Читать книгу Andrzej Niemczyk. Życiowy tie-break - Andrzej Niemczyk - Страница 4

Wstęp

Оглавление

24 września 2005 roku, stolik w barze w hali sportowej w centrum stolicy Chorwacji, Zagrzebiu. Z jednej strony siedzi on – człowiek, który przed chwilą po raz drugi z rzędu awansował do finału mistrzostw Europy, z drugiej ja – młody dziennikarz, dla którego to pierwszy tak ważny turniej w zawodowej karierze. Milczymy, nie patrzymy na siebie, nawet nie mam pewności, czy Andrzej Niemczyk w ogóle zdaje sobie sprawę z mojej obecności. Nie mam odwagi przerwać tej – aż huczącej w uszach – ciszy. Zresztą dlaczego miałbym to robić? Mijają kolejne minuty, a ja mam przekonanie, że właśnie przeprowadzam najważniejszy wywiad w życiu. Bez pytań, bez odpowiedzi. One są zbędne, z twarzy trenera da się wszystko wyczytać – jak z otwartej księgi. Emocje, wątpliwości, analizę tego, co wydarzyło się przed chwilą. Mógłbym usiąść do klawiatury komputera i bez żadnych problemów napisać długą i przejmującą rozmowę dla katowickiego „Sportu”, który wysłał mnie na siatkarskie Euro.

Trener odpala papierosa od papierosa, patrzy przed siebie, bawi się zapalniczką. W barze pojawia się kilku kibiców, którzy mają ochotę go wyściskać, wycałować, pogratulować. Pokazuję im, żeby lepiej nie podchodzili. Niech uszanują prawo do samotności. Przecież za chwilę Niemczyk wróci do świata fleszy, telewizji, niekończących się wywiadów. Rzeczywistość brutalnie upomni się o swoje, wybudzi go z letargu. Chwilo, trwaj! Fani grzecznie się wycofują, uff, zrozumieli moją prośbę. W lampie nad naszym stolikiem spaliła się żarówka, dzięki czemu wokół nas panuje mistyczny półmrok. W powietrzu czuć coraz gęstszy dym tytoniowy, który mi jednak, choć sam nie palę, wyjątkowo nie przeszkadza. W końcu Niemczyk wstaje, uśmiecha się do mnie i jak gdyby nigdy nic odchodzi od stolika. No tak, przecież kilka metrów obok, na parkiecie i w szatni, jego zawodniczki świętują jeden z większych sukcesów w historii polskiego sportu. Po piekielnie trudnym boju pokonały w półfinale mistrzostw Europy faworyzowane Rosjanki 3:2. Po ostatnim gwizdku sędziego padły sobie w ramiona, a ich guru, przywódca, trener i opiekun wymknął się do baru, gdzie musiał poukładać myśli i przeanalizować to, co się właśnie stało. Teraz chce do nich wrócić, podziękować, przybić piątkę, przytulić, pośpiewać z radości…

Trener wychodzi, ja zostaję przy stoliku. Moje myśli szaleją jak opętane. Jestem dumny, że urodziłem się i żyję w Polsce, jestem szczęśliwy, że nasza reprezentacja ma już w kieszeni przynajmniej srebrny medal (dzień później okazało się, że złoty – Polki pokonały w finale Włoszki).

„Jesteś z Polski? Gratuluję! Macie najlepszego trenera siatkarskiego na świecie. Niemczyk jest wielki” – barman, który przyszedł wyczyścić popielniczkę, przywołuje mnie do rzeczywistości. Dopiero teraz widzę, ile papierosów wypalił mój „rozmówca” – w popielniczce jest mnóstwo niedopałków. Uśmiecham się, nie mogę wydusić nawet jednego prostego słowa „dziękuję”. Wydaje mi się zbyt banalne, a nie znajduję innego, aby odpowiedzieć Chorwatowi. Właśnie w tym momencie przychodzi ta myśl: chciałbym napisać z Niemczykiem książkę – o siatkówce, o emocjach, o kobietach, o alkoholu. Po prostu o życiu.

Mijają lata, a ja często mijam się z trenerem. A to podczas obozów w Szczyrku, a to podczas oficjalnych meczów reprezentacji, a to gdy zadzwonię z prośbą o krótką rozmowę. Czasami się zgadzamy, czasami nie. Czasem bywa miło, a czasem się kłócimy. To z pewnością nie jest związek idealny. Potrafię zadać niewygodne pytania, a trener potrafi ostro odpowiedzieć. Nie raz i nie dwa któryś z nas rzuca słuchawką, ale szanujemy się i złość nie trwa dłużej niż kilka godzin.

Przez długi okres pracujemy nawet w jednym wydawnictwie – trener jako redaktor naczelny (tak, tak, ma i taką profesję w swoim bogatym CV), ja jako dyrektor wydawniczy. Potem, na kilka lat, kontakt się urywa. Pewnego jesiennego wieczoru, siedząc przy trzaskającym w kominku ogniu, przypominam sobie o sytuacji z Zagrzebia. Nie zastanawiam się długo, wyciągam telefon, znajduję w kontaktach odpowiedni numer, dzwonię i walę prosto z mostu: „Chciałbym napisać z panem książkę”. Krótka cisza po drugiej stronie wydaje mi się całą epoką. W końcu słyszę stanowcze, pewne, głośne: „Okej. Zgadzam się, zróbmy to”.

Udało się. Dziesięć lat po pamiętnym wieczorze w Zagrzebiu trzymacie, Drodzy Czytelnicy, książkę, która opisuje życie jednego z najlepszych trenerów siatkarskich. Życie pokręcone, burzliwe, ciężkie, momentami dramatyczne, ale jednocześnie bogate, szalone, piękne. Niemczyk kilka lat temu powiedział jednemu z dziennikarzy, który proponował mu napisanie autobiografii: „Możemy to zrobić, ale wydasz ją po mojej śmierci, bo parę małżeństw się rozwiedzie, a ja dostanę nożem w plecy. Za dużo jest intymnych spraw”. Mnie się udało. Namówiłem trenera na zmianę decyzji, napisanie książki i wydanie jej tak szybko, jak to możliwe. Bo po co czekać? Niech każdy z nas pozna Niemczyka, dowie się zarówno o trudnych, jak i dobrych wydarzeniach z jego życia, przekona się, że to czasami trudny człowiek, a w końcu zostanie jego przyjacielem. Bo jest duża szansa, że tak właśnie będziecie się czuć po przeczytaniu tych kilkuset stron: jak przyjaciele Andrzeja Niemczyka.

Marek Bobakowski

Andrzej Niemczyk. Życiowy tie-break

Подняться наверх