Читать книгу Studnia Wstąpienia - Brandon Sanderson - Страница 18

8

Оглавление

Vin rzuciła się w mgłę. Szybowała w nocnym powietrzu, przelatując nad spowitymi w ciemność domami i ulicami. Czasami widziała gdzieś niewielką kulę światła – patrol straży, a może jakiś pechowy nocny wędrowiec.

Zaczęła opadać i natychmiast rzuciła przed siebie monetę. Odepchnęła ją, a jej ciężar popchnął kawałek metalu w dół. Gdy metal uderzył w bruk, jej Pchnięcie poderwało ją do góry i uniosło w powietrze. Łagodne Odepchnięcia były bardzo trudne – każda moneta, od której się Odpychała, każdy skok, który wykonywała, wyrzucały ją w powietrze z ogromną prędkością. Skoki Zrodzonego z Mgły nie przypominały lotu ptaka, bardziej drogę rykoszetującej strzały.

A jednak był w nich wdzięk. Vin odetchnęła głęboko, wznosząc się nad miastem, smakując chłodne wilgotne powietrze. Za dnia Luthadel pachniało paleniskami, rozgrzanymi odpadkami i popiołem. W nocy mgły nadawały mu cudowną chłodną rześkość, niemal czystość.

Vin dotarła na szczyt i przez chwilę tak wisiała, gdy jej pęd zaczął się zmieniać, po czym znów zaczęła opadać ku miastu. Pasma płaszcza unosiły się wokół niej, plącząc się z włosami. Spadała z zamkniętymi oczami, pamiętając pierwsze kilka tygodni szkolenia pod spokojnym – choć uważnym – spojrzeniem Kelsiera. On jej to dał. Wolność. Mimo dwóch lat bycia Zrodzoną z Mgły nigdy nie przestawała czuć się cudownie i upajająco, kiedy szybowała wśród mgieł.

Spalała stal z zamkniętym oczami – linie i tak się pojawiały, widoczne niczym plątanina niebieskich nici na tle czerni powiek. Wybrała dwie, kierujące się w dół za jej plecami, i Odepchnęła, znów wznosząc się łukiem.

Jak ja sobie bez tego radziłam? – pomyślała Vin, otwierając oczy i owijając się płaszczem.

W końcu zaczęła znów spadać i tym razem nie rzuciła monety. Spaliła cynę z ołowiem, by wzmocnić kończyny, i wylądowała z hukiem na murze otaczającym Twierdzę Venture. Brąz nie wskazywał na aktywność allomantyczną w pobliżu, a stal nie ukazała żadnych nietypowych wzorów metalu zbliżających się do twierdzy.

Przykucnęła na chwilę na ciemnym murze, na samej jego krawędzi, obejmując ją palcami stóp. Kamień był chłodny, a cyna sprawiała, że skóra Vin była bardziej wrażliwa niż normalnie. Wyczuwała, że mur powinien zostać oczyszczony – zaczynały go pokrywać porosty, zachęcane przez nocną wilgoć i chronione przed słońcem przez pobliską wieżę.

Vin przyglądała się, jak delikatny wietrzyk porusza mgły. Nim jeszcze zobaczyła ruch na ulicy poniżej, usłyszała go. Napięła się, sprawdzając swoje rezerwy, lecz wtedy ujrzała sylwetkę wilczarza.

Rzuciła w dół monetę i zeskoczyła. OreSeur zaczekał, aż wyląduje obok niego. Vin wykorzystała Odpychanie monety, by spowolnić upadek.

– Szybko się poruszasz – zauważyła z zadowoleniem.

– Musiałem tylko okrążyć pałac, panienko.

– Ale i tak trzymasz się bliżej mnie niż kiedykolwiek wcześniej. To ciało wilczarza jest szybsze niż ludzkie.

OreSeur się zastanowił.

– Prawdopodobnie – przyznał po chwili.

– Możesz podążać za mną przez miasto?

– Pewnie tak – odparł kandra. – Jeśli się zgubimy, wrócę do tego miejsca.

Vin odwróciła się i pobiegła boczną uliczką. OreSeur cicho ruszył za nią.

Zobaczmy, jak poradzi sobie z bardziej wymagającą pogonią, pomyślała, spalając cynę z ołowiem i zwiększając prędkość. Biegła po chłodnym bruku, jak zawsze na bosaka. Zwykły człowiek by jej nie dogonił. Nawet wyszkolony biegacz nie dotrzymałby jej kroku.

Z pomocą cyny z ołowiem Vin mogła biec godzinami z szaleńczą prędkością. Metal dawał jej siłę i nieprawdopodobne wyczucie równowagi, gdy pędziła przez mgłę ciemną ulicą, a za nią powiewał płaszcz.

OreSeur dotrzymywał jej kroku. Biegł obok niej, dysząc ciężko.

To robi wrażenie, pomyślała Vin, po czym skręciła w boczną uliczkę. Bez trudu przeskoczyła przez sześciostopowy płot na jej końcu i znalazła się w ogrodzie jakiegoś arystokraty. Obróciła się na pięcie, ślizgając się na mokrej trawie, i zaczekała.

Kandra przeskoczył przez płot, jego psia postać wyłoniła się z mgły i wylądowała na glinie u stóp Vin. Zatrzymał się, usiadł na tylnych łapach i dyszał. Jego spojrzenie wydało się jej wyzywające.

Dobra, pomyślała Vin, wyciągając garść monet. Dogoń mnie teraz.

Upuściła monetę i znów wzniosła się w powietrze. Obróciła się we mgle i Odepchnęła w bok od kranu przy studni. Wylądowała na dachu i zeskoczyła, wykorzystując kolejną monetę do Odepchnięcia się nad ulicą.

Nie zatrzymywała się, skacząc z dachu na dach, w razie konieczności wykorzystując monety. Od czasu do czasu spoglądała za siebie i widziała ciemną postać, która próbowała ją gonić. Rzadko podążał za nią w ludzkiej postaci – przeważnie spotykała się z nim w określonych punktach. Nocne wędrówki, skoki wśród mgły – to była prawdziwa domena Zrodzonych z Mgły. Czy Elend rozumiał, o co ją prosi, kiedy powiedział jej, żeby zabrała ze sobą OreSeura? Gdyby pozostawała na dole, na ulicach, byłaby odsłonięta.

Wylądowała na dachu i zatrzymała się gwałtownie, łapiąc za krawędź. Wychyliła się na zewnątrz i przyjrzała ulicy, trzy kondygnacje niżej. Wszędzie panowała cisza.

Długo to nie trwało, pomyślała. Będę musiała tylko wyjaśnić Elendowi, że...

OreSeur w psiej postaci wskoczył na dach. Podszedł do niej i usiadł na tylnych łapach, spoglądając na nią wyczekująco.

Vin zmarszczyła czoło. Przecież przez dobre dziesięć minut biegła po dachach z prędkością Zrodzonego z Mgły...

– Jak... jak się tu dostałeś? – spytała.

– Wskoczyłem na niższy budynek, a z niego dostałem się na te czynszówki, panienko – odparł OreSeur. – Później podążałem za tobą po dachach. Są tak blisko siebie, że przeskakiwanie z jednego na drugi wcale nie było trudne.

Vin musiała wyglądać na zdezorientowaną, gdyż kandra mówił dalej:

– Być może zbyt... pochopnie oceniłem te kości, panienko. Z pewnością mają doskonały zmysł węchu... właściwie wszystkie zmysły są wyczulone. Zadziwiająco łatwo mogłem cię wyśledzić, nawet w ciemnościach.

– Rozumiem – odpowiedziała. – To dobrze.

– Mogę zapytać, panienko, o cel tej pogoni?

Wzruszyła ramionami.

– Coś takiego robię każdej nocy.

– Wydawało mi się, że wyjątkowo chcesz mnie zgubić. Będzie trudno mi cię chronić, jeśli nie pozwolisz mi się trzymać blisko.

– Chronić mnie? – spytała Vin. – Nawet nie możesz walczyć.

– Kontrakt nie pozwala mi na zabicie człowieka – stwierdził OreSeur. – Mogę jednak ruszyć po pomoc, jeśli będziesz jej potrzebować.

Albo rzucić mi kawałek atium w chwili niebezpieczeństwa, przyznała w myślach Vin. Ma rację, może być użyteczny. Dlaczego tak bardzo chcę go zgubić?

Spojrzała na OreSeura, który siedział cierpliwie, dysząc z wysiłku. Nawet sobie nie uświadamiała, że kandra muszą oddychać.

Zjadł Kelsiera.

– Chodź – powiedziała.

Zeskoczyła z budynku, Odpychając się od monety. Nie zatrzymała się, by sprawdzić, czy OreSeur idzie za nią.

Spadając, sięgnęła po kolejną monetę, ale postanowiła jej nie używać. Odepchnęła się od zawiasu mijanego okna. Jak większość Zrodzonych z Mgły, często korzystała ze spinek – monet o najmniejszej wartości – by skakać. Gospodarka dostarczała im bardzo wygodnego kawałka metalu o idealnym rozmiarze i ciężarze do skakania i strzelania. Dla większości Zrodzonych z Mgły wartość wyrzuconej spinki, a nawet całej sakiewki, nie miała znaczenia.

Vin jednak nie była taka jak większość Zrodzonych z Mgły. W dzieciństwie garść spinek wydawała jej się wielkim majątkiem. Tyle pieniędzy oznaczało jedzenie na wiele tygodni, jeśli zaciskała pasa. Mogło również oznaczać ból – a nawet śmierć – gdyby inni złodzieje dowiedzieli się, że zdobyła taką fortunę.

Od dawna nie chodziła już głodna. Choć miała w swoich komnatach zapas suchych racji, trzymała go raczej z przyzwyczajenia niż z konieczności. Nie była pewna, co myśleć o zmianach, jakie w niej zaszły. Cieszyło ją, że nie musi się martwić o rzeczy pierwszej potrzeby, lecz te zmartwienia zastąpiło coś o wiele poważniejszego – zmartwienia związane z przyszłością całego kraju.

Przyszłością... ludzi. Wylądowała na miejskim murze – o wiele wyższym i mocniejszym niż mur otaczający Twierdzę Venture. Wskoczyła na przedpiersie i objęła ręką blankę, spoglądając na zewnątrz, w stronę ognisk armii.

Nigdy nie poznała Straffa Venture, ale od Elenda usłyszała wystarczająco wiele na jego temat, by się martwić.

Westchnęła i zeskoczyła na szczyt muru. Później oparła się o blanki. W tym czasie OreSeur wbiegł po schodach na mur i zbliżył się do niej. Znów usiadł na tylnych łapach i czekał cierpliwie.

Na lepsze czy gorsze, proste życie Vin, pełne głodu i bicia, się zmieniło. Rodzące się królestwo Elenda znajdowało się w poważnym niebezpieczeństwie, a ona spaliła ostatnie atium, by uratować życie. Przez to wystawiła go na cios – nie tylko armii, ale też każdego Zrodzonego z Mgły skrytobójcy, który spróbowałby go zabić.

Skrytobójcy takiego jak Obserwator? Tajemnicza postać wtrąciła się do jej walki ze Zrodzonym z Mgły wynajętym przez Cetta. Czego chciał? Dlaczego obserwował ją, a nie Elenda?

Vin westchnęła, sięgnęła do sakiewki i wyciągnęła sztabkę duraluminium. Wciąż dysponowała rezerwą tego, co połknęła wcześniej.

Przez stulecia zakładano, że istnieje tylko dziesięć metali allomantycznych – cztery metale podstawowe i ich stopy, do tego atium i złoto. Jednakże metale allomantyczne zawsze występowały w parach – metal podstawowy i jego stop. Vin zawsze dziwiło, że atium i złoto uważano za parę, choć żadne nie było stopem drugiego. W końcu okazało się, że wcale nie były parą – nawet miały swoje stopy. Jeden z nich – malatium, zwane Jedenastym Metalem – dostarczył Vin wskazówki niezbędnej do pokonania Ostatniego Imperatora.

Jakimś sposobem Kelsier dowiedział się o malatium. Sazed wciąż nie znalazł źródła „legend”, na które natrafił Kelsier i które mówiły o Jedenastym Metalu i jego zdolności do pokonania Ostatniego Imperatora.

Vin potarła palcem śliską powierzchnię duraluminium. Kiedy ostatnio widziała Sazeda, wydawał się sfrustrowany – a w każdym razie tak sfrustrowany, jak tylko mógł być – że nie znalazł nawet wzmianki o legendach Kelsiera. Choć Terrisanin twierdził, że opuszcza Luthadel, by nauczać mieszkańców Ostatniego Imperium – co było jego obowiązkiem jako Opiekuna – uwagi Vin nie umknął fakt, że ruszył na południe. Tam, gdzie Kelsier podobno odkrył Jedenasty Metal.

Czy istnieją też jakieś plotki na temat tego metalu? – zastanawiała się Vin, pocierając duraluminium. Plotki, które mogłyby mi powiedzieć, co on robi?

Każdy z pozostałych metali dawał natychmiastowy, widoczny efekt – jedynie miedź, tworząca chmurę, która ukrywała przed innymi moce Allomanty, nie dawała oczywistych i postrzegalnych zmysłowo efektów. Być może duraluminium było podobne. Czy jego efekt może spostrzec jedynie inny Allomanta, próbujący wykorzystać swoje moce na Vin? Było przeciwieństwem aluminium, które sprawiało, że metale znikały. Czy to oznaczało, że duraluminium zadziała w taki sposób, że jej metale będą służyły jej dłużej?

Poruszenie.

Vin ledwie zauważyła sugestię ruchu. Z początku poczuła pierwotną grozę – czy to była widmowa postać, duch w mroku, którego widziała poprzedniej nocy?

Coś ci się przywidziało, powiedziała sobie z naciskiem. Byłaś zbyt zmęczona. I rzeczywiście, ślad ruchu był zbyt ciemny – zbyt prawdziwy – by mógł należeć do widma.

To był on.

Stał na szczycie jednej z baszt – nie kulił się, nawet nie próbował się ukryć. Był głupi, czy arogancki, ten nieznany Zrodzony z Mgły? Vin uśmiechnęła się, jej niepokój zmienił się w ekscytację. Przygotowała metale, sprawdziła rezerwy. Wszystko było gotowe.

Dziś cię złapię, przyjacielu.

Vin obróciła się na pięcie, wyrzucając chmurę monet. Zrodzony z Mgły albo wiedział, że został zauważony, albo był gotowy na atak, gdyż uchylił się bez trudu. OreSeur poderwał się gwałtownie, a Vin zerwała pasek, odrzucając swoje metale.

– Idź za mną, jeżeli będziesz mógł – szepnęła do kandry, po czym skoczyła w ciemność za swoim celem.

Obserwator rzucił się w mrok. Vin nie miała okazji poćwiczyć pościgu za Zrodzonymi z Mgły – jedyną okazję miała podczas sesji szkoleniowych Kelsiera. Z trudem dotrzymywała kroku Obserwatorowi i poczuła ukłucie winy na myśl o tym, co wcześniej zrobiła OreSeurowi. Na własnej skórze doświadczała tego, jak trudno jest podążać za zdeterminowanym Zrodzonym z Mgły przez opary. I do tego nie miała przewagi w postaci psiego zmysłu węchu.

Ale miała cynę. Metal sprawił, że noc stała się jaśniejsza, i wzmocnił słuch Vin. Dzięki niej udało jej się podążać za Obserwatorem w stronę centrum miasta. W końcu opadł na jednym z centralnych placów z fontannami. Vin również opadła, uderzając w śliskie kamienie z rozbłyskiem cyny z ołowiem, po czym uskoczyła w bok, gdy rzucił w jej stronę garść monet.

Metal z brzękiem uderzył o rzeźby i kamienie. Vin uśmiechnęła się, lądując na czworakach. Rzuciła się do przodu, wykorzystując mięśnie wzmocnione cyną z ołowiem, i Przyciągnęła jedną z monet do ręki.

Jej przeciwnik odskoczył do tyłu, lądując na krawędzi fontanny. Vin dotknęła ziemi i opuściła monetę, wykorzystując ją, by rzucić się do góry i przeskoczyć nad głową Obserwatora. Mężczyzna pochylił się i obserwował ją ostrożnie.

Vin chwyciła jedną z brązowych rzeźb na środku fontanny i zatrzymała się na jej szczycie. Skuliła się na nierównym podłożu, spoglądając z góry na przeciwnika. Stał oparty na jednej nodze na obmurowaniu fontanny, cichy i ciemny pośród mgieł. W jego postawie kryło się wyzwanie.

Jakby pytał: „Czy uda ci się mnie złapać?”.

Vin wyciągnęła sztylety i zeskoczyła z rzeźby. Odepchnęła się w stronę Obserwatora, wykorzystując brąz jako kotwicę.

Obserwator też wykorzystał rzeźbę, Przyciągając się do przodu. Przeleciał tuż pod Vin, podnosząc falę, jego nieprawdopodobna prędkość pozwoliła mu odbić się, ślizgać się po nieruchomej powierzchni. Gdy wyskoczył z wody, Odepchnął się i przeleciał nad placem.

Vin wylądowała na obmurowaniu fontanny, oblała ją zimna woda. Warknęła i skoczyła za Obserwatorem.

Mężczyzna dotknął ziemi i również wyciągnął sztylety. Przetoczyła się i uniosła obie klingi w podwójnym pchnięciu. Obserwator szybko uskoczył, jego ostrza błyszczały i ociekały wodą. Gdy przykucnął, wydawał się gibki i pełen siły. Jego ciało było napięte, pewne. Sprawne.

Vin znów się uśmiechnęła, oddychając szybko. Nie czuła się tak od... od tych nocy, gdy ćwiczyła z Kelsierem. Pozostała przykucnięta, czekając, patrząc, jak mgła kłębi się między nią a przeciwnikiem. Był średniego wzrostu, żylasty i nie nosił mgielnego płaszcza.

Czemu nie ma płaszcza? Mgielne płaszcze były doskonale znanym symbolem jej rodzaju, oznaką dumy i bezpieczeństwa.

Znajdowała się zbyt daleko, by przyjrzeć się jego twarzy. Sądziła jednak, że widzi sugestię uśmiechu, gdy odskoczył do tyłu i Odepchnął się od kolejnej rzeźby. Znów zaczął się pościg.

Vin podążała za nim przez miasto, rozjarzając stal, lądując na dachach i ulicach, Odpychając się wielkimi łukami. Skakali przez Luthadel niczym dzieci na placu zabaw – Vin próbowała odciąć drogę przeciwnikowi, ten zaś zawsze znajdował się trochę przed nią.

Był dobry. O wiele lepszy od wszystkich Zrodzonych z Mgły, jakich napotkała na swojej drodze, być może za wyjątkiem Kelsiera. Jednak od czasu ćwiczeń z Ocalałym zdecydowanie rozwinęła swoje umiejętności. Czy ten przybysz był jeszcze lepszy? Ta myśl przeszyła ją dreszczem. Zawsze uważała Kelsiera za wzorzec allomantycznych umiejętności i łatwo było zapomnieć, że posiadł swoje moce zaledwie parę lat przed Upadkiem.

Ja również szkoliłam się tyle czasu, uświadomiła sobie Vin, lądując w wąskiej uliczce. Zmarszczyła czoło i przykucnęła. Widziała, jak Obserwator spada ku tej ulicy.

Wąska i źle utrzymana ulica była właściwie przejściem między dwu- i trzypiętrowymi budynkami. Nic się nie poruszało – albo jej przeciwnik zdołał uciec, albo ukrywał się w pobliżu. Spaliła żelazo, lecz jego linie nie pokazywały żadnego ruchu.

Miała jednak inną możliwość...

Vin udała, że nadal się rozgląda, lecz jednocześnie rozjarzyła brąz, próbując przebić chmurę miedzi, która powinna znajdować się w pobliżu.

Był tam. Ukrywał się w pomieszczeniu za zamkniętymi okiennicami w zrujnowanym budynku. Teraz, kiedy wiedziała, gdzie szukać, zobaczyła kawałek metalu, który wykorzystał, żeby wskoczyć na piętro, haczyk, który musiał Przyciągnąć, żeby szybko zamknąć za sobą okiennice. Pewnie wcześniej odwiedził tę uliczkę, by móc ją tu zgubić.

Sprytne, pomyślała Vin.

Nie mógł przewidzieć jej umiejętności przebijania chmury miedzi. Ale gdyby go teraz zaatakowała, zdradziłaby się. Vin wstała cicho, myśląc o tym, jak się tam kuli i z napięciem czeka, aż odejdzie.

Uśmiechnęła się. Sięgając w głąb siebie, zbadała zapas duraluminium. Mogła odkryć, czy jego spalenie prowadziło do zmian w sposobie, w jaki wyglądała dla innego Zrodzonego z Mgły. Obserwator z pewnością spalał swoje metale, próbując ocenić, jaki będzie jej kolejny ruch.

Dlatego, uważając się za nieprawdopodobnie sprytną, Vin spaliła czternasty metal.

W jej uszach rozległ się potężny wybuch. Vin sapnęła i opadła na kolana. Wszystko wokół niej stało się jasne, jakby jakieś wyładowanie rozjarzyło całą ulicę. I było jej zimno – oszałamiająco, morderczo zimno.

Jęknęła, próbując zrozumieć dźwięk. To... to nie był wybuch, lecz wiele wybuchów. Rytmiczne uderzenia, jak bęben bijący tuż obok niej. Bicie jej serca. I wietrzyk, głośny niczym wichura. Drapanie psa szukającego pożywienia. Ktoś chrapiący przez sen. Zupełnie jakby jej słuch stał się sto razy czulszy.

A później... nic. Vin upadła na kamienie, nagły przypływ światła, zimna i dźwięku zniknął. W cieniach poruszała się jakaś postać, ale nie rozpoznawała jej – już nie widziała w ciemności. Jej cyna...

Zniknęła, uświadomiła sobie. Mój cały zapas cyny się spalił. Spalałam ją, kiedy sięgnęłam po duraluminium.

Spaliłam je jednocześnie. To cała tajemnica. Duraluminium wypaliło całą jej cynę w nagłym wybuchu. Przez krótki czas ogromnie wyczuliło to jej zmysły, lecz jednocześnie pozbawiło ją rezerw. Odkryła również, że brąz i cyna z ołowiem – pozostałe metale, które spalała w tym samym czasie – także zniknęły. Nagły przypływ zmysłowych informacji był tak potężny, że nie zauważyła efektów pozostałej dwójki.

Później się nad tym zastanowię, powiedziała sobie Vin, potrząsając głową. Czuła się, jakby została oślepiona i ogłuszona, ale była jedynie trochę oszołomiona.

Ciemna postać zbliżała się do niej przez mgły. Nie miała czasu na odpoczynek – poderwała się na równe nogi, zatoczyła. Sylwetka była za niska na Obserwatora. To był...

– Panienko, czy potrzebujesz pomocy?

Vin zaczekała, aż OreSeur podejdzie do niej i usiądzie na tylnych łapach.

– Udało ci się mnie dogonić – powiedziała.

– Nie było to łatwe, panienko – odparł beznamiętnie. – Potrzebujesz pomocy?

– Co? Nie, żadnej pomocy. – Vin znów potrząsnęła głową, rozjaśniając umysł. – Chyba o tym jednym nie pomyślałam, kiedy uczyniłam cię psem. Nie możesz teraz nosić dla mnie metali.

Kandra przechylił głowę, po czym zniknął w uliczce. Wrócił po chwili, niosąc coś w pysku. Jej pas.

Upuścił go u jej stóp i znów usiadł. Vin podniosła pas i wyciągnęła jedną z zapasowych fiolek.

– Dziękuję – powiedziała powoli. – To było bardzo... rozsądne z twojej strony.

– Wypełniam swój Kontrakt, panienko – odparł kandra. – Nic więcej.

Cóż, zrobiłeś więcej niż kiedykolwiek wcześniej, pomyślała, połykając zawartość fiolki. Spaliła cynę, odzyskując widzenie w ciemnościach i zmniejszając napięcie. Od chwili, gdy odkryła swoje moce, nigdy nie musiała chodzić w całkowitej ciemności.

Okiennice w pokoju Obserwatora były otwarte. Najwyraźniej uciekł w czasie jej ataku. Vin westchnęła.

– Panienko! – warknął OreSeur.

Vin obróciła się na pięcie. Za jej plecami bezgłośnie wylądował mężczyzna. Z jakiegoś powodu wyglądał... znajomo. Miał szczupłą twarz i ciemne włosy. Przechylił głowę. Widziała pytanie w jego oczach. Czemu upadła?

Uśmiechnęła się.

– Może chciałam cię ściągnąć bliżej? – wyszeptała. Cicho, lecz wystarczająco głośno, by usłyszały ją jego wzmocnione cyną uszy.

Zrodzony z Mgły uśmiechnął się i pochylił głowę, jakby ukłonie.

– Kim jesteś? – spytała, robiąc krok do przodu.

– Wrogiem – odparł, wyciągając rękę, by ją powstrzymać.

Vin się zatrzymała. Między nimi kłębiły się mgły.

– To dlaczego pomogłeś mi w walce z tymi skrytobójcami?

– Ponieważ – odpowiedział – jestem też szalony.

Ze zmarszczonym czołem wpatrzyła się w mężczyznę. Widziała już wcześniej szaleństwo w oczach żebraków. Ten mężczyzna nie był szalony. Stał dumnie wyprostowany i wpatrywał się w nią opanowanym wzrokiem.

W jaką gierkę on gra? – zastanawiała się.

Instynkty – wykształcone przez całe życie – kazały jej zachować ostrożność. Dopiero niedawno nauczyła się ufać przyjaciołom i nie miała zamiaru obdarzyć tym przywilejem mężczyzny, którego spotykała nocami.

A jednak minął ponad rok od kiedy ostatnio rozmawiała ze Zrodzonym z Mgły. Targały nią konflikty, których nie umiała wyjaśnić innym. Nawet Mgliści, jak Ham czy Breeze, nie rozumieli dziwnego podwójnego życia Zrodzonego z Mgły. Częściowo skrytobójca, częściowo strażnik, częściowo arystokratka... częściowo zagubiona, cicha dziewczyna. Czy ten mężczyzna miał podobne problemy ze swoją tożsamością?

Może mogłaby uczynić z niego swojego sojusznika, znaleźć drugiego Zrodzonego z Mgły dla obrony Środkowego Dominium. Nawet jeśli, z pewnością nie mogła sobie pozwolić na walkę z nim. Nocna pogoń to jedno, ale gdyby doszło do czegoś poważniejszego, w grę mogłoby wchodzić atium.

Gdyby tak się stało, przegrałaby.

Obserwator wpatrywał się w nią uważnie.

– Odpowiedz mi na jedno pytanie – poprosił.

Vin pokiwała głową.

– Naprawdę Go zabiłaś?

– Tak – odpowiedziała szeptem. Mógł mieć na myśli tylko jedną osobę.

Powoli pokiwał głową.

– Dlaczego grasz w ich gierki?

– Czyje gierki?

Obserwator wskazał w stronę Twierdzy Venture.

– To nie gierki – odparła. – To nie jest gierka, kiedy niebezpieczeństwo grozi ludziom, których kocham.

Obserwator stał w milczeniu, w końcu potrząsnął głową, jakby... rozczarowany. Wyjął coś zza pasa.

Vin natychmiast odskoczyła, on jednak rzucił monetę na ziemię między nimi. Odbiła się kilka razy i zatrzymała na bruku. Wtedy Obserwator Odepchnął się w powietrze.

Nie podążyła za nim. Pomasowała czoło – wciąż miała wrażenie, że zaraz rozboli ją głowa.

– Puszczasz go? – spytał OreSeur.

– Na dziś koniec. Dobrze walczył – odpowiedziała.

– Wydaje się, że darzysz go szacunkiem – zauważył kandra.

Vin odwróciła się i zmarszczyła czoło, wyczuwając nutę pogardy w głosie kandry. OreSeur siedział cierpliwie i nie okazywał żadnych uczuć.

Westchnęła, zapinając pas.

– Będziemy musieli wymyślić dla ciebie jakąś uprząż albo coś w tym rodzaju – powiedziała. – Chcę, żebyś nosił dla mnie zapasy metali, jak wtedy, gdy byłeś człowiekiem.

– Uprząż nie będzie konieczna, panienko – stwierdził kandra.

– O?

OreSeur podniósł się i podszedł do niej.

– Wyjmij, proszę, jedną z fiolek.

Vin spełniła jego prośbę i wyjęła małą fiolkę. OreSeur zatrzymał się, po czym zwrócił do niej bokiem. Na jej oczach futro rozstąpiło się, a ciało pękło, ukazując żyły i warstwy skóry. Vin się cofnęła.

– Nie ma powodów do zmartwienia, panienko – zapewnił ją kandra. – Moje ciało jest inne niż twoje. Mam nad nim więcej... kontroli, tak mogłabyś to określić. Umieść fiolkę w moim barku.

Vin zrobiła to, co jej powiedział. Ciało otoczyło szkło, ukrywając je. Vin eksperymentalnie spaliła żelazo. Żadnych niebieskich linii wskazujących w stronę ukrytej fiolki. Metal w żołądku pozostawał odporny na wpływy innych Allomantów. W rzeczy samej, metale przebijające ciało, jak kolce Inkwizytorów czy kolczyk Vin, nie mogły być Przyciągane i Odpychane. Najwyraźniej ta zasada dotyczyła metali ukrytych w ciele kandra.

– Dostarczę ci je w razie potrzeby – stwierdził OreSeur.

– Dziękuję – odpowiedziała Vin.

– Kontrakt, panienko. Nie dziękuj mi. Robię tylko to, czego się ode mnie oczekuje.

Vin powoli pokiwała głową.

– W takim razie wracajmy do pałacu – powiedziała. – Chcę sprawdzić, co u Elenda.

Studnia Wstąpienia

Подняться наверх