Читать книгу Czary codzienności Tom 3 Słoneczna przystań - Agnieszka Krawczyk - Страница 6

6

Оглавление

– Jestem zmęczona – szepnęła Agata.

Daniela kiwnęła domyślnie głową i zabrała Tosię do domu.

Pod wieczór się wypogodziło, jak często zdarzało się w górach, kiedy rano pogoda była nieznośna, a późniejsze godziny przynosiły uspokojenie. Omówiły z Danielą wszystkie możliwe scenariusze i uznały, że Agata dobrze zrobiła, nie odrzucając od razu propozycji burmistrzowej. To dawało im trochę czasu. Można było pozwolić działać Lucynie, same też mogły lepiej zorientować się w sytuacji. Agata była gotowa zbadać miejsce, w którym Julia znalazła kilkanaście lat wcześniej źródło. Nie zamierzała oczywiście tam kopać, nie była szalona, zresztą do takich prac potrzeba było specjalistycznego sprzętu. Chciała po prostu zorientować się w sytuacji. Daniela uważała, że wszelkie takie obserwacje trzeba przeprowadzać ostrożnie. Nie wiadomo, czy Małgorzata nie miała swoich szpiegów, którzy donosili jej o poczynaniach sióstr.

Teraz, gdy uzgodniły już wszystkie szczegóły, Niemirska kompletnie opadła z sił. Od wielu dni bez przerwy podejmowała jakieś działania, rozmawiała z rozmaitymi osobami, ciągle mając dręczące poczucie, że stoi w miejscu. Każda sprawa, za którą się zabierała, rodziła nowe, niespodziewane trudności, szła jak po grudzie, wciąż pojawiały się kolejne przeszkody, a przyszłość rysowała się w niewyraźnych, ciemnych barwach.

– Martwisz się czymś? – usłyszała głos zza ogrodzenia. To był Piotr, ubrany w swój zwykły traperski strój, który tak bardzo lubiła. Otworzył furtkę i stanął przed nią.

– Już wróciłeś z wycieczki? Tak szybko? Myślałam, że planujecie jakieś nocne ognisko? – zdziwiła się. Bardzo zazdrościła turystom tych wieczornych wypraw z Piotrem. Ogniska na polanie w lesie miały magiczną moc, gdy skry strzelały wysoko, a obręcz ognia sprawiała, że miało się wrażenie, iż wszystko jest możliwe.

– Zła pogoda. Turyści zaczęli narzekać. To była słaba grupa, spacerowicze. Jak trochę pokropiło, to się przestraszyli.

– Napijesz się herbaty?

– Chętnie, ale później. Teraz powiedz, co cię trapi. Szedłem Lisiogórską i już z daleka widziałem, że siedzisz tutaj, wyglądając jak kupka nieszczęścia.

Westchnęła i opowiedziała mu o ostatnich wydarzeniach dotyczących hotelu. Słuchał uważnie, obgryzając źdźbło trawy.

– Dobrze, że pojawiła się ta prawniczka. Znam ją. Wynajmuje od lat pokój u naszej sąsiadki, Ewy Jasień, w pensjonacie „Pod Kasztanami”. Wnuki zawsze do niej przyjeżdżają z Warszawy na dwa ostatnie tygodnie sierpnia.

– Tak, to było na razie jedyne pozytywne zdarzenie – stwierdziła Agata, wciąż mocno przygnębiona.

– Nie zamartwiaj się tym tak bardzo – powiedział Piotr zdecydowanym głosem. – Już zdążyłem porozmawiać z niektórymi osobami. Nie jesteśmy sami. Pomysł Trzmielów nie wzbudza wcale powszechnego zachwytu. Jaskólski jest oburzony i osobiście buntuje klientów apteki, a wiesz, że farmaceuta ma wielki posłuch w takiej małej mieścinie. Prawie jak lekarz. Zresztą doktor też robi, co może. Większość właścicieli pensjonatów też jest po naszej stronie – boją się, że taki wielki hotel odbierze im gości.

– To akurat mało prawdopodobne. Do kompleksu pani Małgorzaty będą przyjeżdżali ludzie z bardziej wypchanymi portfelami niż letnicy wynajmujący obecnie pokoje w gospodarstwach agroturystycznych. Poza tym Trzmielowa powiedziała mi, że będą się tu odbywać zjazdy i konferencje, a to poważny klient.

– Być może, ale ludzie i tak się obawiają. I nie należy im mówić, że będzie inaczej. Agata, to, że Trzmielowa dowodzi, iż wszyscy mieszkańcy Zmysłowa wyglądają hotelu jak przysłowiowa kania dżdżu, wcale nie jest prawdą. Gdybyś przeszła po rynku i pogadała z ludźmi, to byś zobaczyła, jakie plotki już się pojawiają. Śmiem twierdzić, że miasteczko jest podzielone po połowie pomiędzy zwolenników i przeciwników tej inwestycji, więc nie jest tak źle.

Agata pokręciła głową z niedowierzaniem.

– Poza tym rozmawiałem już z moimi kolegami z organizacji ekologicznych. Robią, co się da, i nagłaśniają tę sprawę. Jest sezon ogórkowy, prasa nie ma o czym pisać, więc taka afera w małej mieścinie to łakomy kąsek. W dodatku ładnie zbiega się z wernisażem prac twojej matki. Jeden z moich kumpli stwierdził, że jest jak w greckiej tragedii: dyrektorka domu kultury próbuje zniszczyć dom malarki, którą sama promuje. Zupełnie jak w bajce o dobrej księżniczce i złej macosze. Nie zamartwiaj się tak – wzburzyliśmy opinię publiczną i teraz czekamy na efekty.

– Chciałabym mieć trochę tego twojego optymizmu – westchnęła dziewczyna. – Czasami jestem tym wszystkim taka znużona – poskarżyła się.

Piotr przyciągnął sobie fotel i usiadł bliżej niej. Jego płócienna kurtka pachniała górskim wiatrem.

– Nasze życie składa się drobnych chwil. To my sprawiamy, czy są to przebłyski szczęścia, czy też momenty zwątpienia i rozpaczy. Proszę cię, staraj się, żeby twoja droga prowadziła wzdłuż tej jasnej strony, dobrze?

Agata uniosła głowę i spojrzała na niego. Miał rację. Zmartwienia nie poprawią jej sytuacji, wręcz przeciwnie, tylko zaciemnią obraz. W końcu otaczało ją tyle życzliwych osób. Niedostrzeganie tego byłoby zwykłą niewdzięcznością.

– Przyniosę ci tę herbatę – powiedziała, wstając.

– Poproszę, ale pod warunkiem, że najpierw się uśmiechniesz. Nie lubię twojej twarzy bez uśmiechu, czegoś w niej brakuje – powiedział, wyciągając harmonijkę.

Uśmiechnęła się, a on zaczął grać jakąś tęskną melodię.

Gdy wróciła z parującym dzbankiem, siedział, wpatrując się w zarys gór za herbaciarnią.

– Czasami zapominam, że i tutaj u podnóża gór może być pięknie – szepnął. – Im więcej czasu spędzam w lesie, tym mniej chce mi się wracać w doliny.

– Dlaczego? – zdziwiła się. – Przecież to w Zmysłowie toczy się twoje prawdziwe życie.

– Prawdziwe życie? Czym ono właściwie jest? Dla mnie prawdziwe życie to przyroda i jej przejawy. Podglądanie zwierząt i ptaków, patrzenie, jak rosną trawy, jak budzą się i zasypiają kwiaty. Ostatnio spędziłem dwa dni w górach, przygotowując wycieczkę dla grupy. Poszedłem sam, tylko z małym namiotem. Opracowanie trasy zajęło mi niewiele czasu, potem włóczyłem się bez celu, piłem wodę ze strumieni, siedziałem na kamieniach, patrzyłem w niebo, spałem na trawie, pod drzewami. Pomyślałem sobie, że właściwie nie mam powodów, by wracać do cywilizacji.

– Jak to nie masz powodów? A Kinga, mama? A Martyna? – zapytała cicho Agata, nie bardzo rozumiejąc, co Piotr ma na myśli.

Spojrzał na nią ze smutkiem.

– Tak, to są powody. Właściwie obowiązki. Nie mogę zostawić mamy i Kingi samych, bo nie wiem, czy by sobie poradziły. Nie doskwiera mi to, nie czuję się z tego powodu źle, tak po prostu jest. Lecz czasami myślę sobie, że gdyby wszystko potoczyło się inaczej, gdybym mógł inaczej zadecydować…

Zamilknął, a Agata nie dopytywała. Postanowiła zmienić temat.

– Przyjechał brat Tosi – powiedziała cicho. – Nie wiem, czy to nie martwi mnie bardziej niż ten cały hotel.

– Brat Tosi? – Piotr natychmiast otrząsnął się ze swoich myśli i zaczął jej uważnie słuchać. – Syn Halickiego, tak?

– Tomasz Halicki. Chyba ci o nim opowiadałam, prawda? Poznałam go przelotnie w pracy. To nie jest dobry człowiek, w każdym razie nie znosi sprzeciwu, więc trudno się z nim porozumieć. Chce zabrać Tosię do siebie.

– To jakiś idiotyczny pomysł! Przecież nie może tego zrobić! Halicki nie jest nawet oficjalnie ojcem Antoniny, ten facet bredzi! – Piotr się zdenerwował.

– Szukając ojca Tosi, nie byłam świadoma jednego: że prawda to obosieczny miecz. Ja dowiedziałam się o Halickich, ale oni także doszli do pewnych wniosków, stworzyli sobie własną wersję historii, w której to najwyraźniej Ada jest czarnym charakterem – Agata potarła zmęczonym ruchem czoło.

Piotr popatrzył na nią ze zdziwieniem.

– Dlaczego tak uważasz?

– Właśnie dlatego, że Tomasz się tutaj pojawił. On chce zabrać Tosię, bo uważa, że małej jest źle, że matka miała na nią negatywny wpływ. Najwyraźniej uznał, że w cudownej rodzinie ojca będzie jej lepiej.

– Być może chce się po prostu zemścić za doznane ze strony twojej matki krzywdy. Urojone lub prawdziwe. Doszedł do wniosku, że Ada zrujnowała małżeństwo jego rodziców, więc teraz on w odwecie niszczy jej rodzinę – wzruszył ramionami Piotr. – Nie zdziwiłbym się, gdyby tak było, bo z tego, czego się już zdążyłem dowiedzieć o rodzinie Halickich, są to bardzo trudni ludzie.

– Masz rację. Niełatwo z nimi postępować. Czasem przypomina to stąpanie po polu minowym. Wiem, że nie oddam mu Tosi, bo nie chciałabym, żeby dziecko wychowywało się w takich toksycznych warunkach, ale z drugiej strony nie zamierzam jej odcinać od tamtej rodziny. Tomasz i jego siostra Eleonora to rodzeństwo Tosi, takie samo jak ja. Gdyby mnie coś się stało, to właśnie oni będą jej najbliższą rodziną, powinna ich przynajmniej poznać.

– Nie pomyślałem o tym. Co zamierzasz zrobić?

– Jak tylko się trochę pozbieram, chcę porozmawiać z Tomaszem. Ustalić jakieś rozsądne warunki, wierzę, że mimo wszystko się dogadamy i nie trzeba będzie iść do sądu. To przecież śmieszne.

– Teraz chyba ty jesteś zbytnią optymistką – Piotr pokręcił głową.

– A co mi innego pozostaje? Jeżeli będę z góry zakładała jego złą wolę, mogę od razu składać wniosek na policję o zakaz zbliżania się, o ile w polskim prawie w ogóle coś takiego istnieje – zaśmiała się. – Sam mówiłeś, że życie ma się składać z drobnych, ale szczęśliwych momentów. Naprawdę staram się nie kolekcjonować wyłącznie smutków i zmartwień, pragnę czerpać z jasnej strony, ale wiesz, że to nie jest łatwe. Takie podejście wymaga, by w innych ludziach także dopatrywać się dobra, a nie zła. W związku z tym oczekuję od Tomasza, że zareaguje pozytywnie.

– Masz rację. To ja jestem niekonsekwentny – przyznał Piotr. – Najpierw każę ci przychylnym okiem spojrzeć na Małgorzatę, a potem źle cię nastawiam do Tomasza. Tak, powinniśmy wszystkich mierzyć jedną miarą. Spróbuj zadziałać na Halickiego sercem, może obudzisz w nim jakieś dobre uczucia, a jeśli nie odpowie pozytywnie, to przynajmniej będziesz miała świadomość, że próbowałaś.

– Dziękuję – powiedziała Agata po chwili milczenia. – Nawet nie wiesz, jak mi pomogłeś. Pewnie to dziwnie zabrzmi, ale twój spokój pozwala mi spojrzeć na pewne sprawy inaczej. Jestem chyba zbyt emocjonalna, powinnam być rozważniejsza.

– Ty emocjonalna, a ja spokojny? – Piotr się zdumiał. – Naprawdę nie znasz się na ludziach, dziewczyno. To ty jesteś uosobieniem spokoju, a ja kłębkiem nerwów. Nieustannie walczę o to, by zyskać właściwy dystans do pewnych spraw, na które nie mam już wpływu i nie mogę ich zmienić. Może właśnie stąd to niemądre marzenie, by rzucić wszystko i uciec w góry… Niestety, niczego to nie załatwi, przeciwnie, jeszcze bardziej skomplikuje.

Mówił to do niej, ale właściwie bardziej do siebie. Agata słuchała, bo to potrafiła najlepiej. I jak zwykle nie dopytywała. Jeżeli będzie chciał, powie jej więcej, a jeśli nie – niech to pozostanie jego tajemnicą. Niemirska wiedziała, że nie wolno na nikim wymuszać zwierzeń. Słowa, które się wypowie pod wpływem uporczywej indagacji, pozostają na zawsze i mogą zepsuć niejedną znajomość. Położyć się na niej cieniem, którego nie rozjaśni żadne słońce szczęśliwych wspólnych dni.

Pomyślała o narzeczonej Piotra, Martynie, która kilka tygodni wcześniej przy tym samym stoliku opowiedziała jej historię swej niespełnionej pierwszej miłości do doktora Popławskiego. Relacji niegdyś przerwanej, zakończonej niedopowiedzeniami i wzajemnymi pretensjami, ale też jakimś gorzkim poczuciem niezaspokojenia. Przypadkowe spotkanie z dawnym ukochanym w szpitalu, gdy Martyna i Piotr odwiedzali przebywającą na oddziale po wypadku Danielę, było więc wstrząsem i niezwykłym doznaniem, jak z dziwnego snu.

Martyna sprawiała wrażenie rozbitej i rozdrażnionej. Zwierzyła się ze swoich niepokojów Agacie, która odwiozła ją do domu. Rozmowa była szczera i chyba tej otwartości narzeczona Piotra się przestraszyła. Na pewno nie miała obaw, że Agata wyda ją przed Piotrem – Niemirska obiecała jej dyskrecję, była zresztą znana ze swej powściągliwości, raczej wstydziła się, że także nią, posągową i opanowaną Martyną, mogą targać tak gwałtowne uczucia.

Od tamtego czasu narzeczona Piotra wyraźnie unikała Agaty. Widziały się kilkakrotnie w miasteczku, ale wymieniły jedynie zdawkowe uwagi na temat codziennych spraw, żadna nie nawiązała do tamtej rozmowy, jakby wyrosła między nimi ściana. Jakby obie celowo dystansowały się od siebie. Nawet podczas niedawnej rozmowy, gdy przyszły do niej z Elizą, Agata wyczuwała to napięcie. Miała wrażenie, że Martyna pożegnała się z ulgą, podczas gdy Eliza chętnie by jeszcze została w herbaciarni.

Agata nie chciała więc ciągnąć Piotra za język, by i z nim nie zbudować takiego wzajemnego muru. Miała wrażenie, że kontakty pomiędzy nimi robią się coraz bardziej skomplikowane. Winiła siebie za słabość i niezdolność do podejmowania zdecydowanych działań. Może powinna każdemu powiedzieć w oczy, co sądzi? Martynie, by spotkała się z Popławskim i rozwiązała tę niewygodną sytuację, a Piotrowi, by zapomniał o dziewczynie, która wciąż żyje wspomnieniami po jakimś dawnym wyidealizowanym uczuciu, więc nie potrafi się głęboko zaangażować? Tylko co by z tego dobrego wynikło? Wszyscy byliby jeszcze bardziej nieszczęśliwi i nikt by mi na pewno nie podziękował – rozmyślała, gdy już pożegnała Piotra, który zniknął ze swoim parcianym plecakiem, harmonijką i zapachem letnich traw, a ona zabrała się do porządkowania stołów. Istnieje też możliwość, że moja szlachetność w uświadamianiu innym ich problemów po prostu obróciłaby się przeciwko mnie.

Agata pościerała stoliki, wymyła filiżanki i zamknęła herbaciarnię. Zanim zgasiła światło, spojrzała raz jeszcze na śliczne wnętrze, z którego była tak dumna. Wszystko tutaj zrobiły same. Julia pożyczyła, a tak naprawdę podarowała im większość niezwykłych mebli, ale dodatki – koronkowe serwety, papierowe kwiaty, malowane wazony były ich dziełem. Agata lubiła zbierać rośliny i suszyć je w pracowni Ady, by potem układać z nich fantazyjne bukiety wzbogacone przez Tosię wstążkami i elementami z papieru. Daniela chciała wykonać na jesień kilka pledów z rybimi ogonami na drutach, ale złamana ręka uniemożliwiła jej to. Piękne koronki robiła natomiast Monika, która, gdy nie było klientów, siedziała za kontuarem i ciągle coś dłubała na szydełku. Wnętrze było jasne, przestronne i tchnęło niezwykłym czarem. Z każdego zakamarka wyglądała obietnica, że spędzi się tu miło czas, marzenia się spełnią, a nadzieje nie zostaną zawiedzione. Choćby to było tylko wstąpienie na kawę, ciastko i sympatyczną rozmowę. Podłoga skrzypiała przyjaźnie, a śpiew ptaków był najładniejszą muzyką, jakiej można było posłuchać w okolicy.

Przeszklone, oświetlone wnętrze pięknie rysowało się w zapadającym zmroku. Jak przyjazna przystań, w której dla każdego znajdzie się miejsce, ciepła herbata, słodkie ciasto, serdeczna rozmowa i szczery uśmiech. Agata w ten sposób myślała o swoim domu. Domu, który należał przecież do niej i jej dwóch sióstr. To nasza słoneczna przystań – uświadomiła sobie. Nie możemy jej stracić, bo nie należy jedynie do nas. To dom naszych przyjaciół, którzy zaglądają tu każdego dnia, by podzielić się z nami swoimi radościami i kłopotami, ale też wszystkich naszych gości, przychodzących nie tylko na kawę i deser. Oni zjawiali się tu, by ogrzać się w blasku tego słońca, w jego ciepłych promieniach. Nie mogła pozwolić, żeby to cudowne miejsce zniknęło z mapy, za żadne skarby świata i żadne obietnice Trzmielowej.

Nigdy was nie opuszczę – pomyślała, zamykając drzwi. Sama nie wiedziała, czy mówi do swoich sióstr, do tego miejsca, przyjaciół, których tu znalazła, czy też do kogoś zupełnie innego.

W domu jak zwykle pachniało cynamonowymi rogalikami, a Tosia z Danielą przekomarzały się przy stole. Daniela próbowała ustawić aparat fotograficzny, by Tosia mogła sfotografować wypiek.

– Jakub przesłał mi wszystkie wskazówki, choć nie wierzy, że uda mi się zrobić artystyczne zdjęcie – wyjaśniła, gdy Agata rzuciła jej pytające spojrzenie. – Zwłaszcza z tą ręką. Ja oczywiście zamierzam mu udowodnić, że się myli. Chyba wiem, na czym polega sekret, trzeba mieć po prostu swój styl fotografowania i ja go mam.

– Hm… Jak każdy początkujący masz na pewno dużo wiary w siebie i jesteś bezkrytyczna – oceniła Agata. – To dobrze, bo do odważnych świat należy. Przeczytałam gdzieś wspomnienia jednego podróżnika, który napisał, że gdyby wiedział, jak trudne i niebezpieczne są wyprawy, które przedsięwziął, nigdy by się nie odważył wyruszyć. A ponieważ nie wiedział, że wszyscy uważają je za niemożliwe, pojechał i odniósł sukces. Moim zdaniem robisz więc dobrze, wierząc w swoje siły.

– Merci, droga siostro, na ciebie zawsze można liczyć. Fotografowanie nie jest wcale czarną magią, zwłaszcza że przez kilka tygodni przyglądałam się pilnie pracy Kuby, a ja naprawdę jestem pojętną uczennicą. Mam jego aparat, ten z prostszym w obsłudze obiektywem, i zawsze mogę poprosić mistrza o wsparcie. Czegóż mi więcej trzeba?

– No właśnie. Ciastka wyglądają bardzo apetycznie. Będą na kolację?

– Na kolację jest makaron. Ciastka są na sprzedaż. Nie wyjadaj towaru, bo nie będziemy miały czym karmić gości i zbankrutujemy.

– Nie zbankrutujemy – włączyła się Tosia. – Mamy pełno ciastek, nawet pięć wycieczek ich nie zje.

– Nie znasz możliwości wygłodniałej wycieczki. Widziałam dzisiaj jedną, która zeszła z Lisiej Góry z powodu deszczu. Była głodna i wściekła. Piotrek to ma z tymi turystami krzyż pański, zupełnie jakby on był odpowiedzialny za pogodę – powiedziała wesoło Daniela.

– Tak, widziałam go, jak wracał z tej nieudanej wyprawy – przyznała Agata, a siostra spojrzała na nią z ukosa. – Mówił mi, że turyści odmówili wieczornego ogniska.

– Mięczaki. Przestraszyli się deszczu – skomentowała Tosia.

– Ty też nie lubisz deszczu. Chciałabyś siedzieć przy ognisku w mokrych butach? – Daniela przywołała ją do porządku.

– Od razu by mi przecież wyschły. Nie rozumiesz, Daniela. Deszcz w górach to jest przygoda. Jak można nie lubić przygody?

Trudno było podważyć ten argument. Przygoda to przygoda, nawet w lesie podczas deszczu. Agata musiała przyznać, że sama lubiła w dzieciństwie takie wyprawy z dreszczykiem. Burza na górskim szlaku, nagła zmiana pogody i zgubienie drogi – cóż mogło być bardziej ekscytującego? No, ale uczestników wycieczki Piotra niekoniecznie musiało to bawić. Wspomniała przy okazji burzę, jaka im się przytrafiła podczas pamiętnej wyprawy na Lisią Górą. Rozmawiali wtedy o różnych sprawach, między innymi o Filipie, z którym Agata była jeszcze wtedy związana. Niby niewiele czasu upłynęło, a tak dużo się zmieniło… Odsunęła od siebie te myśli.

– No i co? Wszyscy wylądowali u nas? – zapytała trochę nienaturalnie ożywionym tonem.

Daniela kiwnęła głową.

– A jak narzekali! Nie masz pojęcia. Nie wiem, skąd Piotrek wytrzasnął takie okazy, ale były to – oczywiście charakterologicznie – same Magdy. Nic im nie pasowało. Kiedy studiowałam, to na takich mówiło się „arcybiadoles”, bo biadolili ponad miarę.

– To miałyście niełatwe popołudnie z Moniką, żałuję, że wam nie pomogłam.

– Coś ty, to było nawet śmieszne. Nadawali głównie na Piotra, u nas im się podobało. Wykupili wszystkie kocie komplety do herbaty i Julia musiała od razu wznowić produkcję. Dlatego też zaczęłam piec te ciasteczka, bo już prawie nic nie ma. Formalna szarańcza z tej wycieczki, widocznie byli głodni, czekali na ognisko i różne specjały z grilla, a deszcz pokrzyżował plany.

Agacie zrobiło się żal Piotra. Na pewno napracował się nad znalezieniem fajnego miejsca dla swojej grupy, w końcu mówił, że dwa dni samotnie wędrował po lasach, a tu coś takiego. Ładne podziękowanie.

– Zaczynam wierzyć w tę moją książkę kucharską – powiedziała z zadowoleniem Daniela, zmieniając temat. – Mam coraz więcej przepisów, aż chce mi się je zbierać i notować, widzę w tym wszystkim sens. „Apetycznie i romantycznie” – to ty poddałaś mi pomysł na tytuł, wiesz?

– Chyba Julia go wymyśliła – uśmiechnęła się Agata po chwili zastanowienia. – Tak czy owak jest piękny i oddaje urok twoich potraw.

– Jestem głodna – upomniała się Tosia. – Odkąd Daniela pisze książkę kucharską, w tym domu głównie się gada o jedzeniu, a mało się je.

– To prawda, co stanowi ilustrację popularnego porzekadła o szewcu, co chodzi bez butów.

– A gdzie są koty? – zainteresowała się Agata i jakby te słowa były magicznym zaklęciem, w kuchni pojawiły się trzy ogony. Dwa srebrne i jeden czarny.

Kocio, Sylwek i Bella zajęły swoje zwyczajne miejsca – dwa kocury na krzesłach, a Bella wysoko na kuchennej szafce. Przyczajone czekały na swój moment, bo zbliżała się pora kolacji.

Czary codzienności Tom 3 Słoneczna przystań

Подняться наверх