Читать книгу IQuchnia, czyli jak inteligentnie jeść i pić - Anna Jurksztowicz - Страница 7
Pamiętaj, że cokolwiek ugotujesz z miłością, będzie dobre
ОглавлениеJeśli jest czas na grę na fortepianie, śpiew, robótki, uprawianie sportów różnych, wizyty i zabawy, to niechże się znajdzie i na przestudiowanie książki kucharskiej, co z większą dla każdej kobiety będzie korzyścią, niż przeczytanie byle jakiej powieści sensacyjnej[4].
Aby zostać mistrzem/mistrzynią w gotowaniu, jedyne, czego potrzebujesz, to trochę więcej doświadczenia. Skorzystaj z mojej wiedzy. Z natury jestem leniwa i nigdy nie gotuję niczego, co jest bardzo pracochłonne. Wszystkie moje potrawy, z wyjątkiem kilku „medytacyjnych”, można przygotować w kwadrans.
Mam zamiar zdradzić moje kulinarne sekrety i przekazać spostrzeżenia, które są podstawą osiągnięcia sukcesu w kuchni. Tymczasem w wielu przepisach w tradycyjnych książkach kucharskich informacje te są po prostu przemilczane lub bezmyślnie pominięte, jakby to były sprawy oczywiste. A oczywiste nie są, zwłaszcza dla młodych i starych niedoświadczonych kucharzy oraz kucharek.
Gotowanie to nie tylko kreatywne szaleństwa nad rondlem. Bardzo ważną częścią gotowania są wymagające czasu i dużej wiedzy zakupy, które polegają głównie na polowaniu na wiktuały, oraz… sprzątanie po gotowaniu. I jak łatwo się domyślić, bywa, że wszystkie te czynności zajmują człowiekowi cały dzień.
Z racji swojego zawodu dużą część życia spędzam w podróży. Jestem w wiecznej trasie. Czasami wyjazd jest wielką oczekiwaną radością, a czasami nie chce mi się jechać nigdzie, nawet do Honolulu. Czasami próbuję przepędzić niechęć do podróżowania poprzez różne atrakcje poboczne, takie jak jazda dobrym autem, oryginalny hotel czy perspektywa zjedzenia obiadu w ulubionej restauracji.
Siedząc w aucie po dziesięć godzin dziennie, zanim dotrzemy do celu, wymyślamy z kolegami muzykami różne bzdury, takie jak miasta-rozkazy (Przemyśl! Milcz! Przylep! Pisz! Zagrzeb! Piła! Deszczno! Strzelno! Nielisz! Niewierz! Grajewo! Stary Sącz!). Albo komentujemy kuriozalne miejsca napotkane przy drodze, na przykład Wyższa Szkoła Zarządzania w Rykach. Doceniam tu oczywiście z najwyższą powagą pracę osób, które stworzyły tę uczelnię, ale jakoś nie mogę się powstrzymać od śmiechu, przejeżdżając przez Ryki za każdym razem, gdy jadę trasą Warszawa–Lublin.
Kiedyś, piętnaście lat temu, na trasie katowickiej było niewiele miejsc z dobrym jedzeniem. Jednym z nich był żółty baraczek z przepysznymi kiełbaskami i golonką prowadzony przez pasjonatów gotowania. Warunki żadne, zwykły barak, ale – jak napisała Maryla Rodowicz na papierowej tacce, która wisi w nim na ścianie – „(…) my, już wyjeżdżając z Warszawy, myślimy o tym miejscu”. Ja potrafię posunąć się jeszcze dalej. Mianowicie robię szczegółowy plan restauracji, które odwiedzę, a niekiedy wymaga to odpowiedniej organizacji pracy, wiedzy, a potem dyscypliny podczas wykonania planu.
Dlatego wszystkie moje zdjęcia z podróży po świecie w sprawach koncertowych pochodzą z restauracji, w których gościłam. Po prostu nie ma w życiu przyjemniejszej chwili, gdy już usiądziesz wieczorem z miłymi ludźmi do stołu, poczujesz zapach dobrego jedzenia i… zaczynasz odczuwać radość istnienia. I wtedy jest pstryk, fota i tak zostaje uwieczniona ta wspaniała chwila.
Mam też jeszcze jeden nawyk, kiedy jestem w nowym miejscu, nowej restauracji, zawsze zaglądam do kuchni (czasem niby przez przypadek, udaję, że się pomyliłam, szukając toalety). Po prostu muszę zobaczyć, jak tam jest. No cóż, jestem ciekawską kobietą, ale prawie zawsze to, co tam widzę, jest fascynujące. I czasem żałuję, że muszę wracać do stolika, czuję się wewnętrznie rozdarta, bo mój drugi świat, do którego tęsknię, jest właśnie w tej kuchni.
W krajach arabskich często narażałam swoje życie doczesne, a nawet i wieczne, próbując dowiedzieć się, co aktualnie przygotowuje do jedzenia dwunastu krzątających się po kuchni facetów.
W Ameryce Północnej natomiast, gdzie białego człowieka na zapleczu restauracji raczej nie spotkasz, gdyż rządzą tam Latynosi (w Los Angeles Meksykanie pracują nawet w restauracjach oferujących sushi), widzisz ludzi obierających warzywa w rytm tańca merengue, od których można nauczyć się hiszpańskiego. Ciekawe, kiedy na zapleczu restauracji w Polsce okaże się, że najlepszy żurek ugotował emigrant z Hanoi?
I to wcale nie jest takie niemożliwe. Kiedyś bowiem klasa mojej córki Marysi miała napisać wypracowanie na temat naszych narodowych problemów po obejrzeniu w Teatrze Narodowym spektaklu „Noc listopadowa” Stanisława Wyspiańskiego. No i okazało się, że najlepsze wypracowanie napisała… Wietnamka.