Читать книгу Studnia Wstąpienia - Brandon Sanderson - Страница 6

Оглавление

Zapisuję te słowa w stali, gdyż nie można ufać temu, co nie zostało wykute w metalu.

1

Armia była niczym ciemna plama na horyzoncie.

Król Elend Venture stał nieruchomo na murach Luthadel, spoglądając na wrogie wojska. Wokół niego na ziemię opadały wielkie płaty popiołu. Nie wypalony, biały popiół, jak w palenisku, lecz czarny i żrący. Popielne Góry były ostatnio wyjątkowo aktywne.

Czuł, jak sadza opada na jego twarz i ubranie, ale ignorował to. Krwawe słońce niemal zachodziło na horyzoncie. Jego promienie padały na armię, która przyszła odebrać Elendowi królestwo.

– Jak wielu? – spytał cicho.

– Jakieś pięćdziesiąt tysięcy – odparł Ham, opierając się o przedpiersie. Masywne ręce wsparł na kamieniu. Jak wszystko w mieście, tak i mur znaczyły ślady niezliczonych opadów popiołu.

– Pięćdziesiąt tysięcy żołnierzy... – powtórzył Elend.

Mimo licznych zaciągów, miał pod swoim dowództwem zaledwie dwadzieścia tysięcy ludzi – i byli to chłopi po rocznym przeszkoleniu. Utrzymanie nawet tak małej armii dużo go kosztowało. Gdyby udało im się odnaleźć atium Ostatniego Imperatora, sprawy miałyby się zupełnie inaczej. Na razie Elendowi groziła katastrofa gospodarcza.

– Co o tym myślisz? – spytał Elend.

– Nie wiem, El – odpowiedział cicho Ham. – To Kelsier miał wizję.

– Ale ty pomagałeś mu w planowaniu. Ty i pozostali, byliście jego ekipą. To wy wymyśliliście strategię doprowadzenia do upadku imperium, a później wcieliliście ją w życie.

Ham umilkł, a młody król miał wrażenie, że słyszy jego myśli. To Kelsier był najważniejszy. To on to zorganizował, to on zebrał nasze szalone pomysły i stworzył z nich realny plan. On był przywódcą. Geniuszem.

I zginął przed rokiem, dokładnie w dniu, w którym lud – zgodnie z jego tajemnym planem – powstał, by obalić boskiego władcę. W chaosie, który później nastąpił, Elend przejął władzę. Teraz wydawało się, że straci wszystko, o co walczył Kelsier i jego ludzie. Podda się tyranowi, który może się okazać gorszy od Ostatniego Imperatora. Małostkowemu, przebiegłemu łotrowi w masce „arystokraty”. Człowiekowi, który właśnie prowadził swoją armię na Luthadel.

Własnemu ojcu, Straffowi Venture.

– Może udałoby ci się... nakłonić go do zmiany zdania? – spytał Ham.

– Może – odparł z wahaniem Elend. – Zakładając, że Zgromadzenie nie podda miasta.

– A mają zamiar?

– Szczerze mówiąc, nie wiem. Martwię się, że tak. Armia ich przeraziła, Ham. Tak czy inaczej, mam propozycję spotkania za dwa dni. Spróbuję ich przekonać, żeby nie robili niczego pochopnie. Dockson dziś wrócił, prawda?

Ham pokiwał głową.

– Tuż przed dotarciem armii.

– Chyba powinniśmy zwołać spotkanie ekipy – stwierdził Elend. – Może ktoś wpadnie na jakiś pomysł.

– I tak nie będzie wszystkich – zauważył Ham, drapiąc się po brodzie. – Spook ma wrócić dopiero za tydzień, a Ostatni Imperator jeden wie, gdzie się podziewa Breeze. Od miesięcy nie mieliśmy od niego wiadomości.

Elend westchnął i potrząsnął głową.

– Nie mam innych pomysłów, Ham. – Odwrócił się i znów spojrzał na spopielałą ziemię. Po zachodzie słońca armia zaczęła rozpalać ogniska. Wkrótce pojawią się mgły.

Muszę wrócić do pałacu i zastanowić się nad tą propozycją, pomyślał Elend.

– Gdzie się podziała Vin? – spytał Ham.

Król się zastanowił.

– A wiesz, że nie mam pojęcia?

***

Vin wylądowała miękko na bruku i patrzyła, jak zaczynają ją otaczać mgły. Pojawiały się wraz z zapadnięciem ciemności, wzrastały niczym przezroczyste pnącza, oplatając się i zwijając.

W wielkim mieście Luthadel panowała cisza. Nawet teraz, rok po śmierci Ostatniego Imperatora i przejęciu władzy przez Elenda, większość ludzi w nocy pozostawała w domach. Bali się mgieł, a wiara ta sięgała głębiej niż rozkazy Ostatniego Imperatora.

Skradała się cicho. Wewnątrz jak zwykle spalała cynę i cynę z ołowiem. Cyna wyostrzała zmysły, pozwalając jej widzieć w ciemnościach. Cyna z ołowiem dodawała sił i wydłużała krok. Tych dwóch metali, wraz z miedzią, która ukrywała ją przed Allomancją spalających brąz, używała niemal przez cały czas.

Niektórzy twierdzili, że jest paranoiczką. Ona uważała się za przygotowaną. Tak czy inaczej, ten nawyk wielokrotnie uratował jej życie.

Zbliżyła się do rogu ulicy i wyjrzała. Nigdy tak naprawdę nie rozumiała, jak spala metale – robiła to przez całe życie, instynktownie wykorzystując Allomancję, nawet zanim Kelsier ją wyszkolił. Nie miało to dla niej większego znaczenia. Nie była jak Elend – nie potrzebowała logicznych wyjaśnień dla wszystkiego. Vin wystarczało, że, połykając kawałki metalu, mogła korzystać z ich mocy.

Moc doceniała, gdyż dobrze wiedziała, jak wyglądało życie bez niej. Nawet teraz nikt nie uznałby jej za wojowniczkę. Wiedziała, że ze swoimi pięcioma stopami wzrostu, szczupłą sylwetką, ciemnymi włosami i bladą skórą robiła wrażenie delikatnej. Co prawda nie była już niedożywiona, jak w dzieciństwie na ulicach, ale z pewnością nie robiła wrażenia groźnej.

I wcale jej to nie przeszkadzało. Dawało to jej przewagę – a tego potrzebowała.

Lubiła także noc. W ciągu dnia Luthadel było zatłoczone i ograniczające, nawet przy swoich rozmiarach. W nocy jednak mgły opadały niczym gęsta chmura. Tłumiły, łagodziły, zasłaniały. Potężne fortece stawały się zacienionymi górami, a zatłoczone domy stapiały się razem niczym wypalone świece.

Vin skuliła się przy budynku, nadal wpatrując się w skrzyżowanie. Ostrożnie sięgnęła w głąb siebie i rozpaliła stal – jeden z metali, który połknęła wcześniej. Natychmiast pojawiły się wokół niej przezroczyste niebieskie linie. Widoczne tylko dla niej, wskazywały na pobliskie źródła metalu – każdego metalu. Grubość linii zależała od wielkości kawałka metalu, z którym się łączyła. Niektóre wskazywały na brązowe zawiasy drzwi, inne na żelazne gwoździe w ścianach.

Czekała w ciszy. Żadna z linii się nie poruszała. Palenie stali było łatwym sposobem, by się zorientować, czy w okolicy ktoś się porusza. Jeśli miał na sobie choć trochę metalu, ciągnęły się za nim błękitne linie. Oczywiście, to nie było główne zastosowanie stali. Vin ostrożnie sięgnęła do sakiewki i spomiędzy tkaniny wyjęła jedną z wielu monet. Również od niej do piersi kobiety prowadziła błękitna linia.

Podrzuciła monetę, po czym chwyciła jej linię i spalając stal, Pchnęła monetę. Kawałek metalu uniósł się w powietrze i zatoczył łuk pośród mgieł. Upadł z brzękiem na środku ulicy.

Mgły wciąż się kłębiły. Były gęste i tajemnicze, nawet dla Vin. Bardziej gęste niż zwykłe opary i bardziej stałe niż normalne zjawisko atmosferyczne, burzyły się i wirowały, opływając ją strumieniami. Jej spojrzenie mogło je przebić – cyna wyostrzała wzrok. Dzięki niej noc wydawała się jaśniejsza, mgły nieco mniej gęste. Ale wciąż tam były.

Na placu poruszył się cień, w reakcji na monetę, którą Odepchnęła jako sygnał. Vin przekradła się bliżej i rozpoznała kandrę OreSeura. Nosił inne ciało niż rok wcześniej, kiedy odgrywał rolę lorda Renoux. Jednak ta łysiejąca, niczym się niewyróżniająca postać była teraz dla Vin równie znajoma.

OreSeur podszedł do niej.

– Czy znalazłaś to, czego szukałaś, panienko? – zapytał głosem pełnym szacunku, a jednocześnie jakby trochę wrogim. Jak zawsze.

Vin potrząsnęła głową, spoglądając w mrok.

– Może się myliłam? – odpowiedziała. – Może nikt mnie nie śledzi.

Te słowa sprawiły, że posmutniała. Miała ochotę na kolejne spotkanie z Obserwatorem. Wciąż nie wiedziała, kim jest. Za pierwszym razem uznała go za skrytobójcę. I może tak rzeczywiście było. Jednak on w ogóle nie wydawał się zainteresowany Elendem – za to bardzo Vin.

– Powinniśmy wrócić na mur – stwierdziła, podnosząc się. – Elend będzie się zastanawiał, gdzie się podziałam.

OreSeur pokiwał głową. W tej właśnie chwili deszcz monet przebił mgły, kierując się w stronę dziewczyny.

Studnia Wstąpienia

Подняться наверх