Читать книгу Studnia Wstąpienia - Brandon Sanderson - Страница 16

Оглавление

Obawiam się jednak, że wszystko, co wiem – moja historia – zostanie zapomniane. Boję się świata, który nadejdzie. I że moje plany się nie powiodą.

Boję się zguby gorszej niż Głębia.

7

Sazed nigdy nie sądził, że będzie miał powód, by polubić klepiska. Okazały się jednak wyjątkowo użyteczne przy nauce pisania. Wypisał kilka słów za pomocą długiego kija, na wzór dla pół tuzina uczniów. Oni zaczęli je przepisywać, każde słowo kilka razy.

Nawet po spędzeniu roku wśród różnych grup wiejskich skaa, Terrisanina wciąż zadziwiało ich ubóstwo. W całej wiosce nie było nawet kawałka kredy, nie wspominając o papierze i atramencie. Połowa dzieciaków biegała nago, a ich jedynym schronieniem były chałupy – długie jednoizbowe budynki z połatanymi dachami. Skaa na szczęście mieli narzędzia rolnicze, ale żadnych łuków czy proc do polowania.

Sazed zaprowadził grupę wieśniaków do opuszczonego dworu, lecz i tam niewiele udało się znaleźć. Zaproponował starszyźnie wioski, by na zimę wszyscy przenieśli się do dworu, ale wątpił, by to zrobili. Wchodzili do niego ze strachem i wielu wolało się nie oddalać od swojego przewodnika. Dwór kojarzył im się z panami, a panowie z bólem.

Jego uczniowie wciąż pisali. Poświęcił sporo czasu, by przekonać starszych, dlaczego pisanie jest ważne. W końcu wybrali mu kilku uczniów – z pewnością częściowo dlatego, by dał im spokój. Kręcił głową, patrząc, jak piszą. W ich nauce nie było pasji. Przyszli, bo im kazano i dlatego, że chciał tego „mistrz Terrisanin”, a nie dlatego, że pragnęli się czegoś nauczyć.

Przed Upadkiem Sazed często wyobrażał sobie, jak będzie wyglądał świat, gdy Ostatni Imperator zostanie obalony. Wyobrażał sobie, jak Opiekunowie wychodzą z ukrycia, przynosząc zapomnianą wiedzę i prawdy podekscytowanym, wdzięcznym ludziom. Wyobrażał sobie, jak wieczorami naucza przy ciepłym palenisku, opowiada historie chętnym słuchaczom. Nigdy nie spodziewał się wioski, pozbawionej dorosłych mężczyzn, której mieszkańcy byli wieczorem zbyt wyczerpani, by zwracać uwagę na opowieści z przeszłości. Nigdy nie wyobrażał sobie ludzi, którzy wydawali się raczej zirytowani jego obecnością niż wdzięczni.

Musisz zachować cierpliwość, powiedział sobie surowo. Jego marzenia wydawały się teraz pychą. Opiekunowie, którzy żyli przed nim, ci, którzy zginęli, zachowując w tajemnicy swoją wiedzę, nie spodziewali się pochwał i wdzięczności. W powadze i ciszy wykonywali swoje wielkie zadanie.

Sazed wstał i obejrzał dzieła uczniów. Stawali się coraz lepsi – rozpoznawali już wszystkie litery. Nie było to wiele, ale przynajmniej robili postępy. Skinął na nich, pozwalając im się rozejść, by pomogli w przygotowywaniu wieczornego posiłku.

Ukłonili się i odeszli. Sazed podążył za nimi i ujrzał ciemniejące niebo – prawdopodobnie zbyt długo zatrzymał tu uczniów. Pokręcił głową, przechodząc między chałupami. Znów nosił szaty lokaja w kolorowe wzory i założył część z kolczyków. Trzymał się starych zwyczajów, ponieważ były znajome, choć jednocześnie były symbolem ucisku. Jak będą się ubierać następne pokolenia Terrisan? Czy styl życia narzucony przez Ostatniego Imperatora stanie się nieodłączną częścią ich kultury?

Zatrzymał się na skraju wioski, patrząc w głąb południowej doliny. Wypełniała ją pociemniała ziemia, czasem porośnięta brązowymi pnączami lub krzewami. Żadnej mgły – ta nadchodziła jedynie nocą. Opowieści musiały być zmyślone. To, co widział, to z pewnością czysty przypadek.

A nawet jeśli nie, jakie to miało znaczenie? Badanie takich spraw nie było jego zadaniem. Teraz, po Upadku, musiał szerzyć wiedzę, nie marnować czas, goniąc głupie plotki. Opiekunowie nie byli już badaczami, lecz nauczycielami. Nosił przy sobie tysiące ksiąg – informacje na temat uprawy roli, dbania o higienę, rządów i medycyny. Musiał przekazać je skaa. Taką decyzję podjął Synod.

A jednak w duchu Sazed nie mógł się z tym zgodzić. To sprawiało, że czuł się winny – wieśniacy potrzebowali jego nauki, a on tak bardzo pragnął im pomóc. Jednak... miał wrażenie, że czegoś brakuje. Ostatni Imperator zginął, mimo to Sazedowi zdawało się, że historia jeszcze się nie skończyła. Czy o czymś zapomniał?

O czymś większym nawet od Ostatniego Imperatora? Czymś tak wielkim, tak potężnym, że praktycznie niewidocznym?

A może po prostu chcę, żeby było coś jeszcze, zastanawiał się. Spędziłem większą część życia, stawiając opór i walcząc, podejmując ryzyko, które inni Opiekunowie uważali za szaleństwo. Nie byłem zadowolony z udawanego podporządkowania – musiałem wziąć udział w rebelii.

Mimo jej sukcesów bracia Sazeda wciąż nie wybaczyli mu jego udziału. Wiedział, że Vin i pozostali uważali go za potulnego, jednak w porównaniu z innymi Opiekunami był szalony. Lekkomyślny, niegodny zaufania głupiec, który przez swój brak cierpliwości zagroził całemu zakonowi. Wierzyli, że ich obowiązkiem było czekanie na dzień, kiedy Ostatni Imperator odejdzie. Feruchemików było zbyt mało, by ryzykować otwarty bunt.

Sazed okazał nieposłuszeństwo. Teraz z trudem przyzwyczajał się do spokojnego życia nauczyciela. Czy podświadomie wyczuwał, że ludzie są wciąż w niebezpieczeństwie, czy też po prostu nie mógł zaakceptować znalezienia się na marginesie?

– Mistrzu Terrisaninie!

Sazed obrócił się na pięcie. Głos był przerażony. Kolejna śmierć we mgle, pomyślał od razu. Zadziwiające, lecz inni skaa zostali w chałupach, nawet słysząc przerażony głos. Uchyliło się kilkoro drzwi, lecz nikt nie wybiegł na zewnątrz w przerażeniu – choćby z ciekawości – gdy wołający zbliżył się do Sazeda. To była jedna z chłopek pracujących w polu, krępa kobieta w średnim wieku. Terrisanin sprawdził swoje rezerwy – miał przy sobie swoją cynoołowiomyśl, dodającą mu sił, oraz żelazny pierścień, zwiększający szybkość. Nagle zaczął żałować, że nie założył innych bransolet.

– Mistrzu Terrisaninie! – zawołała zdyszana kobieta. – On wrócił! Wrócił po nas!

– Kto? – spytał Sazed. – Ten, który zginął w mgłach?

– Nie, mistrzu Terrisaninie. Ostatni Imperator.

***

Sazed wyszedł z wioski. Zaczynało się już robić ciemno i kobieta, która go sprowadziła, przerażona wróciła do swojej chaty. Sazed mógł sobie tylko wyobrazić, jak czują się biedacy – uwięzieni przez nadejście nocy i mgły, a jednocześnie przerażeni niebezpieczeństwem kryjącym się na zewnątrz.

A było to ogromne niebezpieczeństwo. Nieznajomy czekał w milczeniu na ubitej drodze, odziany w czarną szatę, niemal dorównujący Sazedowi wzrostem. Był łysy i nie nosił biżuterii – pomijając oczywiście wielkie żelazne kolce wbite w jego oczy.

Nie Ostatni Imperator. Stalowy Inkwizytor.

Sazed nie rozumiał, jakim sposobem te istoty nadal żyły. Kolce były tak szerokie, że wypełniały cały oczodół. Zniszczyły gałki oczne, a ich końcówki wystawały z tyłu czaszki. Z ran nie płynęła krew, przez co wydawały się jeszcze dziwniejsze.

Całe szczęście, że Sazed znał tego Inkwizytora.

– Marsh – powiedział cicho, a wokół nich pojawiły się mgły.

– Trudno cię wyśledzić, Terrisaninie – powiedział Marsh, a jego głos zaskoczył Sazeda. Zmienił się, stał się bardziej chrapliwy, szorstki. Wydawał się teraz zgrzytliwy, jak u kogoś cierpiącego na ciągły kaszel. Zupełnie jak u innych Inkwizytorów, których Sazed słyszał.

– Wyśledzić? – powtórzył Sazed. – Nie spodziewałem się, że inni będą chcieli mnie odnaleźć.

– A jednak – stwierdził Marsh, kierując się na południe. – Udało mi się. Musisz iść ze mną.

Sazed zmarszczył czoło.

– Co? Marsh, mam tu swoje zadania.

– Nieważne – odpowiedział tamten i znów się odwrócił, skupiając bezokie spojrzenie na Sazedzie.

Czy tylko mi się wydaje, czy od ostatniego naszego spotkania stał się dziwniejszy? Sazed zadrżał.

– O co chodzi, Marsh?

– Dom Modlitwy Seran jest pusty.

Sazed się zawahał. Dom Modlitwy był twierdzą Zakonu na południu – miejscem, gdzie Inkwizytorzy i wysocy obligatorzy wycofali się po Upadku.

– Pusty? – spytał. – Mało prawdopodobne.

– A jednak tak jest – odparł Inkwizytor. Mówiąc, nie używał mowy ciała. Żadnych gestów, żadnej mimiki.

– Ja... – Sazed nie dokończył. Jakie informacje, jakie cuda, tajemnice muszą się znajdować w bibliotekach Domu Modlitwy.

– Musisz iść ze mną – powtórzył Marsh. – Mogę potrzebować pomocy, jeśli odkryją mnie moi bracia.

Moi bracia. Od kiedy Inkwizytorzy są „braćmi” Marsha? W ramach planu Kelsiera Marsh wkradł się w ich szeregi. Był pomiędzy nimi zdrajcą, nie ich bratem.

Sazed się zawahał. Profil Inkwizytora wyglądał nienaturalnie, nawet niepokojąco w słabym świetle. Niebezpiecznie.

Nie bądź głupi, złajał się w duchu Sazed. Marsh był bratem Kelsiera – jedynym pozostałym przy życiu krewnym Ocalałego. Jako Inkwizytor, miał pewną władzę nad Stalowym Zakonem i wielu obligatorów słuchało go mimo jego roli w rebelii. Dla rządów Elenda Venture był bezcennym skarbem.

– Idź po swoje rzeczy – powiedział Marsh.

Moje miejsce jest tutaj, pomyślał Sazed. Powinienem uczyć ludzi, a nie włóczyć się po kraju w pogoni za własnym ego.

A jednak...

– Mgły przychodzą w ciągu dnia – stwierdził cicho Inkwizytor.

Sazed uniósł wzrok. Marsh wpatrywał się w niego, w ostatnich promieniach słońca końce kolców błyszczały niczym dyski. Przesądni skaa sądzili, że Inkwizytorzy umieją czytać w myślach, choć Sazed wiedział, że to bzdura. Inkwizytorzy posiadali moce Zrodzonych z Mgły, mogli więc wpływać na uczucia innych, ale nie potrafili czytać w myślach.

– Dlaczego to powiedziałeś? – spytał.

– Bo to prawda – odparł Marsh. – Nic się jeszcze nie skończyło, Sazedzie. Nawet się nie zaczęło. Ostatni Imperator... był tylko opóźnieniem. Trybikiem. Teraz, gdy zginął, pozostało nam mało czasu. Pójdź ze mną do Domu Modlitwy... musimy go przeszukać, skoro mamy taką możliwość.

Sazed zawahał się, po czym pokiwał głową.

– Pozwól, że wyjaśnię to wieśniakom. Myślę, że możemy wyruszyć jeszcze dziś wieczorem.

Marsh skinął głową, ale pozostał bez ruchu, gdy Sazed powrócił do wioski. Po prostu stał w ciemnościach, pozwalając, by otoczyły go mgły.

Studnia Wstąpienia

Подняться наверх