Читать книгу Fjällbacka - Camilla Lackberg - Страница 12

Sprawa Stelli

Оглавление

Leif Hermansson wciągnął głęboko powietrze, a potem wszedł do salki konferencyjnej, w której czekała na niego Helen Persson z rodzicami: KG i Harriet. Oczywiście znał ich, jak wszyscy w Fjällbace, ale była to tylko luźna znajomość. Co innego rodzice Marie Wall. Policja z Tanumshede miała wiele okazji, żeby ich poznać.

Nie przepadał za swoją funkcją. Nie lubił kierować innymi ludźmi ani podejmować decyzji, ale ponieważ był dobry, musiał zostać szefem. Wprawdzie tylko komisariatu w Tanumshede, bo uprzejmie, lecz stanowczo odrzucał propozycje awansu, z którymi wiązałaby się konieczność przeprowadzki. Tu się urodził i tu zamierzał dożyć swoich dni.

Jego funkcja doskwierała mu zwłaszcza przy takich okazjach jak ta. Wcale nie chciał być odpowiedzialny za ujęcie sprawcy albo sprawczyni zabójstwa dziewczynki. Uważał, że to brzemię zbyt ciężkie na jego barki.

Otworzył drzwi do dość ponurego pomieszczenia, o ścianach pomalowanych na szaro. Jego wzrok spoczął na Helen. Siedziała zgarbiona przy stole. Potem skinął głową jej siedzącym po obu jej stronach rodzicom.

– Czy to naprawdę konieczne, żeby przesłuchanie odbywało się w komisariacie? – spytał KG.

Karl Gustav Persson był przewodniczącym miejscowego klubu Rotary i szychą w miejscowym biznesie. Jego żona Harriet, zawsze zadbana, uczesana i z wymanikiurowanymi paznokciami, nie potrafiłaby powiedzieć, co robi poza pielęgnowaniem urody i działaniem w Stowarzyszeniu Dom i Szkoła. Na wszystkich imprezach występowała u boku męża, zawsze uśmiechnięta i zawsze ze szklaneczką martini w dłoni.

– Uznaliśmy, że tak będzie najprościej – odparł Leif, dając im do zrozumienia, że temat jest zamknięty.

To policja decyduje o tym, jak organizuje swoją pracę. Zresztą przeczuwał, że KG będzie próbował przejąć kontrolę nad tą rozmową.

– Powinniście porozmawiać z tamtą dziewczyną – powiedziała Harriet, poprawiając starannie wyprasowaną białą bluzkę. – Z Marie. Jej rodzina jest po prostu straszna.

– Musimy porozmawiać z obiema, ponieważ wiele wskazuje na to, że jako ostatnie widziały Stellę żywą.

– Ale proszę zrozumieć, że Helen nie ma z tym nic wspólnego.

KG był tak wzburzony, że podskakiwały mu wąsy.

– My nie twierdzimy, że mają coś wspólnego ze śmiercią tej małej, ale to one widziały ją jako ostatnie. Musimy ustalić przebieg wydarzeń, żeby ująć sprawcę.

Leif zerknął na Helen. Nie odzywała się, wpatrywała się w swoje ręce. Ciemnowłosa jak jej matka i ładna, dość przeciętną, nierzucającą się w oczy urodą. Wydawała się spięta i ciągle skubała spódnicę.

– Helen, czy mogłabyś opowiedzieć, jak to było? – spytał miękko, niemal z czułością. Aż się sam zdziwił.

Helen sprawiała wrażenie przewrażliwionej i wystraszonej, natomiast jej rodzice wydawali się tak zajęci sobą, że zupełnie tego nie dostrzegali.

Helen zerknęła na ojca, a on skinął głową.

– Zgodziłyśmy się popilnować Stelli. Mieszkamy niedaleko i czasem się z nią bawimy. Miałyśmy za to dostać po dwadzieścia koron i jeszcze pójść ze Stellą na lody.

– O której po nią przyszłyście? – spytał Leif.

– Chyba około pierwszej – odpowiedziała, nie podnosząc wzroku. – Po prostu przyszłam razem z Marie.

– Marie – prychnęła Harriet.

Leif podniósł rękę.

– A więc zaraz po pierwszej – zanotował. Przesłuchanie było wprawdzie nagrywane, ale notując, porządkował myśli.

– Tak, ale Marie będzie wiedziała lepiej – dodała Helen, wiercąc się na krześle.

– Kto był w domu, kiedy po nią przyszłyście?

Leif uniósł dłoń z długopisem i uśmiechnął się do niej. Wciąż na niego nie patrzyła, tylko skubała niewidoczne supełki na swojej białej letniej spódniczce.

– Jej mama. I Sanna. Właśnie miały wyjeżdżać. Dostałyśmy pieniądze na lody. Stella się okropnie cieszyła. Aż podskakiwała.

– I od razu poszłyście? Czy zostałyście w obejściu?

Helen pokręciła głową. Ciemne włosy z długą grzywką opadły jej na twarz.

– Trochę się pobawiłyśmy na podwórku, skakałyśmy z nią na skakance. Podobało jej się, kiedy trzymałyśmy końce skakanki, a ona mogła skakać. Ale ciągle zaliczała skuchy, więc w końcu miałyśmy dość.

– I co zrobiłyście?

– Poszłyśmy z nią do Fjällbacki.

– Musiało wam to zająć sporo czasu?

Leif szybko policzył w myślach. Jemu dojście z gospodarstwa Strandów do centrum zabrałoby na pewno dwadzieścia minut. Z czteroletnim dzieckiem trwałoby to znacznie dłużej, bo trzeba by wąchać trawę, zbierać kwiatki, wyjąć kamyk z bucika, potem trzeba by się wysiusiać, wreszcie nóżki by się zmęczyły i nie miałyby siły iść… Tak, przejście stamtąd do Fjällbacki musiałoby trwać nieskończenie długo.

– Wzięłyśmy wózek – powiedziała Helen. – Taki składany, całkiem mały, jak się go złoży…

– Pewnie taki parasolkowy – wtrąciła Harriet.

Leif rzucił jej gniewne spojrzenie.

– Tak, chyba tak się to nazywa. – Mówiąc to, Helen zerknęła na matkę.

Leif odłożył długopis.

– Jak myślisz, ile czasu wam to zabrało?

Ściągnęła brwi.

– Dość dużo, bo do szosy prowadzi szutrowa droga i ciężko się pcha wózek. Kółka ciągle się zacinały.

– A mniej więcej?

– Może ze trzy kwadranse? Ale nie sprawdzałyśmy, żadna z nas nie ma zegarka.

– Właśnie że masz zegarek – wtrąciła Harriet. – Tylko nie chcesz go nosić. Ale nie dziwi mnie, że tamta dziewczyna nie ma zegarka. Zresztą nawet gdyby miała, to na pewno kradziony.

– Mamo, przestań! – Z jej oczu posypały się iskry.

– Chciałbym, żebyśmy się trzymali tematu – powiedział Leif, patrząc na Harriet.

Kiwnął głową do Helen.

– I co było dalej? Jak długo byłyście ze Stellą w Fjällbace?

Helen wzruszyła ramionami.

– Nie wiem. Kupiłyśmy lody, a potem usiadłyśmy na pomoście, ale nie pozwalałyśmy Stelli podchodzić do krawędzi, bo ona nie umie pływać, a nie miałyśmy kamizelki ratunkowej.

– Bardzo słusznie – zauważył Leif. Zanotował, żeby spytać właścicieli budki, Kjella i Anitę, czy zapamiętali dziewczynki i Stellę.

– A więc siedziałyście na pomoście i jadłyście lody. Co jeszcze robiłyście?

– Nic, poszłyśmy z powrotem. Stella się zmęczyła i zasnęła w wózku.

– Czyli w Fjällbace byłyście mniej więcej godzinę. Zgadza się?

Kiwnęła głową.

– Wróciłyście tą samą drogą?

– Nie, bo Stella chciała, żebyśmy poszły przez las. Wysiadła z wózka i poszłyśmy.

Leif zanotował.

– Jak ci się zdaje, która mogła być godzina, kiedy doszłyście na miejsce?

– Nie umiem powiedzieć, ale z powrotem szłyśmy mniej więcej tak samo długo jak w tamtą stronę.

Leif spojrzał na swoje notatki. Jeśli dziewczyny zjawiły się w gospodarstwie Strandów około pierwszej, pobawiły się jakieś dwadzieścia minut, potem czterdzieści minut szły do Fjällbacki, były tam godzinę, a potem wracały czterdzieści minut, to powinny dotrzeć do domu Strandów mniej więcej za dwadzieścia czwarta. Nie bardzo ufał wyliczeniom Helen, więc zapisał: piętnasta trzydzieści – szesnasta piętnaście, i wziął to w kółko. Nie miał nawet pewności, czy dobrze to obliczył.

– I co się stało, kiedy wróciłyście?

– Na podwórku stał samochód jej taty, więc pomyślałyśmy, że jest w domu. Stella pobiegła w stronę domu, a my sobie poszłyśmy.

– Więc nie widziałyście jej taty? Ani jak wchodziła do domu?

– Nie. – Pokręciła głową.

– Poszłyście prosto do domu?

– Nie…

Zerknęła na rodziców.

– A co robiłyście?

– Poszłyśmy się wykąpać w jeziorku za gospodarstwem rodziców Marie.

– Przecież ci mówiliśmy, że nie wolno… – Harriet urwała, kiedy Leif rzucił jej kolejne spojrzenie.

– Jak długo tam byłyście? Mniej więcej.

– Nie wiem. W każdym razie w domu byłam koło szóstej, w sam raz na kolację.

– Rzeczywiście – przyznał KG. – Nic nam nie mówiła o kąpieli, powiedziała, że przez cały ten czas pilnowały Stelli.

Spojrzał ze złością na córkę, która nie przestawała wpatrywać się w swoją spódniczkę.

– Oczywiście zauważyliśmy, że ma mokre włosy, ale powiedziała, że biegały ze Stellą pod zraszaczem.

– Wiem, to źle, że kłamałam – przyznała Helen. – Ale nie pozwalają mi tam chodzić. Nie podoba im się, że się przyjaźnię z Marie, bo ma taką rodzinę, ale czy to jej wina?

Znów oczy jej zaiskrzyły.

– Ta dziewczyna jest taka sama jak jej rodzina – rzucił KG.

– Ona jest po prostu… trochę bardziej uparta od innych – powiedziała cicho Helen. – Nie przyszło wam do głowy, że widocznie ma powód być taka, a nie inna? Nie wybrała sobie rodziny.

– Proszę się uspokoić. – Leif podniósł do góry obie ręce.

Ta kłótnia wiele mówiła o ich rodzinie, ale on uważał, że nie pora ani miejsce na roztrząsanie takich spraw.

Odczytał swoje notatki.

– Czy to się zgadza z tym, co pamiętasz z wczoraj?

Kiwnęła głową.

– Tak, zgadza się.

– Marie powie to samo?

Helen jakby się zawahała, ale potem powiedziała spokojnie:

– Tak.


– JAK SIĘ CZUJESZ? – spytała Paula, przyglądając mu się badawczo.

Martin był ciekaw, kiedy wreszcie przestaną się o niego martwić.

– Dobrze jest – odparł i nawet się zdziwił, że zabrzmiało to tak szczerze.

Żal po śmierci Pii nigdy nie przeminie, zawsze będzie się zastanawiał, jak mogłoby wyglądać ich wspólne życie, i zawsze kątem oka będzie jej wypatrywał, kiedy w życiu Tuvy będzie się działo coś ważnego. Mniej ważnego też. Zaraz po jej śmierci ludzie mówili mu, że z czasem odzyska radość życia, że będzie się umiał cieszyć i śmiać. Żal nie przeminie, będzie mu towarzyszyć, ale nauczy się z nim żyć. Wtedy wydawało mu się to niemożliwe, miał wrażenie, jakby brnął przez ciemności. W pierwszym okresie robił jeden krok do przodu i dwa do tyłu, ale później już dwa kroki do przodu i tylko jeden do tyłu. Aż przyszła chwila, kiedy zaczął iść tylko naprzód.

Przypomniała mu się młoda mama, którą poprzedniego dnia poznał na placu zabaw. Właściwie od tamtej pory sporo o niej myślał. Powinien był ją poprosić o numer telefonu. Albo przynajmniej spytać, jak ma na imię. Mądry po szkodzie. Sam był zaskoczony, że chciałby ją znów spotkać. Na szczęście mieszkają w małej miejscowości. Od rana miał nadzieję, że trafi na nią na placu zabaw. W każdym razie taki miał plan, zanim zabójstwo małej Nei zmusiło go do powrotu do pracy.

Zrobiło mu się głupio. Jak można w takiej sytuacji rozmyślać o jakiejś lasce?

– Wyglądasz na zadowolonego, ale najwyraźniej jesteś czymś zafrasowany – powiedziała Paula, jakby czytała w jego myślach.

Nie mógł się powstrzymać: opowiedział jej o kobiecie z placu zabaw. O mało nie przegapił zjazdu i musiał ostro skręcić w lewo.

– Taka ładna, że już zapomniałeś, jak się prowadzi samochód? – zapytała, łapiąc za uchwyt nad oknem.

– Pewnie uważasz, że jestem śmieszny – powiedział, czerwieniąc się. Piegi na tle jego kredowobiałej cery stały się jeszcze wyraźniejsze.

– Uważam, że to wspaniałe – odparła Paula, poklepując go po nodze. – I nie miej wyrzutów sumienia, życie musi się toczyć dalej. Jak ci będzie dobrze, to równie dobrze będzie ci się pracowało. Więc dowiedz się, kim jest, i zadzwoń do niej. Przecież i tak nie damy rady pracować na okrągło, bo zaczniemy popełniać błędy.

– Pewnie masz rację – przyznał Martin. Zastanawiał się, jak ma ją znaleźć.

Znał imię jej syna. To zawsze coś na początek. Tanumshede nie jest aż tak duże, żeby nie dało się jej znaleźć. Chyba że jest tylko przejazdem, że jest turystką. A jeśli w ogóle nie mieszka w okolicy?

– Nie zatrzymamy się? – zapytała Paula, gdy z chrzęstem opon minął pierwszy dom po zjeździe na szutrową drogę.

– E… co? Ojej, przepraszam. – Znów się zaczerwienił aż po cebulki włosów.

– Potem ci pomogę ją znaleźć – zaśmiała się Paula.

Zatrzymał się na podjeździe przed starym czerwonym domem z białymi narożami i mnóstwem drewnianych zdobień. Aż westchnął z zazdrości. Dokładnie tak chciałby mieszkać. Zaczęli z Pią odkładać na dom i zebrali prawie całą niezbędną sumę. Co wieczór wchodzili na Hemnet15, zdążyli nawet jeden obejrzeć. I wtedy dowiedzieli się o raku. Pieniądze zostały na koncie, a marzenie o domu umarło wraz z Pią. Podobnie jak pozostałe marzenia.

Paula zapukała do drzwi.

– Halo! – zawołała po chwili.

Spojrzała na Martina, nacisnęła klamkę i weszła do przedpokoju. W wielkim mieście coś takiego byłoby absolutnie niemożliwe, ale w tej okolicy niezwykłe było raczej zamykanie drzwi na klucz. Starsza pani, która wyszła im na spotkanie, nie wydawała się w najmniejszym stopniu przestraszona, kiedy usłyszała w przedpokoju obce głosy.

– No dzień dobry, czyżby przyszła w odwiedziny policja? – zagadnęła z uśmiechem.

Martin przestraszył się, że zaraz przewróci ją przeciąg, taka była drobniutka i pomarszczona.

– Wejdźcie, proszę. Właśnie oglądam trzecią rundę, między Gustafssonem i Danielem Cormierem – powiedziała.

Martin spojrzał pytająco na Paulę. Nie miał pojęcia, o co chodzi. Nie interesował się specjalnie sportem, mógłby ewentualnie obejrzeć mecz, gdyby Szwecja doszła co najmniej do półfinału mistrzostw Europy albo świata, ale to wszystko. Wiedział, że Pauli też to dotyczy, może nawet – o ile to w ogóle możliwe – jeszcze bardziej.

– Bez względu na powód tych odwiedzin musicie poczekać. Możecie sobie usiąść na kanapie – dodała starsza pani, wskazując na obitą błyszczącym materiałem w róże kanapę.

Sama z pewnym trudem usiadła w fotelu uszaku z podnóżkiem przed ogromnym telewizorem. Martin stwierdził ze zdumieniem, że to, o czym wspomniała, było walką dwóch facetów tłukących się zawzięcie w czymś na kształt klatki.

– W drugiej rundzie Gustafsson założył mu dźwignię na staw łokciowy. Cormier już pękał, ale gong zabrzmiał dokładnie w chwili, kiedy miał się poddać. Teraz wygląda, jakby Gustafsson się zmęczył, więc Cormier nabrał wiatru w żagle. Ale jeszcze nie daje za wygraną, Gustafsson ma cholerną wolę walki. Jeśli tylko uda mu się ściągnąć go do parteru, to myślę, że wygra. Cormier jest najmocniejszy w stójce, w parterze już nie jest taki ostry.

Martin zagapił się na starszą panią.

– To MMA16, tak? – spytała Paula.

Pani spojrzała na nią jak na głupią.

– Pewnie, że MMA. A myślałaś, że co, hokej? – zarechotała.

Martin zauważył, że na stoliku obok fotela ma szklaneczkę z solidną porcją whisky. Pomyślał, że kiedy sam osiągnie tak szacowny wiek, też będzie sobie pozwalał na wszystko, czego będzie chciał i kiedy będzie chciał, nie zastanawiając się, czy mu to posłuży.

– To walka o mistrzostwo – wyjaśniła, nie odrywając wzroku od telewizora. – Walczą o tytuł mistrza świata.

Najwidoczniej dotarło do niej, że wpuściła do domu dwoje ignorantów.

– Najbardziej oczekiwana walka w tym roku. Dlatego musicie mi wybaczyć, że przez jakiś czas nie będę na was zwracać uwagi. Trudno, nie przepuszczę tego.

Sięgnęła po szklankę i wypiła porządny łyk whisky. Na ekranie jasnowłosy olbrzym powalił na ziemię ciemnoskórego mężczyznę o groteskowo szerokich ramionach i położył się na nim. Dla Martina wyglądało to na ciężkie pobicie, coś, za co grozi wieloletnie więzienie. A te uszy? Co im się stało w uszy? Wielkie, grube, wyglądały jak byle jak przyklejone bryłki gliny. Z tyłu głowy miał jakieś słowo i nagle zrozumiał, co znaczy określenie uszy kalafiorowate. A więc tak to wygląda.

– Jeszcze trzy minuty – powiedziała starsza pani i wypiła następny łyk.

Spojrzeli po sobie. Martin widział, że Paula powstrzymuje się od śmiechu. Czegoś takiego się nie spodziewali.

Nagle starsza pani wrzasnęła i zerwała się z fotela.

– Jest!

– Wygrał? – spytał Martin. – Gustafsson wygrał?

Jasnowłosy olbrzym szalał na ringu, wskoczył na siatkę i zaczął wrzeszczeć. Najwyraźniej zwyciężył.

– Przydusił Cormiera od tyłu, więc Cormier się w końcu poddał.

Wychyliła ostatni łyk.

– To ten, o którym piszą w gazetach? The… Mole? – spytała Paula, zadowolona, że coś jednak wie.

– The Mole, też coś! – prychnęła pani. – The Mauler, dziewczyno. Gustafsson należy do światowej elity. Powinno się wiedzieć takie rzeczy. To należy do ogólnego wykształcenia.

Ruszyła do kuchni.

– Nastawiam kawę, napijecie się ze mną?

– Poprosimy – odparli chórem.

Picie kawy było nieodłączną częścią ich pracy, rozmów z ludźmi. Jeśli w ciągu dnia było ich więcej, wieczorem ciężko im się zasypiało.

Poszli za starszą panią do kuchni. Martin uzmysłowił sobie, że jeszcze się nie przedstawili.

– Przepraszam, ja jestem Martin Molin, a to Paula Morales. Jesteśmy z komisariatu w Tanumshede.

– Dagmar Hagelin – odparła starsza pani wesoło, stawiając na kuchence imbryk z wodą. – Siądźcie sobie przy kuchennym stole, tu jest przyjemniej. W dużym pokoju siedzę tylko wtedy, kiedy oglądam telewizję. Większość czasu spędzam tutaj.

Wskazała na podniszczony stół zawalony krzyżówkami. Szybko zebrała je na kupkę i położyła na parapecie.

– Gimnastyka dla szarych komórek. We wrześniu kończę dziewięćdziesiąt dwa lata, więc muszę ćwiczyć makówkę. W przeciwnym razie człowieka dopada demencja, i to szybciej, niż zdąży powiedzieć… eee, zapomniałam. – Roześmiała się z własnego żartu.

– Jak to się stało, że zainteresowała się pani MMA? – spytała Paula.

– Mój prawnuk trenuje ten sport i osiągnął już poziom mistrzowski. Wprawdzie nie jest to jeszcze UFC17, ale to tylko kwestia czasu, bo jest dobry i ma wolę walki.

– No tak, ale to jednak dość… niezwykłe – powiedziała Paula ostrożnie.

Dagmar nie odpowiedziała, zdjęła imbryk z kuchenki i postawiła na korkowej podstawce. Potem wyjęła trzy śliczne filiżaneczki z cieniutkiej porcelany, w różowy deseń, ze złotym brzeżkiem. Usiadła i dopiero nalewając kawę, odpowiedziała:

– Zawsze byliśmy sobie z Oscarem bliscy, więc zaczęłam chodzić na jego walki. No i się wciągnęłam. To nie do uniknięcia. W młodości byłam niezłą lekkoatletką i potrafię sobie wyobrazić, co się wtedy czuje.

Wskazała na zdjęcie wiszące na ścianie: przedstawiało młodą, atletycznie zbudowaną kobietę skaczącą nad poprzeczką.

– To pani? – spytał Martin z podziwem, usiłując znaleźć związek między młodą, szczupłą, choć muskularną kobietą ze skurczoną osóbką, którą miał przed sobą.

Chyba się domyśliła i uśmiechnęła się szeroko.

– Mnie też nie mieści się to w głowie. Najdziwniejsze, że w środku człowiek czuje się taki sam jak wtedy. Czasem jestem w szoku, kiedy spojrzę w lustro. Zastanawiam się, kim jest ta starsza pani.

– Długo uprawiała pani sport? – spytała Paula.

– Według dzisiejszych standardów niezbyt, chociaż na tamte czasy aż za długo. Wyszłam za mąż, musiałam zrezygnować ze sportu, bo trzeba było się zająć dziećmi i domem. Ale nie mam pretensji, takie były czasy, moja córka jest dobrym dzieckiem. Chce, żebym u niej zamieszkała, kiedy już nie będę sobie dawała rady z domem. Ona też już nie jest młoda, zimą skończy sześćdziesiąt trzy lata. Na pewno będziemy się dogadywać, mieszkając pod jednym dachem.

Martin wypił łyk kawy.

– To kawa luwak – powiedziała Dagmar, widząc, że mu smakuje. – Importuje ją mój najstarszy wnuk. Ziarna kawy zjedzone i wydalone przez cywety zbiera się, oczyszcza i pali. Nie jest to tania kawa, zwykle kosztuje około sześciuset koron za kilogram, ale, jak powiedziałam, Julius jest importerem. Dostaje ją za niższą cenę i co pewien czas daje mi trochę. Wie, że ją uwielbiam, bo lepszej kawy nie ma.

Martin spojrzał na nią z przerażeniem, ale w końcu wzruszył ramionami i wypił kolejny łyk. Nieważne, skąd pochodzi coś, co smakuje tak bosko. Po chwili stwierdził, że wystarczy tej konwersacji.

– Nie wiem, czy pani słyszała, co się stało – zmienił temat, nachylając się lekko. – Ale w tutejszym lesie została zamordowana dziewczynka.

– Słyszałam, powiedziała mi córka, kiedy wpadła – odparła Dagmar i spochmurniała. – Śliczna jasnowłosa dziewuszka, zawsze kręciła się jak fryga. Codziennie chodzę na długi spacer i często przechodzę koło obejścia Bergów. Najczęściej tam ją widywałam.

– A kiedy ostatnio? – spytał Martin, popijając kawę.

– Właśnie, kiedy to było? – Dagmar zaczęła się zastanawiać. – Wczoraj nie, ale dzień wcześniej tak. A więc w niedzielę.

– O której? – spytała Paula.

– Na spacer wychodzę zawsze przed południem, zanim zrobi się gorąco. Bawiła się wtedy na podwórku. Jak zwykle do niej pomachałam, a ona do mnie.

– A więc w niedzielę przed południem – powtórzył Martin. – Później już nie?

Pokręciła głową.

– Nie, wczoraj jej nie widziałam.

– A może zwróciła pani uwagę na coś innego? Coś odbiegającego od normy? Ważny może być każdy szczegół, nawet pozornie nieistotny.

Dopił kawę i ostrożnie odstawił delikatną, romantyczną filiżaneczkę, przy której jego dłoń wydawała się gruba i toporna.

– Niestety, nie przypominam sobie niczego, co mogłoby was zainteresować. Siedząc przy tym oknie, mam niezły ogląd sytuacji, ale nie wydaje mi się, żeby coś było inaczej niż zwykle.

– Gdyby pani jednak na coś wpadła, proszę się nie wahać, tylko do nas zadzwonić – dodała Paula i wstała. Spojrzała pytająco na Martina, a on kiwnął głową.

Położyła na stole wizytówkę i dosunęła krzesło.

– Dziękuję za kawę – powiedział Martin. – Była bardzo smaczna, a przy okazji było to niezwykłe doświadczenie.

– I właśnie o to chodzi – odparła starsza pani z uśmiechem.

Zerknął jeszcze raz na zdjęcie pięknej młodej kobiety w sportowym stroju: miała w oczach ten sam błysk co dziewięćdziesięciodwuletnia Dagmar. Taki sam jak Pia. Błysk świadczący o prawdziwej radości życia.

Delikatnie zamknął za sobą piękne stare drzwi.


Mellberg się wyprostował, siedział u szczytu stołu konferencyjnego. Przyszło zadziwiająco wielu reporterów, nie tylko z miejscowej prasy, również z gazet o zasięgu ogólnokrajowym.

– Czy mamy do czynienia z tym samym sprawcą? – spytał Kjell Ringholm z „Bohusläningen”.

Patrik uważnie obserwował Mellberga. Wolałby sam poprowadzić tę konferencję, ale to przekroczyłoby granicę wytrzymałości jego szefa. Mellberg kochał ten wspaniały moment, kiedy stał w świetle reflektorów, i nie zamierzał z tego rezygnować. Chętnie natomiast przekazywał Patrikowi i pozostałym wszelkie inne zadania, wszystko, co wymagało choćby odrobiny wysiłku.

– Nie możemy wykluczyć związku między tą sprawą a sprawą Stelli Strand, ale nie zamierzamy zamykać się na inne możliwości – odparł Mellberg.

– To chyba nie może być przypadek? – nalegał Ringholm.

W jego czarnej brodzie były już siwe nitki.

– Naturalnie zbadamy sprawę również pod tym kątem, ale kiedy coś wydaje się oczywiste, istnieje ryzyko, że można się zamknąć na inne możliwości, zamiast je również zbadać.

Dobrze, pomyślał zdumiony Patrik. Chyba się czegoś nauczył.

– Rzeczywiście mamy do czynienia z dość dziwnym zbiegiem okoliczności. Ta cała gwiazda filmowa zjawiła się dosłownie na moment przed zdarzeniem – dodał Mellberg.

Reporterzy gorączkowo notowali.

Patrik musiał spleść dłonie, żeby nie złapać się za głowę. Wyobrażał sobie tytuły na pierwszych stronach tabloidów.

– Przesłuchacie Helen Persson i Marie Wall? – spytał pismak z tabloidu. Z ciekawości aż się wychylił do przodu.

Jeden z tych młodszych. Oni zawsze są najbardziej napastliwi. Gotowi na wszystko, żeby tylko zdobyć etat w redakcji i wyrobić sobie nazwisko.

– Porozmawiamy z nimi – potwierdził Mellberg. Wyraźnie był zachwycony tym, że jest w centrum uwagi.

Ochoczo obracał się do obiektywów. Na wszelki wypadek upewnił się, czy fryzura układa się jak trzeba.

– Czyli są głównymi podejrzanymi, tak? – zapytała młoda reporterka z drugiego18 wielkonakładowego tabloidu.

– No więc… nie, nie mógłbym ująć tego w ten sposób…

Podrapał się w głowę i chyba do niego dotarło, że źle pokierował konferencją. Spojrzał na Patrika, Patrik chrząknął.

– Na tym etapie dochodzenia w ogóle nie mamy podejrzanych – powiedział. – Jak już stwierdził szef komisariatu, pan Mellberg, nie ograniczamy się do jednego tropu. Czekamy na raport techników kryminalistyki i rozmawiamy z osobami, które mogłyby dostarczyć informacji, na podstawie których można by określić, kiedy dokładnie Nea zginęła.

– Więc wierzy pan w przypadek? Ginie dziewczynka z tego samego gospodarstwa, jej ciało zostaje znalezione w tym samym miejscu co kiedyś ciało Stelli Strand i wszystko to dzieje się tuż po powrocie do Fjällbacki jednej ze skazanych w tamtej sprawie?

– Nie sądzę, żeby ten na pozór logiczny związek był taki oczywisty – odparł Patrik. – Więc byłoby niedobrze, gdybyśmy się przywiązali do jednej jedynej wersji. Dokładnie tak jak powiedział pan Mellberg.

Kjell Ringholm podniósł rękę.

– W jaki sposób zginęła ta dziewczynka?

Mellberg pochylił się do przodu.

– Jak wspomniał Patrik Hedström, nie otrzymaliśmy jeszcze ani raportu techników, ani raportu z sekcji zwłok Linnei Berg. W związku z tym nie ma możliwości ani powodu, żebyśmy się wypowiadali na ten temat.

– Czy istnieje zagrożenie dla innych dzieci? – ciągnął Ringholm. – Czy rodzice z okolicy powinni zatrzymywać dzieci w domu? Bo krążą różne pogłoski i ludzie boją się coraz bardziej.

Mellberg nie odpowiedział od razu. Patrik lekko pokręcił głową, w nadziei, że jego szef odczyta ten sygnał. Nie ma sensu straszyć ludzi.

– Nie ma powodu do niepokoju – odparł w końcu Mellberg. – Rzuciliśmy wszystkie siły, żeby jak najszybciej wyjaśnić, jak zginęła Linnea Berg.

– Czy tak samo jak Stella Strand?

Ringholm się nie poddawał. Pozostali dziennikarze patrzyli to na niego, to na Mellberga. Patrik trzymał kciuki, żeby Mellberg nie dał się wciągnąć w takie rozważania.

– Jak już mówiłem, będziemy to wiedzieć dopiero po otrzymaniu raportu od medyków sądowych.

– Ale nie zaprzeczacie, że zginęła w ten sam sposób.

Teraz uparł się pismak z tabloidu. Patrik, który miał przed oczami obraz dziewczynki leżącej na zimnym stole sekcyjnym, nie mógł się powstrzymać. Burknął:

– Ile razy mamy powtarzać, że nie wiemy i nie będziemy wiedzieć, dopóki nie dostaniemy raportu medyków sądowych?!

Pismak zrobił obrażoną minę i więcej nie pytał.

Ringholm znów podniósł rękę. Teraz patrzył prosto na Patrika.

– Słyszałem, że twoja żona pisze książkę o sprawie Stelli Strand. To prawda?

Patrik domyślał się, że to pytanie padnie, a mimo to nie był do końca przygotowany. Spojrzał na swoje zaciśnięte pięści.

– Z jakiegoś dziwnego powodu moja żona nie rozmawia o swojej pracy nawet ze źródłem wywiadowczym, które ma w domu – odparł w końcu. Tu i ówdzie rozległy się śmiechy. – Słyszałem o tym, ale tylko mimochodem. Nie wiem, ile już zdążyła napisać, bo mnie nie wtajemnicza w proces twórczy aż do chwili, kiedy chce, żebym przeczytał gotowy rękopis.

Trochę skłamał. Orientował się, na jakim etapie jest Erika, chociaż opierał się raczej na tym, co mówiła przy różnych okazjach. Rzeczywiście w trakcie pracy nad książką nie lubiła o tym opowiadać, chyba że chciała się z nim skonsultować w jakiejś sprawie dotyczącej pracy w policji. Ale te pytania często były wyrwane z kontekstu, więc nie miał całościowego obrazu powstającej książki.

– Czy mogło to popchnąć mordercę do tego, co zrobił? – spytała z nadzieją młoda reporterka z drugiego tabloidu.

W Patrika jakby strzelił piorun. Co ona sugeruje? Że jego żona miałaby kogoś skłonić do zamordowania tej małej?

Już miał ją zwymyślać tak, żeby popamiętała, kiedy usłyszał głos Mellberga. Mówił spokojnie, ale ostrzegawczym tonem:

– Uważam to pytanie za wysoce niesmaczne i nieprzyzwoite. Nic nie wskazuje na jakikolwiek związek między książką, nad którą pracuje pani Erika Falck, a śmiercią Linnei Berg. Jeśli państwo nie potrafią utrzymać przyzwoitego poziomu – zerknął na zegarek – jeszcze przez dziesięć minut, które zostały do końca konferencji, to nie zawaham się przerwać jej przed czasem. Okej?

Patrik i Annika wymienili zdumione spojrzenia. Ku zdziwieniu Patrika dziennikarze do końca trzymali się w ryzach.

Kiedy Annika w końcu wyprosiła wszystkich – niektórzy jeszcze próbowali pytać – Patrik i Mellberg zostali w sali sami.

– Dziękuję – powiedział Patrik.

– Niech się odpieprzą od Eriki – mruknął Mellberg.

Zawołał Ernsta – leżał pod stołem, na którym Annika postawiła termosy z kawą i coś słodkiego – i wyszedł. Patrik zaśmiał się cicho. A to ci dopiero. Facet jednak ma jakieś tam pojęcie o lojalności.

15

Hemnet – portal pośredniczący w sprzedaży domów i mieszkań.

16

MMA – mieszane sztuki walki.

17

UFC – Ultimate Fighting Championship, amerykańska organizacja mieszanych sztuk walki.

18

Z drugiego… – rynek szwedzkich tabloidów jest zdominowany przez dwa tytuły: „Expressen” i „Aftonbladet”.

Fjällbacka

Подняться наверх