Читать книгу Narodziny cywilizacji Wysp Brytyjskich - Wojciech Lipoński - Страница 29

Rozdział II
NA OBRZEŻU ŚRÓDZIEMNOMORSKIEGO ŚWIATA
Część druga – BRITANNIA ROMANA
Schyłek Imperium – mit wycofania legionów

Оглавление

Po śmierci Konstantyna Wielkiego w 337 r. władzę przejął na krótko jego syn Konstantyn II, który jednak w 340 r. zginął w walce ze swym bratem Konstansem, nie zdążywszy okazać Brytanii większego zainteresowania. Za panowania Konstansa z kolei pojawiają się informacje o coraz częstszych najazdach Piktów, ludu, który odtąd na dłużej zajmie znaczące miejsce w etnicznej panoramie Brytanii. Ich siła uderzeniowa była wystarczająca, by przerwać obronę Muru Hadriana. Między 337 a 360 r. (brak dokładnej daty) spalili miasto Corstopirum, leżące tuż za murem po stronie rzymskiej. Wypady Piktów, a wkrótce Szkotów (Scoti), których nazwa pojawia się po raz pierwszy ok. 360 r., stały się tak uciążliwe, że Julian Apostata, który podówczas dzielił władzę cesarską z Konstancjuszem II, choć zajęty na kontynencie wojną z Germanami, wysłał swego głównodowodzącego jazdy (magister equitum) Lubicinusa, a z nim cztery duże regimenty, by wesprzeć obronę zagrożonego terenu. Wkrótce jednak Julian, wybrany na głównego władcę Imperium po śmierci Konstancjusza II w 361 r., stracił z oczu Brytanię. Piszący po łacinie grecki historyk Ammianus Marcelinus podaje, iż w 364 r. Brytania była nękana przez cztery różne nacje barbarzyńców: Szkotów, Piktów z północy oraz Saksonów i Atakotów z południa i wschodu. Identyfikacja trzech pierwszych ludów nie nastręcza większych problemów. Z Piktami wiąże się co prawda ogrom zagadek, które omawiamy w oddzielnym podrozdziale, ale wiemy o nich wystarczająco wiele, by ich zlokalizować i ustalić wiele znaczących faktów historycznych. Tymczasem o Atakotach, poza kilkoma informacjami ogólnikowymi i… trywialnymi – nie wiemy prawie nic. Święty Hieronim wspomina ich np. jako… ludożerców, którzy hodując świnie, woleli jednak ludzkie mięso!207 Atakoci wspominani są pod koniec IV w. jako najemnicy rzymscy w Galii. W niektórych źródłach jednak występują jako lud brytoński. Przypuszcza się, iż była to jakaś tymczasowa koalicja plemion brytyjskich spoza Muru Hadriana. W tym samym czasie, jeśli wierzyć Ammianusowi Marcelinusowi, mieszkańcy Kaledonii tworzyli takie federacje czy też ligi. Jedną z nich określano mianem Dikaledonów (Dicalydones), inną – Verturionów. Tych ostatnich uważa się często za federację Piktów i Meatów.

Powstaje jednak pytanie, jak w takim razie Atakoci mogli atakować Brytanię z południa, co wynika z wielu wzmianek. Tłumaczeniem mogłaby być tu polityka Rzymu. Skoro udało się pozyskać Atakotów, choćby tylko w jakiejś ich części, jako foederati, w wyniku rutynowej w takich razach polityki, skierowano ich na terytoria możliwie odległe od ich rodzimych, co w sposób oczywisty osłabiało potencjalne zagrożenie buntami i powstaniami. To mogłoby tłumaczyć zaskakującą obecność Atakotów w Galii, skąd z kolei ich zrewoltowane oddziały mogły przecież grabić Brytanię, a nawet podejmować wysiłek przebicia się do swych siedzib pozostawionych poza Murem Hadriana.

W roku 367 Fullofaudes, noszący tytuł Dux Britanniarum, w którego gestii znajdowała się obrona Muru Hadriana, został wciągnięty w zasadzkę. Zginął wraz ze znaczną częścią swego wojska. W tym samym roku germańscy piraci rozbili flotę dowódcy Saksońskiego Wybrzeża, Nectariadesa, a jego samego zabili. Śmierć dwu spośród trzech głównych dowódców rzymskiej armii w Brytanii była wystarczająco alarmująca, by spowodować imperialną kontrakcję. Trzech nowych dowódców wysłanych na te stanowiska przez cesarza Walentyniana nie potrafiło jednak opanować sytuacji. Dopiero czwarty z nich, Teodozjusz (ojciec późniejszego cesarza), w 368 r. z pomocą posiłków otrzymanych z armii kontynentalnej, w tym dwu doborowych oddziałów gwardii cesarskiej, zdołał położyć tamę inwazjom, które podówczas przybierały już znamiona ogólniejszej klęski. Sytuacja była tak groźna, iż Teodozjusz musiał ustanowić swą kwaterę główną w Londynie, gdyż wszystkie inne miasta pomocnej Brytanii były bądź zajęte, bądź gruntownie zniszczone przez barbarzyńców. W 369 r., tłumiąc po drodze bunt części zdemoralizowanych oddziałów brytyjskich, opanował Mur Hadriana i doprowadził do jego ostatniej już historycznie restauracji. Zlikwidował instytucję arcani, której celem było prowadzenie wywiadu na rzecz Rzymu wśród Kaledonów i Piktów. Okazało się bowiem, że współpracujący z arcani Brytowie zbyt często wchodzili w konszachty ze swymi pobratymcami z północy, biorąc od nich łapówki w zamian za informowanie o ruchach wojsk rzymskich.

Akcja Teodozjusza dała krajowi kilka, może kilkanaście lat względnej stabilizacji politycznej, ale już nie ekonomicznej. Kraj był zniszczony najazdami barbarzyńców ze wszystkich stron i potrzebował dłuższego czasu, by w pełni się zregenerować. Szansa na to, jak się o tym za chwilę przekonamy, istniała. Nie pojawiła się natomiast indywidualność polityczna zdolna ją wykorzystać.

Do najuparciej podtrzymywanych stereotypów historycznych należy mit o wycofaniu legionów z Brytanii w chwili, gdy Imperium popadło we własne kłopoty, zbyt wielkie, by zapewniać w dalszym ciągu opiekę prowincji, znajdującej się na obrzeżu śródziemnomorskiego świata. Typowe ujęcie tej kwestii to teza, iż „pod presją wydarzeń kontynentalnych, na początku V w. Rzymianie poczęli wycofywać swe legiony z Brytanii”208. Stereotyp ten funkcjonuje również w historiografii polskiej. Henryk Zins w swej Historii Anglii pisze o Brytanii, która stała się podówczas bezbronna, „wskutek wycofania legionów rzymskich z tej odległej prowincji dla ratowania ważniejszych terenów cesarstwa209.

Tymczasem co najmniej od ukazania się w 1909 r. książki Charlesa Omana England Before the Norman Conquest (Anglia przed podbojem normańskim), uzupełnianej i wznawianej w następnych dziesięcioleciach aż siedmiokrotnie (trudno więc ją przeoczyć), wiemy, że wyjście Brytanii z orbity Imperium Rzymskiego miało zupełnie inny przebieg.

Spośród wszystkich legionów i armii pomocniczych, jakie stacjonowały na wyspie w ostatnich dziesięcioleciach władzy Rzymu, tylko jeden legion został w 402 lub 403 r. wycofany na kontynent z rozkazu ówczesnego głównodowodzącego rzymskiej armii Stilichona. Pozostałe dwa legiony i duża część oddziałów pomocniczych opuściły Brytanię nie po to, by ratować Rzym, atakowany coraz silniej przez napierające zewsząd hordy barbarzyńców, lecz na rozkaz ambitnych uzurpatorów brytyjskich lub stacjonujących w Brytanii, którzy przy pomocy tego wojska połączonego z legionami galijskimi chcieli po prostu uzyskać władzę, bądź nad całym cesarstwem, bądź przynajmniej nad znaczącą jego częścią. Wszyscy przegrali, zaś wyprowadzane przez nich wojska z reguły nie wracały na wyspę, rozbite, pozbawione dowództwa lub wcielane do kontynentalnej armii rzymskiej. Jest jednak poważna różnica między obrazem „bezbronnej Brytanii”, jaką legiony poświęcają na rzecz ratowania cesarstwa, a wizerunkiem kraju opanowanego przez ambitnych pretendentów do tronu cesarskiego, wykorzystujących niemałe wciąż zasoby i siły wyspy, by sięgnąć po imperialną władzę.

Mit opuszczenia Brytanii przez legiony rzymskie jest tym bardziej fałszywy, iż legiony od dawna nie składały się z Rzymian. Już cesarz Wespazjan pod koniec I w., dążąc do opanowania dalej położonych rejonów wyspy, zdał sobie sprawę, że z powodu odległości Rzym nie będzie w stanie w sposób ciągły utrzymywać stosownych sił wojskowych, jeśli nie sięgnie po żołnierzy w krajach bliższych planowanym operacjom. Wydał więc specjalne zarządzenie, zezwalające na rekrutację żołnierzy w Galii, Hiszpanii, dorzeczu Renu i Dunaju. Z biegiem czasu coraz większy odsetek wojska stacjonującego w Brytanii poczęła stanowić ludność miejscowa. Już Oman uważał, iż jeśli chodzi o garnizon rzymski, to „Brytoni tworzyli dużą część i były to oddziały znakomite”210. Co więcej, historyczne fakty i nieliczne dokumenty dotyczące rozmieszczenia wojsk rzymskich w Brytanii (szczególnie ostatni zachowany, Notitia Dignitatum) sugerują, że zaufanie do militarnych zdolności Celtów, a jednocześnie przekonanie o ich lojalności były w IV w. tak duże, iż ochronę zachodniego wybrzeża przed irlandzkimi korsarzami całkowicie pozostawiono samoobronie lokalnej. Nie jest też chyba przypadkiem, że właśnie te tereny, tożsame z Walią, jako najlepiej od czasów rzymskich zorganizowane militarnie na szczeblu obywatelskim najdłużej potem stawiały opór Anglosasom, którzy po stosunkowo łatwym podboju dzisiejszej Anglii, z Walią uporali się dopiero po ok. 800 latach. Jest rzeczą oczywistą, że w grę wchodziły tu i inne czynniki, jak sprzyjająca defensywie topografia Walii, utrzymujące się tu silniej, „mniej cywilizowane” poczucie niezależności, które Rzymianie przezornie tolerowali. Ale ogólnego obrazu to nie zmienia, zaś ukazywanie kraju broniącego się przez setki lat jako bezbronnego jest po prostu nonsensem. Skąd więc ten uparcie powielany przez historyków obraz?

U jego podłoża leży najstarszy zachowany opis zdarzeń dotyczących ostatnich dziesięcioleci rzymskiej Brytanii, jaki znajdujemy w dziele celtyckiego mnicha Gildasa zatytułowanym De excidio et conquestu Britanniae (O zagładzie i podboju Brytanii). O Gildasie nie zachowało się zbyt wiele informacji, nie znamy nawet roku jego urodzenia, choć szczęśliwie zachowała się data jego śmierci – 570 r. Swe dzieło, jeśli przeanalizować opisane w nim fakty, musiał napisać po 516, a przed 547 r. Jego opis klęski Brytanii po opuszczeniu jej przez Rzymian jest przejmująco tragiczny:

Następnie Brytania zostaje wyzuta z wojska i to co do jednego dowódcy i co do jednego żołnierza, a także pozbawiona większej części swej młodzieży, która dołączyła się do pochodu wszechwładnego tyrana (Magnusa Maximusa), i która nigdy nie wróci już do domu. Sama nie znająca się na rzemiośle wojennym, od lat drętwieje i jęczy deptana przez dwie dzikie nacje: zamorskich Szkotów z zachodu i Piktów z północy211.

Dzieło Gildasa nie jest jednak kroniką tamtych zdarzeń, choć za takie często uchodzi, zwłaszcza pośród tych historyków, którzy nigdy nie mieli w rękach jego tekstu, poprzestając na ogólnych opiniach czy przytaczanych przez innych cytatach. W czasach, gdy powstawało, trwał w najlepsze marsz Anglosasów na zachód i północ, stąd tak pesymistyczna ocena opuszczania Brytanii przez Rzym. Adresatem tego tekstu nie mógł już być oczywiście Rzym cesarski, bo ten w czasach Gildasa nie istniał. Istniało natomiast papiestwo, zainteresowane losem ludu chrześcijańskiego i jego obroną przed triumfującym pogaństwem anglosaskim czy piktyjskim. W tej sytuacji wyraźnie przeczerniony obraz kreślony przez Gildasa, obraz bezbronnego ludu Chrystusa, maltretowanego przez nie znających światła wiary barbarzyńców, należy po prostu interpretować jako propagandową próbę wzbudzenia w chrześcijańskiej Europie odruchu solidarności z pokrzywdzonym narodem Brytów. Jest natomiast zupełnie inną sprawą, czy ci, do których Gildas się zwracał, byli w stanie zapewnić jakąkolwiek realną pomoc, skoro w wielu wypadkach sami na ogół pilnie jej potrzebowali.

Tekst Gildasa, jako jedno z nielicznych zachowanych źródeł do dziejów tamtej epoki, stał się wkrótce podstawą informacji, jakie znajdujemy później we wszystkich kolejnych brytyjskich kronikach Średniowiecza, pisanych tak przez Celtów (Nenniusz, Giraldus Cambrensis), jak i przez Anglosasów (Beda, anonimowa Kronika anglosaska). Trudno też oprzeć się wrażeniu, iż dramatyczny obraz narodu, który opuszczony przez dotychczasowych protektorów sam nie umie się bronić, był wyjątkowo na rękę propagandzie anglosaskiej i to wielu epok, aż po czasy najnowsze. Sankcjonował bowiem w jakiś sposób politykę aneksji terytoriów celtyckich. Nic zatem dziwnego, że przytłaczająca większość historyków angielskich XIX i pierwszej połowy XX w. skwapliwie podchwytywała argument dostarczany im przez celtyckiego autora, który ukazywał własną społeczność jako niezdolną do samodzielnego bytu państwowego!

O ile jednak można zrozumieć, co nie znaczy – usprawiedliwić – nacjonalistyczną historiografię angielską, to o wiele mniej zrozumiałe wydaje się powtarzanie podobnych osądów przez autorów neutralnych, spoza Wysp Brytyjskich, którzy jakże często powielają tylko oceny dziejopisarstwa wywodzącego swe tradycje z czasów wiktoriańskich, w samej Anglii od dawna nie stanowiących naukowego wzorca. Już cytowany wcześniej Charles Oman nie wahał się na początku wieku XX odżegnać od przesadzonego pesymizmu Gildasa, określając jego dzieło jako „całkowicie ahistoryczne” – „entirely unhistorical”, a w chwili irytacji, jedną stronę dalej, nazywając je po prostu „śmieciem” – „rubbish”212. Delikatnie przy tym sugeruje, że podobnie myśli o niektórych współcześniejszych pracach historycznych, bezkrytycznie opierających się na Gildasowym traktacie.

Z mitem Brytanii bezbronnej, porzuconej przez legiony i pokornie błagającej o nieopuszczanie jej w potrzebie przez słabnące Imperium, najradykalniej rozprawił się Anthony R. Birley w znanej pracy o kalendarzowych zapisach panowania rzymskiego w Brytanii. Oto pierwsze charakterystyczne zdanie tej pracy, znamionującej, jak się wydaje, trwalszą zmianę stosunku do omawianego problemu: „Brytania pozostawała pod rządami rzymskimi od 43 r. n.e. aż do chwili, w której Brytonii przepędzili swych zarządców w 409 r. (until the Britons expelled their governors in 409)”213. Jak więc w sposób możliwie bliski prawdy zrekonstruować wydarzenia ostatnich lat Brytanii rzymskiej, skoro najistotniejsze źródło pisane powstałe na wyspie, De excidio et conquestu Britanniae, wyposaża nas w oceny, na jakich nie można polegać? Odpowiedź jest stosunkowo prosta, co nie znaczy, że łatwa w wykonaniu: należy traktować z rezerwą, a w każdym razie wyjątkowo krytycznie afektowane sądy Gildasa. O tyle, o ile jest to możliwe, trzeba poprzestawać na opisanych przezeń faktach, zestawiając je z innymi ówczesnymi źródłami, pamiętając równocześnie, że te ostatnie ulegają innemu rodzajowi zniekształceń: nie są w swej masie dokumentami brytyjskimi. Są to liczne, ale tylko okruchy wiedzy o Brytanii widzianej z kontynentu, pełne błędów – jak choćby przytoczony już przykład rzekomego króla brytyjskiego Lucjusza. Mając to wszystko na uwadze, spróbujmy odtworzyć okoliczności wiodące do zerwania więzów między imperialnym Rzymem a jego dotychczasową brytyjską prowincją.

W 383 r. armia stacjonująca w Brytanii obwołała cesarzem Magnusa Maximusa, z pochodzenia Hiszpana, od lat jednak pełniącego służbę oficerską na wyspie. Podjął on działania, które zapoczątkowały upadek siły wojskowej Brytanii. W toku swych rozgrywek o władzę cesarską z Walentynianem i Teodozjuszem przeprawił dużą część podlegających mu wojsk na kontynent, w tym pozostający w Brytanii (nieprzerwanie od czasów podboju Klaudiusza) legion XX Valeria Victrix. Kraj został w ten sposób pozbawiony jednego z najtrwalszych symboli wojskowej stabilizacji. Oznaczało to równocześnie wzmożenie penetracji Piktów. Gdyby chociaż to posunięcie wynikało tylko z bieżącej koniunktury politycznej, po której wojsko wróciłoby na miejsce swego stałego pobytu. Stało się jednak inaczej. Magnus Maximus przegrał walkę o tron cesarski i został ścięty w 388 r., zaś jego syn został zamordowany krótko potem przez niejakiego Arbogasta, który w ten sposób chciał pozyskać względy zwycięskiego cesarza Teodozjusza. W ten sposób brytyjskie oddziały na kontynencie, rozbite w walce, pozbawione dowódcy, zdeklarowały swą lojalność wobec Teodozjusza i zostały uwikłane w kontynentalne wojny Imperium. Większość z nich nigdy nie wróciła do Brytanii. Nie wiadomo przy tym, co stało się z najbardziej tu istotnym legionem XX Valeria Victrix. Jego losy są po dziś dzień przedmiotem sporów historycznych. Najprawdopodobniej, jako jednostka najbardziej oddana pokonanemu uzurpatorowi, przy tym najbardziej zdyscyplinowana, a więc w sumie najgroźniejsza w wypadku odnowienia się jakiejkolwiek antycesarskiej rebelii – został rozczłonkowany i wcielony w formie uzupełnień do innych legionów.

W Brytanii w tym momencie pozostawały jeszcze dwa legiony, VI Victrix i II Augusta. W latach 402–403, gdy Rzym został bezpośrednio zagrożony przez Alaryka i jego Wizygotów, Stilichon, generalny dowódca armii rzymskiej i faktyczny regent cesarstwa, zabrał z Brytanii jeden z legionów, przypuszczalnie VI Victrix z pewną ilością wojsk pomocniczych. Był to wspomniany już jedyny wypadek odwołania legionu z Brytanii przez Rzym. Alaryk został, z pomocą brytyjskiego legionu pobity, lecz ten ostatni nigdy nie wrócił na wyspę.

Nieco później, bo w 406 r. połączone plemiona germańskie przekroczyły Ren, rujnując Galię, co spowodowało niemal kompletne odcięcie Brytanii od Rzymu. W tymże roku zbuntowane oddziały stacjonujące w Brytanii okrzyknęły cesarzem niejakiego Marcusa, zamordowanego kilka dni później. Kolejnym kandydatem wybranym przez armię został Gracjanus, „obywatel tej wyspy” – „municeps eiusdem insulae”. Ten został zamordowany cztery miesiące później. Istnieją przypuszczenia, iż wspólną przyczyną obu tych zabójstw była chęć każdego z nowo okrzykniętych uzurpatorów, by wzorem Magnusa Maximusa potwierdzić swą władzę pojawieniem się na kontynencie, zyskaniem poparcia poza Brytanią i osiągnięciem władzy w całym Imperium. Uwolnienie Galii od niebezpieczeństwa germańskiego wydawało się tu dodatkowym i wręcz wymarzonym pretekstem do odbycia wjazdu triumfalnego przez bramy Wiecznego Miasta. Tymczasem wojsko, mające swe stancje i rodziny w Brytanii, w dużym – jeśli nie przeważającym już stopniu składające się z Brytonów, zbyt dobrze miało w pamięci niedawny los legionu XX Valeria Victrix, by godzić się na wykorzystanie w podobnych celach. Wreszcie ta sama armia była w pełni świadoma, iż opuszczając Brytanię, naraża swych bliskich na zagrożenie ze strony Piktów czy Sasów. Gdy jednak nowo obwołany władca upierał się przy swych ambitnych planach, nie pozostawało nic innego jak… pozbyć się go.

Dopiero trzeci z okrzykniętych przez wojsko cezarów, Konstantyn, pomny zapewne na los swych dwu poprzedników, rozegrał tę kwestię inaczej. Przez dłuższy czas nie zdradzał się ze swymi kontynentalnymi ambicjami. Uczynił to dopiero w chwili, gdy należycie umocnił swą pozycję i zapewne nieco urobił najzatwardzialszych przeciwników. Być może opóźnienie wiązało się także z potrzebą zmobilizowania większej niż dotąd liczby żołnierzy. Gdy wyraźnie wzmocniona armia była gotowa, Konstantyn miał sposobność skupienia się na obronie Brytanii, zapewnienia jej dłuższego okresu pokoju i rozwoju. Nie uczynił tego. Miraż imperatorskiego wieńca był zbyt kuszący. Zabrawszy z wyspy ostatni już regularny legion, II Augusta, przeprawił się do Galii, oczekując poparcia tamtejszych legionów, cofających się pod naporem atakujących zewsząd barbarzyńców. Jeszcze w tym momencie miał w ręku klucz do umocnienia zachodniej części cesarstwa i zapewnienia przynajmniej w tym układzie specjalnej roli Brytanii. Zamiast jednak skupić się na stopniowym odzyskiwaniu ziem Imperium zajętych przez barbarzyńców, rozproszył swą armię, chcąc osiągnąć cele wyraźnie przekraczające jego możliwości. Swego syna Konstansa (nazwanego tak jak syn Konstantyna Wielkiego, który był dla niego wzorem) wysłał na podbój Hiszpanii, a sam rozpoczął walkę o tron cesarski z aktualnym cesarzem, młodocianym Honoriuszem, licząc zapewne na jego brak doświadczenia. Tymczasem Konstans przegrał w Hiszpanii, gdzie natychmiast został stracony, zaś jego ojciec, otoczony w Arles, poddał się i został ścięty w Ravennie.

Według Gildasa i powtarzających jego informacje późniejszych kronikarzy, Brytoni w tym momencie zwrócili się do Honoriusza z prośbą o obronę Brytanii pozbawionej legionów (choć z pewnością nie wszystkich jeszcze sił wojskowych). Tymczasem młodociany cesarz, sam ledwie utrzymujący rozpadające się Imperium, nie był w stanie im pomóc. Ponadto o pomoc zwracali się ci, którzy dopiero co sami wysłali przeciw niemu wojsko pod wodzą zagrażającego mu bezpośrednio uzurpatora, dobrowolnie pozbawiając się obrony. Stąd nie tylko aktualna słabość Rzymu, ale zapewne niechęć i brak zaufania do nielojalnych poddanych mogła zdecydować, iż w 410 r. posłał Brytonom swój sławny, kto wie czy nie ironiczny list, z którego zachował się cytat: „odtąd brońcie się sami”.

Alternatywy nie było…

207

E. Hieronymus, Adversus lovinianum, II, 201.

208

C. Brinton, J.B. Christopher, R.L. Wolff, Civilization in the West, Englewood Cliffs 1964, s. 84.

209

H. Zins, Historia Anglii, Wrocław-Warszawa-Kraków, 1995, s. 20. O Brytach, którzy „przyzwyczajeni do zbrojnej ochrony rzymskiej… nie byli w stanie skutecznie bronić siebie ani swego stanu posiadania”, pisze też J. Strzelczyk w swej pracy Iroszkoci w kulturze średniowiecznej Europy, Warszawa 1987, s. 21.

210

Ch. Oman, op. cit., s. 176.

211

Gildas, De excidio et conquestu Britanniae, XIV, GEB, s. 143.

212

Ch. Oman, op. cit, s. 175 i 176.

213

A.R. Birley, The Fasti of Roman Britain, Oxford 1981, s. vii.

Narodziny cywilizacji Wysp Brytyjskich

Подняться наверх