Читать книгу Odwaga w przywództwie - Brene Brown - Страница 2

list od Brené

Оглавление

Ludzie mnie często pytają, czy nadal mam tremę przed występami publicznymi. Otóż tak, mam. Zawsze się denerwuję. Mam na tyle duże doświadczenie, że już się nie boję, ale nadal się denerwuję. Po pierwsze dlatego, że ludzie ofiarowują mi to, co mają najcenniejszego, czyli swój czas. Czas to nasz najdroższy zasób, a przy tym nieodnawialny. Jeśli na myśl o takim cennym darze nie czuje się ścisku w gardle i w żołądku, to znaczy, że się go w pełni nie docenia.

Po drugie, występ publiczny wymaga wrażliwości. Nie uczę się tekstu na pamięć, nie mam też w zanadrzu gotowych sztuczek i hasełek, które bym mogła bez zastanowienia przywołać. Moim zdaniem, aby mówić z przekonaniem, trzeba się godzić na nieprzewidywalność i dynamizm relacji z ludźmi. Co prawda, zwykle jest tak, że stoję sama na scenie, a na rozkładanych krzesełkach na widowni siedzą czasem nawet dziesiątki tysięcy słuchaczy, ale i tak staram się jak najczęściej nawiązywać kontakt wzrokowy z konkretnymi osobami. Słowem, tak, mam tremę.

Przez ostatnich parę lat wypracowałam kilka sposobów na to, aby sobie z nią radzić. Ludzie od produkcji zawsze się z tego powodu wściekają, ale najczęściej proszę o skręcenie światła do 50 procent. Przy maksymalnym ustawieniu świateł nie widzę widowni, a nie lubię mówić w próżnię. Muszę widzieć co najmniej kilka twarzy, żeby móc złapać rytm. Czy słowa i obrazy nas do siebie zbliżają, czy raczej nas oddalają? Czy to, co mówię, trafia do mojej publiczności? Na twarzy człowieka, który właśnie usłyszał coś, co do niego dotarło, maluje się bardzo specyficzny wyraz. Taki słuchacz kiwa głową, uśmiecha się, czasem chowa twarz w dłoniach. Jeśli zaś coś mu nie pasuje, przekrzywia głowę. No i raczej się nie śmieje.

Dziś już też wiem, co robić, gdy zdenerwowani organizatorzy opowiadają mi coś o charakterystyce publiczności, żeby mnie dodatkowo zmotywować – gdy mówią na przykład: „Słuchaj, Brené, dzisiaj na sali zasiądą najwyżsi rangą dowódcy wojskowi”. Czasem chodzi o menedżerów wyższego szczebla, przedstawicieli elity społecznej albo absolutnie wyjątkowe grono ludzi, którym się udało przebić ten czy tamten szklany sufit. Niekiedy też pada mój ulubiony tekst: „To akurat są umysły naprawdę bardzo ścisłe i najpewniej będą się mocno krzywić na to, co im powiesz – więc może najlepiej by było, gdybyś się trzymała konkretnych danych”. Organizatorzy zwykle sięgają po tę strategię, gdy mojego wykładu mają słuchać ludzie, którzy nie bardzo rozumieją, co właściwie mogę im mieć do powiedzenia albo – co gorsza – nie rozumieją, dlaczego muszą mnie słuchać.

W takich przypadkach uciekam się do klasyka pod tytułem „Wyobraź sobie swoich słuchaczy nago”. Zamiast jednak wyobrażać sobie nagich ludzi na krzesłach, co mnie akurat nie pomaga, wyobrażam ich sobie bez zbroi w postaci tytułów, stanowisk, władzy czy wpływów. Gdy dostrzegam na widowni kobietę, która zaciska usta i krzyżuje ręce na piersi, próbuję sobie wyobrazić, jak wyglądała w trzeciej klasie podstawówki. Jeśli moją uwagę przykuje facet, który kiwa głową i rzuca komentarze w stylu: „Zwycięzcy nie okazują w pracy słabości”, wyobrażam go sobie z dzieckiem na rękach albo na kanapie u psychoterapeuty. Bo jeśli nie chodzi do terapeuty, to moim zdaniem powinien zacząć.

Przed wejściem na scenę wypowiadam do siebie trzy- lub czterokrotnie słowo „ludzie”. „Ludzie. Ludzie, ludzie, ludzie”. Tę strategię wypracowałam kilka lat temu, dokładnie w 2008 roku, w akcie desperacji przed moim pierwszym wystąpieniem dla liderów korporacyjnych. Wcześniej prowadziłam wykłady dla kadry szpitalnej, często też wypowiadałam się publicznie na temat zdrowych zachowań. To były jednak zupełne inne doświadczenia.

Siedziałam w pokoju przygotowawczym i próbowałam znaleźć sobie miejsce pośród dwudziestu innych prelegentów czekających na swój dwudziestominutowy występ podczas całodniowej imprezy. Nagle ogarnęło mnie poczucie osamotnienia – przemożne odczucie braku przynależności i bycia nie na miejscu. W pierwszej chwili pomyślałam, że to kwestia płci, bo do dziś jeszcze podczas takich imprez się zdarza, że wszyscy pozostali prelegenci to mężczyźni. Nie o to jednak chodziło. Nie chodziło też o tęsknotę za domem, bo rzecz miała miejsce w odległości trzydziestu minut drogi od mojego domu w Houston.

Gdy usłyszałam głos organizatora zwracającego się do publiczności, odchyliłam aksamitną kurtynę i wyjrzałam na scenę. Na widowni w równych rzędach siedzieli ludzie, głównie mężczyźni, w białych koszulach i bardzo ciemnych garniturach.

Schowałam się z powrotem za kurtynę i zaczęłam panikować. Tuż obok mnie stał młody, bardzo energiczny chłopak, który chyba z każdym rozmawiał tak, jakby go znał od urodzenia. Coś do mnie mówił, nawet nie wiem co. Wiem tylko, że mu przerwałam w pół zdania:

– O, Boże. To są sami biznesmeni, jacyś menedżerowie. Albo ewentualnie agenci FBI.

Roześmiał się:

– No tak, faktycznie. To konferencja dla dyrektorów. Nikt ci o tym nie powiedział?

Poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy. Opadłam powoli na krzesło. Chłopak zaś doprecyzował:

– No wiesz… Dyrektorzy generalni, dyrektorzy operacyjni, dyrektorzy finansowi, dyrektorzy marketingu, dyrektorzy do spraw HR…

Krążyła mi po głowie tylko jedna myśl: „Za nic w świecie nie powiem temu chłopakowi prawdy!”.

On tymczasem ukląkł przy mnie i objął mnie ramieniem:

– Wszystko w porządku?

Nie wiem, dlaczego nie miałam wtedy najmniejszych wątpliwości, że mogę mu zaufać. Może dlatego, że mówił z australijskim akcentem? Albo dlatego, że miał na imię Pete? Tak czy owak, spojrzałam na niego i powiedziałam:

– Uprzedzili mnie, że to będą dyrektorzy. Tylko że dla mnie to znaczyło, że to będą ludzie twardo stąpający po ziemi. Ale tu chodzi o coś więcej. Oni są jak sól ziemi.

Pete szeroko się uśmiechnął, a potem powiedział:

– Bardzo trafnie! Powinnaś to wykorzystać.

Spojrzałam mu prosto w oczy i odparłam:

– To w ogóle nie jest śmieszne. Zamierzam mówić o wstydzie i o niebezpieczeństwach, które się wiążą z brakiem wiary w siebie. – Po dłuższej chwili dodałam jeszcze. – Paradoksalnie…

W tym momencie podeszła do nas jakaś kobieta z Waszyngtonu, która miała mówić o handlu ropą naftową. Spojrzała na mnie i zapytała:

– O wstydzie? Jako o emocji? W sensie, że ja się czuję zawstydzona? – Nie zdążyłam się odezwać, żeby potwierdzić jej przypuszczenia, bo zaraz dodała jeszcze: – Ciekawe. To jednak nie będzie tak najgorzej.

Po tych słowach odeszła.

Nigdy nie zapomnę tego, co powiedział wtedy Pete:

– Raz jeszcze wyjrzyj za kulisy. To są ludzie. Tylko ludzie. Nikt im nie mówi o wstydzie, a wszyscy się na pewno wstydzą po uszy. Tak samo jak my. Tylko na nich spójrz. To po prostu ludzie.

Pewnie sam był nieco wzruszony szczerością swojej rady, a może zaskoczony moim tematem. Dość, że zaraz potem wstał, na chwilę położył mi rękę na ramieniu, a po chwili odszedł. Wyjęłam laptopa i wpisałam w wyszukiwarkę słowa: „popularne pojęcia MBA i biznes”. „Może łatwiej mi będzie przedstawić ten mój temat, jeśli wplotę do wypowiedzi kilka słów z biznesowego żargonu” – myślałam.

Cholera jasna… Czułam się tak, jakbym czytała moim dzieciom opowieść o Misiach Berenstainów pod tytułem Old Hat, New Hat1. Tata Miś wybiera się do kapelusznika i przymierza pięćdziesiąt różnych kapeluszy, ponieważ jego dotychczasowe nakrycie głowy mocno się już sfatygowało. Oczywiście z każdym nowym kapeluszem jest coś nie tak: „Za luźny. Za ciasny. Za ciężki. Za lekki”. Narzekania ciągną się przez kilka stron, aż w końcu Tata Miś dochodzi do jedynego logicznego wniosku – że powinien dalej nosić stary, zniszczony kapelusz, ponieważ tylko on świetnie leży.

Zaczęłam szeptem wymieniać różne nowo znalezione pojęcia, żeby ocenić, czy któreś pasuje.

Tory pływackie? Za sportowe.

Ścieżka krytyczna? Za bardzo drogowe.

Wyższy poziom? Zbyt skoczne.

Zachęta? Być może?

System zachęt? Co za bzdura!

Na szczęście te moje rozważania przerwał telefon od Steve’a.

– Co słychać? Jesteś gotowa? – zapytał.

– Nie! Jestem w kompletnej rozsypce – powiedziałam.

Wyjaśniłam mu całą sprawę, a on milczał przez dłuższą chwilę, a potem powiedział swoim bardzo poważnym tonem, którym zwykle przemawia do spanikowanych rodziców wydzwaniających po poradę (Steve jest pediatrą) albo do mnie, gdy odchodzę od zmysłów:

– Brené, obiecaj mi, że nie użyjesz żadnego z tych durnych słów. Obiecaj!

W tym momencie prawie się rozpłakałam. Wyszeptałam:

– Obiecuję. Ale gdybyś ty widział tych ludzi. Wyglądają, jakby przyszli na pogrzeb, i to nie taki, jak to zwykle u mnie w rodzinie, nie taki, na który się zakłada najlepsze dżinsy i kowbojski kapelusz, tylko na taki brytyjski. W stylu Rodziny Soprano.

– Idź za radą tego chłopaka – odparł. – Wyjrzyj za kulisy jeszcze raz. To naprawdę tylko ludzie, tacy sami jak ty i ja. Jak nasi przyjaciele. Tam są ludzie, których znasz. Prawdziwi ludzie, którzy mają prawdziwe życie i prawdziwe problemy. Po prostu rób swoje!

Powiedział mi jeszcze, że mnie kocha, a potem się rozłączył. Wstałam i znowu wyjrzałam za kurtynę. Na sali było ciemniej, bo pierwszy prelegent już przemawiał. Chciałam spojrzeć na twarze słuchaczy, ale ich nie widziałam. Potem, jak na filmie odtwarzanym w zwolnionym tempie, jakiś rosły, łysy facet wychylił się trochę do przodu, żeby coś powiedzieć do swojego sąsiada – i wtedy spojrzałam na jego twarz.

Aż mnie zatkało. Czym prędzej schowałam się za kurtyną. Znam tego gościa! Trzeźwieliśmy razem, w połowie lat dziewięćdziesiątych chodziliśmy na te same spotkania Anonimowych Alkoholików. Nie mogłam w to uwierzyć. Siedziałam jak rażona piorunem, gdy nagle pojawił się mój nowy przyjaciel Pete.

– Wszystko w porządku? – zapytał.

Uśmiechnęłam się:

– Tak, chyba tak. To w końcu tylko ludzie, prawda?

Poklepał mnie po ramieniu, a potem powiedział, że jakaś kobieta czeka przed pokojem przygotowawczym, bo chce ze mną porozmawiać. Podziękowałam mu raz jeszcze i poszłam zobaczyć, kto do mnie przyszedł. To była moja sąsiadka! Pracowała wtedy w kancelarii prawnej jako partner zarządzający. Na konferencję przyjechała z kolegami z pracy i kilkoma klientami. Powiedziała, że chciała się przywitać i życzyć mi powodzenia. Uściskałam ją, a potem wróciła na widownię. Ja tymczasem przeszłam korytarzem do drzwi prowadzących na dwór, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza.

Sąsiadka mogła sobie nawet nie zdawać sprawy, jak wiele tamtego dnia dla mnie zrobiła. Liczyła się nawet nie tyle sama więź czy jej życzliwość, ile to, że w ogóle zobaczyłam jej twarz. Owszem, była partnerem w prestiżowej kancelarii, ale była też córką, która niedawno przeniosła matkę z domu opieki do hospicjum. A poza tym była matką i żoną, która w trudnych okolicznościach rozstawała się z mężem.

Ludzie, ludzie, ludzie.

Tamten dzień zapamiętam na zawsze. Udało mi się złapać wspólny rytm z publicznością, powstała między nami głęboka więź. Śmialiśmy się do rozpuku. Płakaliśmy. Uczestnicy konferencji siedzieli jak na szpilkach, gdy mówiłam o wstydzie, o nierealistycznych oczekiwaniach i perfekcjonizmie. Przeżyliśmy razem coś niesamowitego.

Zanim na początku lat dziewięćdziesiątych wróciłam na uczelnię, aby zgłębiać tajniki pracy w opiece społecznej, przez jakiś czas wspinałam się po korporacyjnej drabinie w jednej z firm z pierwszej dziesiątki listy „Fortune”. W pewnym momencie zrezygnowałam z tej pracy, a gdy podejmowałam studia, nawet mi przez myśl nie przeszło, że kiedykolwiek wrócę do tego świata. Stanowił przeciwieństwo wszystkiego tego, na czym mi zależało – odwagi, więzi i poczucia sensu.

Przez pierwszych kilka lat pracy nad doktoratem zajmowałam się zarządzaniem zmianami systemu oraz obserwacjami środowisk organizacyjnych. Ostatecznie jednak zmieniłam kierunek moich badań i pracę napisałam o więzi i wrażliwości. Nie spodziewałam się, że kiedykolwiek wrócę do kwestii związanych z rozwojem organizacji – bo też ta tematyka mnie wtedy za bardzo nie pociągała.

Tamten wykład był ważnym punktem zwrotnym w mojej karierze. Tamto głębokie przeżycie na scenie kazało mi się zastanowić, czy słusznie uznałam moje dwa obszary zainteresowań za wzajemnie się wykluczające. A może dałoby się jednak osadzić kwestie odwagi, więzi i poczucia sensu w kontekście świata pracy?

Na tym się jednak nie kończą przełomowe wydarzenia tamtego dziwnego dnia. Otóż w konferencji uczestniczyło również kilku agentów specjalizujących się w organizacji pracy prelegentów. Gdy organizatorzy przekazali mówcom i reprezentantom opinie zebrane od publiczności, wszyscy ci agenci zaczęli do mnie wydzwaniać z pytaniami o moje dalsze plany zawodowe. Po kilku miesiącach refleksji postanowiłam wrócić do tematyki przywództwa i rozwoju organizacji, tym razem jednak z nowym motywem przewodnim: ludzie, ludzie, ludzie.

Nie krytyk się liczy…

Dwa lata później, w 2010 roku, wydałam książkę Dary niedoskonałości2. Przedstawia ona wyniki moich badań dotyczące dziesięciu filarów życia całym sercem. Pisałam ją z myślą o wielu różnych odbiorcach – o liderach korporacji, społeczności, wspólnot wyznaniowych i organizacji non profit.

Jeszcze dwa lata później, w 2012 roku, skupiłam się bardziej na kwestii wrażliwości i odwagi. To wtedy powstała książka Z wielką odwagą3. Po raz pierwszy przedstawiłam na kartach książki wyniki moich badań dotyczących przywództwa oraz moje obserwacje poczynione w organizacjach.

Szczególnego znaczenia nabrały dla mnie wówczas słowa Theodore’a Roosevelta:

Nie krytyk się liczy, nie ten, który wskazuje, jak potykają się silni, albo co inni mogliby zrobić lepiej. Chwała należy się człowiekowi na arenie, którego twarz jest umazana błotem, potem i krwią, który dzielnie walczy, (…) który w swych najlepszych chwilach poznał triumf wielkiego wyczynu, a w najgorszych, gdy przegrywa, to przynajmniej przegrywa z wielką odwagą4.

Trafiłam na ten cytat w bardzo trudnym momencie swojej kariery. Moje wystąpienie z TEDxHouston5 – poświęcone wrażliwości – właśnie zyskiwało wirusową popularność, a do mnie spływały liczne wyrazy uznania, ale też niewybredne i bardzo osobiste w swojej wymowie głosy krytyki. Okazało się, że słusznie przewidywałam, co może spotkać człowieka, który się decyduje publicznie otworzyć. Te słowa idealnie oddawały moje uczucia. Z każdą chwilą rosła we mnie determinacja, żeby się już nigdy nie cofnąć.

Gdy mowa o wrażliwości, odwaga nie ma nic wspólnego z wygraną czy przegraną. Odwagą wykazuje się ten, kto decyduje się działać, choć nie jest w stanie ani przewidzieć wyniku, ani na niego w żaden sposób wpłynąć. Okazuje się, że nie tylko mnie ten cytat porusza i nie tylko we mnie rozbudza pragnienie wykazywania się odwagą wbrew nasilającym się głosom krytyków i siewców strachu. Tak samo przemawia również do innych liderów. Niektórzy zetknęli się z nim po raz pierwszy, czytając książkę Z wielką odwagą, inni już wiele lat wcześniej powiesili go sobie na ścianie w domu albo w biurze. Ostatnio miałam okazję widzieć gdzieś buty LeBrona Jamesa. Z boku widniał na nich napis „Man in the Arena” („Człowiek na arenie”).

Krótko po książce Z wielką odwagą ukazała się kolejna, zatytułowana Rosnąc w siłę6. Opisywałam w niej proces, dzięki któremu osoby najlepiej radzące sobie z trudnościami spośród uczestników moich badań sprawnie podnoszą się po niepowodzeniach. Czułam się w obowiązku napisać tę książkę, ponieważ moje badania konsekwentnie prowadziły mnie do wniosku, że jeśli ktoś wykazuje się wielką odwagą, to prędzej czy później zbierze za to baty. Kto wybiera odwagę, ten w pewnym momencie pozna smak porażki, rozczarowania i niepowodzeń, a może nawet będzie musiał połatać złamane serce. Dlatego to się nazywa odwaga. Dlatego to jest takie rzadkie.

W 2016 roku z połączenia wniosków badawczych, na których opierały się książki Z wielką odwagąRosnąc w siłę, powstał program budowania odwagi. Wtedy też firma Brave Leaders Inc. wprowadziła do oferty internetowe kursy oraz osobiste wsparcie w pracy. W ciągu roku z naszych propozycji skorzystało pięćdziesiąt firm i blisko dziesięć tysięcy liderów. Kolejny rok przyniósł książkę Z odwagą w nieznane7. Mówi ona o odwadze, którą trzeba się wykazać, aby przynależeć do siebie, a dzięki temu zaznać prawdziwego poczucia przynależności, ale także o niebezpieczeństwach, które się wiążą z ciągłym zabieganiem o akceptację i dążeniem do podporządkowywania się innym. Do prowadzenia badań na ten temat skłoniła mnie narastająca polaryzacja naszego świata, w szczególności zaś przerażająca skłonność do dehumanizacji ludzi, którzy są od nas różni. Zajęłam się tym, ponieważ ostatnio coraz więcej ludzi rezygnuje z krytycznego myślenia i słucha tylko własnych argumentów.

Mój zespół i ja nie zdawaliśmy sobie sprawy, ile przez dwa lata można przebadać tematów, ile ocen sformułować, ile razy coś zawalić i coś powtórzyć, ilu ludzi wysłuchać, ilu z nich się przyjrzeć, ile obserwacji poczynić, jak wiele się nauczyć i jak bardzo się rozwinąć. Jakby tego było mało, mieliśmy okazję rozmawiać z najwybitniejszymi liderami świata. Bardzo się cieszę, że będę miała okazję podzielić się naszymi wnioskami z czytelnikami. Te moje odkrycia mogą zupełnie zmienić nasze podejście do szczerej komunikacji i do jej oceny. Mogą też pozwolić zrozumieć, dlaczego bywa ona czasami trudna i dlaczego niekiedy nie wychodzi (bo przecież i tak bywa).

1

Stan Berenstain, Jan Berenstain, Old Hat, New Hat, Random House, Bright and Early Books, New York 1970.

2

Brené Brown, The Gifts of Imperfection: Let Go of Who You Think You’re Supposed to Be and Embrace Who You Are, Hazelden, Center City 2010. Wydanie polskie: Dary niedoskonałości. Jak przestać się przejmować tym, kim powinniśmy być, i zaakceptować to, kim jesteśmy, tłum. Krzysztof Puławski, Media Rodzina, Poznań 2012.

3

Brené Brown, Daring Greatly: How the Courage to Be Vulnerable Transforms the Way We Live, Love, Parent, and Lead, Gotham Books, New York 2012. Wydanie polskie: Z wielką odwagą. Jak odwaga bycia wrażliwym zmienia to, jak żyjemy i kochamy, jakimi jesteśmy rodzicami i jak przewodzimy, tłum. Anna Owsiak, MT Biznes, Warszawa 2013.

4

Theodore Roosevelt, tłum. Michała Lipy, za: Brené Brown, Rosnąc w siłę, MT Biznes, Warszawa 2016, s. 18.

5

Brené Brown, The Power of Vulnerability, czerwiec 2010, Houston, TEDxHouston, ted.com/talks/brene_brown_on_vulnerability (31.06.2019).

6

Brené Brown, Rising Strong: The Reckoning. The Rumble. The Revolution, Random House, New York 2015. Wydanie polskie: Rosnąc w siłę. Rozpoznanie. Zmagania. Rewolucja, tłum. Michał Lipa, MT Biznes, Warszawa 2016.

7

Brené Brown, Braving the Wilderness: The Quest for True Belonging and the Courage to Stand Alone, Random House, New York 2017. Wydanie polskie: Z odwagą w nieznane. Jak znaleźć poczucie przynależności bez utraty siebie, tłum. Magda Witkowska, MT Biznes, Warszawa 2018.

Odwaga w przywództwie

Подняться наверх