Читать книгу Studnia Wstąpienia - Brandon Sanderson - Страница 15
6
ОглавлениеElend oparł się o balustradę, spoglądając na plac ćwiczeń. Z jednej strony miał ochotę wejść i poćwiczyć z Vin i Hamem. Z drugiej jednak nie widział w tym sensu.
Skrytobójca, który po mnie przyjdzie, najpewniej będzie Allomantą, pomyślał. Mógłbym ćwiczyć nawet dziesięć lat, a im i tak nie dorównam.
Na placu Ham kilka razy zamachnął się kijem i pokiwał głową. Vin podeszła bliżej, unosząc swój kij, większy od niej o dobrą stopę. Obserwując tę dwójkę, Elend nie mógł nie zauważyć dysproporcji między nimi. Mężczyzna miał twarde mięśnie i masywną budowę wojownika. Vin, ubrana tylko w obcisłą koszulę i spodnie, wyglądała na drobniejszą niż zazwyczaj, gdyż nie osłaniał jej mgielny płaszcz.
Tę nierówność podkreśliły słowa Hama.
– Ćwiczymy walkę kijem, nie Przyciąganie i Odpychanie. Nie używaj niczego poza cyną z ołowiem, dobrze?
Przytaknęła.
Często tak walczyli. Ham twierdził, że nic nie zastąpi ćwiczeń i szkolenia, niezależnie od allomantycznych mocy. Mimo to pozwalał Vin używać cyny z ołowiem, gdyż, jak twierdził, zwiększona siła i zręczność mogły być dezorientujące dla kogoś, kto nie był do nich przyzwyczajony.
Plac ćwiczeń przypominał dziedziniec. Znajdował się w pałacowych koszarach, otaczały go krużganki. Tam właśnie stał Elend; dach nad głową osłaniał go przed oślepiającymi promieniami czerwonego słońca. Cieszył się z tego, zaczęły się bowiem opady popiołu i z nieba spadały pojedyncze płatki. Mężczyzna oparł się o balustradę. Za jego plecami od czasu do czasu przechodzili żołnierze. Niektórzy zatrzymywali się nawet, żeby popatrzeć – ćwiczenia Vin i Hama były przyjemną rozrywką dla pałacowych strażników.
Powinienem zająć się propozycją dla Zgromadzenia, pomyślał Elend. A nie stać tutaj i patrzeć, jak Vin walczy.
Ale... napięcie ostatnich dni było tak wielkie, że nie potrafił znaleźć w sobie motywacji, by po raz kolejny przeczytać mowę. Potrzebował tylko kilku chwil na rozmyślania.
I dlatego patrzył. Vin ostrożnie podeszła do Hama, pewnie trzymając kij obiema rękami. Niegdyś Elend sądził, że dama w koszuli i spodniach wygląda niestosownie, ale zbyt wiele czasu spędził z Vin, by teraz się tym przejmować. Suknie balowe wyglądały pięknie, lecz prosty strój Vin wydawał się właściwy. Nosiła go ze swobodą.
Poza tym podobała mu się w obcisłych strojach.
Vin zazwyczaj pozwalała innym na pierwszy cios i ten dzień nie był wyjątkiem. Kije uderzyły o siebie, gdy Ham ją zaatakował, a ona mimo drobniejszej sylwetki powstrzymała cios. Po szybkiej wymianie cofnęli się i zaczęli krążyć wokół siebie.
– Stawiam na dziewczynę.
Elend odwrócił się, widząc kogoś kuśtykającego w jego stronę. Clubs podszedł do niego i położył monetę dziesięcioskrzyńcową na balustradzie. Elend uśmiechnął się do generała, ten zaś skrzywił się – co powszechnie uważano za jego wersję uśmiechu. Pomijając Docksona, młody król szybko polubił innych członków ekipy Vin. Do Clubsa jednak musiał się najpierw przyzwyczaić. Przysadzisty mężczyzna miał twarz niczym pofałdowany muchomor i stale wyglądał tak, jakby się krzywił – do czego pasował zresztą ton jego głosu.
Był przy tym uzdolnionym rzemieślnikiem i Allomantą – Dymiarzem, choć ostatnio nieczęsto korzystał ze swojej mocy. Przez większość ostatniego roku pełnił funkcję generała armii Elenda. Młody król nie wiedział, gdzie mężczyzna nauczył się dowodzić, ale miał do tego spory talent. Pewnie w tym samym miejscu, w którym dorobił się blizny na nodze. To przez nią właśnie utykał.
– Oni tylko ćwiczą, Clubs – stwierdził Elend. – Nie będzie „zwycięzcy”.
– Skończą poważną wymianą ciosów – odparł starszy mężczyzna. – Zawsze tak jest.
Elend się zawahał.
– Skłaniasz mnie, żebym postawił przeciwko Vin – zauważył. – To się może dla mnie źle skończyć.
– I co z tego?
Elend uśmiechnął się i wyciągnął monetę. Clubs wciąż go w pewien sposób przerażał i wolał nie spierać się z nim.
– Gdzież jest ten mój bezwartościowy siostrzeniec? – zapytał Clubs, przyglądając się walce.
– Spook? Wrócił? Jak dostał się do miasta?
Generał wzruszył ramionami.
– Dziś rano zostawił mi coś na progu.
– Prezent?
Clubs prychnął.
– Rzeźbiony kawałek drewna, dzieło mistrza cieśli z miasta Yelva. Do tego kartkę „Chciałem ci tylko pokazać, staruszku, co potrafią zrobić prawdziwi cieśle”.
Elend zaśmiał się, lecz ucichł, gdy Clubs spojrzał na niego.
– Szczeniak nigdy nie był tak bezczelny – mruknął starszy mężczyzna. – Przysięgam, zepsuliście chłopaka.
Czyżby Elend dostrzegł u Clubsa cień uśmiechu, czy stary mówił poważnie? Elend nie wiedział, czy mężczyzna jest rzeczywiście tak zrzędliwy, czy sobie z niego żartuje.
– A jak armia? – spytał w końcu.
– Tragicznie – odparł Clubs. – Chcesz mieć armię? Daj mi więcej niż rok na jej wyszkolenie. W tej chwili nie wiem, czy odważyłbym się wystawić chłopaków przeciwko tłumowi staruszek z laskami.
Cudownie, pomyślał Elend.
– Teraz nic na to nie poradzę – mruknął Clubs. – Straff przygotowuje jakieś prowizoryczne umocnienia, ale przede wszystkim daje swoim ludziom odpocząć. Zaatakują przed końcem tygodnia.
Na dziedzińcu Vin i Ham nadal walczyli. Na razie wszystko rozgrywało się powoli – Ham od czasu do czasu przerywał, tłumaczył różne zasady i pozycje. Elend i Clubs przyglądali się im, gdy walka stawała się coraz intensywniejsza, a wymiany ciosów coraz dłuższe. Walczący zaczynali się pocić, a ich stopy wyrzucały w powietrze chmury popiołu.
Vin cały czas odpierała Hama, mimo ogromnych różnic w sile, zasięgu i wyszkoleniu. Elend odkrył, że uśmiecha się wbrew sobie. Była wyjątkowa – uświadomił to sobie już wtedy, gdy ujrzał ją po raz pierwszy w sali balowej Venture, przed dwoma laty. Dopiero teraz zaczynał pojmować, jak dużym niedopowiedzeniem było słowo „wyjątkowa”.
O balustradę uderzyła kolejna moneta.
– Ja też stawiam na Vin.
Elend odwrócił się zaskoczony. Mężczyzna, który się odezwał, był jednym z żołnierzy, którzy przyglądali się walce. Elend zmarszczył czoło.
– Kim...
Przerwał. Broda nie pasowała, wyprostowana postawa też się nie zgadzała, lecz stojący za nim mężczyzna wydawał się dziwnie znajomy.
– Spook? – spytał z niedowierzaniem Elend.
– Byłżem w zasięgu wołania tego.
Elenda natychmiast zaczęła boleć głowa.
– Na Ostatniego Imperatora, nie mów, że wróciłeś do dialektu?
– Tylko od czasu do czasu, kiedy łapie mnie nostalgia – odparł ze śmiechem Spook.
Mówił z lekkim wschodnim akcentem. Przez kilka pierwszych miesięcy Spooka w ogóle nie można było zrozumieć. Całe szczęście wyrósł już z używania ulicznego dialektu, podobnie jak z większości ubrań. Szesnastolatek miał teraz ponad sześć stóp wzrostu i niemal w niczym nie przypominał niezgrabnego dzieciaka, którego Elend poznał przed rokiem.
Spook oparł się o balustradę niczym znudzony nastolatek – i w ten sposób zupełnie przestał przypominać żołnierza.
– Po co to przebranie, Spook? – spytał młody król, marszcząc czoło.
– Nie jestem Zrodzonym z Mgły. – Wzruszył ramionami. – My, zwyczajni szpiedzy, musimy znaleźć jakieś inne sposoby zdobywania informacji, skoro nie możemy podlecieć do okna i podsłuchiwać.
– Od kiedy tak stoisz? – spytał Clubs, miażdżąc wzrokiem siostrzeńca.
– Przyszedłem tu przed tobą, wujku Zrzędo – odpowiedział Spook. – A w odpowiedzi na twoje pytanie, wróciłem kilka dni temu. Jeszcze przed Docksonem. Pomyślałem, że trochę odpocznę, zanim znów wrócę do roboty.
– Nie wiem, czy to zauważyłeś, Spook – stwierdził Elend – ale trwa wojna. Nie mamy zbyt wiele czasu na odpoczynek.
– Nie chciałem, żebyś mnie znów gdzieś posłał. Jeśli tu będzie wojna, chcę być w okolicy. Wiecie, to takie ekscytujące.
Clubs prychnął.
– A skąd masz ten mundur?
– No... wiesz... – Spook spojrzał w bok i znów zaczął przypominać niepewnego siebie chłopca, którego poznał Elend.
Clubs mruknął coś na temat bezczelnych bachorów, ale Elend tylko się roześmiał i poklepał chłopaka po ramieniu. Spook podniósł wzrok i uśmiechnął się. Choć z początku łatwo go było ignorować, okazał się równie wartościowy, jak reszta członków starej ekipy Vin. Jako Cynooki – Mglisty palący cynę, by wzmocnić zmysły – chłopak mógł z daleka podsłuchiwać rozmowy i zauważać odległe szczegóły.
– Tak czy inaczej, witaj z powrotem – powiedział Elend. – Jak tam wieści z zachodu?
Spook pokręcił głową.
– Nie chciałbym brzmieć jak wujek Zrzęda, ale wieści nie są dobre. Znasz plotki o tym, że w Luthadel znajdują się zapasy atium Ostatniego Imperatora? Wróciły, i to silniejsze.
– Myślałem, że to już mamy z głowy! – odpowiedział Elend.
Breeze i jego ludzie spędzili ostatnie sześć miesięcy, rozpuszczając plotki i manipulując władcami, by przekonać ich, że skoro Elend nie odnalazł atium w Luthadel, to musiało zostać ukryte w innym mieście.
– Chyba nie – odparł Spook. – I... wydaje mi się, że ktoś celowo rozpuszcza te pogłoski. Długo żyłem na ulicach i umiem rozpoznać podsuniętą historyjkę, a ta plotka coś śmierdzi. Ktoś naprawdę chce, żeby watażkowie skupili się na tobie.
Cudownie, pomyślał Elend.
– Nie wiesz może, gdzie jest Breeze?
Spook wzruszył ramionami i jakby przestał zwracać uwagę na Elenda. Obserwował walkę. Młody król znów spojrzał na Vin i Hama.
Jak przewidział Clubs, dwójka zaczęła walczyć na serio. Już nie było nauki ani szybkich, powtarzalnych wymian ciosów. Siłowali się na poważnie, a ich kije wznosiły w powietrze chmury kurzu. Otaczał ich popiół, a kolejni żołnierze zatrzymywali się w krużgankach, by ich obserwować.
Elend się pochylił. W walce dwójki Allomantów było coś dziwnie intensywnego. Vin próbowała zaatakować, Ham jednak zamachnął się w tej samej chwili, jego kij niemal rozmywał się w powietrzu. Kobieta na czas uniosła broń, lecz siła ciosu mężczyzny odepchnęła ją do tyłu. Ramieniem uderzyła o ziemię. Nawet nie jęknęła i jakimś sposobem udało jej się odepchnąć ręką i poderwać na równe nogi. Kołysała się przez chwilę, odzyskując równowagę, i przez cały czas trzymała przed sobą kij.
Cyna z ołowiem, pomyślał Elend. Dzięki niej nawet niezgrabiasz stawał się zręczny. A ktoś, kto zazwyczaj poruszał się z wdziękiem, jak Vin...
Kobieta zmrużyła oczy, z uporem zacisnęła zęby, a na jej twarzy malowało się niezadowolenie. Nie lubiła przegrywać – nawet jeśli jej przeciwnik był od niej znacznie silniejszy.
Elend wyprostował się, chcąc zaproponować koniec ćwiczeń. W tej właśnie chwili Vin rzuciła się do przodu.
Ham uniósł kij i zamachnął się, gdy znalazła się w zasięgu ciosu. Vin uskoczyła w bok, kij minął ją o kilka cali. Wtedy uniosła swoją broń i uderzyła nią w kij Hama, pozbawiając go równowagi. Przykucnęła i rzuciła się do ataku.
Przeciwnik jednak szybko się opanował. Pozwolił, by siła jej uderzenia obróciła go i wykorzystał szybkość tego ruchu, by zadać potężny cios wycelowany w pierś Vin.
Elend krzyknął.
Vin podskoczyła.
Nie miała metalu, od którego mogła się Odepchnąć, ale to nie miało znaczenia. Wyskoczyła na dobre siedem stóp w powietrze, bez trudu przeskakując nad kijem Hama. Zrobiła salto w powietrzu, jedną ręką obracając swoją broń.
Wylądowała na ziemi, jej kij już obracał się nisko, jego koniec podrywał kurz z ziemi. Cios trafił Hama w łydki. Mężczyzna stracił równowagę i z krzykiem upadł na plecy.
Vin znów podskoczyła.
Ham uderzył w ziemię, a Vin wylądowała mu na piersiach. Spokojnie postukała go w czoło końcem swojego kija.
– Wygrałam.
Leżący mężczyzna wyglądał na oszołomionego, kobieta siedziała mu na piersi. Na dziedzińcu powoli opadał kurz i popiół.
– A niech to... – wyszeptał Spook, wypowiadając opinię wszystkich przyglądających się żołnierzy.
W końcu Ham się roześmiał.
– Dobra, pokonałaś mnie. A teraz, mogłabyś być tak miła i przynieść mi coś do picia, kiedy będę próbował przywrócić czucie w nogach?
Vin uśmiechnęła się, zeskoczyła z niego i pospieszyła spełnić jego prośbę. Ham potrząsnął głową i podniósł się. Nie kulał zbyt mocno – pewnie będzie miał sińce, ale nie przeszkadzało mu to. Cyna z ołowiem nie tylko zwiększała siłę, prędkość i poczucie równowagi, ale też wzmacniała ciało. Mężczyzna mógł bez trudu otrząsnąć się po ciosie, który połamałby Elendowi nogi.
Ham dołączył do nich, skinął głową Clubsowi i poklepał Spooka po ramieniu. Później oparł się o balustradę i zaczął masować lewą łydkę, krzywiąc się lekko.
– Przysięgam, Elendzie, czasem walka z tą dziewczyną jest jak pojedynek z podmuchem wiatru. Nigdy nie ma jej tam, gdzie się jej spodziewam.
– Jak ona to zrobiła, Ham? – spytał Elend. – To znaczy ten skok. Wydawał się nieludzki, nawet dla Allomanty.
– Wykorzystała Stal, prawda? – powiedział Spook.
– Wątpię. – Ham pokręcił głową.
– No to jak? – spytał młody król.
– Allomanci czerpią moc ze swoich metali – odparł Ham, z westchnieniem opuszczając nogę. – Niektórzy mogą wycisnąć jej więcej niż inni, ale prawdziwa moc pochodzi z metalu, nie z ich ciała.
Elend się zastanowił.
– I co z tego?
– I dlatego – wyjaśnił Ham – Allomanta nie musi być silny fizycznie, by mieć ogromną moc. Gdyby Vin była Feruchemiczką, sprawa wyglądałaby zupełnie inaczej... Jeśli kiedyś zobaczycie Sazeda, gdy zwiększa swoją siłę, przekonacie się, że rosną mu mięśnie. Ale w Allomancji cała siła pochodzi z metalu. Większość Zbirów, w tym i ja, uważa, że jeśli wzmocnią swoje ciało, zwiększy to ich moc. W końcu muskularny mężczyzna spalający cynę z ołowiem będzie silniejszy od zwykłego mężczyzny z taką samą allomantyczną mocą.
Ham podrapał się po brodzie, spoglądając w stronę korytarza, w którym zniknęła Vin.
– Ale... cóż, zaczynam sądzić, że może też istnieć inny sposób. Vin jest drobniutka i malutka, ale kiedy spala cynę z ołowiem, staje się kilkanaście razy silniejsza od zwykłego wojownika. Mieści całą tę siłę w malutkim ciele i nie musi się przejmować ciężarem potężnych mięśni. Jest jak... owad. O wiele silniejsza, niż wskazywałby jej ciężar i ciało. I dlatego, kiedy skacze, to naprawdę skacze.
– Ale ty i tak jesteś od niej silniejszy – zauważył Spook.
Ham pokiwał głową.
– I mogę to wykorzystać. Zakładając, że uda mi się ją trafić. A ostatnio robi się to coraz trudniejsze.
Vin wróciła, niosąc dzban ze schłodzonym sokiem. Najwyraźniej postanowiła pójść do twierdzy, zamiast przynieść trochę ciepłego piwa, które trzymali pod ręką na dziedzińcu. Podała dzban Hamowi, przyniosła też kubki dla Elenda i Clubsa.
– Hej! – odezwał się Spook, gdy zaczęła nalewać. – A co ze mną?
– Głupio wyglądasz z tą brodą – zauważyła, nie przerywając nalewania.
– I nie dostanę nic do picia?
– Nie.
– Vin, dziwna z ciebie dziewczyna – stwierdził Spook po chwili milczenia.
Vin przewróciła oczami, po czym spojrzała w stronę beczki z wodą w rogu dziedzińca. Jeden z cynowych kubków, które leżały obok, uniósł się w powietrze i przeleciał przez plac. Kobieta wyciągnęła rękę, złapała go i postawiła na balustradzie przed Spookiem.
– Zadowolony?
– Będę, kiedy nalejesz mi coś do picia – odparł.
Clubs chrząknął i pociągnął łyk z kubka. Wyciągnął rękę, zdjął z balustrady dwie monety i schował je.
– Hej, właśnie! – powiedział Spook. – Jesteś mi winien, El. Płać.
Elend opuścił kubek.
– Nie zgodziłem się na zakład.
– Zapłaciłeś wujkowi Nerwowemu. Czemu nie mnie?
Młody król zawahał się, westchnął, wyciągnął dziesięcioskrzyńcową monetę i położył ją obok Spooka. Chłopak uśmiechnął się i zdjął obie płynnym ruchem ulicznego złodziejaszka.
– Dzięki za zwycięstwo, Vin – powiedział i mrugnął do niej.
Kobieta zmarszczyła czoło.
– Postawiłeś przeciwko mnie?
Elend roześmiał się i wychylił przez balustradę, by ją pocałować.
– Nie miałem zamiaru. Clubs mnie zmusił.
Generał prychnął, wychylił resztę soku i wyciągnął w stronę Vin rękę z kubkiem. Kiedy nie zareagowała, odwrócił się do Spooka i spojrzał na niego znacząco. Chłopak w końcu westchnął i podniósł dzban.
Vin nadal patrzyła na Elenda z niezadowoloną miną.
– Na twoim miejscu bym uważał, Elendzie – powiedział ze śmiechem Ham. – Ona umie solidnie przywalić...
Elend pokiwał głową.
– Nie powinienem jej denerwować, kiedy w okolicy jest broń, co?
– Mnie to mówisz? – odparł Ham.
Vin prychnęła i przeszła na drugą stronę, żeby stanąć obok Elenda. Mężczyzna objął ją ramieniem i w tej właśnie chwili zauważył błysk zazdrości w oczach Spooka. Podejrzewał, że chłopak kocha się w Vin, i wcale go to nie dziwiło.
Spook potrząsnął głową.
– Muszę sobie znaleźć kobietę.
– Ta broda ci w tym nie pomoże – zauważyła Vin.
– To jest przebranie – odpowiedział. – El, nie mógłbyś mi nadać jakiegoś tytułu albo czegoś w tym rodzaju?
Król się uśmiechnął.
– Wątpię, żeby to coś dało, Spook.
– Tobie pomogło.
– Nie sądzę – odpowiedział Elend. – Myślę, że Vin pokochała mnie raczej mimo tytułu niż dzięki niemu.
– Ale miałeś inne przed nią – sprzeciwił się Spook. – Szlachetnie urodzone.
– Parę – przyznał Elend.
– Choć Vin ma w zwyczaju wykańczać konkurencję – mruknął Ham.
Elend się roześmiał.
– Wiecie, zrobiła to tylko raz. I myślę, że Shan sobie zasłużyła... w końcu próbowała mnie wtedy zabić. – Popatrzył z miłością na Vin. – Choć muszę przyznać, że Vin źle działa na inne kobiety. W jej obecności wszystkie wydają się takie bezbarwne.
Spook przewrócił oczami.
– Ale ciekawiej jest, kiedy je zabija.
Ham zaśmiał się i pozwolił, by chłopak dolał mu soku.
– Ostatni Imperator jeden wie, co by zrobiła, gdybyś kiedykolwiek próbował ją zostawić, Elendzie.
Vin natychmiast zesztywniała, przyciągając go mocniej. Zbyt wiele razy została opuszczona. Nawet po tym wszystkim, co razem przeżyli, nawet po propozycji małżeństwa, Elend i tak musiał cały czas ją zapewniać, że nigdy jej nie zostawi.
Czas zmienić temat, pomyślał Elend, czując zmianę nastroju rozmowy.
– Cóż – powiedział – ja idę do kuchni coś zjeść. Pójdziesz ze mną, Vin?
Kobieta spojrzała w niebo – pewnie sprawdzała, ile czasu zostało do zmroku. W końcu pokiwała głową.
– Ja też pójdę – wtrącił Spook.
– Ależ nie – sprzeciwił się Clubs, chwytając chłopaka za kark. – Zostaniesz tutaj do chwili, kiedy wyjaśnisz mi ze szczegółami, jak zdobyłeś mundur jednego z moich żołnierzy.
Elend się roześmiał. Mimo nieco przykrego końca rozmowy, czuł się teraz o wiele lepiej. Zawsze go zadziwiało, jak członkowie ekipy Kelsiera śmiali się i żartowali, nawet w najtrudniejszych sytuacjach. Sprawiali, że zapominał o swoich problemach. Może to dziedzictwo Ocalałego. Kelsier najwyraźniej nalegał na śmiech, niezależnie od trudności. Dla niego to był rodzaj buntu.
Ich problemy w ten sposób wcale nie znikały. Wciąż musieli stawić czoło kilkakrotnie większej armii, w mieście, którego nie mieli jak obronić. Jednakże, jeśli ktoś mógł przetrwać taką sytuację, to właśnie ekipa Kelsiera.
***
Później tego wieczoru, po posiłku, na który namówił ją Elend, Vin ruszyła razem z nim do swoich komnat.
Tam siedziała idealna replika wilczarza, którego wcześniej przyniosła. Zwierzę spojrzało na nią i ukłoniło się.
– Witaj z powrotem, panienko – powiedział kandra stłumionym głosem.
Elend zagwizdał z podziwem, a Vin obeszła stwora. Każdy włosek przylegał idealnie do ciała. Gdyby się nie odezwał, nie odróżniłaby go od prawdziwego psa.
– Jak sobie radzisz z mówieniem? – spytał Elend.
– Struny głosowe powstają z ciała, nie z kości, Wasza Wysokość – odparł OreSeur. – Starsi kandra uczą się manipulować swoimi ciałami, nie tylko je odtwarzać. Wciąż muszę zjeść trupa, żeby zapamiętać i oddać jego rysy, ale umiem też improwizować.
Vin skinęła głową.
– Czy to dlatego tworzenie tego ciała zajęło ci dużo więcej czasu niż zwykle?
– Nie, panienko – odpowiedział kandra. – Sierść. Bardzo mi przykro, że cię nie ostrzegłem... dokładne rozmieszczenie futra wymaga wielkiej precyzji i wysiłków.
– Właściwie nawet o tym wspominałeś – powiedziała i machnęła ręką.
– Co sądzisz o swoim nowym ciele, OreSeur? – spytał Elend.
– Szczerze, Wasza Wysokość?
– Oczywiście.
– Jest obraźliwe i poniżające – odpowiedział kandra.
Vin uniosła brew. To bardzo bezpośrednie jak na ciebie, Renoux, pomyślała. Czujesz się dziś nieco wojowniczy?
Spojrzał na nią, a ona spróbowała – bezskutecznie – odczytać wyraz jego psiego pyska.
– Ale – powiedział Elend – i tak będziesz je nosił, prawda?
– Oczywiście, Wasza Wysokość – stwierdził OreSeur. – Prędzej bym umarł, niż złamał Kontrakt.
Elend spojrzał na Vin z taką miną, jakby właśnie coś jej udowodnił.
Każdy może twierdzić, że jest lojalny, pomyślała. Jeśli ktoś ma „Kontrakt”, który gwarantuje jego honor, tym lepiej. To sprawia, że zaskoczenie jest jeszcze bardziej dojmujące, kiedy zwraca się przeciwko tobie.
Elend najwyraźniej na coś czekał. Vin westchnęła.
– OreSeurze, będziemy w najbliższym czasie spędzać razem więcej czasu.
– Jeśli tego sobie życzysz, panienko.
– Nie jestem pewna – odparła. – Ale tak będzie. Jak dobrze poruszasz się w tym ciele?
– Wystarczająco dobrze, panienko.
– Chodź – powiedziała. – Zobaczymy, czy możesz dotrzymać mi kroku.