Читать книгу Pod nóż - Arnold van de Laar - Страница 2

Wprowadzenie
„Pracujący rękami”: uzdrowiciele i chirurdzy

Оглавление

Pewnej nocy w 1537 roku, po długim dniu walk o Turyn, młody francuski chirurg wojskowy Ambroise Paré miał poważne zmartwienie. Pole bitwy było usiane ofiarami postrzałów z arkebuzów i muszkietów, a Ambroise jeszcze nigdy nie opatrywał żadnej rany postrzałowej. Przeczytał w książce, że należy je polewać wrzącym olejem, żeby zneutralizować trujący proch. Wlewał więc łyżką bulgoczący olej do krwawiących ran, a mięso skwierczało jak na patelni. Było jednak tak wielu rannych, że w połowie rundy wokół pola bitwy kociołek z olejem był pusty, i Ambroise martwił się, co zrobić z resztą poszkodowanych. Z braku wrzącego oleju opatrywał rany maścią z olejku różanego i żółtek jajek. Przez całą noc słyszał jęki ludzi walczących ze śmiercią i całą noc myślał, że to wszystko jego wina. Rano ze zdumieniem zauważył, że krzyczący żołnierze to ci, których rany polewał wrzącym olejem, a nie pozostali. Nigdy więcej nie użył już wrzącego oleju. Tak zrobiono pierwszy krok w kierunku nowoczesnej chirurgii.

Chirurgia musiała się pojawić w sposób naturalny, ponieważ od początku istnienia człowieka ludzie cierpieli na rozmaite dolegliwości, które można wyleczyć tylko tą drogą. Potrzeba do tego chirurga, czyli dosłownie: „pracującego rękami”, po grecku cheirourgos, od cheir – ‘ręka’ – i ergon – ‘praca’. Walka, polowania, migracje, szukanie jadalnych korzonków, upadki z drzewa i ucieczka przed zwierzętami – przy takim trybie życia naszych przodków wiele sytuacji niosło ze sobą ryzyko obrażeń. Dlatego opatrywanie ran jest nie tylko podstawowym, ale prawdopodobnie także pierwszym w historii zabiegiem chirurgicznym. Zdrowy rozsądek nakazuje przemyć zabrudzoną ranę wodą, zatamować krwawienie, a otwartą ranę zakryć opatrunkiem. Jeśli widać, że dzięki temu obrażenia się goją, to przy następnym wypadku powtarza się tę procedurę. W średniowieczu jednak zdrowy rozsądek zastąpiły tradycyjne przekazy. Nie patrzono na rezultaty, lecz na to, co wielki poprzednik zapisał w starej księdze. Z tego powodu ran nie czyszczono, ale wypalano rozżarzonym żelazem lub polewano wrzącym olejem i obwiązywano brudną szmatą. Nikt się nie zastanawiał, czy smażone mięso może się zagoić. Ten mroczny okres zakończył się dopiero w pewną bezsenną noc w Turynie, gdy zdrowy rozsądek zwyciężył i powstała chirurgia oparta na doświadczeniu.


Obrażenia wojenne według Ambroise’a Parégo. Rycina z książki Opera chirurgica z 1594 roku.


Wróćmy jednak do początków. Kiedy człowiek wpadł na pomysł, żeby rozciąć zainfekowaną ropą ranę, ropiejący wrzód, krostę czy ropień? To jest bowiem drugi z podstawowych zabiegów chirurgicznych – uwolnienie ropy z rany. Nazywa się to drenażem. Potrzeba tylko czegoś ostrego: ciernia akacji, grotu strzały z krzemienia, sztyletu z brązu, żelaznego skalpela. Tak zrodził się w chirurgii „nóż” i my, chirurdzy, do dziś wieszamy nad łóżkiem starożytną mądrość: Ubi pus, ibi evacua, co po łacinie oznacza: „Gdzie jest ropa, tam nacinaj”.

Opatrywanie złamań jest trzecią podstawową czynnością chirurga. Życie w czasach prehistorycznych dostarczało wielu okazji do złamania kości: ucieczka przed wilkami, polowanie na mamuty, potknięcia, wyprawy rabunkowe lub ciosy maczugi w głowę. Czy już wtedy znalazł się ktoś na tyle mądry, żeby mimo ogromnego bólu, jaki sprawia to pacjentowi, odważyć się złożyć złamaną kość? W każdym razie nie mógł tego zrobić byle kto. Trzeba do tego hartu ducha, a co ważniejsze, przyzwolenia rannego. Tylko ktoś odznaczający się odwagą, autorytetem, wystarczającą wiedzą i doświadczeniem mógł zdobyć zaufanie pacjenta. I musiał działać sprawnie, najlepiej i najbardziej umiejętnie z całej grupy. Tylko on mógł wykonać tę ręczną robotę, „pracę rękami”.

Pomoc w nagłych wypadkach do dzisiaj pozostała w gestii chirurgii. Radzenie sobie z krwotokami, urazami i obrażeniami, umożliwienie pacjentowi oddychania i jego stabilizacja w razie zagrożenia życia są do tej pory głównymi zadaniami chirurga kierującego oddziałem ratunkowym w szpitalu.

Podstawa jest jasna i solidna. Opatrywanie ran, leczenie ropni i złamań oraz opieka nad ludźmi w sytuacji nagłego zagrożenia życia zapewniają wdzięczność pacjentów i zrozumienie ze strony ich rodziny, jeśli coś pójdzie nie tak. Ale już krok następny, prawdziwa operacja, to zupełnie inna sprawa. Nie opatruje się rany, tylko ją zadaje. Rozsądny chirurg (i rozsądny pacjent) waży ryzyko. Czy potrafię? Czy taka operacja kończy się zwykle dobrze, czy źle? Czy istnieją alternatywy? Co się stanie z pacjentem, jeśli nic nie zrobię? Co się stanie ze mną, jeśli operacja się nie uda? To zawsze kwestia równowagi między dokładaniem starań, żeby wyleczyć chorobę, a niewyrządzaniem szkody. A mimo to… Na rozkaz rzymskiego konsula Mariusza chirurg usunął mu żylaki. Konsul przeżył zabieg i rządził jeszcze przez długie lata. Chirurg Ranby uznał za rozsądne wbicie noża w przepuklinę pępkową angielskiej królowej Karoliny, przez co zmarła straszną śmiercią. Rzymski chirurg dostał jednak po głowie od konsula, który nie pozwolił mu zoperować drugiej nogi, a Ranby zyskał tytuł szlachecki za zasługi dla dworu królewskiego. Chirurgia to kapryśny zawód.

Rany, złamania kości, ropne zakażenia i operacje zostawiają blizny, tymczasem choroby takie jak przeziębienie, biegunka czy migrena mijają bez śladu. Ta różnica jest podkreślona w języku niderlandzkim przez dwa różne słowa oznaczające powrót do zdrowia: helen – ‘uzdrowienie przez zabieg chirurgiczny, gojenie ran, zrastanie kości’ – i genezen – ‘leczenie chorób’. Chirurg uzdrawia przez zabieg, lekarz leczy bez interwencji chirurgicznej. Stąd niderlandzka nazwa chirurga – heelmeester, czyli ‘ten, który zajmuje się medycyną zabiegową’, w przeciwieństwie do lekarza, zajmującego się leczeniem chorób.

Chirurdzy już od dawna są także lekarzami. Przypadłości, którymi się zajmują, wśród wszystkich dolegliwości ludzkich stanowią jednak mniejszość. Do leczenia większości schorzeń, jakich może się nabawić człowiek, nie potrzeba wcale chirurga ani operacji. Usługi, jakie świadczył chirurg w szesnastowiecznym Amsterdamie, były tak proste i ograniczone, że mógł on wykonywać swoją pracę niczym pośledni rzemieślnik w warsztacie. Początkowo grupa zawodowa chirurgów była tak mała i nic nieznacząca, że połączono ich w cech z trzema innymi niezbyt istotnymi profesjami – wytwórcami łyżew, wytwórcami drewnianych chodaków i balwierzami.

Do XVIII wieku chirurdzy zajmowali się głównie ranami, zakażeniami ropnymi i złamaniami. Listę tę można uzupełnić o wycinanie czy wypalanie narośli i guzów niewiadomego pochodzenia oraz upuszczanie krwi, najpopularniejszy zabieg chirurgiczny, który miał więcej wspólnego z przesądami niż z leczeniem choroby. W sumie było to raczej nudne i proste zajęcie. Gdybym był wtedy chirurgiem, pewnie czerpałbym o wiele mniej przyjemności z tej pracy niż teraz.

Wraz z rozwojem techniki i doświadczenia w dziedzinie chirurgii rosła liczba dolegliwości, które można było leczyć operacyjnie. Wiele spośród tych schorzeń wynika z faktu, że człowiek chodzi wyprostowany. Ten pierwszy krok naszych przodków, zrobiony około czterech milionów lat temu, od razu przyniósł ze sobą kilka problemów, które do dzisiaj odpowiadają za znaczną część zabiegów, jakimi zajmuje się nowoczesna chirurgia. Żylaki, przepukliny pachwinowe, hemoroidy, chromanie przestankowe, zwyrodnienie stawów biodrowych, przepuklina kręgosłupa, uszkodzenia łąkotki w kolanie – wszystkie te przypadłości mają związek z chodzeniem na dwóch nogach.

Dwa schorzenia, którym chirurgia poświęca obecnie wiele uwagi, są plagą ludzkości od niedawna. Te stosunkowo nowe dolegliwości – nowotwór i miażdżyca – wkradły się do naszych organizmów w związku ze zmianą trybu życia w ostatnich stuleciach, wraz z nadmiarem spożywanych kalorii i paleniem tytoniu. Poza tym te dwie choroby pojawiają się zazwyczaj w starszym wieku. Dawniej człowiek po prostu umierał, zanim zachorował na nowotwór albo jego tętnice zdążyły się zatkać.

W XIX wieku ludzie dość nieoczekiwanie zaczęli żyć dłużej. Przyczyna tego dziwnego zjawiska była prosta: w tym okresie w świecie zachodnim zaszła zmiana, która miała większe znaczenie dla nowoczesnej chirurgii niż jakikolwiek wielki czy sławny chirurg – poprawiły się warunki higieniczne. Chirurgia przeobraziła się przez to tak drastycznie, że aż dziw bierze, iż nazwa zawodu została taka sama.

Trudno pojąć, dlaczego tak długo trwało, zanim skojarzono ze sobą chirurgię i higienę. Przerazilibyśmy się nie na żarty, gdybyśmy się znaleźli w sali operacyjnej w XVIII wieku. Krzyki musiały być przeraźliwe, krew tryskała na wszystkie strony, a smród palonego mięsa z kikuta po amputacji przyprawiał o mdłości. Wyglądało to jak scena z makabrycznego horroru.

W nowoczesnej sali operacyjnej unosi się świeży zapach środka dezynfekującego, każda odrobina krwi jest starannie odsysana, można spokojnie rozmawiać, a w tle słychać bicie serca podłączonego do monitora, uśpionego pacjenta i grające radio. Prawdziwa różnica między „wtedy” a „teraz” jest jednak dużo subtelniejsza; to coś, czego człowiek z zewnątrz nie zauważy od razu. To ciche prawa sterylizacji, które tworzą fundament nowoczesnej chirurgii.

Fartuchy operacyjne, rękawiczki, narzędzia chirurgiczne i wszystkie materiały są wysterylizowane, to znaczy całkowicie wolne od bakterii i innych patogenów. Używa się do tego procesu autoklawu, rodzaju szybkowaru, w którym narzędzia są sterylizowane parą pod wysokim ciśnieniem lub naświetlane promieniami gamma. W czasie operacji wytyczamy z niezwykłą dokładnością sterylną strefę wokół rany operacyjnej, w której nikt i nic nie może dotykać niczego i nikogo poza tą strefą. Jeśli należysz do zespołu operacyjnego, „jesteś sterylny”, co oznacza, że na twoim fartuchu operacyjnym i rękawiczkach nie ma żadnej bakterii. Aby utrzymać tę sterylność, potrzebna jest precyzyjna procedura zakładania fartucha, rękawiczek i chodzenia wokół pacjenta. Ręce należy trzymać zawsze powyżej pasa, patrzeć na siebie nawzajem przy omijaniu się, przy zawiązywaniu fartucha obrócić się dookoła i nigdy nie odwracać się plecami do pacjenta. Aby jeszcze bardziej zredukować ilość bakterii w sali operacyjnej, wszyscy noszą odpowiednie czepki i maski, ogranicza się liczbę osób obecnych przy operacji, a drzwi pozostają zamknięte, jeśli tylko jest to możliwe.

Chodaki, czapka i maska

Nowoczesny chirurg często się przebiera. W szpitalu nosi biały fartuch lekarski. Na blok operacyjny zakłada czyste niebieskie lub zielone ubranie chirurgiczne, białe chodaki i czepek. W sali operacyjnej nosi maskę, sterylny fartuch operacyjny i sterylne rękawice gumowe. Pod koniec XIX wieku odkryto, że zarazki mogą być roznoszone także przez mikroskopijne krople śliny w powietrzu. Chirurg z Wrocławia, Jan Mikulicz-Radecki, postanowił nie tylko jak najmniej rozmawiać podczas operacji, ale także nosić maseczkę na ustach. Popularne wówczas chusteczki były prawdopodobnie przeznaczone głównie do zakrywania brody, którą obowiązkowo nosili wszyscy chirurdzy; zakładano także czapkę, by zakryć włosy na głowie. W każdym razie zdaniem Mikulicza wszyscy się szybko do tego przyzwyczaili, a oddychanie przez maskę okazało się wcale nie takie trudne. W 1897 roku pisał w „Centralblatt für Chirurgie”: „Oddychamy tak samo łatwo, jak kobiety na ulicy noszące woalki”. Epidemia AIDS przyczyniła się do wprowadzenia do chirurgii okularów ochronnych, gogli, co w połączeniu z maską jest czasami kłopotliwe, bo przy oddychaniu pokrywają się one parą, jeśli nie są szczelne w okolicach nosa i policzków. Do precyzyjnych operacji używa się okularów z lupą, czasami z latarką na czole. Najbardziej uciążliwą częścią garderoby chirurga jest fartuch powlekany ołowiem, noszony pod zwykłym fartuchem przy operacjach, w których używa się promieni Roentgena. Jest naprawdę ciężki i robi się w nim bardzo gorąco.

Wszystkie te środki przyniosły widoczne rezultaty. Dawniej wyciek ropy z rany operacyjnej po trzech dniach był rzeczą normalną. Tylko głupi chirurg tego nie wiedział. Rany zostawiano otwarte, żeby ropa mogła się z nich łatwo wydostawać. Dopiero w sterylnych warunkach można było zapobiec zwykłym infekcjom ran operacyjnych i zaczęto je zaszywać pod koniec operacji. Nie tylko higiena jest zatem innowacją w chirurgii, ale również zaszywanie ran należy do stosunkowo nowych zjawisk.

Kim są chirurdzy, jacy to ludzie? Skąd przychodzi im do głowy pomysł krojenia czyjegoś ciała, w chwili gdy ta osoba nic nie czuje? Jak mogą spokojnie spać, kiedy zoperowany pacjent walczy o życie? Jak dają sobie radę po śmierci pacjenta pod nożem, nawet jeśli nie popełnili błędu? Czy chirurdzy są szaleni, genialni, czy pozbawieni wszelkich skrupułów? Są bohaterami czy zarozumialcami? Ten zawód wiąże się z ogromnym stresem. Operowanie bywa piękne, ale odpowiedzialność jest olbrzymia.

Chirurg w trakcie operacji staje się dosłownie jednym z elementów leczenia pacjenta. Jego ręce i sprawność są instrumentami leczenia. Trzeba mieć dużą odporność psychiczną, kiedy pojawiają się problemy. Czy ich przyczyną było moje działanie, czy też swoją część wykonałem poprawnie, a powód komplikacji leży gdzie indziej? Rezultat ingerencji nigdy nie jest pewny, mimo jak najlepszego wykonania zadania. Występujące problemy mogą wynikać z samego przebiegu określonej dolegliwości. Chirurg jednak musi sam przed sobą zdać rachunek ze swoich działań, w znacznie większym stopniu niż lekarz, który nie leczy za pomocą rąk. Czy zrobiłem, co mogłem, czy nie zrobiłem? To owa wieczna wątpliwość, którą chirurdzy skrywają pod maską pewności siebie. Przez to postrzega się ich jako wszechmocnych i nietykalnych, ale nawet u najbardziej pewnego siebie chirurga jest to tylko pozór, sposób dźwigania ciężaru odpowiedzialności i trzymania na dystans skrytego poczucia winy. Maksyma chirurgów brzmi: po prostu pracuj dalej.

Każdy chirurg ma pacjentów, którzy zmarli mu pod nożem, mimo że on sam nie popełnił żadnego błędu. Trzeba umieć sobie radzić z takimi sytuacjami, bo dosłownie pięć minut później czeka na niego następny pacjent. Można wtedy porównać chirurga do maszynisty pociągu, który kogoś przejechał, ale w żaden sposób nie mógł temu zapobiec. Pociągi zaś muszą jeździć dalej. Są to dramatyczne zdarzenia, z którymi zależnie od okoliczności i powodów operacji chirurdzy radzą sobie lepiej lub gorzej. Jeśli pacjent chorował na raka lub miał wypadek, wtedy nie było innego wyboru, trzeba było operować. Ale jeśli była to zaplanowana operacja? Albo istniały niechirurgiczne alternatywy? A jeśli operowane było dziecko? Wtedy znacznie trudniej się z tym pogodzić.

Oczywiście istotne jest tutaj doświadczenie. Czy wykonywało się tę operację pięć, czy pięćset razy? Każdego zabiegu trzeba się uczyć w praktyce, co znaczy, że przy pierwszych operacjach szansa komplikacji jest większa i spada wraz z nabywaniem biegłości. Chirurg musi wszakże przejść etap uczenia się, nie ma innej drogi. Czy moi pierwsi pacjenci zdawali sobie z tego sprawę, kiedy zaczynałem pracować jako chirurg? Charles-François Félix de Tassy był doświadczonym chirurgiem, ale jeszcze nigdy nie operował przetoki odbytu, kiedy król Ludwik XIV zwrócił się do niego w tej sprawie. Poprosił więc o sześć miesięcy na przygotowanie się i przeprowadził zabiegi na siedemdziesięciu pięciu pacjentach, zanim odważył się zoperować króla. Jak mogły wyglądać te operacje, na których się uczył?

Trzeba być również odpornym fizycznie, żeby godzinami działać pod presją czasu, w stresie, najczęściej na stojąco i bez ustalonych przerw, a po nocnej zmianie po prostu pracować dalej, pisać zwolnienia, uczyć młodych chirurgów, kierować oddziałem, być uprzejmym, prowadzić trudne rozmowy, dawać nadzieję, zawsze zapisywać, co się mówi i robi, zawsze wszystko obszernie tłumaczyć, ale jednak nie kazać pacjentom za długo czekać w poczekalni…

Na szczęście niepowodzenia są kompensowane przez wdzięczność pacjentów lub ich krewnych, a ciężką pracę wynagradza przyjemność płynąca z operowania. Przeprowadzanie operacji jest złożone i skomplikowane, ale również przyjemne. Większość czynności to podstawowe działania. Wykonuje się je już w przedszkolu – wycinanie, sklejanie, niewychodzenie poza wytyczone granice. Gdybym w dzieciństwie nie bawił się klockami Lego i nie majsterkował, pewnie nigdy nie opanowałbym sztuki chirurgii.

Poza wdzięcznością pacjentów i przyjemnością operowania w pracy chirurga jest jeszcze coś, co daje prawdziwą satysfakcję. Dochodzenie, co faktycznie dolega pacjentowi. Szukanie przyczyny schorzenia i dyskusje z kolegami, jakie rozwiązanie będzie najlepsze, są miłym urozmaiceniem w opiece nad pacjentem.

Prawdopodobnie dla ludzi niemających nic wspólnego z chirurgią to wszystko ma w sobie coś magicznego: odpowiedzialność, biegłość, skuteczność i wiedza lekarza, który własnymi rękami potrafi uratować pacjenta. O historii chirurgii pisze się zazwyczaj z szacunkiem dla chirurgów, jak gdyby każdy z nich był bohaterem, który mimo przeciwności losu i złych warunków pracy brał nóż do ręki i próbował pomóc drugiemu człowiekowi. Ten obraz często mija się z rzeczywistością. Chirurdzy byli nierzadko obojętni, naiwni, brudni, niezręczni, kierowali się żądzą sławy lub pieniędzy. W końcu to także tylko ludzie. Często jednak zapisywali się w historii, byli szanowani, kreatywni, zdecydowani, zaangażowani i po prostu sprawni.

W tej książce ja, chirurg, próbuję opowiedzieć historię mojego zawodu bez uciekania się do magii, na przykładzie sławnych chirurgów i niezwykłych operacji. Nie jest to takie proste, ponieważ chirurgia jest nie tylko interesującą i emocjonującą dziedziną, ale przede wszystkim bardzo technicznym zawodem. Zajmuje się złożoną materią, szczegółami budowy i funkcjonowaniem ludzkiego ciała, co łączy się z żargonem niezrozumiałym dla innych. Czytelnicy spoza kręgu profesjonalistów nie będą mieli pojęcia, co mam na myśli, pisząc: „pęknięty tętniak aorty brzusznej”, „perforacja esicy” czy „resekcja B-II”. Nie od wszystkich należy wymagać znajomości terminów: „dostęp przezskórny”, „laryngoskop”, „ropień podprzeponowy”, „stadium T1N0M0 czerniaka złośliwego” czy „resekcja Hartmanna”. Terminy chirurgiczne trzeba zatem objaśniać, żeby każdy zrozumiał sens opowieści. Dzięki temu przytoczone przypadki opowiadają nie tylko o dziejach chirurgii, ale także o budowie naszego ciała i roli chirurga w jego „naprawianiu”.

Kilka terminów chirurgicznych trudno przetłumaczyć, dlatego wymagają one komentarza. „Resekcja” pochodzi z łacińskiego resectio i oznacza ‘usunięcie’. Słowo „uraz”, po łacinie trauma, oznacza ‘powstanie obrażeń wskutek czynników zewnętrznych’ (trauma może być także psychiczna – chodzi wtedy o uraz po nieprzyjemnym zdarzeniu, ale nie o tym mówimy w chirurgii). Traumatologia to dziedzina medycyny zajmująca się leczeniem obrażeń pourazowych. Wskazanie oznacza „powód przeprowadzenia operacji”, a powikłanie – „niepożądane komplikacje pooperacyjne”. Inne terminy można odnaleźć w słowniku zamieszczonym na końcu książki na s. 379–399.

Zbiór tych opowieści nie daje kompletnego obrazu historii chirurgii, ale rzuca światło na to, czym ta dziedzina jest i czym się zajmuje. Co to jest chirurgia? Jak było dawniej? Jak wyglądają operacje? Czego i kogo do nich potrzeba? Jak ludzkie ciało reaguje na atak noża, bakterii, komórek rakowych czy kuli? Jakie są przyczyny wstrząsu toksycznego, nowotworu, infekcji? Jak wygląda gojenie ran, zrastanie kości? Co można, a czego nie można naprawić przez operację? Jak dokładnie wygląda praca przy ratowaniu czyjegoś życia? Skąd wzięły się najpopularniejsze operacje i kto je wymyślił? Kolejne rozdziały dotyczą w większości operacji sławnych ludzi i podają ciekawe, acz mało znane fakty. Kto słyszał na przykład, że Albert Einstein żył znacznie dłużej, niż to właściwie było możliwe, a iluzjonista Houdini dawał swoje ostatnie przedstawienie z zapaleniem wyrostka robaczkowego? Że angielscy królowie poddawali się operacjom najchętniej we własnym pałacu, a cesarzowa Sissi w wieku sześćdziesięciu lat została ugodzona pilnikiem? Że John F. Kennedy i jego zabójca Lee Harvey Oswald byli operowani przez tego samego chirurga, a pewien mieszkaniec Amsterdamu sam usunął sobie kamień z pęcherza? Że w czasie operacji pacjenci są podłączeni do prądu, a chirurdzy myją ręce przed zabiegiem dopiero od stu pięćdziesięciu lat?

Kilka historii jest mi wyjątkowo bliskich. Opowieść Jana de Doota z Amsterdamu, który miał kamień w pęcherzu, jest dla mnie ważna, ponieważ sam mieszkam w Amsterdamie, niedaleko miejsca, gdzie de Doot przeprowadził na sobie zabieg. Przypadki papieży obżartuchów, ponieważ interesują mnie operacje pacjentów z dużą nadwagą. Casus szacha Iranu, gdyż przez krótki czas byłem chirurgiem czarującej wdowy po nim. Historia Petera Stuyvesanta, ponieważ przez kilka lat pracowałem jako chirurg na przepięknej wyspie Sint Maarten, i historia o laparoskopii, bo byłem asystentem chirurga, który jako pierwszy w historii wykonał teleoperację. Na koniec muszę dodać, że był już kiedyś inny chirurg z Amsterdamu, który napisał książkę o rozmaitych historiach ze swojej praktyki. Był nim Nicolaes Tulp, uwieczniony przez Rembrandta na obrazie Lekcja anatomii doktora Tulpa. Swoje dzieło, Observationes medicae, zakończył rozdziałem o szympansach. Naśladując tego wielkiego amsterdamczyka, ostatni rozdział niniejszej książki także poświęciłem pewnemu szczególnemu zwierzęciu. Tulp zadedykował swoje dzieło synowi, ja dedykuję tę książkę swoim dzieciom, Viktorowi i Kim, które tak często muszę opuszczać w weekendy, żeby ratować czyjeś życie.


Arnold van de Laar,

chirurg z Amsterdamu, 2014

Pod nóż

Подняться наверх