Читать книгу Czary codzienności Tom 3 Słoneczna przystań - Agnieszka Krawczyk - Страница 4

4

Оглавление

– No tak – powiedziała Lucyna, kiedy Zocha z Dionizym dyskretnie się wycofali do swego pensjonatu, a Agata streściła jej wszystko, pokazała zdjęcie otrzymane od Magdy, a także przedstawiła najnowsze ustalenia Elizy. – Nie ma wątpliwości, że łatwo to oni się nie poddadzą.

– Proponują sporo pieniędzy, dużą działkę i pomoc w budowie domu – wyliczył ksiądz, któremu najwyraźniej ulżyło, że może się pozbyć wreszcie swej niewygodnej misji. – Ogromnie im zależy na tej ziemi na wymianę.

– W takim razie sprawa wydaje się jasna i nie mam już wątpliwości. Wiedzą ze stuprocentową pewnością, że na tym terenie jest odpowiednie źródło. Pytanie brzmi: skąd to wiedzą? – Lucyna się zamyśliła.

– Mają szpiegów – rozległ się tubalny głos weterynarza. – Przepraszam, że tak się wtrącam, ale Monika mnie tu skierowała. Powiedziała, że do spiskowców tędy.

– Monika! – przypomniała sobie Agata. – Powinnam jej pomóc w zamknięciu herbaciarni.

– Spokojna głowa. Ona już się wszystkim sama zajęła. Właśnie wygania ostatnich klientów. To znaczy niedosłownie, sami wychodzą – dodał pogodnie doktor.

– A pan kim jest, do diaska? – zdumiała się w swoim stylu Lucyna.

– Miejscowym „weteryniarzem”, jak się tu mawia. Jerzy Wilk, padam do nóżek szanownej pani.

– Lucyna Zimmer, „adwokat ludu”, tak na mnie wołają. Dobrze się składa, przy okazji poradzę się pana w sprawie mojego pieska. Ma biedaczek jakąś niestrawność.

– Pewnikiem się przeżarł. To typowe na wakacjach. Nie ma pani pojęcia, jaki mi kamień spadł z serca, że Agata znalazła kogoś takiego jak pani, kogoś, kto pomoże w walce z tą żmijką. Po prostu dar od losu.

– Niech pan nie będzie taki bezkrytyczny – Lucyna się skrzywiła. – Już mnie nazywano dopustem Bożym, co obecny tu dobrodziej może poświadczyć, ale darem od losu to chyba nigdy. Jak pan ma pojęcie o sprawie, to niech pan siada. Skąd pan wie, że mają szpiegów?

– Tak podejrzewam. Ja, pani mecenas, dużo czytam kryminałów i jestem dobrze obeznany w teorii…

– Weterynarz-detektyw, tylko tego mi jeszcze brakowało… I niech pan do mnie nie mówi „pani mecenas”, bo mi skóra od tego cierpnie.

– No to jak mam mówić?

– Najlepiej po prostu: Lucyna. Tylko przewielebny mi nie chce mówić po imieniu, jakby się bał, że za to grozi ogień piekielny…

– Pani Lucyno, to przecież nie wypada… – mruknął duchowny, dolewając sobie kawy. – Co by ludzie powiedzieli…

– Dyrdymały. Znamy się tyle lat, ale jak ksiądz sobie tam chce. Wracając jednak do naszych baranów… Przepraszam bardzo, ale skoro jest w towarzystwie weterynarz, to ja od razu mam takie animalne skojarzania… Chcę wiedzieć coś o tych szpiegach – czy to jest taka dedukcja rodem z powieści, czy towarzyszą temu jakieś materialne dowody?

Wywołany w ten sposób do odpowiedzi Wilk aż pokraśniał z zadowolenia i zamachał rękami na znak, że ma wiele do opowiedzenia.

– Zastanawiam się nad tą sprawą od jakiegoś czasu. To znaczy od momentu, kiedy Julia mi powiedziała, że ktoś się interesował jej działką i robił już jakieś badania, a nawet, że dron tu latał…

– Po pierwsze, proszę mi powiedzieć, kim jest Julia, a po drugie, kiedy to wszystko miało miejsce, ten dron i te badania? – przerwała Lucyna, która najwidoczniej lubiła wszystko sobie usystematyzować.

– Julia Kovacs jest naszą sąsiadką, należy do niej druga część tej działki – wyjaśniła Agata. – To emerytka, zajmuje się hobbystycznie renowacją mebli.

– A, to ona wyrabia te kanapy… Znakomicie, muszę sobie jedną taką kupić, ta z tukanami bardzo mi przypadła do gustu, niezwykle rozweselająca – stwierdziła Lucyna.

– Julia nie pamiętała dokładnie, kiedy to było, w każdym razie dosyć dawno – wyjaśnił Wilk. – Opowiadała mi, że zauważyła kiedyś obcych ludzi na łąkach, mierzyli coś. Myślała, że to geodeci z gminy, ale potem skojarzyła sobie, że oni chyba jakieś próbki pobierali, i doszła do wniosku, że mogło chodzić o tę budowę.

– Najwyraźniej – Lucyna zapisała to sobie w notesie. – Teraz mam jeszcze jedno ważne pytanie, ale zanim je zadam, podkreślam, że musimy być dyskretni i to, o czym rozmawiamy, nie może wyjść poza ten ogródek. Mam nadzieję, że się rozumiemy? – spojrzała groźnie na weterynarza, jakby w nim upatrywała głównego plotkarza.

Wilk się obruszył:

– Za kogo mnie masz, Lucyno? Dawno bym już zbankrutował, gdybym latał po okolicy z jęzorem.

– Zatem wszystko jasne. Teraz moje pytanie: czy ktoś z was wie dokładnie, gdzie jest to źródło, którego oni szukają? Nie „mniej więcej” lub „być może”, ale na pewno, jak to się mówi: „na mur-beton”…

Zaległa cisza, a po chwili rozległ się głos Julii.

– Ja wiem! – podeszła do stołu i wyciągnęła rękę do Lucyny. – Jestem producentką kanap w tukany. Mam podobną na sprzedaż w pracowni, mogę potem pokazać.

– Miło mi poznać, zapraszam do nas. Rozumiem, że słyszała pani, o czym rozmawialiśmy?

– Proszę mi mówić: Julia. Tak, słyszałam, choć nie podsłuchiwałam. Moja pracownia jest bardzo blisko stąd, często przysłuchiwałam się waszej grze w brydża, znam was dobrze. Źródło jest na granicy działek mojej i Agaty, ale raczej bardziej na części należącej do dziewcząt. Znaleźliśmy je z mężem przypadkiem, coś tam chcieliśmy budować, już nie pamiętam, jakiś składzik czy garaż. Zaczęła wypływać bardzo ciepła woda, myślałam, że można coś fajnego z tego zrobić, na przykład basen, ale potem zaczęłam się obawiać, by ktoś przy okazji krzywdy sobie nie zrobił, więc ostatecznie wszystko zostało zasypane.

– Rozumiem. Powiedziałaś o tym komuś? Na przykład tym ludziom, którzy tu węszyli?

– Nie. Po pierwsze myślałam, że to geodeci i mierzą działki, a po drugie kompletnie mi to wyleciało z głowy.

– Rozumiem zatem, że miejsce, o którym mówimy, leży na działce Agaty i poza źródłem należącym do Kościoła i znajdującym się przy kapliczce świętej Rity nie ma tutaj innych gejzerów, które mogłyby ich interesować? – podsumowała Lucyna.

Zebrani popatrzyli po sobie. Prawniczka uświadomiła im właśnie, jak poważny stał się problem. Skoro Trzmielowa ma do wyboru jedynie te dwa miejsca, będzie starała się przejąć kontrolę nad jednym z nich w ten czy inny sposób. Nie przebierając w środkach. To już nie były przelewki.

– Czy to możliwe, żeby na tak dużym terenie nie było więcej ciepłych źródeł? Przecież pani Trzmielowa ma na swojej działce kilka. Sama mi o tym mówiła, chwaląc się planowaną inwestycją – zaczął ksiądz. Lucyna pokręciła głową.

– Słabo się znam na geotermii, ale Agata ma rację. Źródło to za mało. Ważna jest temperatura wody. Być może burmistrzowa początkowo planowała skromniejsze przedsięwzięcie. Bo ja wiem – kameralne spa albo basen z podgrzewaną wodą. Wtedy to, co ma, w zupełności by jej wystarczyło. Teraz jednak, gdy mówi się już o termach z prawdziwego zdarzenia, potrzebuje wysokiej temperatury, gejzeru jak się patrzy.

– To prawda, teraz już chyba wszyscy widzimy jak na dłoni, jak wielkie jest zagrożenie – stwierdził doktor. – Pytanie tylko, czy Agata zamierza ustąpić.

– No właśnie. Propozycja burmistrzowej jest hojna – działka na zamianę, sporo grosza i pomoc w budowie domu – przypomniał duszpasterz. – Nie mówiła tego wprost, ale wyczułem, że jeżeli będzie pani skłonna usiąść do negocjacji, to może wezmą na siebie koszty materiałów budowlanych…

– Dobra pani – mruknął Wilk, a Lucyna spojrzała na niego z sympatią.

Agata pokręciła głową.

– Nie zamierzam się na to godzić. Ten dom jest własnością Tosi, wiąże się z jej wspomnieniami o matce. Mam pozwolić zrównać go z ziemią, bo burmistrzowej zamarzył się hotel z aquaparkiem? Poza tym dalej uważam, że to bezsensowna i szkodliwa dla środowiska inwestycja, która wprowadzi nam tutaj tylko chaos i zniszczy piękną okolicę. A państwo co o tym sądzą?

– Jestem tego samego zdania. Jeżeli ty się poddasz, wówczas ja też będę się musiała wynieść, bo nie ścierpię za płotem takiego sąsiedztwa. Trzmielowa upiecze dwie pieczenie na jednym ogniu – powiedziała Julia.

– Moje zdanie znacie od dawna. Urok Zmysłowa tkwi w jego prowincjonalności. Pies z kulawą nogą nie przyjedzie do tego hotelu i za kilka lat to przedsiębiorstwo zbankrutuje, ale strat dla środowiska nie będzie się już dało naprawić – zaperzył się doktor.

– A ksiądz co myśli? – zagadnęła Lucyna.

Proboszcz zadumał się.

– Mnie się też to dobre nie wydaje. Próbowałem perswadować, tłumaczyć. Pani Małgorzata mi powiedziała, że jestem „hamulcowym zmian” i nie chcę, aby ludziom się żyło dostatniej. Przecież ja o niczym innym nie marzę, żeby moja parafia kwitła. Tylko naprawdę nie wydaje mi się, że ten hotel to takie wielkie szczęście dla okolicy. Owszem, uważam, że Zmysłowo powinno stawiać na turystykę, ale bardziej na kameralne ośrodki, małe pensjonaty, rodzinne miejsca z dobrą kuchnią i miłą atmosferą, a nie za przeproszeniem – kombinaty wypoczynkowe.

– W rzeczy samej. Skoro jesteście zgodni, nie pozostaje nam nic innego, jak zabrać się do roboty – powiedziała Lucyna, porządkując swoje papiery.

– To znaczy, co robimy? – spytała trochę zdezorientowana Agata.

– Zaczynamy walkę! – Lucyna poklepała ją po ramieniu.

Gdy doktor i ksiądz już poszli, wychwalając Lucynę pod niebiosa, kobiety we trzy zostały jeszcze w herbaciarni, bo Agata zaproponowała jakąś przekąskę i pani prawnik chętnie się zgodziła. Przez to całe zamieszanie ze sprawą hotelu zapomniała pójść do swojego pensjonatu na kolację. Agata weszła na zaplecze odgrzać szpinakową tartę, a Julia i Lucyna oglądały różne tapicerowane meble na patio. Prawniczka zmęczonym gestem potarła wewnętrzną stronę ramienia.

– Usunięte węzły chłonne, prawda? Dawno? – domyślnie zapytała Julia, a Lucyna spojrzała na nią bystro. – Byłam pielęgniarką, Lekarze bez Granic, same misje afrykańskie, Kongo, Mozambik, wojna, takie sprawy – rzuciła.

Lucyna kiwnęła głową.

– Frontowa koleżanka, rozumiem. Tak, to po usunięciu guza piersi i węzłów chłonnych. Już dziesięć lat. Nie, zaczekaj! Właściwie piętnaście, jak ten czas leci. Wycofałam się z zawodu, to znaczy przestałam być prawnikiem procesowym, zaczęłam doradzać w fundacjach, bronić ludzi przed eksmisjami, pomagać ofiarom błędów medycznych, doradzać pro publico bono.

– Drugie życie, tak?

– Właśnie. Ludzie często nie pojmują, że rak to nie wyrok i nie każdy umiera, ale faktem jest, że pod wpływem choroby każdy się zmienia. Ja absolutnie przewartościowałam swoje życie, poczułam, że moja egzystencja musi do czegoś zmierzać i mieć jakiś sens, że powinnam dać coś z siebie innym, żeby oddać to, co sama dostałam.

– Doskonale cię rozumiem, mam tak samo. Mnie akurat nauczyła tego wojna, myślę, że to są w gruncie rzeczy bardzo podobne doświadczenia graniczne.

– Zdecydowanie. Ja się nie boję mówić o nowotworze, o raku, nie używam omówień, to nie jest dla mnie słowo tabu, ja to oswoiłam. Przez cały czas walki z chorobą bałam się, że umrę, to był strach o własne życie, ale i o dzieci, które wtedy były jeszcze nastolatkami. Z drugiej strony zakładałam, że muszę z tego wyjść, bo jeśli nie ja, to kto? Powtarzałam sobie, że może być różnie, ale zrobię, co się da, żeby zwiększyć swoje szanse. Chyba tak samo jest na wojnie, prawda?

Julia kiwnęła głową, chwilę pomilczała, a potem powiedziała cicho:

– Ada Bielska, matka Agaty i małej Tosi, zmarła na raka. Dlatego Agata tak desperacko walczy o ten dom. Uważa, że jest to nić łącząca ją z matką, której nigdy nie znała, bo Ada opuściła Agatę, gdy ta była dzieckiem.

Na twarzy Lucyny odmalowało się zdziwienie, a Julia machnęła ręką.

– To temat na powieść, opowiem ci przy okazji. W każdym razie ja ją rozumiem i wspieram w tej walce. Podobnie jak Jurek cieszę się, że się pojawiłaś, bo właściwie nie wiedziałyśmy już, co robić. Chciałyśmy poruszyć media i organizacje ekologiczne, buntować bardziej świadomych ekologicznie mieszkańców Zmysłowa, zainteresować sprawą wydział kultury… Bo musisz wiedzieć, że matka Agaty była malarką, niedługo ma się odbyć jej wystawa, której, co za ironia, patronuje nasz dom kultury, a jego dyrektorką jest Trzmielowa.

Lucyna pokręciła głową.

– Ludzie potrafią być perfidni, więc wcale mnie dziwi, że ta kobieta może z jednej strony udawać przyjaciółkę, a z drugiej być ukrytym wrogiem. Te wszystkie pomysły są bardzo dobre i wcale nie musicie z nich rezygnować. Ja z kolei zamierzam puścić w ruch moje stowarzyszenie. Zwykle broniliśmy lokatorów i ofiar błędów medycznych, ale to jest zasadniczo podobna sprawa. Wiele osób mówiło mi, że stowarzyszenie to idealizm i głupota, ale ja mam inne zdanie. Pomogliśmy już wielu osobom, choć to oczywiście kropla w morzu potrzeb.

– Kropla drąży skałę – jak to mówią – westchnęła Julia. – Jak już wiesz, pół życia spędziłam w Afryce. Nauczyłam się mądrości od tamtejszych ludzi. Uważam, że dobro powraca, podobnie jak zło. Wierzę w możliwość zmiany, praktycznie na każdym etapie życia, każdemu daję szansę na opamiętanie się. Może i Małgorzata się ocknie? Jeśli jest jakiś sposób, żeby trafić do jej serca, to bardzo bym chciała go znać.

– Tak, byłoby cudownie znać ten sekret. Wielokrotnie, gdy broniłam na sali sądowej interesów udręczonych ludzi, myślałam o tych, którzy wyrządzili im krzywdę. Czemu po prostu się nie zreflektują, nie dostrzegą, że zrobili źle, nie zaprzestaną swoich niecnych działań, nie podejdą i po prostu nie przeproszą? Spirala się nakręca, nienawiść rośnie, krzywdy się zwielokrotniają. Po co to wszystko? Zwykle ludzkie „wybacz mi” i naprawienie szkody… Czy to tak wiele? Wiem, że czasami chodziło o pieniądze, jakiś majątek, grunty czy coś takiego. Ale w innych przypadkach można się było zatrzymać praktycznie na początku całego nieszczęścia. Nigdy tego nie rozumiałam…

Zamilkły. Julia patrzyła na Lucynę z sympatią. Agata nadeszła od strony zaplecza z apetycznie wyglądającą kolacją. Miała na tacy tartę, świeżą sałatkę z warzyw rosnących w ich ogródku oraz herbatę z jaśminem, ulubioną mieszankę Danieli. Po patio rozszedł się rajski zapach, gdy rozstawiała talerze na największym stoliku pod pnączami.

– To lubię – stwierdziła Lucyna, wygodnie rozsiadając się na wiklinowym fotelu. – Powiem wam, że całe życie mogłabym mieszkać w hotelach, żeby ktoś za mnie gotował i sprzątał i tylko podtykał mi takie pyszności pod nos. Niestety, zupełnie mnie na to nie stać.

– Znudziłoby ci się szybko. Nie ma to jak własny dom – podsumowała Julia. – Tak sobie pomyślałam… Dam ci w prezencie tę kanapę w tukany, chcesz? Skoro odczuwasz taką wielką potrzebę mieszkania w hotelu, to oznacza, że w domu brakuje ci jakiegoś zdecydowanie ładnego elementu, który by cię do niego przyciągał. Moja kanapa będzie lekarstwem.

– Chętnie ją kupię – zaprotestowała Lucyna. – Nie jestem aż tak strasznie niewypłacalna, żeby naciągać cię na kanapę.

– Nie miałam niczego złego na myśli – zastrzegła się Julia. – Kanapa w tukany nie znalazła dotąd wdzięcznego nabywcy. Ty jesteś pierwszą poważnie zainteresowaną osobą.

– Dziwne. Moim zdaniem tukany to przyszłość tapicerstwa. Powinno być jak najwięcej mebli ozdobionych w ten sposób.

– Nie widziałaś jeszcze naszego namiotu. Julia wymalowała na nim całą serię tukanów. Używałyśmy go, gdy herbaciarnia była w remoncie, sprzedawałyśmy tam gazety. Niewiarygodnie zwiększyłyśmy przez to obroty – Niemirska się roześmiała.

– Wyobrażam sobie. Znakomicie gotujesz, Agato.

– Tę potrawę zrobiła akurat moja siostra, Daniela.

– To ta ładna blondynka, prawda? Przychodzimy tu od pewnego czasu, ale głównie graliśmy w karty, przyznam się. Powiem wam, że trochę mi wstyd. Od tak długiego czasu przyjeżdżam na lato do Zmysłowa, najpierw z dziećmi, teraz już sama, czy, tak jak w tym roku, ze znajomymi. Zawsze zatrzymywałam się u tej samej gospodyni, w tym samym pensjonacie, i nie zauważyłam, że to miasteczko tak bardzo się zmieniło.

Julia kiwnęła głową.

– To prawda, zmieniło się, a te zmiany zaszły trochę mimochodem. Niby na lepsze – wszędzie jest czysto, mamy przepiękny chodniki wzdłuż Lisiogórskiej, a kiedyś było tylko błotniste pobocze. Uregulowano brzegi Bystrej, jest mądrze zagospodarowana plaża miejska. Nie mówię już o rynku, który zrobił się po prostu europejski, bo kamieniczki wyremontowano i odmalowano. Nawet przystanek autobusowy wygląda jak trzeba, ale coś jednak jest nie tak.

– Właśnie. Wkradł się w to wszystko jakiś cynizm, chciwość, potrzeba łatwego zysku. Nie wszędzie oczywiście. U mojej pani Ewy jak dawniej można wypić na śniadanie mleko z porannego udoju i zjeść jajecznicę ze świeżych jajek ze szczypiorkiem z ogródka, a woda jest ze studni, ale pojawiają się właśnie takie pomysły, jak ten hotel. To smutne – ciągnęła Lucyna.

– Świat idzie do przodu – zauważyła Agata. – Coraz mniej będzie pensjonatów „U Pani Ewy”, a coraz więcej wielkich hoteli z termami. Turystyka z hobby przeobraża się w przemysł.

– Pytanie tylko, czy wyjdzie nam to na zdrowie – westchnęła Lucyna.

Do ogródka przy herbaciarni weszły trzy koty właścicielek. Kocio i Sylwek były szare jak pręgowane tygrysy i stąpały cicho na swoich smukłych, jakby zanurzonych w popiele łapach. Sylwek, większy i bardziej śmiały od brata, podszedł nawet do Lucyny i trącił ją nosem. Ona odwzajemniła pieszczotę i pogładziła kota po lśniącym łebku.

– Śliczne zwierzaki – powiedziała.

Czarna jak smoła Bella jak zwykle trzymała się z boku, obserwując otoczenie. Wyczekiwała odpowiedniego momentu, by wskoczyć na ramię Agaty. Była to kotka niezależna, która raczej nie akceptowała innych ludzi i sama wybierała sobie towarzystwo.

Za kotami w ogródku pojawiła się Tosia.

– Znudziło mi się samej w domu – poskarżyła się. – Jecie coś dobrego?

– Tartę i sałatkę, masz ochotę? – spytała Agata, a gdy dziewczynka skinęła głową, wyszła na zaplecze po talerz. Tosia usiadła przy stoliku i zapatrzyła się w pudrowe świece, które Niemirska przed chwilą zapaliła.

– To jest Tosia, najmłodsza siostra Agaty – wyjaśniła Julia, a Lucyna skinęła głową.

– Pani jest przyjaciółką Julii? Wyglądacie podobnie – stwierdziła dziewczynka, na co kobiety uśmiechnęły się. Mimo że Lucyna była wysoką, postawną blondynką i daleko jej było do artystycznego stylu Julii, rzeczywiście można było dostrzec pewne, ledwie uchwytne pokrewieństwo. Być może składało się na to podobne postrzeganie świata, a może po prostu – powinowactwo dusz. Obie były szczere i bezpośrednie, co miały w sercu, od razu znajdowało się na języku.

Agata nalała herbaty do filiżanek i usiadła przy nich.

– Taki spokojny wieczór – powiedziała. – Aż trudno uwierzyć, że tyle się dzieje wokół nas. Myślałam, że to lato spędzimy pracowicie, ale trochę monotonnie.

– Nic z tych rzeczy, jak widać – oceniła Julia. – A jak przygotowania do wystawy Ady?

Agata westchnęła. Nie bardzo wiedziała, jak ma się zachować w tej sytuacji. Wernisaż miał się odbyć za niespełna dwa tygodnie. Trwały ostatnie prace, w zasadzie wszystko było zapięte na ostatni guzik. W tych dniach przekazała obrazy matki domowi kultury, który już przygotowywał je do montażu na specjalnych stojakach. Oczywiście, nie mogła się teraz wycofać, ale niesmak związany z cichą wojną z burmistrzową był duży.

– Trudna sprawa – doszła do wniosku Lucyna. – Myślę jednak, że powinnaś zachowywać się tak, jak gdyby nigdy nic. Wiem, że to trudne, ale trzeba rozdzielić te dwie kwestie. Wystawa twojej matki to ważne wydarzenie dla was wszystkich, no i także forma uczczenia jej pamięci, więc nie można z tego zrezygnować.

Agata skinęła głową.

– Mam nadzieję, że weźmiesz udział w wernisażu? Będzie mi bardzo miło. Zaraz przyniosę zaproszenie – Niemirska znowu poszła do herbaciarni i po chwili wróciła z eleganckim kartonikiem.

Lucyna przyjrzała się pięknej reprodukcji Blasku poranka i pokręciła głową.

– Prawdziwy talent. Widziałam kartki pocztowe w herbaciarni. To także reprodukcje obrazów twojej mamy?

– Tak. Klientki mi to doradziły. Zrobiłyśmy trochę na próbę, nieźle się sprzedają.

– Dobrze sobie radzicie. Tak trzeba żyć. Radzić sobie, nie żądać złotych gór, być zadowolonym ze swoich osiągnięć. Dostrzegać szczęście w drobnej chwili – Lucyna dopiła herbatę i podniosła się z fotela. – Pójdę już do siebie. Jutro, jak to mówią, też jest dzień. Dziękuję za kolację i zaproszenie na wernisaż.

– To my dziękujemy – zapewniła ją Agata. – Wreszcie widzę światełko w tunelu.

– Wiesz, Agata, jak to mówią – oby to nie był pociąg – roześmiała się Lucyna, żegnając się serdecznie z Julią.

Księżyc właśnie pochylił się nad herbaciarnią „3 Siostry i 3 Koty”, odbijając się w stojącej przed Tosią filiżance z herbatą. Dziewczynka zaplotła ręce na piersiach i poczekała, aż Kocio wygodnie ułoży się jej na kolanach. Teraz wreszcie wieczór się dopełnił.

Czary codzienności Tom 3 Słoneczna przystań

Подняться наверх