Читать книгу Andrzej Niemczyk. Życiowy tie-break - Andrzej Niemczyk - Страница 11

ChKS

Оглавление

Wróćmy na parkiet. Przez wiele lat biegałem po ligowych boiskach, w reprezentacjach rywalizowałem o miejsce w pierwszym składzie. W końcu powiedziałem „stop” i zająłem się pracą szkoleniową. Nie było to jednak zaskoczeniem. Przecież, o czym już wspominałem, pracę trenerską zacząłem jeszcze w Stali Mielec jako młody zawodnik. Od początku byłem w tej robocie nastawiony na sukces. Czynna kariera zawodnika nie kręciła mnie aż tak bardzo. Wolałem czytać książki specjalistyczne dla trenerów, szukałem artykułów w prasie, starałem się „podglądać” doświadczonych szkoleniowców. Pewnie dlatego jako siatkarz nie osiągnąłem tego co później jako trener. I również dlatego dość szybko zakończyłem czynną i poważną karierę na parkiecie. Choć wielu wymownie pukało się w głowę.

Adam Kurkiewicz

były siatkarz, kolega z boiska

Andrzej był bardzo ambitnym siatkarzem. Na boisku był nerwusem, ale nieczęsto zdarzało mu się krzyczeć na kolegów – to było moją domeną… Nigdy jednak nie chował się za plecami innych, zawsze chciał błyszczeć. Był szalenie ambitny i chciał daleko zajść, ale nie miał odpowiednich warunków jak na tamte czasy. Pamiętam, że na każdym treningu dawał z siebie wszystko, dążył do perfekcji w każdym zagraniu. Niestety później nasze drogi się rozeszły – Andrzej poszedł do Mielca, ja wylądowałem w gdańskim AZS-ie. Miał ogromne ambicje, by grać w kadrze i gdzieś się wokół niej kręcił, ale nie bardzo udawało mu się na dłużej w niej zagościć. Zawsze mu czegoś brakowało…

„Andrzej, nie kończ kariery. Pograj jeszcze kilka lat, zarobisz trochę kasy, ustawisz się. Może nawet wyjedziesz za granicę, do innej ligi”, przekonywali mnie życzliwi mi ludzie. Byłem głuchy na ich słowa. Z perspektywy czasu – słusznie. Wtedy jednak mocno ryzykowałem. Nie wiedziałem, co mnie czeka w przyszłości.

W końcu przeszedłem na drugą stronę, usiadłem na ławce przy parkiecie. Teraz z tej perspektywy patrzyłem na mój ukochany sport. Miałem już na koncie pracę z dzieciakami, więc przyszedł czas na robotę seniorską. Nie chciałem jednak przychodzić na gotowe i przejmować ligowej ekipy – to nie mój styl. Chciałem zbudować zespół od A do Z. Dlatego zdecydowałem się na ChKS Łódź. ChKS? Tak, Chojeński Klub Sportowy, który działał na Chojnach, jednej z dzielnic Łodzi. Gdy rozpocząłem tam pracę, to praktycznie nie było tam niczego – ani hali, ani zawodniczek, ani pieniędzy. Krok po kroku zacząłem przekonywać działaczy do mojego pomysłu na sekcję. W konsekwencji udało się wybudować jedną z najnowocześniejszych hal sportowych w Polsce i stworzyć zespół. Jak to się mówi, sam sobie byłem sterem, żeglarzem i okrętem. Zajmowałem się wszystkim i wszystkiego doglądałem. Pamiętam, że gdy powstawała hala, potrafiłem wpaść na budowę i zmienić projekt, doprowadzając do szału ekipę murarzy. Miałem na to pozwolenie od dyrektora Zjednoczenia Budownictwa Komunalnego, doktora Jerzego Orłowskiego. „Panie Stasiu, tę ścianę trzeba wyburzyć, a tam podzielić mi to pomieszczenie”, dyrygowałem. Nie muszę chyba opisywać miny majstra… Zresztą doskonale wiedział, że mam pełne zaufanie ze strony władz klubu, więc był wobec moich pomysłów bezsilny.

Radomił Brutanek

jeden z twórców ChKS-u

Wiele było nerwów przy budowie hali, oj, wiele… Wtedy nie mogliśmy stawiać takich obiektów, dlatego teoretycznie miało to być tylko zadaszenie boiska do piłki ręcznej. Udało się jednak zbudować halę od fundamentów, i to w 16 miesięcy, co na tamte czasy było świetnym wynikiem. Mieliśmy wsparcie wszystkich zakładów pracy ze zjednoczenia**. Byliśmy zwartą grupą i wszystko ciągnęliśmy razem. Przez te lata wiele osób przewinęło się przez klub, dla którego wszyscy pracowaliśmy z sercem. Po godzinach chodziliśmy na mecze, organizowaliśmy różne imprezy, sportowe jasełka. Spotykaliśmy się wieczorami i świętowaliśmy. Wtedy wszyscy nam pomagali. Mieliśmy zielone światło od komitetu partii i urzędu miasta, więc pracowało nam się naprawdę dobrze.

Szkolenie zaczynaliśmy od grupy dziewczynek, którą przyprowadziłem z jednej ze szkół. Uczyłem je siatkarskiego rzemiosła od podstaw. Zaczynaliśmy w najniższej lidze i potem rok po roku zdobywaliśmy awans. Widząc, jak te dziewczyny się rozwijają, jak wzrastają ich umiejętności, byłem coraz bardziej dumny ze swojej pracy.

W ciągu kilku lat udało nam się awansować do pierwszej ligi. Wtedy zaczęły się problemy. ChKS działał na zasadach amatorskich, dziewczyny grały za marne stypendium. Musiałem więc interweniować u naszych szefów, aby jak najszybciej znaleźć zawodniczkom lewe etaty w łódzkich zakładach pracy. Tak w tamtych czasach działał „profesjonalny” klub sportowy! „Andrzej, będzie ciężko – usłyszałem od Radomiła Brutanka. – Nie ma takiej możliwości”.

Całą noc myślałem, jak tu przekonać dyrektora zjednoczenia, aby wciągnął na listę płac moje dziewczyny. Na logikę, nikt o zdrowych zmysłach nie miał prawa się na to zgodzić. Gdy rano wpadłem do biura, zawołałem od progu: „Mam pomysł! Zorganizujmy łódzką spartakiadę międzyzakładową!”.

Co miała spartakiada do etatów? Ano miała całkiem sporo. Otóż zakłady zaczęły szukać siatkarek do swoich zespołów. No i tutaj było miejsce dla mnie. Podsyłałem im moje dziewczyny, one były zatrudniane, a potem występowały na zawodach. Mało tego – rok później zakłady zaczęły ze sobą walczyć o moje zawodniczki na rynku „transferowym”! Bo przecież każdy chciał wygrać spartakiadę. W efekcie siatkarki zaczęły świetnie zarabiać, mogły dowolnie podbijać stawki. Odetchnąłem z ulgą – łódzkie zakłady płaciły moim zawodniczkom niezłe pensje, one były zadowolone, a ChKS grał coraz lepiej.

W końcu awansowaliśmy do pierwszej ligi i cel wywalczenia mistrzostwa Polski stał się realny. Postanowiłem dołączyć do tych ciągle jeszcze młodych dziewczyn moją żonę Baśkę. Była brązową medalistką olimpijską i wielokrotną reprezentantką kraju. Od razu została liderką zespołu i poprowadziła nas do upragnionego tytułu. Szaleństwo! W 1976 roku (mając 32 lata) świętowałem pierwszy bardzo poważny sukces szkoleniowy. Zresztą do dziś pozostaje on jednym z moich największych. Potem zdobyłem wiele medali, wywalczyłem mistrzostwo Europy, ale to triumf z ChKS-em dał mi satysfakcję nieporównywalną z niczym.

Radomił Brutanek

jeden z twórców ChKS-u

Andrzeja poznałem, gdy byłem w Zjednoczeniu Budownictwa Komunalnego. Całkiem nieźle grał w siatkówkę, więc postanowiliśmy stworzyć ChKS. Trzeba było się zająć jakimś sportem, a ponieważ znałem Niemczyka i sam kiedyś grałem, to postanowiliśmy, że będzie to właśnie siatkówka. Wybór Andrzeja na trenera był praktycznie naturalny, bo on już wtedy prowadził szkółkę siatkarską dla młodych dziewcząt. Miał świetne podejście do siatkarek. W tym samym czasie, gdy on tworzył drużynę, ja budowałem halę w Łodzi, a w Ustroniu Morskim – dom wypoczynkowy dla naszego zjednoczenia. Później siatkarki jeździły tam na obozy. Czasami drużyna siedziała nad morzem prawie miesiąc, ale było warto, bo powstała naprawdę mocna ekipa. Zaczęła od rozgrywek trzeciej ligi, następnie weszła do drugiej, potem do pierwszej, by od razu sięgnąć po mistrzostwo Polski. To był ewenement na ogromną skalę. Najważniejszy moment nastąpił, gdy Andrzej przekonał żonę, żeby u nas grała. Ona wniosła wiele doświadczenia do tego klubu.

Andrzej Niemczyk. Życiowy tie-break

Подняться наверх