Читать книгу Czary codzienności Tom 3 Słoneczna przystań - Agnieszka Krawczyk - Страница 5

5

Оглавление

– Lekarstwa, badania i oszczędzanie się! Co to ja, emerytka jestem? – oburzała się Daniela, gdy siostra odbierała ją następnego dnia przed południem ze szpitala w Cieplicach. Badania nieco się przedłużyły i Daniela zdążyła się już poskarżyć na ich uciążliwość ortopedzie, doktorowi Popławskiemu, który przy okazji obejrzał jej rękę.

– Szczerze mówiąc i mnie nie podobały się te pani zawroty głowy – powiedział Popławski, gdy mu już zrelacjonowała przyczyny swego kolejnego pobytu w szpitalu. – Nie jestem specjalistą, ale podejrzewałem, że to może być problem kardiologiczny, tylko pani uporczywie nie chciała się badać.

– Po co ja mam się badać, doktorze, skoro jestem zdrowa? Badają się chorzy.

– Jak widać, wcale nie jest tak do końca, prawda?

– No może do końca nie, ale chora też nie jestem, prawda?

Tak się przekomarzali, gdy do szpitala przyjechała Agata. Od razu zagadnęła Popławskiego o Jakuba. Ordynator ortopedii zmarszczył brwi.

– Jestem optymistą… Pan Borkowski robi duże postępy. Ta terapia usprawniająca, którą stosują w Zakopanem, naprawdę może zdziałać cuda.

– Rozumiem, że jest jakieś „ale” – domyślnie powiedziała Agata.

Doktor kiwnął głową.

– Obawiam się nieco jego ambicji, choć wiem, że to może dziwnie brzmieć. O ile dobrze zrozumiałem państwa wcześniejsze opowieści, to pan Jakub studiował w Stanach i robił tam karierę zawodową, prawda?

– Tak, była bardzo obiecująca, ale przerwał ją ten wypadek – wtrąciła Daniela.

– No właśnie. Podejrzewam, że on podchodził do studiów bardzo ambicjonalnie, wszystko traktował jako element rywalizacji, musiało mu wychodzić. Teraz też chyba włączył mu się taki tryb morderczego podejścia do wyzwań. Ja to znam, to się także zdarza wśród ambitnych lekarzy – roześmiał się nerwowo. – Tak się traci rodziny… Ale wracając do Jakuba… On nie powinien w taki sposób myśleć o swoim zdrowiu. Rehabilitacja to jest proces, a nie wyścig. Postępy mogą być skokowe, a potem długo nie następuje progres. Pewnych rzeczy się nie da przewidzieć, zmierzyć, zaplanować, to jest mozolna walka czasem o utrzymanie formy, konkretnego wyniku na stałym poziomie, żeby móc za chwilę ruszyć do przodu.

– Może powinien porozmawiać ze specjalistą? – podsunęła Agata.

– Sęk w tym, że on nie chce – westchnął Popławski. – Uważa, że sam sobie doskonale ze wszystkim poradzi, a ja widzę, że brak spektakularnych wyników denerwuje go. Na razie się nie zniechęca – wręcz przeciwnie, pan Jakub wykonuje wszystkie ćwiczenia ze zdwojoną determinacją – ale właśnie to może okazać się zabójcze. Forsowanie organizmu nic nie pomoże. Tylko systematyczna praca da efekt. Obawiam się niestety, że to jest taki pacjent, który gdy nie osiąga zamierzonych rezultatów w wyznaczonym przez siebie czasie, to uznaje całą terapię za nieskuteczną. I może chcieć ją przerwać. To byłaby porażka całego leczenia, które po prostu wymaga cierpliwości.

– Pogadam z nim – powiedziała Daniela. – Nie mam pojęcia, czy cokolwiek wskóram, ale spróbuję. Odnoszę czasami wrażenie, że obcuję z szaleńcem. Jakub, gdy się na czymś zafiksuje, staje się nieobliczalny. Kiedy jest nieznośny, to do samego szpiku kości, tak że trudno go znieść. Gdy się nie chce leczyć – nie sposób go na to namówić. Kiedy zmienia decyzję, jej konsekwencje mogą okazać się wręcz zabójcze.

– Silny człowiek po prostu – Popławski się uśmiechnął. – Może to właśnie jego największa zaleta? Boję się jednak, żeby sobie tym nie zaszkodził.

– On sobie stale czymś szkodzi – mruknęła Daniela z przekąsem. – Jedziemy, doktorze, i proszę pamiętać, że obiecał nas pan odwiedzić w herbaciarni. Czekam z deserem „Marzenie Chirurga-Ortopedy” – jak pan widzi, zmodyfikowałam nazwę na pańską cześć.

– W takim razie muszę przyjechać jak najprędzej, czuję wielką odpowiedzialność – roześmiał się Popławski, a Agata sięgnęła do torebki.

– Mam dla pana zaproszenie na wernisaż prac mamy. Na pewno by się ucieszyła, gdyby pan zechciał przyjść.

Na twarzy lekarza odmalowało się zaskoczenie.

– Wernisaż? Organizują panie wystawę? To wspaniale. Wspominałem o tym obrazie pani matki, który sprzedaliśmy na licytacji? Pamiętam, że nawet dopytywała się pani, kto go kupił, pewnie chodziło o tę wystawę. Chciała pani zapewne dotrzeć do właściciela, żeby go wypożyczyć. I co, udało się znaleźć tę osobę?

– Właściciel niestety już nie żyje – powiedziała Agata, przypominając sobie cały ciąg zdarzeń, który nastąpił po rozmowie z Popławskim na temat obrazu, jaki Ada Bielska przekazała w darze szpitalowi, by dzięki jego sprzedaży mogli podreperować budżet. Irysy kupił Cezary Halicki i płótno odziedziczyło zapewne któreś z dzieci, ale rozmowa z Tomaszem na temat tego dzieła była ostatnią rzeczą, na którą miała ochotę.

– O, przykro mi to słyszeć. Obraz był piękny i na pewno uświetniłby wystawę, ale inne także z pewnością są wspaniałe, przyjadę z ochotą. Sprawiła mi pani wielką przyjemność – zapewnił, ściskając jej dłoń.

Dziewczęta pożegnały się i wyszły.

– To ładnie z twojej strony, że go zaprosiłaś – stwierdziła Daniela. – Ja wcale o tym nie pomyślałam, a może powinnam, tyle dla mnie zrobił.

Agata nie przyznawała się nawet przed sobą, że wernisaż prac malarskich matki był też okazją do pewnego spotkania. Popławski mógł tam bez przeszkód zobaczyć się z Martyną, z którą w przeszłości coś go łączyło.

Po co ja to robię? – głowiła się Agata. Czy przypadkiem nie zaczynam knuć jakiejś niebezpiecznej intrygi, która wyprowadzi mnie na manowce? Czy nie lepiej zostawić spraw własnemu biegowi? Jeżeli doktor i Martyna chcą się ze sobą spotkać, zrobią to i bez mojej pomocy – rozważała. No, ale wręczyła już zaproszenie i nie mogła się cofnąć. Kości – jak to powiedziałby Juliusz Cezar – zostały rzucone.

Wróciły do herbaciarni, gdzie przywitała je podskakująca z radości Tosia.

– Nic ci nie jest? Naprawdę? – upewniała się po kilka razy.

Daniela spokojnie tłumaczyła, że czuje się już dobrze, a omdlenie było spowodowane osłabieniem.

– Po tym wypadku jestem trochę „rozregulowana”, tak się wyraził lekarz – wyjaśniała, a Tosia nie posiadała się ze szczęścia, że siostra jest już razem z nimi.

– Możesz lecieć do Julii – powiedziała Agata. – Jak widzisz, nic złego się nie dzieje. Dziewczynka skinęła głową i biegiem popędziła do pracowni. Julia właśnie wypróbowywała nowe wzory biżuterii i Tosia za nic nie chciała przegapić momentu, gdy będą opuszczały piec.

– Co dokładnie zdiagnozowano? – spytała Agata, gdy usiadły na patio nad szklankami z lemoniadą, które przyniosła Monika. Klientów nie było wielu, trwał właśnie przedpołudniowy zastój.

– Uważają, że mam wadę serca. Ja! Muszą się chyba mylić, to niemożliwe – wzruszyła ramionami Daniela.

– Dlaczego? O ile pamiętam, nigdy nie byłaś na to badana.

– No właśnie. Bo nigdy nie miałam problemów. Czy ty myślisz, że to się ujawnia na starość?

– Na jaką starość, co ty bredzisz? – Agata się zdenerwowała. – Musisz przestrzegać wszystkich zaleceń i się oszczędzać. Najpierw ta ręka, a teraz to. Znowu coś ci wpadnie głupiego do głowy i jeszcze sobie krzywdę zrobisz – gderała, a siostra przypatrywała się jej z uśmiechem.

– Jesteś gorsza niż mama, naprawdę. Kiedy ty się taka zrobiłaś? Nie poznaję cię, Agata. Zamartwiasz się zupełnie bez powodu, bo nic mi nie będzie.

– Nie zamartwiam się, a troszczę, to jednak pewna różnica.

Daniela pogładziła ją po dłoni.

– Obiecuję, że będę o siebie dbała i codzienne brała te wszystkie idiotyczne pigułki. Słowo skauta. Masz naprawdę większe problemy niż moje okazjonalne zawroty głowy. Powiem szczerze, że strasznie mnie wytrąciła z równowagi ta sprawa z Halickim…

– Chyba jest ktoś, kto może nam pomóc – Agata upiła nieco lemoniady ze szklanki i zaczęła opowiadać siostrze o Lucynie Zimmer.

– Działaczka społeczna? – podsumowała Daniela. – To jest właściwy człowiek dla nas. Powinna nas dobrze rozumieć, nie jesteśmy przecież ani zachłanne, ani mściwe, chcemy jedynie spokoju.

– Uważam tak samo. Zamierzam jej opowiedzieć o wszystkim, jak już przemyśli tę sprawę z Trzmielową.

Daniela zmarszczyła brwi.

– Ta intryga burmistrzowej także mi się nie podoba. Jesteś pewna, że nie zamierzasz sprzedawać domu? Z pewnych względów to byłoby łatwiejsze. Wiesz, zastanawiałam się nawet, czy nie spytać ojca, czy jest możliwość rozebrania Willi Julia i postawienia jej od nowa na tamtej działce…

Agata zamyśliła się.

Przeniesienie domu było rozwiązaniem, które jej także chodziło po głowie. Cały czas mówiono o budowie czegoś nowego, a na to nie miała ochoty. Ale gdyby udało się przenieść domek w całości… Przez chwilę myślała, jak ładnie wyglądałby w zacisznym miejscu nad Bystrą, być może gdzieś blisko miejskiej plaży. Zaraz potem przyszło otrzeźwienie. Jeżeli się podda i przyjmie tę ofertę, to całej okolicy grozi oszpecenie. Ulica Lisiogórska bezpowrotnie zmieni swój cichy i idylliczny charakter, bo na jej końcu zagości wielka bryła kompleksu spa z termami. Kurz, hałas, parkingi i nieprzyjazne przestrzenie. W ich ogrodzie i sadzie rozpanoszą się beton i asfalt. Miejsca, w których zdarzyło się tyle ważnych chwil, zostaną zmienione i już nigdy nie będą wyglądały jak dawniej. Na to nie mogła się zgodzić, musiała walczyć.

Westchnęła więc tylko i zabrała się do pracy. Tosia nadbiegła z pracowni Julii z całym naręczem nowych wyrobów.

– Widzę, że mamy kolejny asortyment – Monika wychyliła się ze sklepu.

– Są bransoletki z kotkami i nowe naszyjniki, pani Julia zaczęła robić formę do wisiorków z tukanami, bo powiedziała, że teraz będą w modzie, i cały poranek malowała nowe komplety do herbaty. Zaraz przyniosę – relacjonowała z przejęciem dziewczynka.

– Pomogę ci – zaofiarowała się Daniela. – Chętnie przywitam się z Julią i pokażę jej, że nic mi nie dolega.

– Dobrze, weźmiesz koszyk z filiżankami, a ja zabiorę talerzyki – zarządziła Tosia. – Masz przecież niesprawną rękę i nie możesz dźwigać.

– Ale tylko jedną rękę mam uszkodzoną, mądralo – roześmiała się Daniela. – Drugą bez kłopotu wszystko chwytam.

Przekomarzając się, poszły w kierunku sadu, gdzie mieściła się dawna pracownia Ady, teraz prawie całkowicie przejęta przez Julię, która uruchomiła piec ceramiczny i większość urządzeń. Dzięki jej umiejętnościom mogły wznowić produkcję biżuterii, znakomicie sprzedającej się w sklepiku przy herbaciarni. Teraz też do lady zbliżyły się trzy nastolatki zainteresowane kolczykami z kociętami, bo akurat ten wzór cieszył się ostatnio największym powodzeniem, więc Julia nie ustawała z produkcją kolejnych kompletów. Agata zapakowała z uśmiechem wybrane produkty w kolorowe bibułki oraz satynowe torebki i rozchichotane dziewczęta wyszły. W herbaciarni ponownie zaległa cisza, przerywana tylko leniwym brzęczeniem pszczół.

Niemirska pamiętała podobne upalne przedpołudnia z dzieciństwa. Nie wiadomo dlaczego ciotka Ania, u której czasami spędzały z Danielą wakacje, kazała się im wówczas kłaść na drzemkę. Prowadziła je do altanki przy domu i układała na posłaniu, gdzie królował wypchany słomą siennik nakryty prześcieradłem i pierzyną. Mościły się na nim, a ciotka narzucała na nie prześcieradło. Miały być cicho, odpoczywać, a najlepiej zasnąć. Nigdy im się to nie udawało.

Uśmiechnęła się do tych wspomnień. Gdzie właściwie się podziały te słoneczne dni dzieciństwa? Gdy jesteśmy mali, marzymy wyłącznie o tym, żeby dorosnąć, stać się samodzielnymi, decydować o sobie, móc przeciwstawiać się zakazom. Upragniona dorosłość wcale jednak nie jest takim wielkim szczęściem, a już na pewno nie pasmem beztroski, jakim widzą je dzieci. Więcej w niej ograniczeń niż potencjalnej wolności.

Westchnęła i zabrała się za porządkowanie stolików w ogródku. Zachmurzyło się i nad Bystrą zerwał się wiatr.

– Chyba dzisiaj ludzie zbyt długo nie posiedzą nad rzeką – stwierdziła Monika, ponownie wyglądając z kiosku. – Możemy się spodziewać, że zaczną się schodzić wcześniej.

Agata była podobnego zdania. Należało na wszelki wypadek przynieść z zaplecza dodatkowe stoliczki i przygotować więcej kompletów do herbaty. Na szczęście wracały już Tosia z Danielą, a z nimi szła również Julia, najwyraźniej bardzo zadowolona z faktu, że młodsza siostra Agaty wróciła do domu.

– Będziecie miały spory ruch, pogoda się psuje – zauważyła sąsiadka, potwierdzając słowa Moniki. Chmurzyło się rzeczywiście bardzo szybko i nieprzyjemnie zawiewał wiatr.

Niemirska skinęła głową.

– Oby tylko nie było deszczu, nie lubię, jak pada – poskarżyła się Tosia.

– Przecież siedzisz sobie wtedy i czytasz – Daniela nie rozumiała.

– Teraz to najbardziej lubię zabawy na łąkach, a to niemożliwe, gdy pada. Jak jest mokro, trawy się robią takie nieprzyjemne. Nie można się w nich chować.

– Może nie będzie deszczu. Nie na rękę mi ta pogoda. Chciałam pójść do domu kultury, sprawdzić stan przygotowań – stwierdziła Agata.

Siostra spojrzała na nią z ukosa.

– Nie boisz się spotkania z Trzmielową? Po tym wszystkim, co się dzieje?

– Właśnie bardzo chętnie się z nią zobaczę. Ciekawe, czy ma mi coś do powiedzenia.

– I to jest słuszne podejście. Trzeba stawiać czoła przeciwnościom w każdej sytuacji – pochwaliła Julia. – Ja za to chętnie pomogę dziewczynom w herbaciarni.

– Odkąd pojawiła się Lucyna, nabrałam pewności siebie – przyznała Agata. – Czuję, że mamy jakieś wsparcie, łatwiej jest się zmierzyć z Małgorzatą i całym tym jej konsorcjum.

– To oczywiste. Człowiek, gdy ktoś go wspiera, zawsze myśli jaśniej – pokiwała głową Julia. – Mam nadzieję, że Lucyna nam pomoże, wydaje się być bardzo rozsądną osobą.

– W każdym razie damy sobie tutaj radę, a ty po prostu idź i załatw to, co zamierzasz – powiedziała Daniela.

Pierwsi goście, którzy postanowili zakończyć plażowanie nad rzeką, właśnie przechodzili przez furtkę herbaciarni i trzeba było przygotować przekąski i desery.

Agata poszła do swojego pokoju, żeby się przebrać. Po namyśle założyła spódnicę i lekki sweterek, który przypomniał jej dawne biurowe czasy. Uśmiechnęła się lekko – tak wyglądała podczas zebrań, tyle że miała jeszcze na nogach niewygodne szpilki. Teraz nie zamierzała ich bynajmniej zakładać. Wyszła na ulicę i po krótkim czasie była już pod domem kultury.

Nie ulegało wątpliwości, że roślinom w ogrodzie akurat przydałby się spodziewany deszcz, a w każdym razie co najmniej solidne podlewanie. Ekipa burmistrzowej robiła, co mogła, żeby ogródek przy budynku, w którym miał odbywać się wernisaż, odzyskał dawną świetność, ale do stanu idealnego sporo jeszcze brakowało. Nasadzono wiele roślin i trwały właśnie starania, żeby wszystkie dobrze się przyjęły. Trawa wyglądała ładnie, a krzewy profesjonalnie przycięto i uformowano. Pod drzewami zostały zainstalowane już specjalne konstrukcje, na których miały być prezentowane obrazy Ady, przygotowano także miejsce pod namiot, gdzie planowany był bankiet.

– Wszystko będzie na czas, proszę się nie martwić – Agata odwróciła się i ujrzała pracownicę domu kultury, która zwykle asystowała Trzmielowej podczas spotkań. – Katalogi już przyszły, pewnie chce pani zobaczyć?

– Bardzo chętnie. Czy pani Trzmielowa jest u siebie?

– Tak. Załatwia jeszcze ostatnie sprawy z mediami. Mamy dobre wiadomości. Kilka dużych gazet wyraziło zainteresowanie naszą imprezą, będzie też telewizja. Jesteśmy bardzo podekscytowani.

Agata zmierzyła ją wzrokiem. Nie ulegało wątpliwości, że Małgorzacie zależało na powodzeniu całego przedsięwzięcia, bo od tego zależała jej pozycja i być może dalsza kariera. Takie prestiżowe wystawy, jeśli okazują się udane, mogą procentować przez długi czas. Z drugiej strony żona burmistrza przez cały czas kopała dołek pod Agatą, usiłując zmusić ją do sprzedaży domu. Dziewczyna nie mogła uwierzyć, że można być aż tak perfidnym.

Tymczasem w drzwiach domu kultury pojawiła się dyrektorka we własnej osobie.

– Pani Niemirska przyszła obejrzeć katalogi – zaanonsowała ją pracownica, a Trzmielowa skinęła władczo dłonią, co Agacie wcale się nie spodobało.

– Znakomicie, że pani przyszła, chciałam z panią porozmawiać.

Weszły do przytulnego gabinetu. Agata była tu już kilka razy i za każdym razem dostrzegała zmiany. Teraz widziała wiele elementów związanych z nadchodzącą imprezą. Na biurku piętrzyły się katalogi i ostatnie niewysłane jeszcze zaproszenia, a pani Małgorzata najwyraźniej biedziła się nad finalnym planem uroczystości.

– Jak pani widzi, dopinamy wszystko na ostatni guzik – Trzmielowa zatoczyła ręką wymowne koło. – Nie ma żadnych opóźnień, jestem bardzo zadowolona. Frekwencja będzie rekordowa, wszystkie media potwierdziły obecność, mamy nawet nadprogramowo telewizję prywatną, ogólnopolską i dwie lokalne gazety. Pan Mierzwa z wydziału kultury informował mnie, że zainteresowane są też miesięczniki branżowe, które chcą zamieścić obszerne materiały, wysłaliśmy już im wszystkie informacje i zdjęcia Jakuba Borkowskiego do wykorzystania.

– Wspaniała organizacja – pochwaliła grzecznie Agata. – Można na pani polegać.

– Ja zawsze wywiązuję się ze swoich obowiązków, taka jest moja rola – powiedziała zimno żona burmistrza. – Jestem też znana ze swojej skuteczności – te ostatnie słowa zabrzmiały jak pogróżka.

Agata milczała, przyglądając się jej i czekając, aż nawiąże do sprawy sprzedaży domu. Dyrektorka nie zwlekała z tym zbyt długo.

– Mam nadzieję, że ksiądz rozmawiał już z panią o mojej nowej propozycji?

– Tak, byłam nawet zaskoczona, że wysłała go pani jako emisariusza.

– Nie rozumiem, dlaczego. Uznałam, że wobec pani uporu przydadzą się sugestie kogoś z zewnątrz, kto uświadomi pani, jak bardzo szkodzi pani nie tylko sobie, ale i całej społeczności.

– Ksiądz dał mi do zrozumienia, że pani go zastrasza – powiedziała spokojnie Agata, patrząc na Trzmielową odważnie. Burmistrzowa wzruszyła ramionami i skrzywiła się wymownie, jakby Niemirska opowiadała jakieś niestworzone historie.

– To śmieszne. Pani nie ma pojęcia, o czym mówi.

– Doskonale wiem, o czym mówię. Próbuje się wymusić na mnie decyzję, która jest pani na rękę. Presję wywiera pani też na księdza i inne osoby, które mają mnie przekonać, żebym zrobiła tak, jak pani jest wygodnie. Nie cofnie się pani przed niczym, żeby dostać to, czego chce, prawda? A jeżeli ja się nie zgodzę na sprzedaż tej ziemi na zaproponowanych przez panią warunkach, to co będzie?

– Mogę zapłacić więcej – oświadczyła Trzmielowa. – Proszę podać swoją cenę, a ja to przedyskutuję z władzami spółki.

– Tu nie chodzi o pieniądze. Ja po prostu nie chcę, żeby państwo zniszczyli ten teren swoją dziwną inwestycją. Czy pani zastanawiała się nad tym, jak zmieni się okolica, gdy wybuduje pani ten ogromny kompleks? Zabetonuje pani plażę nad Bystrą i spory odcinek drogi na Lisią Górę. Nasza uliczka utraci swój spacerowy charakter, stanie się przelotową trasą z parkingiem. Łąki będą tylko wspomnieniem po zieleni. Czy naprawdę warto? Przecież to się nie opłaci. Zmysłowo jest zbyt małym ośrodkiem, żeby ściągnąć tu tylu gości, by wypełnić termy przez cały rok i zapewnić sobie zysk.

– Planujemy zrobić tu ośrodek konferencyjny. Zamierzamy organizować szkolenia i zjazdy dla różnych instytucji – powiedziała otwarcie Trzmielowa. – Będziemy mieć pokrycie w biznesplanie, to nam się zwróci, może być pani pewna.

Agata opadła z powrotem na fotel i popatrzyła na nią z rozpaczą.

– Jak pani może być aż tak cyniczna? Organizuje pani wystawę mojej matki, zbija na niej swój zawodowy kapitał, a jednocześnie próbuje mnie wyrzucić z domu?

– Proszę nie dramatyzować. Nie chcę pani wyrzucać. Proponuję bardzo godziwą cenę za ten domek i spłachetek ziemi. Jeżeli spyta pani jakiegokolwiek rzeczoznawcy, to się pani dowie, że ten grunt nie jest tyle wart. Już rozmawiałam z wykonawcą hotelu – mogą rozebrać ten wasz dom na drobne kawałki i złożyć do kupy na nowej działce. Dokładam to gratis w pakiecie. To rozsądna propozycja, nie warto odmawiać. Niech pani jej nie odrzuca tak pochopnie jak poprzednim razem, proszę to przemyśleć, jest jeszcze czas – machnęła ręką, bo Agata już otwierała usta, żeby coś powiedzieć. – Odszkodowanie, nowa duża działka i przeniesienie domu. Proszę się zastanowić nad wysokością rekompensaty, a ja to przedyskutuję ze wspólnikami – głos burmistrzowej był ciepły i słodki jak miód. – Po co pani kłopoty, pani Agato? Kawiarnię poprowadzicie sobie w moim hotelu, będziecie zadowolone z tej propozycji, proszę mi wierzyć…

Kiedy Agata na nią patrzyła, miała wrażenie, że Małgorzata Trzmielowa czai się do ataku jak głodna kobra. Takie zimne i złe były jej oczy.

Czary codzienności Tom 3 Słoneczna przystań

Подняться наверх