Читать книгу Czary codzienności Tom 3 Słoneczna przystań - Agnieszka Krawczyk - Страница 3

3

Оглавление

Spod lipy dochodziły zwyczajne o tej porze odzywki brydżystów, czyli „Tasuj karty, bo pleśnieją” oraz „Trefelki, kolorek niewielki”, a w herbaciarni pojawiła się Julia z zasmuconą miną.

– Martwi mnie to serce Danieli – zaczęła bez żadnych wstępów, przysiadając obok Agaty na ławce. – Czy ona kiedykolwiek leczyła się kardiologicznie?

– Nigdy. Zawsze była okazem zdrowia.

– No właśnie. Niepokoi mnie to, ale zobaczymy po badaniach. Jutro, mam nadzieję, ją wypuszczą?

– Tak. Przywiozę ją do domu. Tosia jest u pani?

– Przybiegła od razu, jak przyjechałyście. Opowiedziała mi o wszystkim. Dałam jej coś do roboty, a sama przyszłam z tobą pogadać. Trochę mi już zbrzydli brydżyści w sadzie, od rana do wieczora tylko grają w te karty i przeszkadzają mi w pracy – poskarżyła się niespodziewanie.

Agata popatrzyła na nią ze zdumieniem. Brydżyści byli właściwie zupełnie nieszkodliwi i zachowywali się raczej cicho, a trzeba było przyznać, że dodawali lokalowi kolorytu. Niemirska bardzo ich lubiła, zwłaszcza za te rozbrajające słowne przekomarzanki.

– Zmęczona jestem – Julia się usprawiedliwiła. – Ostatnio wszystko mnie martwi i drażni.

– Hm… – Agata nie bardzo wiedziała, jak zacząć mówić o tym, czego dowiedziała się od Martyny i Elizy, ale Julia ją wyręczyła:

– Mówił mi Jurek Wilk, że trapi go coraz bardziej nerwowe zachowanie Trzmielowej. A skoro Jurek się czegoś obawia, to ja także czuję się mocno zaniepokojona. Trzeba by się jakoś dyskretnie dowiedzieć, o co właściwie chodzi naszej burmistrzowej, nie uważasz?

– Dzisiaj właśnie odwiedziły mnie Martyna z Elizą – powiedziała Agata. – Eliza dokopała się do jakichś dokumentów w urzędzie. Wydaje mi się, że to może być klucz do całej tej sprawy. Na naszej działce, prawdopodobnie właśnie na tej części, która obecnie należy do mnie, jest zlokalizowane źródło, o które im chodzi. Z odpowiednią temperaturą wody potrzebną do uruchomienia term. To, którym dysponuje Trzmielowa, chyba się nie nadaje, jest zbyt zimne, żeby inwestycja okazała się opłacalna.

– No to klops – stwierdziła Julia. – Oni są zdeterminowani, będą nas chcieli stąd wykurzyć. A przynajmniej ciebie – dodała po chwili namysłu.

– Chyba że pójdą po rozum do głowy i zrezygnują z tego pomysłu z termami. Mają przecież ten pensjonat, może na tym poprzestaną? Po prostu nie wybudują hotelu, zadowolą się mniejszą skalą swojego przedsiębiorstwa – wtrąciła Niemirska bez przekonania.

– W cuda wierzysz? – roześmiała się Julia. – Obawiam się, że Małgorzata już zbyt mocno pokochała swój pomysł aquaparku z termami i nigdy się nie wycofa.

– Proszę nie myśleć w ten sposób. Sama pani kiedyś mówiła, że z każdego zamiaru można się wycofać, zwłaszcza gdy jest idiotyczny – Agata uśmiechnęła się blado.

– To prawda i nie zamierzam wypierać się swoich słów, ale martwi mnie tutaj coś innego. Nie odnosisz wrażenia, że teraz burmistrzowa poczuje się postawiona pod ścianą? A ludzie stojący pod ścianą robią rzeczy nieracjonalne. Tak się właśnie zaczynały niektóre konflikty w Afryce – Julia pokręciła głową.

– Może napijemy się herbaty? – zaproponowała Agata z westchnieniem, zmieniając temat. – Ostatnio problemy zaczynają mnie dopadać stadami jak kruki.

– Masz rację, ale lepsza będzie lemoniada – zadecydowała Julia, klepiąc ją po dłoni. – Jest w tym coś, że jeden problem przyciąga drugi, jakby chodziły za sobą na smyczy. One się chyba po prostu lubią, wesoło im we własnym towarzystwie.

– Najwyraźniej. Pomyślałam sobie, że przecież nikt nie przyjdzie tutaj w nocy i nie ukradnie nam źródła, prawda?

– A niechby je sobie i wyniósł, na zdrowie – Julia westchnęła. – Miałybyśmy jeden kłopot z głowy. Szkoda, że to tak nie działa, niestety.

– No właśnie. Sądzę, że ten ktoś musi tu jednak przyjść i z nami porozmawiać – Agata wstała, weszła do herbaciarni, a po chwili wróciła z dwiema oszronionymi szklankami.

Domowa lemoniada z brązowym cukrem smakowała idealnie. Monika dokładała do niej jakiś tajemniczy składnik, którego nikomu nie chciała zdradzić. Daniela podejrzewała, że jest to odrobina wrzosowego miodu, który jakiś czas temu pojawił się u nich na półce. Borkowska lubiła eksperymentować z podobnymi dodatkami. W pobliskich Cieplicach była pasieka, gdzie można było kupić różne nietypowe miody, także z lawendy i wrzosu. Lemoniada z lekką nutą tego miodu miała w sobie coś urzekającego. Grupa brydżowa po prostu nie mogła jej się nachwalić i chyba to właśnie było główną przyczyną, że rozgrywki przeciągały się do późnych godzin popołudniowych, a czasami i wieczornych, gdy dopisywały im humory i „karta szła”.

– Możliwe, że burmistrzowa pójdzie po rozum do głowy i jednak nie dojdzie do najgorszego – zadumała się Julia. – Wciąż jednak obawiam się, że ta kobieta nie zrezygnuje ze swoich zamiarów. Na pewno będzie coraz bardziej naciskać i tyle.

– Niech się pani tak nie martwi. Moim zdaniem jesteśmy teraz w odrobinę lepszej sytuacji, nie tak bezbronne jak przedtem. Wtedy mogłyśmy się jedynie przyglądać, jak lada moment zbuduje nam molocha za płotem, teraz wiele zależy od naszej operatywności.

– Co masz na myśli? – Julia zmarszczyła brwi.

Agata pochyliła się ku niej przez stolik:

– Mówiąc szczerze, to podobnie jak pani nie wierzę, że ona odpuści. Myślę, że zaproponuje mi po prostu więcej pieniędzy i być może jakąś atrakcyjniejszą rekompensatę, prawdopodobnie większą działkę na zamianę albo wręcz dom. Zależy, jak mocno jest zdeterminowana. Gdy się nie zgodzimy, zacznie nam uprzykrzać życie. To znaczy pewnie głównie mnie, bo mam herbaciarnię, którą można zamknąć, stosując różne kruczki prawne. Kontrole, nękanie z urzędu i inne takie. Można też mi tu postawić na przykład wielki dźwig lub hałasować od rana do nocy, tak że nikt do mnie nie przyjdzie, prawda?

– No tak, ludzie są zdolni do rozmaitych podłości, tylko nie wiem, do czego w takim razie zmierzasz? – Julia się zdziwiła. – Jeżeli chcesz mi powiedzieć, że nie wytrzymasz tych szykan i będziesz się próbowała z nią dogadać, to wiedz, że ja cię rozumiem. Czasami warto rzucić ręcznik niż się kompletnie wykrwawić. Taka postawa też świadczy o mądrości i ja cię na pewno nie potępię.

– Zupełnie nie o to mi chodzi. Nie poddam się na pewno. Muszę tylko mieć opracowaną strategię na wypadek takich działań z jej strony. Chcę uprzedzić pewne jej kroki.

– Tylko jak? Masz jakiś pomysł? – Julia złożyła ręce i wpatrywała się w nią intensywnie.

Agata zaprzeczyła, ale w jej głowie już kiełkował pewien plan.

Tymczasem nadeszło popołudnie i zrobiło się jak zwykle o tej porze pięknie. Sierpień tego roku był po prostu wspaniały, zachwycał bogactwem kolorów i intensywnością aromatów. Agata uwielbiała podziwiać grę światła i cienia, gdy siadała na fotelu w głębi patio i patrzyła na herbaciarnię. Teraz też zamyśliła się nad swoimi sprawami, powoli uspokajając się cudownym widokiem.

Po pierwsze – nie dać się wytrącić z równowagi. Musiała przede wszystkim myśleć o Tosi. Nagłe pojawienie się jej brata było niepokojące, a Tomasz Halicki przecież zapowiedział, że wróci. Należało się jakoś przygotować do rozmowy z nim. Agata nie zamierzała zabraniać ani jemu, ani Eleonorze kontaktów z Tosią. W końcu byli przyrodnim rodzeństwem. Stanowczo zamierzała się jednak sprzeciwić jakimkolwiek próbom ingerencji w życie siostry, a już na pewno zabraniu jej ze Zmysłowa.

Mam przecież testament. W razie czego wyciągnę go jako kartę przetargową – układała myśli. Oni się odczepią od Tosi, a ja się zrzeknę roszczeń. To powinno im zamknąć usta.

Agata po raz kolejny pomyślała, że przydałby się jej dobry prawnik, ktoś, do kogo mogłaby mieć zaufanie w tej i innych sprawach, bo była też kwestia tego nieszczęsnego hotelu. Musiała koniecznie zadzwonić do Marty Złotowicz, swej pełnomocniczki w sprawie spadkowej po matce, żeby poleciła jej kogoś odpowiedniego. Bez względu na to, ile by to miało kosztować.

– A to mi dobrodziej wyszedł pięknie, nie ma co – posłyszała wesoły głos spod lipy. Gra toczyła się już od pewnego czasu, ale teraz chyba weszła w decydującą fazę.

– Tyle razy dobrodziejowi mówiłam: „Nie graj bawole, czego nie ma na stole”, za przeproszeniem księdza, oczywiście – ganiła dalej ta sama osoba dobrotliwie.

– Ja panią przepraszam, pani Lucyno, ale zagapiłem się po prostu – mówił ksiądz zatroskanym tonem.

– Dobrodziej się zagapił, a my tu położymy partię. A tak nam dobrze żarło! – pouczała nieustępliwie jego partnerka.

– Dobrze żarło, ale zdechło! – roześmiała się pani Zocha, która wraz ze swoim mężem, Dionizym, stanowiła drugą parę. Dionizy rzadko się odzywał, a tylko pogwizdywał sobie pod sumiastym wąsem, gdy karta dobrze mu szła, i tegoż wąsa przygryzał, gdy coś nie układało się po jego myśli. Cała trójka, razem z Lucyną, należała do starej gwardii letników odwiedzających Zmysłowo. Przyjeżdżali tu od trzydziestu lat z okładem, kiedyś jeszcze ze swoimi dziećmi, teraz już sami, lub – tak jak Lucyna – czekając, aż córka przywiezie jej z Warszawy wnuki na dwa sierpniowe tygodnie. W ten sposób babcia mogła się nimi nacieszyć, a młodzi odpocząć nieco od ruchliwych berbeci.

– Mam nadzieję, że przyjadą niedługo – rzuciła Lucyna znad wachlarza kart, patrząc groźnie na księdza. – Zbrzydło już mi granie z przewielebnym i mam ochotę zająć się czymś innym.

– O, jeszcze zatęsknisz za naszymi karcianymi popołudniami, jak ci młodzież da w kość – dogadała jej Zocha, wykładając się na stole. – Pójdę do herbaciarni i zamówię coś do picia, bo już mi w gardle zaschło.

– Zaschło jej w gardle, bo gada ciągle – niespodziewanie odezwał się jej milczący mąż. – Kto nie gada, temu nie zasycha.

Zocha wróciła po chwili, wachlując się gazetą, którą kupiła w kiosku, a niedługo po niej pojawiła się Agata z tacą pełną szklanek z lemoniadą i talerzyków z ciastem.

– Ratuje nam pani życie – mruknęła Lucyna, przebijając Dionizego i rzucając groźnie w stronę księdza:

– Niech osoba duchowna patrzy, z czego żyje, bo ja nie zamierzam oddać tej partii.

– Osoba duchowna robi, co może, żeby nie narazić się na pani gniew.

– Bardzo słusznie. Mój gniew jest straszliwy, więc trzeba się bać.

Agata przypatrywała się im z uśmiechem, rozkładając szklanki i talerzyki. Nie umiała grać w brydża i nie bardzo pociągały ją karty. Rozumiała jednak, że ta inteligentna gra znajdowała swoich zwolenników. Ze szczególną pasją oddawał się jej ksiądz, który jeszcze do niedawna był wikarym w tej parafii, a teraz z powodu długiej choroby i emerytury swego poprzednika przejął obowiązki proboszcza.

Duchowny zauważył, że dziewczyna jest markotna i zagadnął ją o to, więc opowiedziała mu o chorobie siostry.

– Powinien ksiądz otworzyć kaplicę świętej Rity, tę, gdzie jest cudowne źródło – odezwała się Zocha.

– Co też ty opowiadasz – obruszył się jej mąż.

– Proszę cię, nie wtrącaj się. Nasza gospodyni jeszcze przed laty mi opowiadała, że kapliczkę postawiła rodzina wdzięczna za uratowanie życie dziecka, ponoć wypływa zeń cudowna woda. Potem zapisali to miejsce Kościołowi.

Ksiądz pokiwał głową.

– To prawda. Nie mogę zaświadczyć o uleczających właściwościach wody z kaplicy świętej Rity, ale poprzedni proboszcz mi opowiadał, że sam słyszał o kilku przypadkach. Jeżeli więc uzna pani, że to pomoże, chętnie udostępnię klucze. Wiara, pani Agato, czyni cuda, być może większe niż uzdrawiająca woda.

– O to mi właśnie chodzi – Zofia odwróciła się do męża, który zgrabnie zgarnął lewę i rzucił Lucynie triumfalne spojrzenie. – O wiarę w możliwość wyzdrowienia, ten psychologiczny impuls, którego doznajemy za sprawą takiego miejsca, jak to cudowne źródło, a nie samej wody.

– Bo ty, Zosiu, wierzysz w te źródła i inne takie – mruknęła Lucyna. – Nie dalej jak wczoraj opowiadałaś mi o magicznym amulecie…

– O żadnym amulecie ci nie opowiadałam – zaprzeczyła gorąco Zofia, patrząc przepraszająco na księdza. – Mówiłam po prostu o znaczeniu różnych kamieni szlachetnych, że jedne są dobre na samopoczucie, a inne pasują do konkretnej osoby.

– Proszę księdza, teraz księdza kolej – powiedział Dionizy, pogwizdując z zadowoleniem, a Lucyna śledziła przebieg partii ze zmarszczonymi brwiami.

– No to ugrali robra – uznała po chwili i skrzywiła się. – Grasz, wielebny, jakby ci w piersiach grało.

– Mam zmartwienia po prostu – westchnął ksiądz, odkładając karty, a Lucyna nadstawiła uszu.

– No to gadajże, święty młodzianku, bo my tu przecież sami swoi, a i pani właścicielka tego lokalu jest zaprzyjaźniona i rozsądnie wygląda, to nie puści pary z ust.

– Pani Agata ma podobny problem do mnie – westchnął duszpasterz, a Niemirska zaczęła się zastanawiać, który z jej rozlicznych kłopotów ksiądz miał na myśli. Chyba nie konflikt z rodziną Halickich? A może jednak?

– Pani Zofia wspomniała kapliczkę świętej Rity… To mi przypomniało całą sprawę i zepsuło humor – poskarżył się duchowny, a Dionizy spiorunował żonę wzrokiem. Chciał dalej grać w karty, a nie słuchać o miejscowych problemach.

– Co z tą kapliczką? Nałożyli podatek od cudowności? – chciała wiedzieć Lucyna, której akurat zupełnie nie w smak było przegrywanie i z ulgą porzuciła rozgrywkę.

– Boże uchowaj – zgorszył się ksiądz. – Zupełnie nie o to chodzi. Mam problem z panią Trzmielową.

– Trafione nazwisko. Czegóż chce od dobrodzieja ta dama? Za bardzo brzęczy? Obgaduje, znaczy się?

– To jest małżonka naszego burmistrza i ona chce tutaj w okolicy budować hotel spa z termami, takimi gorącymi źródłami i basenami. Na pewno państwo wiedzą, jest kilka podobnych na Podhalu.

– Poroniony pomysł, moim zdaniem – oceniła Lucyna, upijając nieco lemoniady. – Tu nie ma rynku na coś takiego. Przejadą się na tym jak przysłowiowy Zabłocki, innymi słowy: pójdą z torbami. Już im współczuję.

– Oni chyba tak nie uważają – ostrożnie powiedziała Agata. – Ten projekt jest już zaawansowany, założyli jakąś spółkę, zdobyli środki, gromadzą nawet grunty potrzebne pod budowę…

– No właśnie. I mnie zaczęli nagabywać – załamał ręce duchowny. – Chcą, żeby parafia zamieniła się z nimi na działki, oferują w zamian ogromny teren przylegający do cmentarza. Bóg widzi, że ja bardzo potrzebuję rozbudować nasz cmentarz, więc jest pokusa, żeby ustąpić im ten mały kawałek ziemi od ich strony…

– No to niech wielebny ustępuje, w czym rzecz? – nie rozumiała Lucyna.

– W tym, że na tym terenie stoi kaplica świętej Rity. Nie mam pojęcia, dlaczego im zależy na takim niewielkim spłachetku gruntu, ale ja przecież nie mogę się go pozbyć.

– Dlaczego? – dopytywała Lucyna, kręcąc głową. – Skoro to taki świetny interes dla Kościoła i mieszkańców? Sam dobrodziej mówił, że potrzebuje desperacko ziemi pod nowy cmentarz.

– No oczywiście, że tak, ale nie za wszelką cenę. Tę działkę, wraz z kaplicą, parafia otrzymała w darze od rodziny Sobierajów. Wiązała się z nią historia uzdrowienia dziecka w tej familii, przekazywana sobie z pokolenia na pokolenie. W końcu ojciec pana Sobieraja wydzielił notarialnie ten grunt i podarował go Kościołowi. No więc jak można by zrobić coś takiego? Zdrada dobroczyńczy to Judaszowe piętno, droga pani!

– No tak, skoro tutaj w grę wchodzi wyższa moralność, to prawo nie ma nic do tego – mruknęła Lucyna. – Jeśli jednak podjął ksiądz decyzję, to nie rozumiem, czym się ksiądz gryzie.

– Szantażem – wyznał proboszcz bez ogródek, a przy brydżowym stoliku zaległa pełna napięcia cisza.

– Trzmielowa księdza szantażuje? – spytała najdelikatniej jak umiała Agata, a duchowny kiwnął głową.

– A można wiedzieć, w jaki sposób? To sprawy karalne i prokurator chętnie się tym zajmie, a wielebny wie, że ja znam, kogo trzeba – Lucyna uderzyła ręką w stół, aż podskoczyły wszystkie szklanki.

– Wiem, droga pani, dlatego o tym mówię. Nie myślcie państwo, że ja mam jakieś tajemnice, których ujawnienie może mnie drogo kosztować, bynajmniej. Trzmielowa wie, że zależy mi na budowie cmentarza. Wie też, jak grać na nastrojach mieszkańców. Zaproponowała, że przeniesie kapliczkę w pobliże kościoła albo na nowy cmentarz. W końcu przecież wszystko jedno, gdzie stoi taka kapliczka, do której i tak już nikt nie zagląda, prawda?

– Niby tak – westchnęła pani Zofia. – Skoro nikt tam nie przychodzi…

– No, ale w dalszym ciągu jest to donacja Sobierajów i ja nie jestem pewny, czy oni byliby zadowoleni z takiego obrotu sprawy.

– Mógłby ksiądz porozmawiać ze starym Sobierajem – podsunęła Agata. – On sam sprzedał Trzmielom swoją ziemię. Może nie miałby nic przeciwko.

Ksiądz pokręcił głową.

– To, co zrobił pan Sobieraj, jest jego osobistą sprawą i mnie nic do tego, ja się muszę moim sumieniem kierować, a ono mi nie pozwala na tę zamianę. No i Trzmielowa o tym wie. Zatem, jak mówię – uciekła się do szantażu. Uważa moje skrupuły za śmieszne i niedzisiejsze. „Ludziom potrzebny jest cmentarz” – powiedziała mi. I dodała, że nie będą mnie kochali za taką decyzję, ale ona może to zrozumieć, jeśli pomogę jej przekonać panią Agatę do sprzedaży domu.

Wszyscy zebrani przenieśli wzrok na Niemirską, a ona zastygła w milczeniu ze szklanką wody w dłoni.

– I tego dotyczy ten szantaż? Dobrodziej ma kusić tę miłą dziewczynę? A czym? Obietnicą zbawienia? Czy ta pani daje coś w brzęczącej monecie? – Lucyna się zainteresowała.

– Daje i to nawet hojnie – uściślił duchowny. – Kazała mi złożyć pewną propozycję, ale o tym już chyba z panią Agatą na osobności będę rozmawiał.

– Oczywiście. Jedno mnie tylko ciekawi: dlaczego jej tak zależy na tych działkach? Ma za mało własnego gruntu? Mogą mi państwo zdradzić tę tajemnicę, przysięgam, że nie wypaplam, a trochę się znam na budowlance, więc mnie to interesuje zawodowo – Dionizy bardzo się ożywił.

– Chodzi, zdaje się, o źródła. Te, które ona ma, nie nadają się na termy. Najwidoczniej na naszych działkach, tej należącej do mnie oraz kościelnej, są źródła cieplejsze, które mogłaby lepiej wykorzystać – wyjaśniła Agata. – Ja nie zamierzam niczego sprzedawać, choćby mi złote góry oferowali, bo nie chcę się stąd wynosić. Cały ten pomysł z hotelem uważam za chybiony, więc myślę, że burmistrzowa będzie mnie chciała jakoś stąd wykurzyć, nie przebierając w środkach. Szczerze mówiąc, jestem tym załamana i nie wiem, do kogo się zwrócić po pomoc – wypaliła jednym tchem, a potem opadła z sił i usiadła na ławie pod lipą, ukrywając twarz w dłoniach.

Przy stole zaległa cisza, a potem ktoś poklepał ją mocno po plecach.

– Dobrze trafiłaś, kochana. Adwokat od spraw beznadziejnych to ja. Lucyna Zimmer. Walczyłam o odszkodowania dla ofiar błędów medycznych i lokatorów wywłaszczanych z kamienic. Obecnie jestem na emeryturze, ale gdy poczuję wyzwanie, od razu robię się zdrowsza, jak ten koń, co zobaczy tor wyścigowy. Pokaż mi, kochaneczko, papiery, opowiedz, co masz konkretnego, jeżeli w ogóle coś masz. Daj mi nazwiska świadków, bo trzeba będzie z nimi pogadać, no i przede wszystkim – napijmy się kawy!

Czary codzienności Tom 3 Słoneczna przystań

Подняться наверх