Читать книгу Fjällbacka - Camilla Lackberg - Страница 11

Prowincja Bohuslän 1671

Оглавление

– Mała weszła wczoraj na plebanię, Elin pamięta, co jej mówiłam!

Britta mówiła ostrym tonem i Elin pochyliła głowę.

– Porozmawiam z nią – powiedziała cicho.

– Nie bez powodu służba ma osobne mieszkanie!

Britta spuściła nogi z łóżka.

– Mamy dziś ważnych gości – ciągnęła. – Wszystko musi wypaść idealnie. Czy Elin uprała i wykrochmaliła moją niebieską suknię? Tę z brokatu?

Wsunęła kapcie stojące przy łóżku. Przydawały się, bo choć plebania była najpiękniejszym domem, jaki Elin widziała, jednak panowały tu okropne przeciągi i zimą podłogi były lodowate.

– Wszystko gotowe – odparła Elin. – Wysprzątany każdy kąt, a Boel z Holty już od wczoraj gotuje w kuchni. Na przystawkę szykuje faszerowane łby dorszowe, koguta w agreście na główne danie i krem warstwowy na deser.

– Dobrze – stwierdziła Britta. – Wysłannik Haralda Stakego powinien zostać przyjęty jak wielki pan, bo Harald Stake jest gubernatorem naszej prowincji i zgodnie z królewskim zarządzeniem ma mówić z duchownymi o pladze, która spadła na nasz kraj. Zaledwie kilka dni temu Preben opowiadał, że w Marstrand złapali czarownicę.

Britta dostała aż czerwonych plam na policzkach.

Elin kiwnęła głową. Ludzie nie mówili o niczym innym, jak o nowo powołanej komisji do spraw czarownictwa, która stawia przed sądem czarownice. Wzięli się za nie w całym kraju. Elin wzdrygnęła się. Zloty czarownic i paktowanie z diabłem. Koszmar.

– Słyszałam od Idy-Stiny, że Elin pomogła Svei z Hult począć dzieciątko – powiedziała Britta, podczas gdy Elin pomagała jej się ubrać. – Cokolwiek Elin zrobiła dla niej, chcę, by zrobiła również dla mnie.

– Umiem jedynie to, czego nauczyła mnie moja babka – odparła Elin, sznurując mocno suknię Britty na plecach.

Prośba Britty jej nie zaskoczyła. Siostra zbliżała się do dwudziestki, od dwóch lat była żoną, ale jakoś nie zaczęła pęcznieć w talii.

– Proszę tylko o to, co Elin zrobiła dla Svei. Pora, żebym dała Prebenowi dziecko. Już mnie wypytuje, kiedy będę w odmiennym stanie.

– Zrobiłam jej napar z ziół według przepisu babki – powiedziała Elin, sięgając po szczotkę, żeby uczesać Brittę.

Siostry bardzo się różniły wyglądem. Elin odziedziczyła po matce blond włosy i jasnoniebieskie oczy, natomiast czarnowłosa Britta o ciemnoniebieskich oczach była podobna do kobiety, która jeszcze przed śmiercią matki zajęła jej miejsce. Wiejskie języki wciąż powtarzały, że Kerstin, matka Elin, umarła, bo pękło jej serce. Nawet jeśli była to prawda, Elin nie mogła tracić czasu na rozpamiętywanie. Minął rok od śmierci ojca i jedynie pomoc Britty dzieliła ją od śmierci głodowej.

– Nauczyła mnie również kilku zaklęć – dodała ostrożnie. – Jeśli Britta chce, mogę przygotować napar i wymówić zaklęcie. Wszystkie potrzebne zioła już mam, zasuszyłam jeszcze latem, żeby starczyły na zimę.

Britta machnęła ręką.

– Niech Elin robi, co trzeba. Muszę urodzić memu mężowi dziecko, inaczej ściągnę na nas nieszczęście.

Elin już chciała powiedzieć, że w takim razie byłoby dobrze dzielić małżeńskie łoże. Już miała to na końcu języka, ale rozum kazał jej zmilczeć. Już wiedziała, jakie skutki może mieć gniew Britty. Zastanawiała się przez chwilę, jak ten miły Preben mógł wziąć sobie za żonę kogoś takiego jak ona. Na pewno przyłożył do tego rękę ich ojciec. Dopilnował, żeby jego córka zrobiła dobrą partię.

– Z resztą poradzę sobie sama – oznajmiła i wstała. – Elin na pewno ma co robić przed przyjazdem wysłannika gubernatora. I proszę przemówić córce do rozsądku, bo inaczej ja to zrobię. Rózgą.

Elin skinęła głową, ale w środku aż się zagotowała. Britta do tej pory nie podniosła ręki na Märtę, a ona wiedziała, że nie ręczy za siebie, jeśli to zrobi. Pomyślała, że musi jak najprędzej porozmawiać z córką, zabronić jej wchodzić na plebanię.

Wyszła na podwórze i rozejrzała się niespokojnie.

– Märta! – zawołała z cicha.

Britta nie lubiła, kiedy służba zachowywała się głośno. Była to kolejna rzecz, o której należało pamiętać, żeby nie popaść w niełaskę.

– Märta! – zawołała nieco głośniej i ruszyła do stajni.

Najprawdopodobniej była właśnie tam, chociaż to również było zakazane. Miała nie tylko zielone oczy ojca, ale także jego upór. Słowa za nic do niej docierały.

– Tutaj jesteśmy – usłyszała znajomy głos.

Preben. Stanęła jak wryta.

– Proszę wejść, Elin – odezwał się przyjaźnie z mroku w samej głębi stajni.

– Tak, matko, chodźcie tu – powiedziała z zapałem Märta.

Elin się zawahała, ale chwyciła skraj spódnicy, żeby jej nie pobrudzić, i żwawym krokiem poszła do kąta, z którego dochodziły głosy.

– Spójrzcie, matko – powiedziała z nabożeństwem Märta.

Siedziała w głębi pustego żłobu, na rękach trzymała troje kociąt. Nie miały więcej niż dzień czy dwa i kręciły łebkami, ślepe na ten świat. Obok siedział Preben, on również miał na rękach kilkoro kociąt.

– Proszę przyznać, czyż to nie cud boski? – spytał, głaszcząc szare kociątko, które pomiaukiwało, szturchając go w rękaw.

– Matko, pogłaszczcie tego! – Märta podała jej maleństwo w biało-czarne łaty. Kociak rozczapierzył łapki.

Elin zawahała się i obejrzała przez ramię. Britta będzie niezadowolona, jeśli je tutaj zobaczy. Z Prebenem.

– Niech Elin siada. Moja droga małżonka ma głowę zajętą przygotowaniami do wizyty dzisiejszych gości.

Uśmiechnął się blado.

Znów się zawahała, ale nie mogła się oprzeć bezradnemu czarno-białemu kotkowi. Wzięła go i usiadła na sianie.

– Preben mówi, że mogę sobie wybrać jednego i będzie mój, tylko mój – powiedziała Märta, wpatrując się w pastora.

Elin spojrzała na niego niepewnie. Uśmiechnął się, miał radość w oczach.

– I będzie mogła mu nadać imię – stwierdził. – Ale umówiliśmy się, że to będzie nasza tajemnica.

Położył palec na ustach i spojrzał na Märtę z powagą. Odpowiedziała równie poważnym spojrzeniem.

– Zachowam to jak najdroższą tajemnicę – odparła, patrząc na kocięta. – Bardzo tego chcę.

Pogłaskała szare biedactwo, najmniejsze ze wszystkich. Elin lekko pokręciła głową. Patrzyła na Prebena. Kociątko wyglądało na wygłodzone, wątpiła, czy przeżyje.

– Märta ma dobre oko, gdy chodzi o koty – powiedział jednak Preben spokojnie, drapiąc kociątko za uchem. – Ja bym wybrał tego samego.

Märta patrzyła na pastora wzrokiem, którego Elin u niej nie widziała, odkąd stało się zło. Serce ją zabolało, bo w ten sposób patrzyła tylko na ojca. Ale Preben przypominał jej Pera. Miał w oczach tę samą dobroć – kojącą i budzącą ufność.

– Nazwę ją Viola, bo fiołek to mój ulubiony kwiatek.

– Świetny wybór – zauważył Preben, spoglądając na Elin.

Oby się nie okazało, że to nie kotka, tylko kotek.

– Märta chce się nauczyć czytać – powiedział, głaszcząc ją po jasnej główce. – Mój kościelny uczy dzieci dwa razy w tygodniu.

– Nie wiem, co by z tego był dla niej za pożytek – odpowiedziała Elin.

Życie nauczyło ją, że dla kobiety najlepiej jest, jeśli się nie wychyla. Ani nie oczekuje za wiele, bo wtedy spotykają ją same rozczarowania.

– Musi umieć czytać katechizm – podkreślił Preben.

Zawstydziła się. Co miałaby mu na to odpowiedzieć? Jeśli on uznaje za właściwe, a nawet wskazane, żeby jej córka nauczyła się czytać, to kimże ona jest, żeby się temu sprzeciwiać?

– W takim razie Märta z radością pójdzie na te lekcje – odparła Elin, pochylając głowę.

Ona nie nauczyła się czytać, a na katechezie radziła sobie w ten sposób, że wszystkiego uczyła się na pamięć.

– W takim razie postanowione – powiedział wesoło Preben i znów pogłaskał Märtę po główce.

Wstał i otrzepał spodnie. Elin starała się nie patrzeć. Miał w sobie coś takiego, co przyciągało jej wzrok, i wstydziła się, że w ogóle o tym pomyślała. Preben jest mężem jej siostry, jej panem i pastorem. Jakiekolwiek uczucia poza wdzięcznością i czcią dla tego mężczyzny są grzechem zasługującym na karę boską.

– Powinienem teraz pomóc Britcie w przygotowaniach, zanim zupełnie wykończy służbę – powiedział pogodnie i zwrócił się do Märty: – Niech się Märta opiekuje Violą, bo umie wyczuć, komu trzeba pomóc.

– Dziękuję. – Märta patrzyła na niego z uwielbieniem, od którego Elin stopniało serce.

I zabolało. Zatęskniła za Perem tak bardzo, że musiała odwrócić twarz. Słysząc oddalające się kroki Prebena, odepchnęła od siebie te myśli. Jej męża już nie ma. Nic na to nie poradzi. Są tylko ona i Märta. A teraz jeszcze Viola.


– TAK, CIĘŻKI dziś mamy dzień – powiedział Patrik, rozglądając się po obecnych w salce konferencyjnej.

Nikt się nie odezwał, nawet na niego nie patrzyli. Pewnie tak jak on myśleli o własnych dzieciach. Albo o wnukach.

– Odwołujemy was z Bertilem z urlopów. Od tej chwili wracacie do służby – zakomunikował. – Mam nadzieję, że odnosicie się do tego ze zrozumieniem.

– Chyba mogę w imieniu wszystkich powiedzieć: nie dalibyśmy się zatrzymać na urlopach – powiedziała Paula.

– Tak też myślałem.

Nawet Mellberg się nie zawahał:

– A jak sobie dacie radę? Macie dzieci, przedszkola są zamknięte…

Patrik spojrzał na Martina.

– Rodzice Pii zaopiekują się Tuvą, kiedy będę w pracy.

– Dobrze.

Nikt inny się nie odezwał, więc założył, że również Paula i Annika rozwiązały swoje problemy z opieką nad dziećmi. Śmierć dziecka to taka sprawa, kiedy obowiązuje zasada wszystkie ręce na pokład. Wiedział, że czeka ich mnóstwo pracy.

– Gösta, w jakiej formie są jej rodzice?

– W takiej, jakiej można się spodziewać – odparł Gösta i zamrugał oczami. – Przyjechał pastor. Wezwałem również lekarza rejonowego. Kiedy stamtąd odjeżdżałem, oboje dostali coś na sen.

– Nie mają krewnych, którzy mogliby do nich przyjść? – spytała Annika, również bardzo poruszona.

– Rodzice Evy nie żyją, a rodzice Petera mieszkają w Hiszpanii, ale już lecą do Szwecji. Za kilka godzin powinni tu być.

Annika pokiwała głową. Miała dużą rodzinę i była przyzwyczajona do tego, że ma wokół siebie wielu bliskich.

– A co mówi Torbjörn? Co udało mu się ustalić? – spytał Martin, sięgając do termosu z pompką, który Annika przed zebraniem napełniła kawą.

– Wiozą ciało do Göteborga, na sekcję – odparł Patrik cicho.

Miał świadomość, że pewnych obrazów nie potrafi wymazać z pamięci. Był przy wyjmowaniu spod pnia ciałka Nei i wiedział, że ta scena przez wiele miesięcy będzie mu stawała przed oczami za każdym razem, kiedy zamknie oczy. Zwierzęta nie miały do niej dostępu, bo leżała w zagłębieniu, ale kiedy wyjmowali jej ciało, buchnęły roje insektów. Kolejne obrazy przesuwały się szybko jeden za drugim. Bywał przy sekcjach i wiedział – aż za dobrze – jak to wygląda. Nie chciał oglądać dziewczynki na zimnym stole sekcyjnym. Nie chciał wiedzieć, gdzie Pedersen będzie ciął, patrzeć, jak wyjmuje organy wewnętrzne, waży i mierzy wszystko to, co kiedyś dawało jej życie. Nie chciał widzieć szwów na nacięciach w kształcie wielkiego Y na klatce piersiowej.

– Jak im poszło na miejscu? – spytał Gösta. – Znaleźli coś ważnego?

– Zebrali sporo materiału, ale jeszcze nie wiadomo, co się okaże ważne.

– A co zebrali? – zapytał Martin.

– Ślady butów. Ale mogły należeć do tych, którzy ją znaleźli. W dodatku teren przeszukiwano kilka razy, więc na wszelki wypadek wszyscy uczestnicy poszukiwań musieli zostawić odciski butów. Może ktoś z was tam był? Wtedy też musielibyście to zrobić.

– Nie, żaden z nas nie był w tym sektorze – powiedział Gösta. On również nalał sobie kawy.

– Ślady butów. Co jeszcze? – spytała Paula.

– Nie wiem dokładnie, widziałem tylko, że wkładali do foliowych torebek różne rzeczy. Czekam na raport Torbjörna. On nie lubi przekazywać żadnych informacji, zanim wszystkiego dokładnie nie przejrzy.

Mellberg podszedł do okna.

– Cholera, ale gorąco.

Pociągnął się za kołnierzyk, jakby się dusił. Pod pachami miał wielkie plamy potu, pożyczka w kształcie ptasiego gniazda zjechała mu na ucho. Otworzył okno. Szum z ulicy był trochę dokuczliwy, ale nikt nie zaprotestował, bo do sali wpadło trochę świeżego powietrza. Ernst, który do tej pory sapał, leżąc na stopach Mellberga, podszedł do okna i podniósł do góry pysk. Dla jego dużego cielska upał był bardzo męczący, wielki jęzor zwisał mu ciężko z pyska.

– Nie znaleźli nic szczególnego? – dopytywała się Paula.

Patrik pokręcił głową.

– Nie, poczekajmy na wstępny raport. Muszę też spytać Pedersena, kiedy możemy się spodziewać wyników sekcji. Obawiam się, że kolejka jest długa, ale porozmawiam z nim, może da się coś zrobić.

– Przecież tam byłeś. Nic nie widziałeś? Chodzi mi o zwłoki… – Martin skrzywił się, zadając to pytanie.

– Nie. I nie ma sensu wdawać się w spekulacje, dopóki Pedersen na nią nie spojrzy.

– Kogo powinniśmy przesłuchać przede wszystkim? Jest jakiś ewidentnie podejrzany? – drążył Martin, bębniąc długopisem po stole. – Co z jej rodzicami? Znane są przypadki, kiedy rodzic zabija dziecko i potem pozoruje, że zrobił to ktoś inny.

– No nie, nie wierzę w to – powiedział Gösta i odstawił filiżankę tak gwałtownie, że omal nie rozlał kawy.

Patrik podniósł rękę.

– W tym momencie nie ma najmniejszego powodu przypuszczać, że rodzice Nei mają cokolwiek wspólnego z jej śmiercią. Ale Martin ma rację, nie da się tego wykluczyć. Trzeba z nimi jak najprędzej porozmawiać. Po pierwsze żeby sprawdzić ich alibi, po drugie żeby się dowiedzieć, czy wiedzą coś, co nam pomoże w dochodzeniu. Ale zgadzam się z Göstą: nic nie wskazuje na to, żeby oni to zrobili.

– Zważywszy na to, że dziewczynka była naga, powinniśmy sprawdzić, czy w okolicy nie przebywał żaden przestępca seksualny – zaproponowała Paula.

Zapadła cisza. Woleli nie myśleć, co to znaczy.

– Niestety masz rację – odezwał się po chwili Mellberg. – Ale jak to zrobić?

Spływał potem i sapał ciężko, całkiem jak Ernst.

– Teraz są tu tysiące turystów – ciągnął. – Nie da się ustalić, czy są wśród nich przestępcy seksualni albo wręcz pedofile.

– To prawda. Ale można przejrzeć doniesienia z lata. Chyba parę tygodni temu złożyła doniesienie jakaś pani, która zaobserwowała faceta ukradkiem robiącego zdjęcia dzieciom na plaży.

– Zgadza się – potwierdził Patrik. – Sam je przyjąłem. Dobry pomysł. Anniko, możesz przejrzeć doniesienia? Od maja? Bierz wszystko, co może się wydać interesujące, i lepiej za dużo niż za mało. Zbierz je, potem zrobimy selekcję.

– Załatwię to – odparła Annika. Zapisała sobie w notesie.

– Musimy się w końcu zastanowić nad śmierdzącym jajem w koszyku – powiedziała Paula, dolewając sobie kawy z termosu.

Rozległ się syk oznaczający, że kawa się kończy, więc Annika poszła dolać tego niezbędnego paliwa.

– Masz na myśli sprawę Stelli. Helen i Marie – odparł Patrik, wiercąc się na krześle.

– Właśnie – przytaknął Gösta. – Już tutaj pracowałem. Niestety nie pamiętam żadnych szczegółów. To było tak dawno, trzydzieści lat temu. Leif zlecił mi wtedy prowadzenie bieżących spraw, sam skupił się na dochodzeniu i przesłuchaniach. Ale pamiętam, w jakim szoku wszyscy byliśmy, kiedy Helen i Marie przyznały się, że zabiły Stellę, a potem się z tego wycofały. W mojej opinii to nie może być przypadek, że Nea zniknęła z tego samego gospodarstwa, a jej ciało znaleźliśmy w tym samym miejscu. W dodatku dokładnie wtedy, kiedy Marie przyjechała tu po raz pierwszy od trzydziestu lat… Jakoś nie mieści mi się w głowie, że to mógłby być przypadek.

– Zgadzam się – powiedział Mellberg. – Trzeba porozmawiać z jedną i drugą. Nie było mnie wprawdzie tutaj, kiedy to się stało, ale oczywiście słyszałem o tej sprawie i zawsze uważałem, że to straszne, że takie młode dziewczyny mogły zabić małe dziecko.

– Obie od lat twierdzą, że są niewinne – przypomniała Paula.

Mellberg prychnął.

– Tak, ale najpierw się przyznały. Nigdy nie miałem wątpliwości, że to zrobiły. Nie trzeba być Einsteinem, żeby dodać dwa do dwóch, kiedy sytuacja się powtarza, a one po raz pierwszy od trzydziestu lat znów są razem. – Popukał się w nos.

– Myślę, że trzeba uważać z wyciąganiem pochopnych wniosków – zaoponował Patrik. – Ale zgadzam się, że należy je przesłuchać.

– A dla mnie to jasne jak słońce – stwierdził Mellberg. – Marie wraca, spotyka się z Helen. Dochodzi do kolejnego morderstwa.

W tym momencie Annika wróciła z termosem.

– Umknęło mi coś?

– Ustaliliśmy, że trzeba się przyjrzeć podobieństwom do sprawy Stelli – wyjaśnił Patrik. – I przesłuchać Helen i Marie.

– Właśnie. Trochę to dziwne – zauważyła Annika, siadając.

Patrik spojrzał na tablicę.

– Żebyśmy się tylko na tym nie zafiksowali. Powinniśmy oczywiście przestudiować sprawę Stelli i akta z dochodzenia z osiemdziesiątego piątego roku. Anniko, spróbuj znaleźć protokoły z przesłuchań i wszelkie materiały dotyczące tamtej sprawy. Wiem, że będzie trudno, w archiwum jest bałagan, ale spróbuj.

Annika kiwnęła głową i znów zanotowała.

Patrik milczał przez chwilę. Zastanawiał się, czy dobrze przemyślał to, co zamierzał powiedzieć. Jeśli nie powie, wypłynie to kiedy indziej i wszyscy będą mieli pretensje, że nic nie mówił.

– À propos sprawy Stelli… – urwał. Po chwili zaczął od początku: – No więc tak. Erika zaczęła pracować nad nową książką. I… chce opisać właśnie tę sprawę.

Mellberg poprawił się na krześle.

– No to będzie musiała z tym zaczekać – powiedział. – Mieliśmy wystarczająco dużo kłopotów z twoją wścibską żoną. Wszędzie by właziła i się wtrącała. To sprawa dla policji, a nie dla cywilów bez przygotowania.

Patrik ugryzł się w język. Korciło go, żeby zwrócić uwagę, że podczas ostatnich poważnych dochodzeń Erika okazała się znacznie bardziej pomocna niż on. Zdawał sobie sprawę, że podszczypywanie Mellberga niczemu nie służy. I tak żywił niezachwiane przekonanie o własnej doskonałości, a on nauczył się działać, mimo że mu przeszkadzał, zamiast z nim współpracować. Jednocześnie uważał, że nie ma co mówić Erice, żeby się nie zajmowała sprawą Stelli, bo Erika, jeśli już złapie trop, nie ustąpi, dopóki nie znajdzie odpowiedzi na swoje pytania. W tym gronie nie musiał tego podkreślać, domyślał się, że to jasne dla wszystkich poza Mellbergiem.

– Oczywiście – powiedział. – Powiem jej. Ale zdążyła już zgromadzić sporą dokumentację, więc pomyślałem, że moglibyśmy skorzystać z jej wiedzy. Co wy na to, żeby tu przyszła po południu i opowiedziała nam, co wie o tej sprawie?

– Świetny pomysł – zgodził się Gösta.

Wszyscy przytaknęli – oprócz Mellberga. W końcu jednak dotarło do niego, że został pokonany. Mruknął:

– Niech będzie.

– Dobrze, powiem jej, jak tylko skończymy – powiedział Patrik. – Gösta, może jej pomożesz, jeśli coś ci się przypomni?

Gösta uśmiechnął się krzywo, dając do zrozumienia, że nie będzie tego wiele.

– Co jeszcze powinniśmy zapisać na liście spraw do załatwienia? – spytał Patrik.

– Konferencję prasową. – Mellberg się ożywił.

Patrik się skrzywił, ale uznał, że nie ma co otwierać zbyt wielu frontów. Niech Mellberg zajmie się konferencją prasową. Oni będą trzymać kciuki, żeby narobił jak najmniej szkód.

– Anniko, możesz zwołać konferencję na dziś po południu?

– Pewnie. Przed przyjściem Eriki czy po?

– Lepiej przed. Może około drugiej, a ja dopilnuję, żeby Erika była tu o wpół do czwartej.

– Ściągnę reporterów na czternastą. I tak bez przerwy dzwonią. W końcu będę mogła im coś powiedzieć.

– Powinniśmy mieć świadomość, że w mediach zrobią z tego cyrk – zauważył Patrik, wiercąc się. Siedział oparty plecami o biurko, ze skrzyżowanymi nogami i z rękami założonymi na piersi. Inaczej niż Mellberg zainteresowanie mediów uważał za obciążenie. Tylko wyjątkowo zdarzało się, że dzięki mediom zgłaszał się do nich ktoś, kto wiedział coś ważnego, ale negatywne skutki najczęściej przeważały nad pozytywnymi.

– Spoko, dopilnuję tego – zapewnił Mellberg, rozpierając się z zadowoleniem na krześle.

Ernst znów ułożył mu się na nogach. Mellberg pozwolił mu na to, choć musiał czuć się tak, jakby włożył grube wełniane skarpety. Erika mawiała, że miłość do wielkiego kudłacza była jedną z niewielu jego sympatycznych stron.

– Tylko żebyś ważył słowa – przestrzegł go Patrik, pamiętając, że jego szef chlapie jęzorem bez zastanowienia.

– Mam doświadczenie w postępowaniu z mediami. Kiedy służyłem w Göteborgu…

– To świetnie – wpadł mu w słowo Patrik. – Ale może ustalimy, na co powinniśmy zwrócić im uwagę, a co na razie zatrzymać dla siebie, okej?

Mellberg spochmurniał.

– Jak już mówiłem, kiedy służyłem w Göteborgu…

– Jak się podzielimy zadaniami? – spytał Martin, żeby mu przerwać tyradę.

– Ja pogadam z Torbjörnem i Pedersenem – odparł Patrik. Był mu wdzięczny za pomoc. – Dowiem się, kiedy możemy liczyć na wieści od nich.

– Ja mogę porozmawiać z Bergami – zadeklarował Gösta. – Ale najpierw zadzwonię do lekarza, dowiem się, w jakim są stanie.

– Chcesz, żeby ktoś ci towarzyszył? – upewnił się Patrik. Na myśl o rodzicach Nei zrobiło mu się przykro.

– Nie, pojadę sam. Wy przez ten czas możecie pchnąć do przodu dochodzenie.

– Ja mogłabym przesłuchać dziewczyny skazane za zamordowanie Stelli – zaproponowała Paula. – Teraz już kobiety. Już dawno nie są dziewczynami.

– Mogę się do ciebie przyłączyć. – Martin podniósł do góry rękę, jak uczeń.

– Dobrze. Ale zaczekajcie na Erikę, żebyście mieli szerszy obraz sytuacji. A na razie wykorzystajcie tych kilka godzin i pochodźcie po sąsiadach Bergów. Człowiek, który mieszka na uboczu, dostrzega każdą najmniejszą zmianę w otoczeniu. Więc warto spróbować.

– Okej. Pojedziemy porozmawiać z najbliższymi sąsiadami – powiedziała Paula.

– Ja zostaję na miejscu – odparł Patrik. – Telefon dzwoni bez przerwy. Przed konferencją prasową muszę przejrzeć wszystko, co już mamy.

– A ja muszę się przygotować. – Mellberg sprawdził ręką, czy pożyczka trzyma się na środku głowy.

– To do roboty. – Patrik dał znak, że zebranie skończone.

W sali zrobiło się tak duszno, że ledwie dało się oddychać. Nie mógł się doczekać, kiedy wyjdzie, i podejrzewał, że koledzy czują to samo. Postanowił, że najpierw zadzwoni do Eriki. Nie był przekonany, czy dobrze robi, dopuszczając ją do dochodzenia. Uważał jednak, że nie ma wyboru. Erika może wiedzieć coś, co im pomoże ująć zabójcę.


Pierwszy kilometr zawsze był ciężki, chociaż biegała od tylu lat. Później było już lżej. Czuła, jak jej ciało reaguje na wysiłek, a oddech się wyrównuje.

Zaczęła biegać właściwie od razu po zakończeniu procesu. Za pierwszym razem przebiegła pięć kilometrów, żeby wyrzucić z siebie cały gniew i bezradność. Zagłuszyć je mogły tylko chrzęst żwiru pod stopami, wiatr rozwiewający włosy i odgłosy przyrody.

Biegała coraz dalej, coraz lepiej. Przebiegła ponad trzydzieści maratonów. Tylko w Szwecji. Marzyła o maratonach w Nowym Jorku, Sydney i Rio, ale uważała, że powinna być wdzięczna Jamesowi, że pozwala jej brać udział w zawodach przynajmniej w Szwecji.

Pozwalał jej na tę pasję, zgadzał się, żeby kilka godzin dziennie przeznaczała na bieganie, bo wierzył w sportową dyscyplinę. Była to jedyna rzecz, za którą ją szanował. To, że biegła milę za milą i psychiką pokonywała ograniczenia ciała. Ale nie mogłaby mu powiedzieć, że kiedy biegnie, to, co się stało w przeszłości, robi się zamazane, odległe, jak dawno prześniony sen.

Kątem oka spojrzała na dom, który wyrósł w miejscu dawnego rodzinnego domu Marie. Stał już, kiedy ona po kilku latach wróciła do Fjällbacki. Wyprowadziła się z rodzicami prawie natychmiast po procesie. Matka nie mogła znieść szeptów, spojrzeń i plotek.

James i jej ojciec, KG, często się widywali i czasem, kiedy James jechał do Marstrand, towarzyszyła mu z Samem, żeby mógł się spotkać z jej rodzicami. Ona nie chciała się z nimi kontaktować. Zawiedli ją, kiedy najbardziej ich potrzebowała, i nie umiała im tego wybaczyć.

Nogi zaczęły jej drętwieć, musiała wyrównać krok. O to, jak o wszystko, też musiała walczyć. Nic nigdy nie przyszło jej łatwo.

Chociaż nie, to nieprawda. Aż do tamtego dnia było łatwo. Wtedy byli jeszcze rodziną. Nie pamiętała, żeby mieli jakieś problemy, pamiętała same jasne i ciepłe dni i zapach perfum, kiedy mama kładła ją spać. I miłość. Pamiętała miłość.

Przyśpieszyła kroku, żeby zagłuszyć wspomnienia. Te, które wymazywała, biegając. Dlaczego ją teraz naszły? Czy powrót Marie wszystko zepsuł?

Z każdym oddechem czuła, że wszystko się zmieniło. Oddychało jej się coraz trudniej. W końcu musiała się zatrzymać. Nogi jej zdrętwiały, osłabła od zakwasów. Po raz pierwszy jej ciało zwyciężyło nad wolą. Nawet nie zauważyła, że upada, i już leżała na ziemi.


Bill się rozejrzał. Do restauracji w ośrodku wypoczynkowo-konferencyjnym TanumStrand przyszło tylko pięć osób. Pięć umęczonych twarzy. Wiedział, że przez całą noc szukali małej Nei, i kiedy tu jechali z Gun, zastanawiali się nawet, czy nie przesunąć spotkania. Doszedł jednak do wniosku, że właśnie tego potrzebują.

Ale nie przypuszczał, że przyjdzie aż tak mało osób.

Rolf zadbał o to, żeby była kawa w termosach i bułeczki z serem i papryką. Bill zdążył już się poczęstować. Wypił łyk kawy. Siedząca obok Gun popijała ze swojego kubka.

Przeniósł wzrok na Rolfa, który stał niedaleko wejścia.

– Może byś nas sobie przedstawił?

Rolf skinął głową.

– To jest Karim. Przyjechał do Szwecji z żoną i dwojgiem dzieci. W Damaszku był dziennikarzem. Dalej Adnan i Khalil, lat szesnaście i osiemnaście. Przyjechali sami. Poznali się już tutaj, w ośrodku. A to Ibrahim, najstarszy z nich. How old are you, Ibrahim?

Stojący obok niego mężczyzna z wielką brodą uśmiechnął się i pokazał pięć palców.

– Fifty.

– Tak jest, Ibrahim ma pięćdziesiąt lat, przyjechał z żoną. I wreszcie Farid, przyjechał razem z matką.

Bill skinął na olbrzymiego mężczyznę z ogoloną głową. Wyglądał na trzydzieści parę lat. Jego gabaryty wskazywały na to, że jeśli tylko nie spał, to jadł. Kiedy jeden człowiek wygląda, jakby ważył co najmniej trzy razy więcej niż pozostali, może być kłopot z równomiernym rozłożeniem ciężaru na pokładzie, ale każdy problem da się rozwiązać. Grunt to myśleć pozytywnie. Gdyby tego nie robił, nie uszedłby z życiem, kiedy jego łódka przewróciła się niedaleko wybrzeża Afryki Południowej i wokół zaczęły krążyć rekiny białe.

– A ja jestem Bill – powiedział Bill powoli, wyraźnie. – Będę do was jak najwięcej mówił po szwedzku.

Umówili się z Rolfem, że tak będzie najlepiej. Przecież o to chodzi, żeby się nauczyli języka i dzięki temu szybciej wtopili w społeczeństwo.

Wszyscy zrobili miny, jakby chcieli o coś zapytać, oprócz Farida, który odpowiedział po szwedzku – z silnym akcentem, ale zupełnie poprawnie:

– Jako jedyny mówię po szwedzku, ale jestem tu najdłużej i ciężko na to zasuwałem. Mogę pomóc tłumaczyć, żeby chłopaki rozumieli, okej?

Bill kiwnął głową. Brzmiało to rozsądnie. Nawet Szwedom byłoby trudno przyswoić nowe słowa i zwroty dotyczące żeglarstwa. Farid szybko powtórzył po arabsku to, co powiedział Bill. Jego towarzysze pokiwali głowami.

– Spróbujemy… zrozumieć… po szwedzku… i nauczyć – odezwał się Karim.

– Świetnie! Good! – powiedział Bill, unosząc kciuk. – Umiecie pływać?

Zamachał rękami, jakby pływał. Farid przetłumaczył. Szybko powiedzieli coś do siebie, a potem Karim odpowiedział w ich imieniu:

– Umiemy… dlatego przyszliśmy na ten kurs. Inaczej nie.

– A gdzie się nauczyliście? – zdziwił się Bill. – Jeździliście często nad morze czy co?

Farid przetłumaczył i nastąpił wybuch śmiechu.

– Są jeszcze baseny – odparł z uśmiechem.

– No jasne.

Billowi zrobiło się głupio. Nie odważył się spojrzeć na Gun. I tak się domyślał, że ledwo się powstrzymała od prychnięcia. Powinien poczytać trochę o Syrii, żeby nie wyjść na durnia. Był wprawdzie w wielu miejscach na świecie, ale akurat Syria była na jego mapie białą plamą.

Sięgnął po jeszcze jedną bułkę. Grubo posmarowaną masłem, tak jak lubił.

Karim podniósł rękę.

– Kiedy… my zacząć?

Powiedział coś po arabsku do Farida, a on zapytał:

– Kiedy zaczniemy pływać?

Bill rozłożył ręce.

– Nie ma czasu do stracenia. Regaty dookoła Dannholmen ruszają za kilka tygodni, więc zaczniemy jutro o dziewiątej. Weźcie ciepłe ubrania, na morzu jest zimno, kiedy wieje.

Farid przetłumaczył i jego koledzy zaczęli się wiercić, jakby stracili pewność siebie. Ale Bill spojrzał na nich zachęcająco i postarał się o ujmujący uśmiech. Będzie super. Nie ma problemów. Są tylko rozwiązania.


– Dziękuję ci, że dzieci mogły u was pobyć. – Erika usiadła naprzeciw Anny na wciąż niedokończonym tarasie.

Z wdzięcznością przyjęła zaproszenie na herbatę z lodem. Upał był nieznośny. Przyjechała samochodem z zepsutą klimatyzacją i czuła się tak, jakby przez czterdzieści lat krążyła po pustyni. Sięgnęła po szklankę, którą Anna napełniła z karafki, i wypiła jednym haustem. Anna zaśmiała się i nalała jeszcze raz. Erika zaspokoiła pierwsze pragnienie i piła już wolniej.

– Było bardzo dobrze – powiedziała Anna. – Takie były grzeczne, że prawie ich nie zauważyłam.

Erika się roześmiała.

– Jesteś pewna, że mówisz o moich dzieciach? Maja jest grzeczna, ale te dwa dzikusy jakoś nie pasują do tego opisu.

Naprawdę tak uważała. Na początku bliźniacy bardzo się różnili: Anton był spokojniejszy i rozważniejszy od Noela, który nie potrafił usiedzieć w miejscu i wszystkiego musiał dotknąć. Teraz obydwaj weszli w stadium absolutnie niewyczerpanej energii, wysysali z niej wszystkie siły. Maja nigdy taka nie była, nawet okres buntu czterolatka przeszedł prawie niezauważalnie, więc oboje z Patrikiem byli zupełnie nieprzygotowani na coś takiego. W dodatku pomnożone przez dwa. Z przyjemnością zostawiłaby siostrze dzieci do wieczora, ale Anna wyglądała na zmęczoną, więc nie miała serca wykorzystywać jej jeszcze bardziej.

– I jak ci poszło? – spytała Anna, rozsiadając się wygodnie na leżaku z brzydkim materacem w krzykliwych kolorach.

Ile razy siadała na tarasie, złościła się na te materace, ale ponieważ uszyła je mama Dana, bardzo miła, nie miała serca ich wymienić. Pod tym względem Erika miała więcej szczęścia, bo Kristina, matka Patrika, cierpiała na igłowstręt.

– Niespecjalnie – powiedziała ponuro Erika. – Jej ojciec, Leif Hermansson, umarł dawno temu, a ona niewiele pamięta. Wydaje się jej, że w domu nie zostały żadne materiały z dochodzenia. Ale powiedziała jedną ciekawą rzecz, mianowicie że Hermansson nabrał wątpliwości, czy postąpili słusznie.

– Masz na myśli to, że miał wątpliwości, czy dziewczyny rzeczywiście były winne? – zapytała Anna, odganiając uparcie krążącego wokół nich bąka.

Erika obserwowała go uważnie. Nie cierpiała os, bąków i podobnego paskudztwa.

– Tak, mówi, że zwłaszcza pod koniec życia miał poważne wątpliwości.

– Przecież się przyznały – zauważyła Anna i jeszcze raz pacnęła bąka, który po krótkiej chwili oszołomienia znów zaczął ją atakować.

– Co jest, do cholery! – Wstała, chwyciła leżący na stoliku tygodnik, zwinęła go i uderzyła tak mocno, że rozgniotła bąka na ceracie.

Erika z uśmiechem obserwowała swoją ciężarną siostrę ścigającą bąka. Nie poruszała się zbyt zwinnie.

– Śmiej się, śmiej – powiedziała kwaśno Anna i starła pot z czoła. – O czym to mówiłyśmy? Aha, przecież się przyznały, prawda?

– Prawda, i na tej podstawie zapadł wyrok. Sąd nie orzekł kary, ponieważ były nieletnie, ale rozstrzygnął o winie.

– Ale dlaczego miałyby być niewinne, skoro się przyznały i sąd też uznał je za winne? – spytała Anna.

– Nie mam pojęcia. Sąd stwierdził, że razem popełniły tę zbrodnię. A co do tego przyznania się… Miały po trzynaście lat. Trzynastolatka jest w stanie powiedzieć wszystko, jeśli się ją do tego skłoni, kiedy się znajdzie w takiej sytuacji. Na pewno się bały. A kiedy zmieniły zeznanie, było już za późno. Sprawa została rozstrzygnięta, nikt im nie wierzył.

– A jeśli rzeczywiście b y ł y niewinne? Co za tragedia! – Anna wpatrywała się w siostrę. – Zniszczyło im to życie. Jedna z nich, zdaje się, mieszka tutaj? Trzeba przyznać, że odważna z niej kobieta.

– Tak, aż nie do wiary, że nie bała się po kilku latach wrócić z Marstrand. Mogę sobie wyobrazić, ile było gadania na ten temat. Ale w końcu ludzie mają dość.

– Spotkałaś się z nią? W sprawie książki?

– Nie, kilka razy do niej pisałam, ale nie odpowiedziała. Postanowiłam, że po prostu do niej pójdę. Zobaczę, jak zareaguje.

– Jak myślisz, jak na twoją pracę wpłynie to, co się teraz stało?

Erika opowiedziała jej o tym, że znaleziono zwłoki małej Nei. Wiedziała, że wiadomość o jej śmierci na pewno i tak rozejdzie się po miasteczku lotem błyskawicy.

– Nie wiem – odpowiedziała powoli Erika, dolewając sobie z karafki zimnej herbaty. – Może teraz ludzie będą bardziej skłonni mówić, a może odwrotnie. Nie wiem. Zobaczymy.

– A Marie? Nasza gwiazda Hollywood? Zgodzi się na wywiad?

– Od pół roku jestem w kontakcie z jej agentem do spraw PR-u. Domyślam się, że sama negocjuje w sprawie wydania książki i nie wie, czy moja pomogłaby w jej sprzedaży, czy odebrałaby całe zainteresowanie. Ale do niej też się wybiorę, przekonamy się.

Anna tylko mruknęła. Erika wiedziała, że dla jej siostry koszmarem jest sama myśl o tym, że miałaby podejść do zupełnie obcej osoby i nalegać na rozmowę.

– Może pogadamy o czymś przyjemniejszym? – zaproponowała. – Trzeba zorganizować Kristinie wieczór panieński.

– Tak, pewnie. – Anna zaśmiała się tak, że brzuch zaczął jej podskakiwać. – Ale co można wymyślić dla panny młodej, która jest w dość… dojrzałym wieku? Sprzedawanie całusów na ulicy byłoby chyba nie na miejscu, że nie wspomnę o skoku ze spadochronem albo na bungee.

– Rzeczywiście, trudno mi sobie wyobrazić Kristinę w takiej sytuacji – przyznała Erika. – Ale mogłybyśmy ściągnąć jej przyjaciółki i zorganizować fajny wieczór. Co ty na to? Kolację w Café Bryggan, smaczne jedzenie i dobre wino, to nie takie trudne.

– Bardzo dobry pomysł – stwierdziła Anna. – Ale trzeba jeszcze wymyślić, jak ją porwać. To musi być coś śmiesznego.

Erika przytaknęła.

– Fakt, inaczej nie będzie to wieczór panieński! Właśnie, a kiedy wy się pobierzecie? Kiedy Dan zrobi z ciebie uczciwą kobietę?

Anna się zaczerwieniła.

– Widzisz, jak ja wyglądam. Ustaliliśmy, że najpierw urodzi się dziecko, a potem pomyślimy o ślubie.

– Więc… – zaczęła Erika. Przerwał jej dochodzący z torebki sygnał Mambo numer pięć.

– Cześć, kochanie – powiedziała, spojrzawszy na wyświetlacz.

Słuchała. Patrik mówił, a ona odpowiadała monosylabami.

– Oczywiście. Tak, odbiorę dzieci. Do zobaczenia.

Rozłączyła się i włożyła telefon do torebki. Potem spojrzała błagalnie na Annę. Wiedziała, że ta prośba to już przesada, ale nie miała wyjścia. Kristina miała być w Uddevalli przez całe popołudnie, więc jej nie mogła poprosić.

– Dobrze, mogę się nimi jeszcze trochę zająć. Jak długo cię nie będzie? – Anna zaśmiała się na widok jej nieszczęśliwej miny.

– Mogłabym je podrzucić jeszcze raz około trzeciej? Patrik poprosił, żebym o wpół do czwartej przyszła do komisariatu opowiedzieć o sprawie Stelli. To znaczy, że wróciłabym o piątej, najpóźniej o wpół do szóstej. Może być?

– Pewnie. I tak radzę sobie z nimi lepiej niż ty.

– Cicho bądź. – Erika posłała jej całusa.

Anna miała rację. Dzieci zachowywały się u niej jak aniołki.


– Jak myślisz, czego się boją?

Sam uzmysłowił sobie, że bełkocze. Uderzył mu do głowy szampan wzmocniony słońcem. Trzymał kieliszek w lewej ręce, prawą miał trochę obolałą, drżała po porannym strzelaniu.

– Boją się? – powtórzyła Jessie.

Jej również plątał się język. Jeszcze zanim przyszedł, zdążyła wypić kilka kieliszków. Właśnie opróżniali drugą butelkę.

– Twoja mama nie zauważy, że brakuje butelek? – spytał, podnosząc rękę z kieliszkiem.

Żółte bąbelki zaiskrzyły w słońcu. Nigdy dotąd nie zwrócił uwagi na to, że szampan jest po prostu piękny. Z drugiej strony nigdy przedtem nie widział go z bliska.

– Jakoś to będzie, zresztą nie zwróci na to uwagi. Byleby dla niej wystarczyło.

Sięgnęła po butelkę.

– Co miałeś na myśli? Czego się boją? Przecież nie nas.

– Jasne, że się boją – odparł, podstawiając jej kieliszek.

Szampan zapienił się, trochę się wylało, ale on tylko się zaśmiał i zlizał go z ręki.

– Wiedzą, że nie jesteśmy tacy jak oni. Wyczuwają… wyczuwają w nas mrok.

– Mrok?

Przyglądała mu się w milczeniu. Pomyślał, że uwielbia ten kontrast między jej zielonymi oczami a jasnymi włosami, że powinna zrozumieć, jaka jest piękna, mimo nadwagi i pryszczy. Kiedy zobaczył ją w kolejce przed kioskiem, od razu rozpoznał w niej siebie, wiedział, że noszą w sobie to samo zagubienie. I ten sam mrok.

– Wiedzą, że ich nienawidzimy. Że wzbudzili w nas straszną nienawiść. A mimo to nie potrafią się powstrzymać i jeszcze dolewają oliwy do ognia. Potem nad nim nie zapanują.

Jessie zachichotała.

– Boże, aleś ty górnolotny. Skål! Słońce świeci, siedzimy na pomoście przed luksusową chałupą, pijemy szampana i jest nam cholernie nice.

– Masz rację. – Uśmiechnął się, kiedy ich kieliszki brzęknęły o siebie. – Jest nam cholernie nice.

– Bo jesteśmy tego warci – wybełkotała Jessie. – Oboje. Jesteśmy od nich lepsi. Oni nie są warci nawet tyle co paproch w pępku.

Podniosła kieliszek na tyle gwałtownie, że połowa szampana wylała jej się na nagi brzuch.

– Ojej – zachichotała.

Chciała sięgnąć po ręcznik, ale Sam ją powstrzymał. Rozejrzał się. Pomost był odgrodzony od domu płotem, a jachty na morzu były dość daleko. Byli sami na świecie.

Ukląkł przed nią. Między jej nogami. Patrzyła na niego w napięciu. Zaczął nieśpiesznie zlizywać szampana z jej brzucha. Wyssał z pępka, potem przesunął językiem po rozgrzanej słońcem skórze. Miała smak szampana i potu. Podniósł wzrok i spojrzał jej w oczy. Nie przestając się w nią wpatrywać, chwycił z boku jej majtki i powoli ściągnął. Smakując ją, słyszał jej westchnienia mieszające się z krzykiem mew. Byli sami. Na całym świecie.

Fjällbacka

Подняться наверх