciech Lipoński - Страница 25

Rozdział II
NA OBRZEŻU ŚRÓDZIEMNOMORSKIEGO ŚWIATA
Część druga – BRITANNIA ROMANA
Pierwszy okres rzymskiej stabilizacji

Оглавление

W Rzymie, zaskoczonym przebiegiem powstania Boudiki, z ulgą przyjęto jej pokonanie, ale jednocześnie uznano, iż należy skończyć z bezwzględną polityką kolonialną wobec Brytanii. Jeszcze w czasie trwania rewolty odwołano Katusa Decianusa, który w Brytanii pełnił funkcję prokuratora finansowego. Przysłano na to miejsce zrównoważonego Juliusza Klassicianusa. Miał się on wsławić tym, że udzielał rad powstańcom, by trwali w oporze jak najdłużej, bo pozwoli im to uzyskać od Rzymu lepsze warunki pokoju. Być może był to wyraz niechęci wobec Swetoniusza, który ścigał właśnie niedobitki oddziałów Boudiki, a z którym Klassicianus pozostawał w otwarcie nieprzyjaznych stosunkach. Być może jednak było to ciche polecenie Rzymu, by tą drogą zyskał sobie sympatię Brytów, przekonując ich osobiście, iż w Rzymie są również ich bardziej wyrozumiali poplecznicy. To z kolei mogłoby ułatwić długoplanową pacyfikację prowincji nie tylko w sensie militarnym.

By jednak nie sprawiać wrażenia, iż Rzym nie umie docenić pogromcy buntowników, Swetoniusz nie został odwołany zaraz po zakończeniu akcji wojskowej, lecz dopiero po prawie roku. Na stanowisku namiestnika zastąpił go w 61 r. Pretoniusz Turpilianus, „który nie niepokojąc nieprzyjaciela, ani nie będąc przezeń niepokojony, przedłożył nad gnuśne próżniactwo uczciwe imię pokoju”177. Jego następca, Trebeliusz Maximus (63–69 r.) zasłynął polityką niezwykle elastyczną oraz zasadą ściągania z ludności celtyckiej podatków tak niskich, jak to tylko możliwe. Spokój uzyskany jego metodami opierał się już wkrótce na tak silnych podstawach, że Neron, na krótko przed końcem swego panowania, polecił wycofać jako zbędny jeden z legionów, wykorzystując go na innym z imperialnych frontów. Gdy zaś jego śmierć w 68 r. i kolejny rok 69, zwany „rokiem trzech cesarzy”, wstrząsały posadami cesarstwa – Brytania pozostawała oazą spokoju.

Funkcjonowanie Brytanii jako prowincji rzymskiej od samego początku miały zapewniać garnizony i forty, lokalizowane przeważnie obok większych osad celtyckich, gdzie z reguły powstawały miasteczka militarne, m.in. Isca (Caerleon), Viroconium (Wroxeter), Lindum (Lincoln) i wiele innych. Powstanie Boudiki uświadomiło Rzymianom potrzebę budowania większej liczby takich osad wojskowych. Zapoczątkowało to również budowę nowoczesnych miast typu śródziemnomorskiego, które w dużej mierze można do dziś identyfikować za pomocą różnych wariantów końcówki castra (łac. obóz), dodawanej do nazwy miejscowości, jak np. Doncaster, Gloucester, Leicester, kilka miejscowości o identycznej nazwie Chester itd. Znamy obecnie lokalizację kilkudziesięciu miast rzymskich różnej wielkości, w znacznej liczbie wciąż istniejących na tym samym miejscu. Liczba ta ilustruje zarazem skalę rzymskich przedsięwzięć urbanistycznych zainicjowanych w Brytanii.

Najważniejszymi pośród miast były stolice kolonizowanych okręgów (coloniae), w których nadawano ziemię zasłużonym legionistom. Znamy obecnie cztery stolice okręgów tego typu: Camulodunum, czyli współczesne Colchester, Glevum – Gloucester, Lindum – Lincoln i Eboracum – York.

Innym typem miasta było municipium, miasto społeczności tworzonej przez obywateli rzymskich oraz ludności z tzw. przywilejami łacińskimi. Jak dotąd zidentyfikowano tylko jeden przykład brytyjskiego municipium – Verulamium, w pobliżu którego wzniesiono późniejsze St. Albans. Pozostałe miasta miały charakter rozbudowanych osad przy fortach i garnizonach (vici, l.p. vicus), bądź, jak zwłaszcza Londyn – centrów handlowych. Londyn wedle wszelkiego prawdopodobieństwa zyskał z czasem status municipium.

Wszystkie miasta rzymskiej Brytanii posiadały rodzaj konstytucji nadawanej przez Rzym, w dużej mierze wykorzystującej jednak dawne struktury społeczne Celtów. Po stłumieniu powstania Boudiki pilnie zważano, by lokalne quasi-senaty, znane jako ordo, składały się głównie ze starszyzny plemiennej. Każdemu ordo przewodził wybieralny legat rzymski. Funkcje sędziowskie sprawowali w miastach czterej mężowie zaufania (quattuorviri), którym na prowincji odpowiadała para sędziów zwanych duoviri.

Przedstawiciele wszystkich miast i okręgów zbierali się dorocznie, tworząc Radę Prowincjonalną (Concilium Provinciae), której głównym celem był wybór naczelnego kapłana, dozór nad prawidłowością rytuału religijnego oraz gromadzenie pieniędzy z podatków na tenże cel. Delegaci Concilium Provinciae mieli prawo bezpośredniego dostępu do cesarza w Rzymie oraz opiniowania namiestnika – gubernatora imperialnego w Brytanii. Początkowo miejscem zbierania się tego ciała była znajdująca się w budowie Świątynia Klaudiusza w Camulodunum. Ta jednak została zniszczona podczas powstania Boudiki i, by nie drażnić ludności celtyckiej, nigdy nie przedsięwzięto jej odbudowy.

Nie znamy miejsca zbierania się Concilium Provinciae po powstaniu – przypuszczalnie przeniesiono je do Verulamium bądź Londynu.

Inną instytucją znajdującą się w każdym, najmniejszym nawet mieście było Collegium Augustale. Jej celem było utrzymanie duchowej jedności Imperium przez podtrzymanie wiary w boskość cesarzy. Wybieralni co roku kapłani – Seviri Augustales – byli religijnymi „naczelnikami” danej społeczności.

Centrum miasta stanowił zwykle rynek – forum, otoczony budynkami użyteczności publicznej. W większych miastach była to siedziba lokalnej komendantury wojskowej (principia), a także mansio, gdzie funkcjonowała poczta imperialna. Obszerna hala, zwana bazyliką (basilica) służyła zebraniom publicznym całej społeczności danego miasta. Łaźnie, czyli termy (thermae) zgodnie z tradycjami greckimi i rzymskimi wykorzystywano nie tylko w celach higienicznych, ale i do odbywania spotkań towarzyskich. Obok urządzeń kąpielowych znajdowały się tu atria, miejsca przechadzek wśród kolumnad, sale spotkań i masaży. Niektóre z miast, jak Verulamium czy Calleva Atrebatum (Silchester), posiadały amfiteatry.

Szczególną cechą wszystkich tych budynków i instytucji było to, że planowano je często z większym rozmachem niż w wielu miastach Półwyspu Apenińskiego. „Aż po czasy współczesne żadne z angielskich miast nie było tak bogato wyposażone w budynki publicznego przeznaczenia w stosunku do liczby ludności, tak jak to miało miejsce w każdej z tych plemiennych stolic pod koniec pierwszego stulecia. Hala miejska mogła pomieścić całą ludność: mężczyzn, kobiety, dzieci a nawet więcej; w drugiej spośród największych budowli (amfiteatrze) wszyscy oni naraz mogli oglądać widowiska, w jeszcze innym (termy) mogli codziennie zażywać kąpieli; takie rzeczy są wręcz trudne do uwierzenia w dzisiejszych czasach, gdy wszystkie publiczne gmachy, teatry i kina przeciętnego miasta angielskiego mogą pomieścić jednocześnie być może dziesiątą część swej ludności”178.

Warunki, jakie stwarzały miasta rzymskiej Brytanii, wydawały się wręcz idealne do rozwoju kultury wszelkiego typu. Tymczasem kompletnie zaskakuje nas to, że żaden z tutejszych placów miejskich nie zyskał rangi choćby mniejszej skali odpowiednika Forum Romanum, jakiegoś – powiedzmy – Forum Verulamianum, z przemawiającym tu choćby tylko niższej klasy Hortensjuszem czy niechby tylko drugorzędnymi naśladowcami Cycerona. Nie ma żadnych dowodów na to, by w brytyjskich termach, nawet tych najsławniejszych w Aqua Sulis (dziś Bath), toczyły się dysputy tamtejszych literati. Żaden też z tutejszych teatrów nie doczekał się choćby dalekiego epigona Plauta czy Terencjusza…

Z pewnością znaczną rolę w tym braku kultury literackiej odegrała odległość od Rzymu czy w ogóle od cywilizacji śródziemnomorskiej, ale czynnik ten nie tłumaczy wszystkiego: w wielu innych koloniach rzymskich nie było to przeszkodą, choć rzecz jasna rodziły się w nich zjawiska artystyczne niższej rangi niż w samym Rzymie.

Przyczyn braku „literackości” w kulturze rzymskiej Brytanii historycy dopatrują się raczej w nieobecności dłuższych tradycji miejskich, a także w heterogeniczności ówczesnego społeczeństwa brytyjskiego.

W chwili inwazji rzymskiej Brytania miała zaledwie namiastki miast, a nawet nie tyle miast, ile osad otoczonych wałami ziemnymi i palisadami. „Te grupki chat w żadnym wypadku nie stanowiły istoty ani symbolu cywilizacji brytyjskiej”179.

Brytania przełomu starej i nowej ery stanowiła cywilizację typu rustykalnego. Gdy osiągnięcia kultury śródziemnomorskiej można zawrzeć w sławnym powiedzeniu Arystotelesa, iż to, co wyrwało człowieka z barbarzyństwa, to miasto i przynależność do społeczeństwa, albo Peryklesa, iż miasto to boska piękność, a racją życia jest miłość do niej – istotą egzystencji ówczesnych ludów północnej Europy aż po wczesne Średniowiecze, a niekiedy i dłużej, było coś zgoła innego. Nie znamy żadnego tekstu wyrażającego stosunek Celtów brytyjskich do rzymskiego miasta. Prawdopodobnie był on jednak bliski do wyrażonych później słów Gunnara z norweskiej Njals Saga:

Piękne jest miasto Lithe, tak piękne, że nigdy nie wydało mi się prawdziwe; lecz oto pola zbóż dojrzały do żniw, a ojczyste łąki są już skoszone, zatem wracam w strony rodzinne i nigdy się stamtąd nie ruszę180.

Gdy w galijskiej części Europy miasta wznoszone przez Rzymian stały się wyższą fazą rozwoju grodów celtyckich typu Alesia czy Bibracte, to znacznie słabiej rozwinięta infrastruktura osad brytyjskich (przy całym zaawansowaniu ich urządzeń i obwałowań obronnych) nie stwarzała równie korzystnego punktu wyjścia. Stąd pojawienie się miast rzymskich w Brytanii stanowiło drastyczny przeskok, sztucznie narzucony i nie przystający do rolniczo-puszczańskiej mentalności Brytów. I choć ich społeczność zaakceptowała w końcu zaszczepioną jej sztucznie civitas urbana, to nigdy nie wyrzekła się „pojmowania miasta po prostu jako faktu ekonomicznego, miejsca, gdzie człowiek zdobywa środki do życia, podczas gdy pole dla rozwoju swych wyższych aspiracji znajduje tylko na prowincji – country181.

Taki stosunek do miasta stanie się później jednym z najbardziej charakterystycznych, a zarazem i najciekawszych „horacjańskich” rysów kultury angielskiej. Uważa się przy tym niekiedy, że właśnie rzymska okupacja Brytanii była pierwszym tego impulsem. Powstaje jednak zasadnicze pytanie: jak mógł on spowodować cokolwiek wśród Anglików, którzy przecież okupacji rzymskiej nie zaznali? Jak mógł zaistnieć przepływ jakichkolwiek wzorców kulturowych poprzez odległe od siebie epoki, ostro zarysowane podziały etniczne?

Rzecz stanie się bardziej zrozumiała, jeśli zważymy, że kultura staroangielska, rustykalna w swej naturze od pragermańskich początków, w drugiej połowie XI w. i w ciągu dwu następnych stuleci poddana została niemal identycznemu doświadczeniu cywilizacyjnemu jak wcześniej Celtowie. W starożytności zdobywcami Brytanii, narzucającymi jej m.in. swoje koncepcje miasta jako centrum życia publicznego, byli Rzymianie, w Średniowieczu – Normanowie. W pierwszym przypadku nieprzygotowanymi do tego odbiorcami były społeczności celtyckie, w drugim – pozbawiony swych elit lud angielski. W obu przypadkach wymuszony import architektoniczny wywodził się – jeśli nie wprost, to ideowo – z Rzymu. Rzymscy planiści i budowniczowie, którzy przybyli z legionami, czynili to bezpośrednio. Natomiast w architekturze Normanów z łatwością identyfikujemy odmianę stylu romańskiego, ten zaś – co powtarza każdy podręcznik szkolny – wziął swą nazwę od oczywistych afiliacji z antycznym Wiecznym Miastem – Romą.

W ten sposób dwie najbardziej znaczące grupy etniczne Brytanii – celtycka i anglosaska – zostały poddane zbliżonemu oddziaływaniu kulturowemu: w podobny sposób, choć w odległych od siebie epokach, zmuszone zostały do przyjęcia wyższej cywilizacji miejskiej od najeźdźcy z zewnątrz. Nie podważa tej oczywistości to, że w momencie najazdu normańskiego miejskość Anglosasów była wyżej rozwinięta niż u celtyckich Brytów, gdy tych ostatnich podbijali Rzymianie. Anglosasi przejęli przecież dawne miasta rzymskie, choć zrazu w ograniczonym stopniu. Posiedli wreszcie sami umiejętność budowania grodów, które w drugiej połowie okresu staroangielskiego były na najlepszej drodze do przeistaczania się w miasta średniowieczne. Największe z dawnych ośrodków rzymskich, jak Londyn, York i Exeter osiągnęły tę fazę jeszcze w okresie przednormańskim. Ale szersze oddziaływanie rzymskiej schedy było znacząco osłabiane przez co najmniej kilka czynników. Przede wszystkim ludność celtycka, która po trzystu sześćdziesięciu paru latach panowania Rzymian przyswoiła sobie ich osiągnięcia i umiejętności (mniejsza o to, w jakim stopniu), została zepchnięta przez anglosaskich intruzów na zachodnie i północne obrzeża Brytanii i tu wyraźnie poczęła ulegać cywilizacyjnym cofnięciom. Nowi przybysze przejmujący porzymskie dziedzictwo zdani więc byli na własne siły i z braku nauczycieli nie zawsze poczynali sobie z nim najszczęśliwiej. Trudno sobie zresztą wyobrazić, by lud niedawno przybyły z ostępów Germanii od razu wznosił wyrafinowane świątynie, amfiteatry i mosty. Nie znał nawet zasad ociosywania kamieni, ich spajania, reguł statyki, układania ciężkich stropów itd. Anglosascy rzemieślnicy wykorzystywali często porzymskie zabytki na budulec, ale powstające w ten sposób obiekty nie wytrzymywały porównania ani skalą, ani architektonicznym polotem z tym, co powstawało wcześniej w romańskiej Brytanii, bądź później w normańskiej już Anglii. W miastach staroangielskich dominowały konstrukcje drewniane, zaś ich obwarowania składały się głównie z nasypów i palisad.

Naturalny rozwój „miejskości” Anglii został też przyhamowany wpływami kultury skandynawskiej. Ta ze swej natury zorientowana była ku morzu, nie zaś budowie zaawansowanych siedzib lądowych. Toteż gdy doszło do najazdów i osiedlania się wikingów w Brytanii, korzystali oni początkowo z niezbyt wyrafinowanego dorobku anglosaskiego, nie zasilając go pod tym względem własnymi osiągnięciami. Przybycie wikingów oznaczało też spore przesunięcia na mapie wyspy. Sytuacja militarna wymuszała powstawanie nowych grodów, co nie zawsze pokrywało się z założeniami urbanizacji rzymskiej, choć na ogół dawnej substancji nie naruszało. Niebawem, w innym rozdziale, przekonamy się, że te pospiesznie wznoszone grodziska niosły dwojakiego typu skutki dla urbanizacji wyspy. Z jednej bowiem strony cywilizowały tereny dotąd dziewicze bądź broniły przed barbarzyńskimi zniszczeniami wikingów te, które były już jako tako rozwinięte, z drugiej jednak swym niewątpliwym prymitywizmem cofały, a w każdym razie opóźniały postępy szeroko rozumianej kultury miejskiej. Nie wolno oczywiście ignorować chwalebnych wyjątków, usiłowań Alfreda Wielkiego czy Edgara, zmierzających w przeciwnym kierunku. Pod koniec okresu staroangielskiego Edward Wyznawca usiłował przyspieszyć rozwój rodzimych miast, sięgając po wzorce kontynentalne. Ale wszystkie te przedsięwzięcia do czasu najazdu normańskiego występowały w zbyt małej masie, by przełamać ogólny niedorozwój urbanistyczny.

W takim kontekście pojawienie się zwalistego cielska normańskiego zamku, potężnych fortyfikacji miejskich, kościołów o nieznanej tu wcześniej kubaturze, stanowiło dla ludności angielskiej podobny szok, jaki spowodowała wcześniejsza o tysiąc lat rewolucja urbanistyczna, zapoczątkowana na oczach ludności celtyckiej przez Rzymian. Inny był poziom i charakter obu zjawisk, inne okoliczności dziejowe, natomiast zbliżona, a w każdym razie porównywalna, skala przeskoku między tym, co dawne, a tym, co następowało. W obu też przypadkach chodziło o obcy narzut, w obu inicjatorami gwałtownych przemian była elita mówiąca obcym językiem, bezwzględnie wykorzystująca swą przewagę architektoniczną i technologiczną w celu utrzymania dominacji politycznej. Można zatem przypuszczać, że i efekt psychologiczny wśród podbitej ludności musiał być zbliżony. Bez wątpienia spowodował on swoisty dystans do „ich” miast, „ich” budowli, przytłaczających swym ogromem. Wśród ludzi przeżywających tak duży wstrząs potężne mury i wieże czy to rzymskich fortów, czy normańskich kaszteli, pogańskich świątyń Jowisza czy średniowiecznych katedr budziły podobne poczucie obcości, potęgi najeźdźcy. Były wszechobecnym, materialnym, widzialnym i dotykalnym dowodem własnej klęski i niemocy. Wśród wrażliwszych z pewnością wywoływało to uczucie alienacji, choć oni sami tego wyrazu jeszcze nie znali, być może chęć ucieczki poza obręb takiego miasta, które „nie było swoje”, przytłaczało, nie dając w zamian poczucia własnej tradycji, swobody czy duchowego komfortu. Ten ostatni mechanizm psychologiczny, raz uruchomiony działał potem już samoczynnie, nawet wówczas, gdy wygasały pierwotne przyczyny zjawiska. Podtrzymywały go i nawet wzmacniały czynniki nowe, wynikłe z rozwoju samego miasta: coraz większe oddalenie od przyrody, piętrzące się niedostatki higieniczne, panujący powszechnie brud i zaduch, cykliczne epidemie, zgiełk i harmider tak mało sprzyjające kontemplacji czy refleksji. Toteż uciekają z takich miast najpierw nowe klasztory, potem jednostki szukające środowiska bardziej sprzyjającego wszelkiego typu umysłowym zatrudnieniom czy refleksji.

Chyba najbardziej przekonującym tego dowodem jest angielska, a może ogólniej – brytyjska literatura, jak mało która „horacjańska” w swej naturze. Iluż pisarzy brytyjskich od Średniowiecza po czasy obecne, właśnie wzorem Horacego opuszczało miasto i mniej lub bardziej świadomie przyjmowało za swoją rustykalną filozofię rzymskiego poety:

To było celem moich życzeń: pola skrawek,

ogród, w pobliżu domu źródło wody świeżej

i gaj na stoku wzgórza…182.


Nie jest stąd daleko do późniejszych o niemal dwa tysiące lat wynurzeń poety angielskiego:

Mieć chatkę tam, na zboczu wzgórza…

Słodki szum pszczół niech w ucho wpada,

A spośród wierzb młyn się wynurza

I spływa woda w dół w kaskadach183.


Wpływy horacjańskie nie są oczywiście wyłącznością literatury angielskiej czy jakiejkolwiek innej. Ale chyba w żadnej literaturze europejskiej nie występują w takim nasyceniu, w żadnym też innym kraju tyle wybitnych i mniej wybitnych dzieł, bez względu na ich temat, nie powstało w wiejskim odosobnieniu, gdzie pisarz nie tylko twórczością, ale i filozofią życiową poświadczał swój stosunek do natury. Miasto było mu potrzebne, by to, co pisze, znajdowało odbiorcę, by to po prostu sprzedać, nie zaś po to, by czerpać zeń intelektualne podniety. Nie sposób też wyobrazić sobie bez wiejskiej samotni twórczości Izaaka Waltona, Jane Austen, Waltera Scotta czy Alfreda Tennysona, choć rzecz jasna nie brakuje i przykładów odwrotnych. Problem jednak w proporcjach, nie zaś wyłączności takiego czy innego zjawiska. Nawet tacy piewcy miasta jak William Wordsworth („Cóż piękniejszego ma do pokazania Ziemia”?) wybierali przecież prowincję jako miejsce twórczości. Ta tendencja była też jednym z ważniejszych czynników przesądzających o swoistym indywidualizmie literatury czy sztuki brytyjskiej, które – jeśli nie liczyć paru wyjątków – nie znają przecież miejskich ugrupowań artystycznych bez względu na to czy chodzi o salon, czy kawiarnianą cyganerię. Prerafaelici, Bloomsbury Group bądź jeszcze dwa, trzy przykłady to przecież tylko nieliczne wyjątki potwierdzające regułę. Londyn czy Edynburg, mimo ogromnego ekonomicznego i politycznego znaczenia, nigdy same w sobie nie były producentami znaczących, nowych idei artystycznych i intelektualnych, jak w różnych epokach Florencja, Paryż czy Monachium. Ich kulturowa rola, skądinąd ogromna, polegała na tym, iż były ośrodkami, w których zbiega się, koncentruje i z których promieniuje to, co wytworzyła country.

Intuicyjnie wyczuwamy, że w tej ich roli jest istotna część owego celtyckiego dystansu do miasta, jaki wytworzył się w czasach rzymskiej Brytanii. Powstaje jednak natychmiast pytanie, czy jest to tylko wynik odrębnych doświadczeń celtyckich (epoka rzymska) i anglosaskich (okres normański), które dopiero w czasach nowszych poczęły różnymi drogami dawać zbliżony efekt w literaturze wyrażanej w języku angielskim, czy też możemy mówić o wcześniejszych fazach ich wzajemnego przenikania? Do niedawna uważano, iż antagonistyczny stosunek obu tych grup etnicznych wykluczał istotniejszą wymianę wartości kulturowych. Idąc tą drogą, można bez większego trudu przekonać się, że stosunek do natury, wsi i miasta np. w średniowiecznej literaturze Walii, jako spadkobierczyni rzymskiej Brytanii w prostej linii, kształtował się mniej pod wpływem większych skupisk urbanistycznych, a bardziej cywilizacyjnego regresu, jakiemu ten kraj uległ w dobie cofania się pod naporem anglosaskim ku kambryjskiej głuszy, gdzie stopniowo tracił kontakt z imperialną niegdyś kulturą łacińską. Natomiast podobny stosunek do country i miasta wśród Anglosasów, przynajmniej po okresie normańskim, wzmacniany był nie tyle niedorozwojem cywilizacji miejskiej, ile wspomnianymi już wyżej jej niedogodnościami.

Wszystkie te czynniki były oczywiste i ważne. Ale istniała również jakaś trudniej uchwytna kontynuacja między pierwszym impulsem, sięgającym starożytnej Brytanii, a zjawiskami czasowo nam bliższymi, rodzącymi się już w obrębie kultury angielskiej. Współczesne badania coraz częściej wykrywają takie wykluczane dotąd zależności. Okazują się one wcale liczne, jeśli tylko spojrzeć na dzieje obu społeczności bez nacjonalistycznych uprzedzeń, tak typowych dla wielu opracowań anglosaskich, pomniejszających lub pomijających dorobek cywilizacyjny Celtów. Są one charakterystyczne również dla współczesnej historiografii krajów celtyckich, która po wiekach zależności od Oksfordu i Cambridge stara się obecnie aż nazbyt często podkreślać raczej to, co różni główne kultury Wysp Brytyjskich, nie zaś to, co było ich nie zawsze dobrowolnym, ale jednak wspólnym dziedzictwem. Jest to podejście zrozumiałe po wiekach celtyckich krzywd zaznanych od Anglosasów, co nie zmienia jednak faktu, że równie dalekie od obiektywizmu jak anglocentryzm. I to za sprawą tych dwu ekstremalnych punktów nie tyle widzenia, ile niedowidzenia, nie mamy dotychczas wyjaśnienia wielu ważnych i mniej ważnych, ogólnych i szczegółowych zjawisk kulturowych. Przekonamy się o tym jeszcze kilkakrotnie na łamach tej książki. Na razie poprzestańmy na jednym, pozornie nie najważniejszym, ale jakże symbolicznym przykładzie, który ściśle wiąże się z omawianą tu „horacjańską” miłością do wsi i powściągliwością wobec miasta. Nie wiemy, w jaki sposób plan architektoniczny rzymskiej willi, w jej romano-celtyckiej, brytońskiej wersji z pierwszych wieków naszej ery, przetrwał wszelkie burze dziejowe, wpływy różnych kultur, przełamał granice epok, bariery etniczne i zachował się w zasadniczym układzie, choć w mniejszej skali, w domach angielskiej (nie celtyckiej!) gentry aż do wieku XVI, w sporej zaś liczbie przypadków nawet XVII. „Jest rzeczą pouczającą – pisał brytyjski historyk I.A. Richmond – porównać te założenia (tj. romano-celtyckie) z tymi, na jakich oparty jest mniejszy angielski dwór (smaller English farm-house) z XVI i XVII w. Te typy przypominają się tak bardzo, że znane proste założenia przykładów angielskich mogły służyć za wzorzec dla tych z epoki wcześniejszej”184.

Takie zależności to chyba jednak coś więcej niż tylko jakieś brytyjskie genius loci, choć i ono – przynajmniej w swej fizycznie uchwytnej części, geograficznych determinantach krajobrazu, klimatu, roślinności i typu upraw, jednakowych przecież dla obu skłóconych etniczności – odegrało zapewne niepoślednią rolę…

Wydawałoby się, że skoro w epoce rzymskiej miasta Brytanii nie stanowiły centrów życia artystycznego, to przynajmniej na wsi, skoro okazała się ona tak ważna dla epok późniejszych, znajdziemy pierwsze tego zapowiedzi w postaci dalekich choćby epigonów Horacego czy Wergiliusza. Ale i tu spotka nas zawód. Okupacja rzymska, tworząc brytyjskie miasto, kształtując i zarysowując jego pozycję w cywilizacyjnym biegu rzeczy, nie uczyniła automatycznie wsi romano-celtyckiej ośrodkiem wyższej działalności kulturalnej w rodzaju horacjańskiego Sabinum, pozostawiając ziemskim rezydencjom rolę zwierciadła tego, co tworzono gdzie indziej. Przeciętny posiadacz czy choćby tylko dzierżawca majątku, kolonista legionowy czy nawet właściciel latyfundiów budował w odpowiednim stylu swą willę, interesował się stosownymi do swego statusu dobrami. Ale nie wiemy nic o tym, by zapraszał tu poetów lub sam pisywał epody bądź wzorowane na Wergiliuszu georgiki. Nie wydała też Brytania swego Maecenasa, obdarowującego wiejskimi posiadłościami obiecujących wierszopisów. Prowincjonalne villae okazały się równie niedostępne dla muz jak miejskie domicilia.

To, że docierała tu klasyczna literatura Rzymu, zaświadczają zabytki architektury, inskrypcje kamienne, a nade wszystko mozaiki. Willa w Low Ham ma mozaikę ze scenami z Wergiliusza, willa spod Leicester – mozaikę ilustrującą dzieła Owidiusza…

Prorzymski snobizm i ogólna imitacja kultury imperialnej wykluczały też z oficjalnego obiegu tradycje celtyckiej literatury ustnej, którą zapewne w jakimś stopniu kultywowała prosta ludność wiejska, prawie nie znająca łaciny. Natomiast jej nobiles nie dojrzeli do tego, by podjąć trud asymilacji kultury autochtonicznej z rzymską. Wykluczał to również duchowo sprzeczny charakter obu z nich, o czym za chwilę, przy okazji omawiania skutków zderzenia sztuki celtyckiej ze śródziemnomorską.

Pojawieniu się wyższych form kultury łacińskiej, w tym literatury, nie sprzyjała wieloetniczność elit Brytanii. Wbrew pozorom nie wchodziła tu w grę tylko kompozycja celtycko-romańska.

Już pierwsza faza okupacji rzymskiej przyniosła do Brytanii ok. 40 000 legionistów, a z nimi ocenianą na co najmniej 60 000 grupę członków ich rodzin, obsługi taborów, ciągnących za wojskiem handlarzy, rzemieślników, sztukmistrzów i kuglarzy, wreszcie i prostytutek185. Większość tych ludzi nie wracała potem na kontynent, lecz osiedlała się w Brytanii. Najbardziej zdyscyplinowany element żołnierski wywodził się w większości z ludności krajów wcześniej podbitych przez Rzymian. Oblicza się, że ok. 50% pośród nich stanowili Gallowie i Germanie, ok. 25% mieszkańcy dorzecza górnego Dunaju i również ok. 25% ludzie z terenów Iberii. Rdzennych Rzymian było mało. Ich trzon stanowili głównie wyżsi oficerowie (nie wszyscy jednak, przy czym ich odsetek malał z biegiem czasu), a poza wojskiem przedstawiciele rzymskiej administracji.

Tak więc mówiąc o jakiejkolwiek sferze kultury łacińskiej Brytanii, należy pamiętać, iż przez cały okres przynależności do Imperium przypominała ona wrzący tygiel etniczny, nie zaś społeczność ustabilizowaną, z wolna poddającą się wpływom rzymskim. Te ostatnie miały niezbyt szerokie zaplecze pośród ludności posługującej się łaciną jako pierwszym językiem, stąd wszechobecna była wtórność kulturowa, język, który zapewne przypominał łacinę o tyle, o ile język byłych azjatyckich kolonii angielskich, tzw. pidgin English, przypomina dziś swój brytyjski pierwowzór. Rzymska okupacja Brytanii trwała blisko 370 lat. Jeśli kilka pierwszych pokoleń odliczymy na wstępną asymilację kultury Rzymu, a za początek dekadencji uznamy zahamowanie rozwoju miast i ich postępujący upadek od mniej więcej połowy IV stulecia, to okaże się, iż na stworzenie własnej odmiany kultury mieli Romano-Brytowie zaledwie kilkadziesiąt lat, może stulecie. W momencie, gdy poszczególne składniki tej potencjalnej kultury poczęły się wzajemnie „docierać”, tworząc m.in. przesłanki dla kultury literackiej, opartej na języku łacińskim, rozkład Imperium osłabił, a następnie wykluczył, zaistnienie brytyjskiego wariantu cywilizacji romańskiej. Takie warianty zdążyły, jak wiemy, powstać na kontynencie i do dziś współtworzą grupę krajów romańskich, wywodzących swe tradycje z kultury Rzymu, zaś tradycje językowe – z ludowej łaciny. W Brytanii osiągnięcie przez łacinę poziomu języka ludowego nie mogło nastąpić z powodów wymienionych wyżej, ale nade wszystko z braku czasu. Doświadczenie kontynentalnych krajów romańskich wskazuje, iż pełna asymilacja językowa powinna trwać ok. 3–4 generacje dłużej. Mimo to można zaryzykować twierdzenie, iż rzymska Brytania była i tak o krok od trwałej romanizacji, przynajmniej w sferze kultury elitarnej, choć z mniejszą pewnością można to twierdzić w odniesieniu do poziomu powszechnego. Świadczy o tym pojawienie się pierwszych pisarzy i filozofów łacińskich, spośród których co najmniej dwa nazwiska – Pelagiusza i Fastidiusa – stały się znane poza samą Brytanią, do czego wracamy w innym miejscu.

Żadnych istotniejszych oznak zbliżenia nie wykazały natomiast przez trzy i pół stulecia tradycje artystyczne Rzymu i sztuki celtyckiej. Przed okupacją rzymską Celtowie byli społecznością utalentowanych, pełnych polotu rzemieślników i artystów. Rozkwit ich sztuki w stylu lateńskim zapoczątkowany został ok. V–IV w. p.n.e. Na kontynencie jej rozwój został przerwany podbojem Juliusza Cezara, w Brytanii niespełna 100 lat później, w roku 43 n.e., natomiast w Irlandii była ona kontynuowana do ok. III w. n.e., po czym ostatecznie uległa czemuś, co historycy sztuki określają jako „prowincjonalny styl rzymski”. Ponieważ Rzymianie nigdy nie najechali Irlandii, problem wpływów rzymskich na tej wyspie często uchodzi uwagi historyków. Tymczasem sama tylko bliskość Brytanii wystarczała, by wiele z tego, co działo się tam za sprawą Rzymian, przenikało i na Świętą Wyspę. Archeologia w pełni potwierdza tę obserwację. Na cmentarzu królewskim w Brugh na Bòinne, w kopcu zwanym współcześnie Newgrange, odnaleziono większą liczbę monet rzymskich. Grupa brytońskich uchodźców, którzy najwyraźniej narazili się władzom prowincjonalnym, osiadła na wyspie Lambay u wybrzeży dzisiejszego irlandzkiego hrabstwa Meath. Pieczęć z rzymskiego listu odnaleziono w Tarze. Istnieją ślady wskazujące na to, że poprzez rzymską Brytanię dotarła do Irlandii znajomość łaciny i to przed początkami chrześcijaństwa, choć w tej pierwszej fazie były to zaledwie inskrypcje zapisywane nie alfabetem klasycznym, lecz znakami oghamicznymi.

Nosicielami wszystkich tych wpływów i związków byli co odważniejsi kupcy, ale nade wszystko irlandzcy piraci. Wykopaliska pozwalają nam identyfikować rozmaite zabytki kultury materialnej, zwłaszcza naczynia i metalowe sprzęty domowe pochodzące z Brytanii bądź też modelowane na czerpanych stamtąd wzorach: efekt grabieży dokonywanych w nadbrzeżnych osadach i ziemiańskich willach. Uprowadzani stąd jeńcy, już jako irlandzcy niewolnicy, przyczyniali się swoimi wiadomościami i umiejętnościami do rozwoju rzemiosła i rolnictwa. Gruntowne przemiany, jakim uległo ok. 300 r. n.e. irlandzkie rolnictwo, przypisuje się właśnie uprowadzonym tu Brytom, ich znajomości rzymskiego pługa i techniki upraw186.

Jedną z najważniejszych cech przedrzymskiej sztuki celtyckiej była nieobecność motywów rodzajowych, w tym postaci ludzkiej – z wyjątkiem głowy. Dominowała natomiast ornamentyka roślinna, zwierzęca i geometryczno-abstrakcyjna. Szczególnie bogato wyposażano w nią wspomniane wcześniej torques, lunule i kotły – cauldrons. Za największe osiągnięcie fantazyjnej celtyckiej ornamentyki należy być może uznać rodzaj kryzowanego naszyjnika (ang. gorget), kształtem przypominającego metalowy kołnierz, na którego skrajach znajdują się dyski pełne abstrakcyjnych i geometrycznych wzorów rytych w metalu, często w złocie. Całość montowana jest z drobnych blaszek i złotych drucików. Stanowi unikatowy dorobek Celtów Wysp Brytyjskich rzadko spotykany na kontynencie, jeśli pominąć nieliczne wyjątki. Bogactwo inwencji i misterność tej sztuki, jej artystyczna wybujałość są jakby materialnym odpowiednikiem dawnej poezji celtyckiej, tworząc to, co w odniesieniu do literatury jej brytyjscy badacze określają niekiedy jako „jakość marzeniową” – „dream-like quality”.

Ale taka sztuka nie mogła sprostać oczekiwaniom przedstawicieli cywilizacji rzymskiej, której standardy były całkowicie przeciwstawne: logiczna jasność, zamiast ucieczek w świat imaginacji – tendencja do ilustrowania rzeczywistości, zamiast misterności i abstrakcyjnej delikatności – realizm fizycznego świata, ludzkiego ciała itd. „Gdyby Bryton zetknął się z klasyczną sztuką grecką, bizantyjską czy arabską, mogłoby to ożywić jego umysł nowymi ideami linearnych wzorów, ale rzymska sztuka nie miała niczego w tym rodzaju do zaoferowania… Artystyczna romanizacja Brytanii jest z tego powodu historią smutną, nie dlatego, iż Rzymowi nie udało się narzucić jej swych kanonów – udało się to aż nazbyt dobrze – i nie dlatego, iż Brytanii brakowało artystycznych uzdolnień – bo miała je w wystarczającym zapasie – ale dlatego, że dążenia nauczyciela i ucznia były rozbieżne”187.

Do najlepiej zachowanych zabytków sztuki romano-brytońskiej zaliczyć trzeba przede wszystkim pozostały w całości kamień nagrobny przedstawiający trackiego jeźdźca w służbie rzymskiej, przebijającego pokonanego i leżącego na ziemi Bryta. Nagrobek ten, odnaleziony w pobliżu Gloucester, stanowi wyraźne naśladownictwo stylu panującego w imperialnym Rzymie I i II w. n.e. Wykonano go techniką stosunkowo nieudolną, pozbawiony jest ponadto precyzji wykonania i polotu i z tego powodu można go uznać za swoisty „klasyk” sztuki Brytanii wczesnego okresu panowania tu Rzymian.

Z czasem jednak poziom naśladownictwa znacznie się podnosi, przynajmniej pod względem technicznym. Co najmniej kilka zabytków sztuki zapatrującej się na Rzym zwraca uwagę nieco większym wyrafinowaniem, wyrastając ponad przeciętność. Do takich należy zaliczyć głowę cesarza Klaudiusza z Camulodunum, odnalezioną na dnie rzeki Alde, ale nade wszystko głowę cesarza Konstantyna Wielkiego z wyrazistymi, ekspresyjnymi oczami, która odnaleziona niegdyś w Yorku reprodukowana jest dziś w niemal każdym podręczniku historii starożytnej, encyklopediach, nie mówiąc już o biografiach imperatora. „Jest to dzieło godne najwyższej uwagi, bez względu na kryteria, jakie doń przyłożymy, z powodu swej siły wyrazu i stylu; choć nadwerężone wpływem atmosfery nie utraciło świeżości ani wrażenia męskiej siły, co stanowi jego wyjątkową cechę. Ten chronologicznie pierwszy portret Konstantyna zajmuje równocześnie pierwsze miejsce pośród wszystkich innych z powodu swej dramatycznej siły oddziaływania”188.

Spośród innych zabytków wspomnieć trzeba fronton świątyni Sul Minerwy, patronki Aqua Sulis, czyli dzisiejszego miasta Bath. Reprezentuje on „śmiałe i oryginalne motywy, co wyprowadza go z banalności ku krainie pełnej wigoru i delikatności sztuki”189.

Artystyczną ekspresją i złożonością nie ustępuje temu frontonowi zachowany kapitel świątyni z Corinium (Cirencester), graniasty, na każdym z czterech boków mający postać symbolizującą jedną porę roku pośród zastanawiające bogatych motywów roślinnych; być może jest to jeden z nielicznych przykładów sztuki rzymskiej Brytanii, w którym rzeźbiarz usiłował pogodzić śródziemnomorskie i celtyckie doświadczenia artystycznego rzemiosła.

Rzeźba i metaloplastyka Celtów zachowała się tam, gdzie nie stanęła stopa rzymskiego legionisty – na obrzeżach brytyjskiego dominium, zaś w jego obrębie pośród mniej dotkniętego latynizacją ludu, choć tu głównie w uboższych, użytkowych formach. Najpełniej jednak przetrwała w Irlandii, gdzie wkrótce za sprawą chrystianizacji zaobserwujemy jej błyskotliwy renesans i kilkusetletni rozkwit w służbie nowych idei, ogarniający również pozostałe Wyspy Brytyjskie dzięki irlandzkim misjonarzom.

Jeśli chodzi o architekturę, największym zabytkiem doby rzymskiej jest bez wątpienia Mur Hadriana, który szczegółowo omawiamy w innym miejscu. Liczne rzymskie forty były budowane według klasycznych zasad rzymskiej architektury militarnej. Ich szczególnie ciekawe nagromadzenie znajduje się wzdłuż tzw. Wybrzeża Saksońskiego (Litus Saxonicum) w południowo-wschodniej Brytanii, gdzie strzegły morskich granic prowincji przed kontynentalnymi piratami.

Klasycznymi zabytkami są też brytyjskie villae rusticae, występujące w różnych odmianach, od stosunkowo ubogich po rezydencje właścicieli dużych latyfundiów.

Uboższą formą były villae typu korytarzowego (ang. corridor-house), gdzie dominował użytkowy charakter poszczególnych pomieszczeń przylegających do frontowego korytarza (stąd nazwa). Budowlą bardziej złożoną były villae krużgankowe (court-yard house). Tu w grę wchodziły nie tylko praktyczne i życiowe potrzeby właścicieli oraz ich służby. Dają o sobie znać początkowo niezbyt śmiało, a w późniejszych konstrukcjach coraz śmielej – potrzeby kulturalne. Następuje podział na pomieszczenia użytkowe i reprezentacyjne. Willa w Folkestone wybudowana jest z zamysłem wyraźnie estetycznym, na brzegu morza, z tarasem widokowym. Łaźnie, skromne w prostych willach korytarzowych, zajmowały jedno z pomieszczeń na skraju budynku. W willach krużgankowych rozrastają się do pełnego skrzydła, z reguły przeciwstawnego do tego z pomieszczeniami dla służby. Oba skrzydła tworzyły z willą kształt przypominający graniastą literę „c”. Taki charakter ma willa odkryta w Northleigh w Oxfordshire. Wykazuje ona też ciekawą ewolucję z prostej willi korytarzowej w krużgankową poprzez dobudowę coraz to nowych elementów architektonicznych – ślad wzrastającego dobrobytu właściciela.

Tylko nieliczne wille nie wykazują śladów rozwoju. Należy do nich willa w Llantwit Major w hrabstwie Glamorgan. Wybudowana jako mała rezydencja krużgankowa (a więc start nastąpił z pewnego poziomu, bez pośrednictwa uboższej formy korytarzowej), pozostała do końca tym samym budynkiem, z wyraźnymi oznakami degradacji majątkowej, a w końcu opuszczenia przez właściciela na początku IV stulecia.

Najstarsze wille budowane były przy użyciu drewna, zyskując wkrótce fundamenty murowane, choć przez pewien czas utrzymywały się drewniane kolumny. Taki charakter ma willa w Ditchley (Oxfordshire), która stopniowo ze struktury drewnianej przeistaczała się w kamienną, gdy dobudowano do niej luksusową werandę i pomieszczenia reprezentacyjne, podkreślające pozycję właściciela i jego małżonki. Niektóre wille były piętrowe. Wszystkie tworzyły zwarte całości z pomieszczeniami gospodarczymi, które jednak zachowały się w znacznie gorszym stanie, często utrudniającym rekonstrukcję.

Nie sposób, omawiając rzymskie villae Brytanii, nie wspomnieć o znajdujących się w nich mozaikach. Miała je niemal każda willa. Stanowiły podłogi w pomieszczeniach reprezentacyjnych lub łaźniach. Są to zabytki rozmaitej klasy artystycznej, zależnej najczęściej od stopnia zaawansowania miejscowego czy specjalnie sprowadzanego artysty-rzemieślnika. Najciekawsze mozaiki znajdują się w willi z Cirencester, gdzie mozaika przedstawiała cztery pory roku; zachowały się trzy części: dwie o stosunkowo wysokim poziomie artystycznym i jedna wykonana prymitywnie, bez oznak estetycznego smaku. Można z tego wyciągnąć różne wnioski: albo mozaika została rozpoczęta przez marnego, lokalnego artystę i w trakcie jej powstawania właściciel sprowadził lepszego, albo też po wykonaniu pierwszej części zabrakło właścicielowi środków na jej kontynuowanie i zatrudnił tańszego rzemieślnika, być może kogoś z własnej służby, kto nie umiał sprostać zadaniu.

Interesujące są tematy poszczególnych mozaik. Wspominaliśmy już o scenach z Wergiliusza i Owidiusza. Willa w Bramdean (Hampshire) ma mozaikę ilustrującą prace Heraklesa. Mozaiki najpóźniej budowanych willi, jak East Cokre (Somerset), łączą nawet elementy mitologii pogańskiej z symboliką chrześcijańską.

Cokolwiek by powiedzieć o willach, jako świadectwie estetycznych gustów mieszkańców antycznej Brytanii, były one przede wszystkim centrami gospodarki rolnej. Podstawą tej ostatniej była w Brytanii hodowla zboża i zwierząt, które eksportowano na kontynent. Dużą część tego eksportu stanowiły skóry zwierzęce, a nawet tak ekscentryczny towar, jak… psy wyścigowe, wysoko cenione w stolicy Imperium.

Jeśli chodzi o inne aspekty gospodarki, utrzymywał się znany od czasów przedrzymskich eksport cyny, ale na pierwsze miejsce wysunął się ołów. Może to budzić współcześnie spore zdziwienie, dopóki nie stanie się jasne, iż właśnie z ołowiu ekstrahowano wówczas srebro, podstawę rzymskiego pieniądza. Kopalnie ołowiu znajdowały się na terenie dzisiejszego Derbyshire, mniejsze w północno-wschodniej Walii. Jedyna znana kopalnia złota znajdowała się w Dolan Cothi, nieopodal Pumpsaint w Carmarthenshire. Liczne odkrywkowe kopalnie rudy żelaznej, z głównymi w Weald oraz Forest of Dean, zabezpieczały produkcję narzędzi i broni. Miedź wydobywano z kolei na wyspie Mona (Anglesey).

Wszystkie kopalnie metali były własnością państwa, dając jednak sporą część zysku na lokalne potrzeby prowincji. Zachowała się garść nazw kopalni państwowych, jak Classis Britannica, Socii Lutudarenses, Metallum Briganticum, Metallum Deceanglicum oraz kilka innych.

Węgiel wydobywano metodą odkrywkową w Somerset nieopodal Radstock, także w Yorkshire (Barsley Main), w Northumberland i hrabstwie Durham. Wiemy, iż dzięki niemu utrzymywano ogień na ołtarzu Minerwy w Aqua Sulis (Bath).

Jedną z charakterystycznych cech pejzażu brytyjskiego, jaka pojawiła się z Rzymianami, stał się widok młyna wodnego. Ślady trzech takich młynów odnaleziono wzdłuż Muru Hadriana, dwa inne zlokalizowano wśród budynków gospodarczych willi wiejskiej w Woolaston Pill oraz w Great Chesterford w hrabstwie Essex. Służyły mieleniu mąki, choć niewykluczone jest stosowanie ich napędu do innych celów.

Jeszcze przed podbojem rzymskim Brytania, podobnie jak niektóre kontynentalne państewka celtyckie, miała własne monety. Bite ze srebra i złota, utrzymywały swą wartość i nie były wycofywane przez Rzymian. Nie uzupełniane jednak nowymi emisjami, zanikły przypuszczalnie z końcem I w. n.e. Na terenach położonych na północ, później podbitych, utrzymywały się lokalnie jeszcze w II w.

Głównym środkiem płatniczym, jak w całym Imperium, były srebrne denary, bite przez kolejnych cesarzy. Rzymianie wprowadzili też drobną monetę miedzianą, która cieszyła się sporą popularnością, pod nazwą minimi. Początkowo Brytania nie miała prawa samodzielnego bicia monet, i tylko sporadycznie zezwalano władzom prowincji na kopiowanie pieniędzy imperialnych. Dopiero w okresach panowania brytyjskich uzurpatorów, którzy wypowiadali posłuszeństwo Rzymowi, bito własne pieniądze, by podkreślić swą niezawisłość. W ten sposób pojawiły się brytyjskie monety za panowania Karausjusza (Carausius, 287–293) i Allectusa (293–296). Wydaje się, że po przywróceniu władzy centralnej pozostawiono działającą wcześniej mennicę w Londynie, która odtąd funkcjonowała jak inne w Zachodnim Cesarstwie. W innych miastach monetę bito okazjonalnie. Na wybicie stosownego środka płatniczego zezwolił w Eboracum (Yorku) Konstantyn Wielki, z okazji okrzyknięcia go imperatorem w tym właśnie mieście.

177

CTOA, XIV, 39, s. 881.

178

R.G. Collingwood, J.N.L. Myres, Roman Britain and the English Settlements, Oxford 1949, s. 192.

179

Ibid., s. 187.

180

Ibid.

181

Ibid.

182

Horacy, Hoc erat in votis. Satyr księga druga, Satyra VI, w: Dzieła. Pieśni, epody, satyry i listy, tłum. S. Gołębiowski, Warszawa 1986, s. 176.

183

S. Rogers, A Wish, pol. tłum. W.J. Kasiński, Życzenie, w: Poeci języka angielskiego, wybór i oprac. H. Krzeczkowski, J.S. Sito, J. Żuławski, t. II, Warszawa 1971, s. 175.

184

L.A. Richmond, op. cit., s. 110.

185

Szacunkowe dane liczbowe za: R.G. Collingwood i J.N.L. Myres, op. cit., s. 181.

186

Zob. F. Mitchell, Introduction, w: Treasures of Early Irish Art 1500 B.C. to 1500 A.D., New York 1977, s. 13.

187

R.G. Collingwood i J.N.L. Myres, op. cit, 254–255.

188

I.A. Richmond, op. cit, s. 108.

189

Ibid.

Narodziny cywilizacji Wysp Brytyjskich

Подняться наверх