Читать книгу Fjällbacka - Camilla Lackberg - Страница 5

Sprawa Stelli

Оглавление

Linda spojrzała na Sannę podskakującą na siedzeniu.

– Jak myślisz, co powie Stella, kiedy zobaczy, ile dostałaś nowych ciuchów?

– Myślę, że się ucieszy – odparła Sanna z uśmiechem i na moment zrobiła się podobna do młodszej siostrzyczki. Potem zmarszczyła nos w ten swój charakterystyczny sposób. – Ale może będzie trochę zazdrosna.

Wjeżdżając na podwórko, Linda się uśmiechnęła. Sanna była kochającą siostrą.

– Powiemy jej, że też dostanie nowe, ładne ciuchy, kiedy będzie szła do szkoły.

Nie zdążyła do końca zatrzymać samochodu, kiedy Sanna wyskoczyła, żeby wyciągnąć torby z zakupami.

Otworzyły się drzwi, Anders wyszedł przed dom.

– Przepraszam za spóźnienie – powiedziała Linda. – Wstąpiłyśmy jeszcze na coś słodkiego.

Anders patrzył na nią z dziwnym wyrazem twarzy.

– Wiem, że niedługo pora kolacji, ale Sanna bardzo chciała iść do cukierni – ciągnęła Linda, uśmiechając się do córki, która szybko uściskała ojca i wbiegła do domu.

Anders pokręcił głową.

– Nie o to chodzi. Ja… Stella nie wróciła.

– Jak to nie wróciła?

Spojrzała na męża i poczuła ucisk w żołądku.

– No nie wróciła. Dzwoniłem i do Marie, i do Helen. Żadnej nie ma w domu.

Linda odetchnęła i zatrzasnęła drzwi samochodu.

– Spóźniają się i tyle. Wiesz, jaka jest Stella. Pewnie chciała iść przez las i wszystko im pokazać.

Pocałowała Andersa w usta.

– Na pewno masz rację – powiedział, ale jakoś bez przekonania.

Zadzwonił telefon. Anders pośpieszył do kuchni odebrać.

Linda zmarszczyła czoło i nachyliła się, żeby zdjąć buty. Zdenerwował się, to aż do niego niepodobne, ale pewnie od godziny chodzi i zastanawia się, co się mogło stać.

Wyprostowała się. Mąż stanął przed nią z wyrazem twarzy, który ją zmroził.

– Dzwonił KG5. Helen już wróciła, właśnie siadają do kolacji. Dzwonił też do Marie. Obie mówią, że odprowadziły Stellę około piątej.

– Co ty mówisz?!

Anders włożył sportowe buty.

– Przeszukałem całe obejście, ale może poszła do lasu i zabłądziła.

Linda przytaknęła.

– Trzeba jej szukać.

Podeszła do schodów i zawołała do córki:

– Sanna! Idziemy z tatą szukać Stelli. Pewnie poszła do lasu. Wiesz, jak to lubi. Niedługo wrócimy.

Spojrzała na męża. Nie chcieli okazać, że się niepokoją.

Pół godziny później już tego nie ukrywali. Anders ściskał kierownicę pobielałymi dłońmi. Przeszukali las przylegający do ich parceli, potem jeździli drogą tam i z powrotem, zwalniając wszędzie tam, gdzie Stella lubiła się bawić, ale nigdzie jej nie było.

Linda położyła rękę na kolanie męża.

– Musimy wracać.

Skinął głową i spojrzał na nią. Miał w oczach ten sam lęk co ona.

Trzeba zadzwonić na policję.


GÖSTA FLYGARE WERTOWAŁ leżącą przed nim kupkę papierów. Sierpniowy poniedziałek, więc papierów było niedużo. Nie miał nic przeciwko temu, żeby pracować latem. Co pewien czas robił rundkę po polu golfowym, poza tym nie miał wiele do roboty. Ebba wpadała wprawdzie od czasu do czasu, ale po narodzinach kolejnego dziecka jej wizyty stały się rzadsze. Nawet to rozumiał. Wystarczało mu, że go zaprasza w odwiedziny do Göteborga, i to, że zaproszenie zawsze jest równie serdeczne jak szczere. Taka odrobina rodziny to zawsze lepiej niż nic. A urlop w samym środku lata niech sobie weźmie raczej Patrik, który ma małe dzieci. On i Mellberg mogą posiedzieć we dwóch, jak para starych koni dyszlowych, i pozałatwiać bieżące sprawy. Co pewien czas zaglądał Martin, żeby rzucić okiem na staruchów, jak mówił, ale według niego chodziło mu raczej o towarzystwo. Od śmierci Pii nie poznał żadnej kobiety. Gösta uważał, że to niedobrze. Fajny gość z tego Martina, a jego córeczce przydałaby się kobieca opieka. Wiedział, że Annika, sekretarka, czasem bierze do siebie małą Tuvę. Mówi mu, że po to, żeby się pobawiła z jej córeczką Leią. Ale to za mało. Tuva potrzebuje mamy. Tymczasem Martin nie jest jeszcze gotów na nowy związek i nie ma na to rady. Miłość przychodzi, kiedy sama zechce. W jego życiu była tylko jedna kobieta. Uważał jednak, że Martin jest na coś takiego za młody.

Wiedział, że niełatwo spotkać nową miłość. Uczucia nie da się wzbudzić na komendę, zresztą w takiej małej miejscowości podaż jest dość ograniczona. W dodatku Martin dawniej, zanim poznał Pię, był niezłym kobieciarzem, a w takich przypadkach istnieje ryzyko, że dojdzie do powtórki. Raczej bez szans na pozytywny wynik, skoro nie udało się za pierwszym razem. Ale co on może o tym wiedzieć? Jego wielką miłością była jego żona Maj Britt, z którą dzielił całe dorosłe życie. Ani przed nią, ani po niej nie było dla niego żadnej kobiety.

Z rozmyślań wyrwał go głośny dzwonek telefonu.

– Komisariat policji w Tanumshede.

Chwilę słuchał uważnie.

– Już jedziemy. Proszę podać adres.

Zanotował, odłożył słuchawkę i bez pukania wpadł do sąsiedniego pokoju.

Mellberg drgnął, obudzony z głębokiego snu.

– Co jest, do cholery? – spytał, gapiąc się na niego.

Pożyczka, którą bez powodzenia starał się zakryć łysinę, zsunęła mu się z czubka głowy. Wprawnym gestem zarzucił ją na miejsce.

– Zaginęło dziecko – odparł Gösta. – Dziewczynka, cztery lata. Nie ma jej od rana.

– Od rana? I dopiero teraz dzwonią? – Mellberg zerwał się z fotela.

Gösta spojrzał na zegarek. Parę minut po trzeciej.

Zaginięcia dzieci nie należały do zwykłych przypadków. Latem mieli do czynienia najczęściej z pijakami, włamaniami i kradzieżami, pobiciami, czasem usiłowaniem gwałtu.

– Matka myślała, że jest z ojcem, a ojciec, że z matką. Powiedziałem, że już jedziemy.

Mellberg wsunął stopy w buty stojące obok biurka. Jego pies, Ernst, który też się obudził, znudzony opuścił łeb. Najwyraźniej to zamieszanie nie miało oznaczać ani spaceru, ani jedzenia.

– O co chodzi? – spytał Mellberg, truchtając za Göstą do garażu.

Do auta dotarł mocno zasapany.

– To gospodarstwo Bergów – odpowiedział Gösta. – Tam, gdzie dawniej mieszkali Strandowie.

– O cholera – zaklął Mellberg.

Słyszał i czytał o tym, co się wydarzyło całe lata przed jego przybyciem do Fjällbacki. Ale Gösta był wtedy na miejscu. Nowa sprawa wydała mu się nieprzyjemnie znajoma.


– Halo?

Patrik otrzepał wprawdzie rękę, ale i tak zapiaszczył sobie telefon. Drugą, wolną ręką wyjął paczkę herbatników i pudełko z pokrojonymi jabłkami i machnął do dzieci, żeby podeszły. Noel i Anton zaczęli sobie wyrywać paczkę z herbatnikami. Skończyło się na tym, że większość spadła w piach. Obserwowali to inni rodzice. Patrik niemal czuł, jak prychają. Nawet ich rozumiał. Uważał, że on i Erika są dobrymi rodzicami, a jednak bliźniacy zachowywali się czasem tak, jakby wzrastali wśród wilków.

– Erika, zaczekaj chwilę – powiedział. Z westchnieniem pozbierał herbatniki i zdmuchnął z nich piach.

Noel i Anton zjedli już tyle piasku, że jeszcze trochę pewnie im nie zaszkodzi.

Maja wzięła pudełko z ćwiartkami jabłek, postawiła je sobie na kolanach i rozejrzała się po plaży. Patrik patrzył na jej szczuplutkie plecy i włosy wijące się na karku od wilgoci. Jak zwykle nie udało mu się ich związać w ogonek, ale i tak była śliczna.

– Już, mogę mówić. Jesteśmy na plaży, właśnie mieliśmy mały incydent z herbatnikami, musiałem sobie poradzić…

– Aha. Poza tym wszystko dobrze? – spytała.

– Oczywiście – skłamał, starając się wytrzeć dłonie o kąpielówki.

Noel i Anton brali i zajadali herbatniki. Piasek zgrzytał im w zębach. Nad nimi krążyła mewa. Tylko czekała na odpowiedni moment. Nic z tego. Bliźniacy potrafili pochłonąć paczkę herbatników w rekordowym czasie.

– Już zjadłam lunch – powiedziała Erika. – Przyjść do was?

– Bardzo proszę – odparł. – Weź ze sobą termos kawy, bo zapomniałem zabrać.

– Zrozumiano. Your wish is my command6.

– Dzięki, kochanie, nie masz pojęcia, jak mi się chce kawy.

Odkładając słuchawkę, uśmiechał się. Co za szczęście: pięć lat małżeństwa i troje dzieci, a on, kiedy słyszy głos Eriki w słuchawce, nadal ma motylki w brzuchu. Była najlepszym, co mu się w życiu przytrafiło. No i dzieci, ale ich nie byłoby bez Eriki.

– To mama? – spytała Maja. Odwróciła się do niego, osłaniając oczy dłonią.

Ależ ona jest czasem podobna do matki, pomyślał z satysfakcją, bo w jego oczach Erika była najpiękniejsza.

– Tak, mama zaraz tu przyjdzie.

– Jak fajnie! – zawołała Maja.

– Czekaj, dzwonią z pracy, muszę odebrać – powiedział, naciskając zieloną słuchawkę.

Na wyświetlaczu zobaczył imię: Gösta. Wiedział, że nie dzwoniłby do niego podczas urlopu, gdyby nie chodziło o coś ważnego.

– Cześć, Gösta – odezwał się. – Chwileczkę. Maju, daj chłopakom po kawałku jabłka, dobrze? I zabierz Noelowi tego lizaka, do którego właśnie się dobiera… Dzięki, córeczko. Przepraszam cię, Gösta, już słucham. Jestem na plaży w Sälvik z dzieciakami, panuje tu nieopisany zamęt…

– To ja przepraszam, że ci przeszkadzam na urlopie – odparł Gösta – ale pomyślałem, że pewnie chciałbyś wiedzieć. Dostaliśmy zgłoszenie o zaginięciu dziecka, dziewczynki. Nie ma jej od rana.

– Co ty mówisz? Od rana?

– Tak. Nie wiem jeszcze nic więcej, ale jadę z Mellbergiem do jej rodziców.

– Gdzie mieszkają?

– Właśnie o to chodzi. To gospodarstwo Bergów.

– O cholera. – Patrik zlodowaciał. – Czy to nie tam mieszkała Stella Strand?

– Właśnie.

Patrik spojrzał na swoje dzieci. W tym momencie bawiły się w miarę spokojnie. Na samą myśl o tym, że któreś z nich mogłoby zaginąć, robiło mu się słabo. Nie zastanawiał się długo. Gösta nie powiedział wprawdzie wprost, ale najwyraźniej chciał, żeby mu ktoś pomógł, ktoś oprócz Mellberga.

– Przyjadę – zdecydował. – Erika będzie za jakieś piętnaście minut, wtedy wyruszę.

– Wiesz, gdzie to jest?

– Oczywiście – odparł Patrik.

Pewnie, że wiedział. Od jakiegoś czasu w domu często mówiło się o tym miejscu. Wciskając czerwoną słuchawkę, poczuł rosnące napięcie. Pochylił się i mocno przytulił całą trójkę. Wyrywali się tak, że cały był obsypany piaskiem. Ale to nie miało żadnego znaczenia.


– Trochę śmiesznie to wygląda – stwierdziła Jessie.

Odgarnęła włosy, które wiatr zwiewał jej na twarz.

– Jak to śmiesznie? – spytał Sam, mrużąc oczy od słońca.

– Nie wyglądasz na faceta… z łódką.

– A jak wygląda facet z łódką?

Skręcił ster, żeby wyminąć żaglówkę.

– Ojej, wiesz, co mam na myśli. Na nogach żeglarskie buty z pomponami, granatowe szorty, koszulka polo i zawiązany na ramionach sweter w serek.

– I żeglarska czapka, co? – Sam uśmiechnął się lekko. – A skąd to wiesz? Raczej nie pływałaś po morzu.

– Nie, ale widziałam na filmie. I w gazetach.

Sam tylko udawał, że nie rozumie. Pewnie, że facet z łódką tak nie wygląda. Te postrzępione ciuchy, włosy czarne jak u kruka i czarne kreski wokół oczu. I paznokcie. Czarne, poobgryzane. Nie krytykowała go. Nigdy nie widziała chłopaka piękniejszego od niego.

Ale głupio. Tylko otworzyła usta i od razu wypsnęło jej się coś głupiego. W kolejnych szkołach z internatem ciągle jej to mówili. Że jest głupia. I brzydka.

Mieli rację, wiedziała, że tak jest.

Była gruba i niezgrabna, twarz miała całą w pryszczach i zawsze tłuste włosy, żeby nie wiedzieć jak często je myła. Poczuła, że do oczu napływają jej łzy. Zamrugała, żeby Sam nie zobaczył. Nie chciała narobić sobie wstydu. Był pierwszym przyjacielem, jakiego kiedykolwiek miała. Zaczęło się, kiedy do niej podszedł w kolejce do kiosku Centrum. Powiedział, że wie, kim jest, a ona domyśliła się, kim jest on.

I kim jest jego mama.

– Kurde, pełno tu ludzi – powiedział. Szukał jakiejś zatoczki, w której nie byłoby już dwóch albo trzech łodzi cumujących albo stojących na kotwicy.

Większość miejsc była zajęta już przed południem.

– Pieprzeni wczasowicze – mruknął.

W końcu znalazł zaciszną szczelinę w skałach na wyspie Långskär.

– Tutaj przybijemy. Wyskoczysz na brzeg z cumą?

Wskazał na linę na dziobie.

– Mam wyskoczyć?

Ona nie skacze. Nigdy. A już na pewno nigdy nie wyskakiwała z łodzi na śliską skałę.

– Nie bój się – powiedział spokojnie. – Wyhamuję. Kucnij na dziobie, to będziesz mogła skoczyć. Będzie dobrze. Zaufaj mi.

Zaufaj mi. Czy ona może komuś zaufać? Zaufać Samowi?

Zaczerpnęła tchu, podczołgała się na dziób, mocno chwyciła cumę i kucnęła. Kiedy wyspa była już blisko, Sam wyhamował, wrzucając wsteczny, i miękko, powoli dopłynął do skały. Ku własnemu zdziwieniu wyskoczyła z łódki na skałę i wylądowała całkiem miękko. Nadal trzymała w dłoni cumę.

Udało się.


Czwarta rundka po Hedemyrs w ciągu dwóch dni. Ale w Tanumshede nie było za bardzo co robić. Khalil i Adnan krążyli między ubraniami a innymi rzeczami na piętrze. Khalil czuł na plecach, że za nimi patrzą. Już nie miał siły się denerwować. Z początku z trudem bronił się przed podejrzliwymi spojrzeniami. Teraz pogodził się już z tym, że tak bardzo się wyróżniają. Nie wyglądają jak Szwedzi, nie mówią i nie ruszają się jak oni. On pewnie też by się gapił, gdyby w Syrii natknął się na Szweda.

– Co się gapisz? – syknął po arabsku Adnan do siedemdziesięcioletniej pani, która uporczywie się w nich wpatrywała.

Pewnie pilnowała, żeby niczego nie zwędzili. Khalil mógłby jej powiedzieć, że nigdy w życiu nie wzięli nic cudzego. Że do głowy by im to nie przyszło. Że nie zostali wychowani w ten sposób. Kobieta tylko prychnęła i ruszyła w stronę schodów na parter, i wtedy uświadomił sobie, że to nie ma sensu.

– Co oni o nas myślą? Zawsze to samo.

Adnan przeklął po arabsku i machnął rękami, o mało nie strącając lampy z półki.

– Niech sobie myślą, co chcą. Pewnie jeszcze nie widzieli Araba…

Wreszcie mu się udało go rozśmieszyć. Adnan był od niego dwa lata młodszy, miał szesnaście lat, i czasem wydawał się jeszcze chłopcem. Nie panował nad emocjami, to one panowały nad nim.

Khalil od dawna nie czuł się chłopcem. Od dawna, czyli od dnia, kiedy bomba zabiła jego mamę i młodszych braci. Na samą myśl o Bilalu i Tariqu łzy napływały mu do oczu. Mrugał wtedy szybko, żeby Adnan nie widział. Bilal był wesołym psotnikiem, nie sposób było się na niego gniewać. Tariqa, który ciągle siedział z nosem w książce, wszystko ciekawiło, mówiło się, że wyrośnie na kogoś ważnego. Jedna chwila i było po nich. Znaleźli ich w kuchni, ciało mamy na ich ciałach. Nie udało jej się ochronić synów.

Rozejrzał się i zaciskając pięści, myślał o tym, jak teraz wygląda jego życie. Całe dnie spędza w pokoiku w ośrodku dla uchodźców albo spaceruje ulicami tego dziwnego miasteczka. Pustego, bez zapachów, odgłosów i kolorów.

Szwedzi żyją w innym świecie, ledwo się ze sobą witają, a jeśli się do nich coś powie, wyglądają na przestraszonych. Mówią cicho i w ogóle nie gestykulują.

Zjechali schodami na dół, wyszli na rozgrzaną ulicę i przystanęli. Codziennie to samo. Nic do roboty. Ściany ośrodka jakby się schodziły, żeby ich zadusić. Khalil nie chciał wyjść na niewdzięcznika. Miał gdzie mieszkać i co jeść, dał mu to ten kraj. I jeszcze poczucie bezpieczeństwa. Nie lecą bomby, nie grożą mu ani żołnierze, ani terroryści. A jednak życie w stanie zawieszenia jest trudne, nawet kiedy jest bezpiecznie. Bez domu, bez zajęcia, bez celu.

To nie życie. To trwanie.

Idący obok Adnan też westchnął. W milczeniu wrócili do ośrodka.


Eva objęła się ramionami. Stała w miejscu, jakby przymarzła do ziemi. Peter bez przerwy biegał. Przeszukiwał wszystko po cztery, pięć razy. Podnosił te same narzuty, przestawiał wciąż te same pudła, wołając córeczkę. Eva już wiedziała, że to nie ma sensu, Nei nie ma. Odczuwała jej nieobecność całym ciałem.

Mrużąc oczy, dostrzegła w oddali kropkę. Rosła coraz bardziej, aż zbielała. Domyśliła się, że to policja. Wkrótce widać było wyraźnie niebiesko-żółte paski. Poczuła, jak się w niej otwiera otchłań. Nie ma jej dziecka. Przyjechała policja, bo Nea zaginęła. Nie ma jej od samego rana. Jak mogli być tak złymi rodzicami, żeby nie zauważyć, że czteroletniej dziewczynki nie ma cały dzień?

– To pani dzwoniła?

Z radiowozu wysiadł starszy mężczyzna i ruszył w jej kierunku. Kiwnęła głową. Wyciągnął do niej rękę.

– Gösta Flygare. A to Bertil Mellberg.

Drugi policjant, mniej więcej w tym samym wieku, ale znacznie tęższy, też wyciągnął do niej rękę. Pocił się obficie i wycierał czoło rękawem koszuli.

– Jest pani mąż? – spytał ten szczuplejszy i bardziej siwy, rozglądając się po podwórku.

– Peter! – zawołała i natychmiast się przestraszyła, że ma taki słaby głos.

Zawołała jeszcze raz. Peter wybiegł z lasu.

– Znalazłaś ją? – krzyknął.

Spojrzał na radiowóz i się zgarbił.

Nagle wszystko wydało jej się zupełnie nierealne. Zaraz się obudzi i z ulgą stwierdzi, że to tylko sen.

– Możemy porozmawiać przy kawie? – spytał spokojnie Gösta, chwytając ją za łokieć.

– Tak, proszę za mną, usiądziemy w kuchni – powiedziała i ruszyła przodem.

Peter się nie ruszył. Stał bezradnie, z opuszczonymi rękami. Wiedziała, że chce jeszcze szukać, ale czuła, że nie da rady sama prowadzić tej rozmowy.

– Chodź, Peter.

Stawiając ciężko kroki, wszedł do domu. Eva zaczęła się krzątać koło maszynki do kawy, ale choć stała tyłem do wszystkich, wciąż czuła ich obecność. Jakby ich mundury wypełniały całą przestrzeń.

– Mleko? Cukier? – spytała odruchowo.

Obaj policjanci skinęli głowami.

Wyjęła mleko i cukier. Jej mąż nadal stał w drzwiach.

– Siadaj – powiedziała trochę za ostro. Wreszcie posłuchał.

Mechanicznie wystawiała kubki i wyjmowała łyżeczki, z szafki wyjęła opakowanie kruchych ciastek. Nea je uwielbiała. Drgnęła i upuściła łyżeczkę. Gösta schylił się, żeby ją podnieść, ale go uprzedziła. Podniosła ją i wrzuciła do zlewu, wyjęła z szuflady nową.

– Może byście wreszcie zaczęli? – odezwał się Peter, wpatrując się w swoje ręce. – Nie ma jej od rana, liczy się każda sekunda.

– Niech żona usiądzie, to zaczniemy – odparł Gösta.

Eva nalała wszystkim kawy i usiadła.

– Kiedy widzieli państwo córeczkę ostatni raz? – spytał grubas, sięgając po herbatnik.

Poczuła, że szumi jej w uszach ze złości. Wystawiła te ciasteczka, bo tak się robi, kiedy do domu przychodzi gość, ale zdenerwowało ją to, że pytając o Neę, facet zajada czekoladowe ciasteczko.

Musiała odetchnąć. Zdawała sobie sprawę, że jej reakcja jest irracjonalna.

– Wczoraj wieczorem. Poszła spać o tej samej porze co zwykle. Ma własny pokój. Przeczytałam jej bajkę na dobranoc, potem zgasiłam światło i zamknęłam drzwi.

– I potem jej państwo nie widzieli? Może się obudziła w nocy? Żadne z państwa nie wstawało? Może coś słyszeliście.

Głos Gösty brzmiał tak łagodnie, że prawie nie zwróciła uwagi na to, że jego kolega sięgnął po następne ciasteczko.

Peter chrząknął.

– Ona przesypia całą noc sama. Ja wstałem pierwszy, bo miałem jechać traktorem do lasu. Szybko wypiłem kawę, zjadłem kanapkę i wyszedłem.

W jego głosie słychać było prośbę, jakby liczył, że znajdą odpowiedź na to, co się stało. Eva położyła rękę na jego dłoni. Była tak samo zimna jak jej.

– I rano nie widział pan córki?

Peter pokręcił głową.

– Nie, drzwi do jej pokoju były zamknięte. Przechodząc obok, skradałem się jak najciszej, żeby jej nie obudzić. Chciałem dać pospać żonie.

Ścisnęła go za rękę. Cały Peter. Zawsze taki troskliwy.

– A pani? Proszę powiedzieć, co pani robiła rano.

Słuchała tego miękkiego głosu i zbierało jej się na płacz.

– Obudziłam się późno, około wpół do dziesiątej. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak długo spałam. W całym domu panowała cisza. Od razu poszłam do Nei. Drzwi jej pokoju były otwarte, łóżko nieposłane. Nie było jej, więc pomyślałam…

Zaszlochała. Peter przykrył jej dłoń drugą ręką i ścisnął.

– Myślałam, że pojechała do lasu z ojcem. Bardzo to lubi i często tak robi. Więc się nie zdziwiłam, nawet przez sekundę nie myślałam…

Już nie mogła powstrzymać łez. Starła je wolną ręką.

– Ja pomyślałem tak samo – powiedział Peter.

Wiedziała, że miał prawo tak myśleć. A jednak. Gdyby tylko…

– A może poszła do koleżanki? – spytał Gösta.

Peter pokręcił głową.

– Nie, bawi się tylko na podwórku. Nigdy nawet nie próbowała wyjść poza obejście.

– Kiedyś zawsze jest ten pierwszy raz – zauważył grubas. Do tej pory tylko w milczeniu zajadał ciastka, więc Eva aż drgnęła. – Mogła zabłądzić w lesie.

Gösta rzucił Mellbergowi spojrzenie, którego Eva nie potrafiła zinterpretować.

– Zorganizujemy poszukiwania, pójdziemy tyralierą – powiedział.

– Wierzycie w to? Że mogła zabłądzić w lesie?

Las wydawał się Evie nieskończony i słabo jej się robiło na myśl o tym, że Nea mogła w nim zabłądzić. Do tej pory nie mieli takich obaw. Zresztą ich córka nigdy nie chodziła do lasu sama. Może byli naiwni, nieodpowiedzialni, że pozwolili czteroletniej dziewczynce biegać samej po podwórku. Teraz okazuje się, że zabłądziła w lesie i że to ich wina.

Gösta jakby czytał w jej myślach.

– Jeśli jest w lesie, to na pewno ją znajdziemy. Zadzwonię w parę miejsc i zaraz ruszą poszukiwania. Za godzinę będziemy mieć tyralierę. Trzeba korzystać z dziennego światła.

– Przetrwałaby noc w lesie? – spytał bezbarwnym głosem Peter.

Był blady jak trup.

– Noce są nadal ciepłe – uspokoił go Gösta. – Na pewno nie zamarznie, ale, rzecz jasna, zrobimy wszystko, żeby ją znaleźć przed zapadnięciem ciemności.

– Jak była ubrana? – spytał Mellberg, sięgając po ostatnie ciasteczko.

Gösta wyglądał na zdziwionego.

– Rzeczywiście, dobre pytanie. Wiedzą państwo, co miała na sobie? Nawet jeśli rano jej nie widzieliście, może dałoby się sprawdzić, czego brakuje?

Eva wstała i poszła na górę, do pokoju Nei. Wreszcie coś konkretnego.

Przed drzwiami zawahała się i odetchnęła kilka razy. Pokój wyglądał tak samo jak zwykle. Było to wręcz rozdzierające. Różowa tapeta na ścianie, obskubana przez Neę. Przechodziła taki okres. W nogach łóżka sterta misiów. Pościel z Elsą z Krainy lodu. Na jej poduszce jak zwykle bałwanek Olaf. Wieszak z… zatrzymała się. Już wiedziała, co Nea włożyła. Na wszelki wypadek zajrzała jeszcze do szafy i rozejrzała się po pokoju. Nie, nie ma. Pośpieszyła na dół.

– Ma na sobie sukienkę Elsy.

– Jak wygląda taka sukienka? – spytał Gösta.

– Błękitna, na piersi jest obrazek z księżniczką Elsą z filmu Kraina lodu. Uwielbia ten film. Na pewno włożyła też majteczki z obrazkami z tego filmu.

Eva zdawała sobie sprawę, że rzeczy oczywiste dla niej jako matki małej dziewczynki dla kogoś innego mogą być zupełnie niezrozumiałe. Sama widziała ten film albo słyszała ścieżkę dźwiękową setki razy, bo Nea od roku oglądała go co najmniej dwa razy dziennie. Potrafiła zaśpiewać całą piosenkę Mam tę moc. Eva miała przed oczami córkę, jak w błękitnej sukience i długich białych rękawiczkach tańczy i śpiewa całą piosenkę. Gdzie ona jest teraz? Dlaczego jej jeszcze nie szukają, zamiast tutaj siedzieć?

– Pójdę zadzwonić i zaraz zaczniemy poszukiwania – powiedział Gösta, jakby ją słyszał.

Kiwnęła tylko głową. Spojrzała na męża. Dręczyły ich te same mroczne myśli.

5

KG – powszechnie używany skrót od popularnej kombinacji imion Karl Gustav.

6

Your wish is my command (ang.) – twoje życzenie jest dla mnie rozkazem.

Fjällbacka

Подняться наверх