Читать книгу Studnia Wstąpienia - Brandon Sanderson - Страница 11
ОглавлениеMoże mają rację. Może jestem szalony, zazdrosny albo po prostu głupi. Nazywam się Kwaan. Filozof, uczony, zdrajca. To ja odkryłem Alendiego, i to ja pierwszy ogłosiłem go Bohaterem Wieków. To ja to wszystko zacząłem.
4
Na ciele nie było żadnych widocznych ran. Leżało tam, gdzie je odnaleziono – inni wieśniacy bali się ruszyć trupa. Jego nogi i ramiona były niezgrabnie powyginane, a ziemia wokół poruszona od przedśmiertnych drgawek.
Sazed wyciągnął rękę i przeciągnął palcami wzdłuż jednego ze śladów. Choć ziemia we Wschodnim Dominium była o wiele bardziej gliniasta niż na północy, nadal wydawała się raczej czarna niż brązowa. Deszcze popiołu spadały nawet tak daleko na południu. Gleba bez popiołu, oczyszczona i nawieziona, była luksusem przeznaczonym dla ozdobnych roślin w ogrodach arystokracji. Reszta świata musiała sobie radzić z nieulepszoną ziemią.
– Mówicie, że był sam, kiedy umarł? – spytał Sazed, zwracając się do stojącej za nim niewielkiej grupki wieśniaków.
Ogorzały mężczyzna pokiwał głową.
– Jak mówiłem, mistrzu Terrisaninie. Stał sobie tam, nikogo nie było w okolicy. Zatrzymał się, potem upadł i trochę rzucał się na ziemi. A później... po prostu przestał się ruszać.
Sazed odwrócił się z powrotem do trupa, przyglądając się jego napiętym mięśniom, twarzy zastygłej w grymasie bólu. Terrisanin zabrał ze sobą swoją medyczną miedziomyśl – bransoletę owiniętą wokół prawego przedramienia – i teraz sięgnął do niej umysłem, wyciągając niektóre z zapamiętanych ksiąg, które w niej przechowywał. Tak, niektóre choroby zabijały z towarzyszeniem spazmów i drgawek. Rzadko zabierały człowieka tak szybko, ale zdarzało się. W innych okolicznościach Sazed nie zwróciłby większej uwagi na tę śmierć.
– Proszę, powtórz, co widziałeś – poprosił.
Ogorzały mężczyzna z przodu grupy, Teur, nieco zbladł. Był w dziwnej sytuacji – naturalne pragnienie zyskania sławy skłaniało go, żeby opowiadał o swoim doświadczeniu. Jednakże, robiąc to, mógł wywołać nieufność zabobonnych ziomków.
– Właśnie przechodziłem, mistrzu Terrisaninie – powiedział chłop. – Tamtą ścieżką, jakieś dwadzieścia jardów stąd. Widziałem, jak stary Jed pracuje w polu... on był zawsze pracowity. Niektórzy z nas zrezygnowali, kiedy panowie odeszli, ale stary Jed nie przestawał. Wiedział, że będziemy potrzebować jedzenia na zimę, z panami czy bez nich.
Teur przerwał, spojrzał w bok.
– Wiem, co mówią ludzie, mistrzu Terrisaninie, ale widziałem, co widziałem. Był dzień, kiedy przechodziłem, ale w dolinie była mgła. Zatrzymała mnie, bo w życiu nie wyszedłem we mgłę, żona może zaręczyć. Miałem zamiar zawrócić i wtedy zobaczyłem starego Jeda. Pracował, jakby nie widział mgły. Miałem go zawołać, ale zanim zdążyłem, on... jak wam powiedziałem. Widziałem, jak tam stoi, potem znieruchomiał. Mgła trochę się wokół niego kłębiła, wtedy zaczął się rzucać, jakby coś bardzo dużego go trzymało i szarpało. Upadł. Potem już nie wstał.
Wciąż klęcząc, Terrisanin spojrzał na ciało. Teur najwyraźniej był znany jako bajarz. A jednak trup był ponurym potwierdzeniem – nie wspominając już o doświadczeniach Sazeda sprzed kilku tygodni.
Mgła w ciągu dnia.
Sazed wstał i odwrócił się do wieśniaków.
– Przynieście mi łopatę, proszę.
***
Nikt nie pomógł mu w kopaniu grobu. To była powolna, brudna robota w południowym upale, mimo że nadchodziła już jesień. Gliniastą ziemię trudno było ruszyć, ale na szczęście Sazed miał niewielki zapas siły w cynoołowiomyśli, i teraz do niej sięgnął.
Potrzebował jej, gdyż nikt nie nazwałby go atletycznym. Wysoki, o długich kończynach, miał sylwetkę uczonego i wciąż nosił barwne szaty terrisańskiego lokaja. Nadal też golił głowę, jak to robił przez pierwsze czterdzieści kilka lat życia. Nie nosił zbyt wiele biżuterii – nie chciał kusić zbójców – ale małżowiny jego uszu były rozciągnięte i wielokrotnie przebite.
Siła zaczerpnięta z cynoołowiomyśli nieco wzmocniła jego mięśnie, dając mu sylwetkę potężniejszego mężczyzny. Mimo to, nim skończył, jego szaty były przepocone i brudne. Wtoczył ciało do grobu i przez chwilę stał w milczeniu. Ten mężczyzna był oddanym rolnikiem.
Sazed przeszukał swoją religijną miedziomyśl w poszukiwaniu właściwej teologii. Zaczął od indeksu – jednego z wielu, które stworzył. Kiedy znalazł właściwą religię, uwolnił odpowiednie wspomnienia na temat jej praktyk. Pisma pojawiły się w jego umyśle tak wyraźnie jak wtedy, gdy skończył je zapamiętywać. W swoim czasie zblakłyby, jak wszystkie wspomnienia, wcześniej jednak zamierzał umieścić je z powrotem w miedziomyśli. Tak działali Opiekunowie, tak przechowywali ogromne bogactwo informacji.
Tego dnia wybrał wspomnienia HaDah, południowej religii czczącej rolnicze bóstwo. Jak większość wyznań tłumionych w czasach Ostatniego Imperatora, tak i wiara HaDah nie istniała od tysiąca lat.
Kierując się zasadami ceremonii pogrzebowej HaDah, Sazed podszedł do najbliższego drzewa – a raczej krzewu, który w tych okolicach uchodził za drzewo. Odłamał długą gałąź, obserwowany przez wieśniaków, i zaniósł ją do grobu. Pochylił się i wbił ją w ziemię tuż obok głowy trupa. Później wstał i zaczął zasypywać grób.
Chłopi przyglądali mu się tępo. Są tacy przygnębieni, pomyślał. Wschodnie Dominium było najbardziej chaotycznym i niespokojnym z Dominiów Wewnętrznych. Jedyni mężczyźni w grupce byli już starzy. Werbownicy działali skutecznie – mężowie i ojcowie z tej wioski pewnie zginęli na jakimś polu bitwy, które nie miało już znaczenia.
Trudno uwierzyć, że mogło istnieć coś gorszego od ucisku Ostatniego Imperatora. Sazed powiedział sobie, że cierpienie tych ludzi przeminie i któregoś dnia zaznają dobrobytu dzięki temu, czego dokonał wraz z innymi. Jednakże widział chłopów zmuszonych do zabijania siebie nawzajem, widział dzieci umierające z głodu, dlatego że jakiś despota „zarekwirował” cały zapas żywności wioski. Widział złodziei zabijających swobodnie, gdyż wojska Ostatniego Imperatora już nie patrolowały kanałów. Widział chaos, śmierć, nienawiść i nieład. I musiał przyznać, że to częściowo była jego wina.
Nadal zasypywał grób. Został wyszkolony jako uczony i służący – był terrisańskim lokajem, najbardziej użytecznym, najdroższym i najbardziej prestiżowym ze sług Ostatniego Imperium. To nie miało teraz zbyt wielkiego znaczenia. Nigdy nie kopał grobu, ale bardzo się starał, by z szacunkiem zasypać ciało. Ku jego zaskoczeniu wieśniacy zaczęli mu w pewnej chwili pomagać, spychając ziemię ze sterty.
Może dla nich jest jeszcze nadzieja, pomyślał Sazed, z wdzięcznością wręczając jednemu z nich łopatę. Kiedy skończyli, u szczytu grobu wystawał czubek gałęzi HaDah.
– Dlaczego to zrobiłeś? – spytał Teur, wskazując na gałąź.
Sazed się uśmiechnął.
– To ceremonia religijna, gospodarzu Teurze. Jeśli chcesz, może jej towarzyszyć modlitwa.
– Modlitwa? Coś ze Stalowego Zakonu?
Sazed pokręcił głową.
– Nie, przyjacielu. To modlitwa z wcześniejszych czasów, z czasów sprzed Ostatniego Imperatora.
Chłopi patrzyli po sobie, krzywiąc się. Teur drapał się po brodzie. Wszyscy jednak zachowali milczenie, gdy Sazed wypowiedział krótką modlitwę HaDah. Kiedy skończył, odwrócił się do nich.
– Zwano to religią HaDah. Niektórzy z waszych przodków pewnie ją wyznawali. Jeśli zechcecie, mogę was nauczyć jej zasad.
Zebrani stali w milczeniu. Nie było ich wielu – jakieś dwa tuziny, w większości kobiety w średnim wieku i kilku starych mężczyzn. Był też jeden młodzieniec z drewnianą nogą. Sazed zdziwił się, że tak długo przeżył na plantacji. Większość panów zabijała inwalidów, żeby nie wykorzystywali ich zasobów.
– Kiedy wraca Ostatni Imperator? – spytała jedna z kobiet.
– Raczej nie wróci – odparł Sazed.
– Dlaczego nas porzucił?
– To czas zmian – stwierdził Sazed. – Może również czas, by poznać inne prawdy, inne drogi.
Ludzie zaczęli się kręcić. Sazed westchnął cicho. Ci ludzie kojarzyli wiarę ze Stalowym Zakonem i jego obligatorami. Religia nie była czymś, co obchodziło skaa – co najwyżej starali się jej unikać.
Opiekunowie spędzili tysiąc lat, gromadząc i zapamiętując informacje o umierających religiach świata, pomyślał. Kto by się spodziewał, że teraz, po odejściu Ostatniego Imperatora, ludzie nie będą chcieli wiedzieć, co stracili?
Nie potrafił jednak źle myśleć o tych ludziach. Walczyli o przetrwanie, ich surowy świat stał się do tego wszystkiego nieprzewidywalny. Byli zmęczeni. Nic dziwnego, że nie interesowała ich rozmowa o dawno zapomnianych wierzeniach.
– Chodźcie – powiedział Sazed, kierując się do wioski. – Są inne rzeczy, bardziej praktyczne, których mogę was nauczyć.