Читать книгу Andrzej Niemczyk. Życiowy tie-break - Andrzej Niemczyk - Страница 7

Szkoła

Оглавление

Moje życie jest od zawsze związane z ulicą Północną w Łodzi. Śmieję się często, że właśnie tutaj wszystko się zaczęło. Przyszedłem na świat w samym sercu miasta, może trzy kilometry w linii prostej od obecnej Atlas Areny, którą zna każdy kibic siatkówki w Polsce. To nie wszystko. Kilkanaście lat później również na tej ulicy, w hali klubu Społem (Północna 36 – pamiętam, jak by to było dzisiaj), stawiałem pierwsze kroki w siatkówce. No i również w tym miejscu – dosłownie rzut beretem od Społem – przyszła na świat moja pierwsza córka. Gośka urodziła się w szpitalu Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Jakby tego było mało, to na ulicy Ogrodowej, która jest przedłużeniem Północnej, odebrałem tytuł Łodzianina Roku. Do dzisiaj, gdy jestem w pobliżu Północnej, wracają wspomnienia, a w oku pojawia się łza wzruszenia.

Od szkraba byłem bardzo aktywny, wszędobylski, dynamiczny. Dzisiaj psycholodzy na bank zdiagnozowaliby u mnie ADHD, lecz w tamtych czasach nazywano takie dzieci urwisami. Kiedy babcia wysyłała mnie do sklepu mamy po produkty na obiad, to potrafiłem podzielić zakupy na trzy–cztery części, tylko po to, by częściej chodzić po schodach. Biegałem sobie po nich góra-dół-góra i tym samym pracowałem już nad mięśniami nóg. W szkole nauczyciele mieli ze mną problem. Nie chodzi o naukę, bo byłem bystrym dzieciakiem i dostawałem naprawdę niezłe oceny (powyżej średniej), ale o zachowanie. A to zbiłem szybę, a to uderzyłem kolegę, a to kopnąłem piłkę, tak że wypadła na ulicę. Nosiło mnie. Uwielbiałem także psikusy. Dopóki nikomu nie szkodziły, było okej. Ale kiedy jedną z koleżanek przywiązałem w szatni do wieszaka (rany boskie, co mnie napadło…?), to miarka się przebrała. Dyrektor podstawówki postanowił mnie ukarać i od tego dnia moją szatnią był jego gabinet. Zostałem odizolowany od reszty uczniów. Mama zastanawiała się bardzo długo, jak mnie sprowadzić na dobrą drogę. Nagle: eureka! Sport.

Zapisałem się więc do sekcji. Ale nie do jednej – do kilku! Treningi siatkarskie były tylko dwa razy w tygodniu, więc postanowiłem jeszcze uczęszczać na piłkę nożną, koszykówkę, a nawet… boks. Dzięki temu codziennie miałem przynajmniej dwugodzinny ciężki trening. Zapytacie: dlaczego boks? Tak, ja co prawda brzydzę i zawsze brzydziłem się przemocą, ale gdy wracałem późno z zajęć na osiedlu, zaczepiała mnie grupa chuliganów. Postanowiłem więc ich postraszyć. Po kilku tygodniach treningów zaprezentowałem na jednym z moich prześladowców kilka ciosów i miałem już święty spokój. Na tym moja kariera pięściarska się zakończyła. Wiedziałem, że Muhammadem Alim nie zostanę. A ja zawsze chciałem być najlepszy. Pamiętam, jak pojechałem kiedyś na wycieczkę rowerową – miałem super kolarkę, favoritkę. Jadę sobie ulicami Łodzi, aż tu nagle wyprzedza mnie kilku kolarzy. No to ja za nimi – pędzę, co sił w nogach. Oni widać, że trenują kolarstwo: odpowiedni strój, umięśnione nogi, sprzęt. Ale co tam, Niemczyk nie da rady? Da! Pędziłem tak za nimi do Strykowa. Tam opadłem z sił, wracałem do domu totalnie wypruty, ale za to szczęśliwy, że sprawdziłem się w kolejnej dyscyplinie. Piłka nożna? Oczywiście, jak każdy młody chłopak marzyłem o wielkiej karierze. Chodziłem na zajęcia do Bawełny Łódź, ale gdy złapałem poważną kontuzję, mama kazała mi zrezygnować.

Sport to było moje całe życie. Dla mnie udany dzień kończył się późno wieczorem, gdy wracałem z zajęć i czułem takie zmęczenie, że nie byłem w stanie ruszać palcami u nóg. Wtedy wiedziałem: dałem z siebie wszystko. Zrobiłem wszystko, aby być najlepszym.

Mama tak się przejmowała moim zachowaniem w szkole, że wynajęła psychologa. Oczywiście mnie oficjalnie mówiła, że to korepetytorka (przecież na słowo „psycholog” uciekłbym, gdzie pieprz rośnie!), która będzie mi pomagać w odrabianiu lekcji i nauce. Na początku gdy przychodziła do nas do domu, to mnie nigdy nie było. A to musiałem iść do szkoły, a to umówiłem się z kolegą, a to miałem coś do załatwienia w klubie, a to spóźnił się autobus i nie byłem w stanie dojechać na czas. Zawsze uciekałem. Wreszcie mama postanowiła zakończyć zabawę w ciuciubabkę i przed jednym z kolejnych spotkań zamknęła mnie w pokoju. Nie przewidziała jednak, że to nic nie da. Wziąłem sznurek, spuściłem rower z balkonu, skoczyłem… i tyle mnie widzieli! Kiedy pani psycholog weszła do pokoju, była lekko zaskoczona. Nawet nie próbujcie odgadnąć, jakiego kazania wysłuchałem od mamy, gdy wróciłem do domu. No cóż, należało mi się. Z drugiej strony mama pokazała wielką życiową mądrość i w końcu zrozumiała, że nie mam ochoty na pracę z terapeutką. A nie ma większego błędu jak zmuszanie kogokolwiek do takich spotkań. Na końcu więc mnie przytuliła, pocałowała i obiecała, że nie będzie mnie już więcej męczyć.

Po szkole podstawowej chciałem kontynuować naukę w liceum ogólnokształcącym. Zresztą podobnie jak później mój młodszy brat Jurek. Uczyliśmy się nieźle, mimo to mama się nie zgodziła. „Najpierw zawód, potem wykształcenie”, powiedziała. Znając realia PRL-u i będąc doświadczoną kobietą, miała rację. Poszedłem więc do zawodówki i zostałem mechanikiem samochodowym. Do dzisiaj lubię pogrzebać w moich dwóch kilkudziesięcioletnich beemkach. Potrafię naprawić każde auto, które nie jest naszpikowane elektroniką. Klocki hamulcowe, świece, alternator – wymienię lub zreperuję bez żadnego problemu. Po zakończeniu zawodówki postanowiłem zdać maturę, wybrałem więc technikum samochodowe. Jednocześnie poszedłem do pracy. Co zrobiłem z pierwszą wypłatą? „Przepił” – pewnie powie większość z was. Oj, nie, Drodzy Czytelnicy – co do złotówki oddałem grzecznie mamusi. Czułem, że tak właśnie muszę zrobić, że to się jej należy za tyle lat wyrzeczeń. I nie chodzi nawet o finanse, bo moja wypłata zapewne nie była wysoka i nie ratowała domowego budżetu. Liczył się gest. Mama była ogromnie wzruszona.

W „wieczorówce” trafiłem na wyjątkowego wychowawcę. Zupełnie nie mam pamięci do nazwisk, ale jego doskonale kojarzę. Profesor Czarnecki chciał w nas zaszczepić miłość do muzyki poważnej. Technikum samochodowe i muzyka poważna – czujecie? Pedagog miał jednak doskonałe podejście. Mówił: „Kto nie chce słuchać, może wyjść z sali, iść na papierosa, zrobić sobie przerwę”. I na początku 90 procent uczniów wychodziło, zostawały same kujony. Jednak z lekcji na lekcję grupa słuchających była coraz liczniejsza. Po kilku miesiącach chodziliśmy z naszym ulubionym nauczycielem na koncerty muzyki poważnej. Jednocześnie profesor kibicował mi w rozwoju mojej kariery sportowej. W czasach technikum grałem już na poważnie w siatkówkę. Treningi w Społem Łódź – ze względu na moją szkołę – rozpoczynały się bardzo późno wieczorem, a i tak musiałbym opuszczać ostatnie lekcje. Tymczasem najczęściej słyszałem od Czarneckiego: „Niemczyk, co ty tutaj jeszcze robisz? Leć na trening!”. Dzięki niemu mogłem łączyć sportową pasję ze szkołą.

Adam Kurkiewicz

były siatkarz, kolega z boiska

W pewnym okresie zaczęliśmy grać w brydża. Ja miałem partnera, z którym występowałem nawet w niektórych lokalnych turniejach. On grał w parze z kolegą z drużyny i tak razem tłukliśmy w karty. Zazwyczaj to my byliśmy górą, ale jak siadaliśmy do gry, to potrafiliśmy nie odchodzić od stołu przez 24 godziny. Andrzej jest rozrywkowym człowiekiem, bardzo lubił dziewczyny, ale przecież sam tego nigdy nie ukrywał, nawet w wywiadach, gdy był już trenerem siatkarek. Wielu pięknym kobietom zamieszał w głowie, oj, wielu…

Szczęście do ludzi, którym zależało na moim wykształceniu, miałem zresztą do samego końca nauki. Kiedy zaocznie kończyłem technikum samochodowe w Warszawie, przy ulicy Hożej, grałem już w Stali Mielec. Czemu mnie rzuciło aż do Mielca? Uciekałem przed wojskiem, ale o tym szczegółowo opowiem nieco później. Tak więc grając w Stali, miałem do pokonania prawie 300 kilometrów, co dwa tygodnie. Nawet najszybszym samochodem zajęłoby to wówczas pół dnia. Okazało się jednak, że z Mielca do Warszawy codziennie latał – z urzędnikami na pokładzie – popularny „Antek” (czyli oficjalnie An-2). Dwupłatowiec potrafił rozwinąć prędkość ponad 200 kilometrów na godzinę, więc droga do stolicy była przyjemnością. Dzięki decyzji zarządzających Wytwórnią Sprzętu Komunikacyjnego „Mielec” udało mi się uzyskać swoisty abonament na przeloty. W ten sposób zdobyłem maturę.

Andrzej Niemczyk. Życiowy tie-break

Подняться наверх