Читать книгу Fjällbacka - Camilla Lackberg - Страница 9

Sprawa Stelli

Оглавление

Kiedy ich zobaczyła, od razu się domyśliła. Ciężki krok. Wzrok wbity w ziemię. Nie musieli nic mówić.

– Anders! – krzyknęła przeraźliwie.

Wypadł z domu, ale na widok policjantów stanął jak wryty.

Padł na kolana. Podbiegła, objęła go. Zawsze był wysoki i silny, a teraz to ona musi dźwigać ich oboje.

– Tato? Mamo?

W otwartych drzwiach stanęła Sanna. Padające z tyłu światło sprawiło, że włosy utworzyły wokół jej głowy aureolę.

– Mamo, znaleźli Stellę?

Nie była w stanie spojrzeć córce w oczy. Odwróciła się do jednego z policjantów.

– Znaleźliśmy państwa córkę. Ona… nie żyje. Bardzo nam przykro, wyrazy współczucia.

Wpatrywał się w czubki swoich butów i przełykał łzy. Był blady jak trup. Linda zastanawiała się, czy widział Stellę. Jej zwłoki.

– Mamo, przecież ona nie mogła umrzeć. Prawda, mamo? Tato?

Dobiegający zza pleców głos jej córki. Jej pytania. Nie miała dla niej odpowiedzi. Ani słów pocieszenia. Wiedziała, że powinna puścić Andersa, utulić córkę. Ale tylko Anders rozumiał ból, który odczuwała każdym nerwem swego ciała.

– Chcemy ją zobaczyć – powiedziała, kiedy już zebrała siły na tyle, żeby podnieść głowę z jego ramienia. – Musimy zobaczyć naszą córkę.

Wyższy policjant chrząknął.

– Oczywiście, zobaczycie. Ale najpierw musimy zrobić, co do nas należy. Trzeba ustalić, kto to zrobił.

– Jak to: zrobił? Przecież to był wypadek, prawda?

Anders uwolnił się z objęć Lindy i wstał.

– Nie, to nie był wypadek. Państwa córka została zamordowana.

Ziemia zbliżyła się tak szybko, że Linda nawet nie zdążyła się zdziwić. A potem zapadła w ciemność.


JESZCZE TYLKO DWADZIEŚCIA.

Robiąc ostatnie pompki, James Jensen nawet się nie zasapał. Codziennie to samo. Latem i zimą. W Wigilię i w noc świętojańską. Nieważne. Ważne, żeby się trzymać ustalonych reguł. Konsekwencja. Porządek.

Zostało dziesięć.

KG, ojciec Helen, doceniał znaczenie reguł. James właściwie nie pozwalał sobie na takie słabości jak tęsknota, ale nadal mu go brakowało. Prawie dziesięć lat temu KG umarł na zawał i nikt nie był w stanie go zastąpić.

Ostatnia. Podniósł się. Zrobił sto szybkich pompek. Lata służby w wojsku nauczyły go, że zawsze trzeba być w najwyższej formie.

Spojrzał na zegarek. Minuta po ósmej. Miał opóźnienie. W domu zawsze siadał do śniadania punktualnie o ósmej zero zero.

– Śniadanie czeka! – zawołała Helen, jakby słyszała jego myśli.

Zmarszczył czoło. Woła, czyli zauważyła, że się spóźnił.

Wytarł twarz ręcznikiem i z tarasu wszedł do salonu połączonego z kuchnią, z której dochodził zapach boczku. Zawsze jadł na śniadanie to samo. Jajecznicę z bekonem.

– Gdzie Sam? – spytał, kiedy już usiadł i zabrał się do jedzenia.

– Jeszcze śpi – odparła Helen, nakładając na talerz kruchy, idealnie wysmażony bekon.

– Ósma godzina, a on jeszcze śpi?

Zdenerwował się, poczuł mrowienie na całej skórze. Ostatnio zawsze tak miał, za każdym razem, kiedy pomyślał o Samie. Żeby o ósmej rano jeszcze spać! W młodości wstawał latem o szóstej i musiał ciężko pracować do późnego wieczora.

– Obudź go – zarządził i wypił duży łyk kawy. Natychmiast wypluł ją do filiżanki. – Co jest, kurwa, bez mleka?

– Ojej, przepraszam. – Wyjęła mu filiżankę z ręki, wylała kawę do zlewu i nalała świeżej, z dodatkiem trzyprocentowego mleka.

Teraz smakowała jak trzeba.

A potem szybko wyszła z kuchni. Doszły go raźne kroki na schodach i szmer głosów.

Rozdrażnienie wróciło. Takie samo jak wtedy, kiedy jechał ze swoim oddziałem i ktoś pozorował, że coś robi, albo robił uniki ze strachu. Nie miał dla takiego zachowania zrozumienia. Jeśli człowiek decyduje się pójść do wojska, a wyjazd do innego kraju, do strefy walk, może być tylko dobrowolny, to powinien wykonać zadanie, które mu przydzielono. Strach zostawia się w domu.

– O co ta panika? – mruknął Sam i wszedł do kuchni, powłócząc nogami. Ufarbowane na czarno włosy sterczały mu na wszystkie strony. – Po co mam wstawać o tej porze?

James zacisnął pięści.

– W tym domu nie przesypia się dnia – oznajmił.

– Nie dostałem żadnej pracy na lato, to co, kurwa, mam robić?

– Nie będziesz mi tu przeklinał!

Helen i Sam drgnęli. Billowi ze złości zrobiło się ciemno przed oczami. Zmusił się do kilku głębokich oddechów. Trzeba zapanować nad sobą. I nad tą rodziną.

– O dziewiątej zero zero widzimy się za domem na ćwiczeniach ze strzelania.

– Okej – odparł Sam, wpatrując się w stół.

Helen wciąż stała za nim przygarbiona.


Chodzili całą noc. Harald ze zmęczenia aż dostawał zeza, ale do głowy mu nie przyszło, żeby wracać do domu. To byłoby tak, jakby się poddał. Kiedy w końcu zmęczenie go przerosło, wrócił do gospodarstwa Bergów, żeby się ogrzać i napić kawy. Za każdym razem zastawał w kuchni Evę Berg. Twarz miała poszarzałą, niemą. Wystarczyło na nią spojrzeć i zaraz zbierał siły, żeby znów ruszyć na poszukiwania.

Ciekaw był, czy inni wiedzą, kim jest. Jaką rolę odegrał trzydzieści lat wcześniej. Że to on odnalazł tamtą dziewczynkę. Ci, co mieszkali tu od dawna, wiedzieli, ale nie przypuszczał, żeby wiedzieli Bergowie. Miał nadzieję, że nie.

Kiedy przydzielano sektory, specjalnie wziął ten z jeziorkiem, w którym znalazł Stellę. I tam skierował pierwsze kroki. Jeziorko od dawna było wyschnięte, został tylko las. I wielki powalony pień. Wiatr i burze zrobiły swoje, zrobił się łamliwy i suchszy niż trzydzieści lat wcześniej. Ale dziewczynki tam nie było. Złapał się na tym, że westchnął z ulgą.

W nocy cały czas się przegrupowywano, bo część poszukiwaczy szła do domu przespać się kilka godzin, a nowi przybywali, w miarę jak letnia noc przechodziła w świt. Byli i tacy, którzy nie pojechali odpocząć, wśród nich mężczyźni i chłopcy z ośrodka dla uchodźców. Chodząc po lesie, Harald trochę z nimi rozmawiał, posługując się swoją kulawą angielszczyzną. Oni próbowali mówić kulawą szwedczyzną. Jakoś się dogadywali.

W grupie był człowiek, który miał na imię Karim. I Johannes Klingsby, robotnik budowlany z okolicy, którego zatrudniał przy remontach swojej piekarni. Szli powoli przez rozświetlany coraz bardziej promieniami słońca las. Policjanci kierujący poszukiwaniami powtarzali im, żeby się nie śpieszyli, ale szukali dokładnie, metodycznie.

– Całą noc przeszukują najbliższą okolicę – odezwał się Johannes. – Nie mogła odejść daleko…

Rozłożył ręce.

– Ostatnim razem szukaliśmy całą dobę – powiedział Harald.

Miał jeszcze przed oczami ciałko Stelli.

– What?

Karim pokręcił głową. Nie bardzo rozumiał potoczystą mowę, którą posługiwał się Harald.

– Harald found dead girl in the woods, thirty years ago – wyjaśnił Johannes.

– Dead girl? – zdziwił się Karim i stanął. – Here?

– Yes, four years old, just like this girl.

Johannes pokazał cztery palce.

Karim spojrzał na Haralda, a on przytaknął.

– Yes. It was just over here. But it was water there then.

Wstydził się swojej kiepskiej angielszczyzny, ale Karim kiwnął głową, że rozumie.

– There – powiedział Harald, wskazując palcem na pień. – It was a… not a lake… a… the Swedish word is tjärn.

– A small lake, like a pond – dodał Johannes.

– Yes, yes, a pond – potwierdził Harald. – It was a pond here over by that tree and the girl was dead there.

Karim podszedł do drzewa. Przykucnął, położył rękę na pniu. Kiedy się odwrócił, był tak blady, że Harald aż się cofnął.

– Something is under the tree. I can see a hand. A small hand 11.

Harald się zachwiał. Johannes pochylił się nad jakimś krzakiem. Wymiotował, a może łkał. Harald spojrzał na Karima, w jego oczach zobaczył odbicie własnej rozpaczy. Trzeba wezwać policję.


Marie Wall siedziała ze scenariuszem na kolanach, uczyła się dialogów do kolejnej sceny. Wyraźnie jej nie szło. Zdjęcia odbywały się pod dachem, w dużej poprzemysłowej hali w Tanumshede. Powstały tam zgrabne dekoracje, gotowe do zasiedlenia miniświaty. Akcja filmu miała się rozgrywać głównie na Dannholmen i obejmować lata, gdy Ingrid była żoną dyrektora teatru Lassego Schmidta, jak również kolejne, po rozwodzie, bo nadal tam przyjeżdżała.

Marie wyprostowała się i pokręciła głową, jakby chciała wyrzucić z głowy myśli, które nie dawały jej spokoju, odkąd ludzie zaczęli mówić o zaginionej dziewczynce. Myśli o roześmianej Stelli, która podskakiwała, idąc przed nią i Helene.

Westchnęła. Teraz jest tutaj i ma zagrać rolę marzeń. Na to pracowała tyle lat, to była jej nagroda, bo już nie dostawała tylu ról w Hollywood. Zasłużyła na to, bo ma talent. Wejście w rolę i udawanie kogoś innego nie jest trudne. Ćwiczyła to od małego. Blaga czy teatr – granica między nimi jest cieniutka, jedno i drugie miała opanowane od dawna.

Gdyby jeszcze mogła przestać myśleć o Stelli.

– Jak moja fryzura? – zwróciła się do Yvonne, która podeszła nerwowym krokiem.

Yvonne zatrzymała się tak nagle, że prawie się zachwiała. Przyjrzała się jej od stóp do głów, z węzła na jej karku wyjęła grzebyk i poprawiła kilka włosów. Potem podała jej lusterko i w napięciu czekała na uwagi.

– Chyba dobrze – powiedziała Marie.

Z twarzy Yvonne znikł niepokój.

Marie odwróciła się w stronę salonu, w którym Jörgen dywagował z oświetleniowcem Sixtenem.

– Kończycie już?

– Daj nam jeszcze kwadrans!

W jego głosie słychać było frustrację. Wiedziała, dlaczego tak jest. Wszystko, co wymagało czasu, pociągało za sobą koszty.

Ciekawe, jak im idzie z finansowaniem filmu. Już jej się zdarzało brać udział w projektach, które ruszały przed dopięciem strony finansowej i potem trzeba było je przerywać. Nic nie było pewne, dopóki nie minęli punktu, w którym wydatki były już na tyle duże, że nie opłacało się rezygnować. Tu jeszcze do niego nie dotarli.

– Przepraszam, czy mógłbym pani zadać kilka pytań, skoro i tak pani czeka?

Marie podniosła wzrok, spojrzała znad scenariusza. Stał przed nią mężczyzna po trzydziestce, uśmiechał się szeroko. Oczywiście dziennikarz. W normalnych okolicznościach nigdy by się nie zgodziła na wywiad, gdyby nie był umówiony, ale T-shirt leżał na nim tak ładnie, że nie zdecydowała się wyrzucić go z planu.

– Niech pan pyta, skoro i tak czekam.

Z zadowoleniem stwierdziła, że ładnie jej w bluzce, którą ma na sobie. Ingrid zawsze miała styl i gust.

Facet z ładnie umięśnionym ciałem powiedział, że ma na imię Axel. Pracował w redakcji „Bohusläningen”. Zaczął od kilku banalnych pytań o film i jej karierę, a potem przeszedł do sedna. Usiadła wygodnie i skrzyżowała długie nogi. Przeszłość przydała jej się w karierze.

– Jak się pani czuje po powrocie? O mało nie powiedziałem: na miejsce zbrodni, ale nazwijmy to freudowskim przejęzyczeniem, bo i pani, i Helen zawsze twierdziłyście, że jesteście niewinne.

– Bo b y ł y ś m y niewinne – podkreśliła Marie. Z satysfakcją odnotowała, że młody człowiek nie może przestać wpatrywać się w jej dekolt.

– Ale zostałyście skazane – zauważył Axel, z trudem odrywając wzrok od jej piersi.

– Byłyśmy jeszcze dziećmi i jako takie byłyśmy absolutnie niezdolne do popełnienia zbrodni, o którą nas oskarżyli, ale nawet w naszych czasach zdarzają się polowania na czarownice.

– A jak później układało się pani życie?

Marie się żachnęła. Nie potrafiłaby odpowiedzieć, nie zrozumiałby. Pewnie wychował się w przykładnej rodzinie, która we wszystkim go wspierała, a teraz mieszka z partnerką i dziećmi. Zerknęła na jego lewą dłoń. Z żoną, nie partnerką, poprawiła się w myślach.

– To był pouczający okres – powiedziała. – Pewnego dnia opiszę to obszernie we wspomnieniach, bo zwięźle się nie da.

– À propos wspomnień, czytałem, że tutejsza pisarka Erika Falck pracuje nad książką o tym morderstwie, o pani i Helen. Czy pani z nią współpracuje? Czy wyrażacie zgodę na tę książkę?

Marie chwilę zwlekała z odpowiedzią. Erika wprawdzie się z nią kontaktowała, ale ona negocjowała teraz własną wersję z dużym sztokholmskim wydawnictwem.

– Jeszcze się nie zdecydowałam, czy będę z nią współpracować – odparła, dając do zrozumienia, że nie życzy sobie więcej pytań na ten temat.

Dziennikarz zrozumiał i zmienił temat.

– Domyślam się, że słyszała pani o zaginionej od wczoraj dziewczynce. Z tego samego domu, w którym kiedyś mieszkała Stella.

Umilkł, najwyraźniej liczył na jakąś reakcję, ale Marie tylko znów skrzyżowała nogi. Obserwował ją. Zdawała sobie z tego sprawę. Z tego, że nie widać po niej, że w nocy nie spała, również.

– Dziwny zbieg okoliczności. Na pewno po prostu zabłądziła.

– Miejmy taką nadzieję – odparł.

Zerknął do notesu. W tym momencie Jörgen kiwnął do niej. Prasa to dobra rzecz, ale teraz miała wkroczyć do salonu na Dannholmen i tam brylować. Przekonać inwestorów, że film odniesie sukces.

Złapała Axela za rękę, ściskała dosyć długo, i pożegnała się. Ruszyła do Jörgena i reszty ekipy, ale nagle się zatrzymała i odwróciła. Axel jeszcze nie wyłączył magnetofonu, więc nachyliła się i ochrypłym głosem wymieniła do mikrofonu kilka liczb. Spojrzała na Axela.

– Mój numer.

A potem znów się odwróciła i weszła w lata siedemdziesiąte, na smaganą wiatrem wysepkę, która dla Ingrid Bergman była rajem na ziemi.


Patrik odebrał telefon – numer nieznany – i już po pierwszych słowach zorientował się, że właśnie tego telefonu się obawiał. Słuchał, a jednocześnie kiwnął na Göstę i Mellberga. Stali nieopodal, omawiając coś z przewodnikami psów.

– Tak, wiem, gdzie to jest – powiedział. – Proszę absolutnie niczego nie ruszać. I poczekać na nas na miejscu.

Rozłączył się. Mellberg i Gösta właśnie do niego podeszli. Nie musiał nic mówić. Czytali z jego twarzy.

– Gdzie ją znaleźli? – spytał Gösta.

Patrzył na dom, w którym mama Nei szykowała kolejny dzbanek kawy.

– W tym samym miejscu co tamtą dziewczynkę.

– Kurde, co takiego? – zdumiał się Mellberg.

– Przecież już tam szukaliśmy, wiem, że było tam kilka grup – ciągnął Gösta. – Jak mogli ją przeoczyć?

– Nie wiem – odparł Patrik. – Dzwonił Harald, właściciel piekarni Zetterlindów. Znalazła ją jego grupa.

– Stellę też on znalazł – dodał cicho Gösta.

– Dziwne, nie? – zauważył, wpatrując się w niego, Mellberg. – Jakie są szanse, że ten sam człowiek w odstępie trzydziestu lat znajdzie dwie zamordowane dziewczynki?

Gösta zbył go machnięciem ręki.

– Sprawdziliśmy go poprzednim razem. Miał niepodważalne alibi i nic wspólnego z morderstwem. – Spojrzał na Patrika. – Na pewno chodzi o morderstwo? A może wypadek? Chociaż jeśli pomyśleć o tym, że znaleźli ją w tym samym miejscu, nie chce się wierzyć, że to nie morderstwo.

Patrik przytaknął.

– Zaczekajmy, dowiedzmy się, co powiedzą technicy. Harald powiedział, że mała jest rozebrana.

– O cholera. – Mellberg aż poszarzał.

Patrik zaczerpnął tchu. Słońce wzeszło wysoko, przepocona koszula kleiła mu się do ciała.

– Rozdzielmy się. Ja pójdę do Haralda. Jego grupa czeka tam, gdzie znaleźli zwłoki. Wezmę ze sobą taśmę i odgrodzę teren. Bertilu, ściągnij z Uddevalli Torbjörna z ekipą techniczną, i to jak najszybciej. I powiadom ludzi, którzy będą wracać z lasu, żeby już tam nie szli. A przewodników psów i śmigłowce, że poszukiwania zakończone. Ty, Gösta…

Patrik umilkł, zgnębiony spojrzał na kolegę.

Gösta skinął głową.

– Biorę to na siebie – powiedział.

Patrik mu nie zazdrościł. To było jednak najbardziej logiczne. Gösta od początku dobrze się dogadywał z rodzicami Nei, a poza tym Patrik uważał, że sobie poradzi.

– I zadzwoń po pastora – dodał Patrik, a potem spojrzał na Mellberga. – Bertilu, postaraj się złapać jej ojca, żeby się nie dowiedział od innych, zanim powie mu Gösta.

– Trudna sprawa – zauważył, krzywiąc się, Mellberg.

Nad wargą zebrały mu się wielkie krople potu.

– Wiem. Wiadomość rozejdzie się lotem błyskawicy, ale spróbuj.

Mellberg kiwnął głową. Patrik ruszył do lasu. Nie mógł zrozumieć, jak to się stało, że wcześniej jej nie zauważyli. Przecież w pierwszej kolejności sprawdzili miejsce, gdzie trzydzieści lat temu znaleziono zwłoki Stelli. Musieli ją przeoczyć.

Dziesięć minut później dotarł do trzech czekających mężczyzn. Dwóch młodszych od Haralda, jeden wyglądał na cudzoziemca. Patrik podał im rękę. Unikali patrzenia mu w oczy.

– Gdzie leży? – spytał.

– Pod tym wielkim pniem. – Harald wskazał palcem. – Dlatego z początku jej nie widzieliśmy. Pod pniem zrobił się dół i ktoś ją tam wepchnął. Widać ją, tylko jeśli się człowiek schyli i poruszy pniem.

Patrik pokiwał głową. To wszystko tłumaczyło. Mimo to złościł się na siebie, że nie kazał przeszukać tego miejsca dokładniej.

– Słyszałeś, że wróciła, co? Przyjechała pierwszy raz, odkąd ją stąd wywieźli.

Nie musiał pytać, kogo Harald ma na myśli. Nikomu w miasteczku nie umknęła wiadomość, że Marie Wall wróciła. Zwłaszcza że jej powrót był widowiskowy.

– Tak, wiemy o tym – odparł, nie wnikając głębiej.

Oczywiście on też o tym myślał. Dziwny zbieg okoliczności: ginie dziecko z tego samego gospodarstwa, znajdują je w tym samym miejscu, a wszystko to dzieje się prawie w tym samym momencie, kiedy przyjeżdża Marie Wall.

– Muszę odgrodzić teren taśmą. Technicy będą badać miejsce zdarzenia.

Postawił na ziemi torbę i wyjął z niej dwa duże zwoje niebieskiej i białej taśmy.

– Możemy wracać? – spytał młodszy mężczyzna. Powiedział, że nazywa się Johannes Klingsby.

– Nie, proszę, żebyście zostali i starali się jak najmniej chodzić. Chodziliście po tym terenie, więc technicy będą musieli zbadać wasze ubrania i buty.

Mężczyzna wyglądający na cudzoziemca zrobił minę, jakby chciał o coś zapytać. Harald zwrócił się do niego po angielsku:

– We stay here. Okay, Karim?

– Okay.

Patrik domyślił się, że Karim jest jednym z tych, którzy przyjechali z Rolfem z ośrodka dla uchodźców.

Umilkli. To był naprawdę ostry kontrast: to, po co przyjechali, i otaczająca ich idylla. Radosny śpiew ptaków, jakby nic się nie stało, a kilka metrów dalej martwe dziecko. Do tego szum w koronach drzew. Piękno do bólu. Światło słońca przesączające się między drzewami jak promienie lasera. Na ziemi, tuż przy jego nogach, wielka kolonia kurek. W normalnych warunkach serce by mu zabiło z wrażenia.

Zaczął rozwijać taśmę. Jedyne, co mógł zrobić dla tego dziecka, to jak najlepiej wykonać swoją pracę. Starał się nie patrzeć w stronę powalonego pnia.


Eva stała przy zlewie, płukała dzbanek do kawy. Nie umiałaby powiedzieć, ile było tych dzbanków w nocy. Usłyszała ciche chrząknięcie i odwróciła się. Zobaczyła, jak Gösta na nią patrzy, jaki jest spięty, i dzbanek wypadł jej z rąk. Trzask szkła, a potem krzyk, niby blisko, a tak daleko. Krzyk żalu i bezgranicznej straty.

Wydobywający się z jej krtani.

Padła w ramiona Gösty. Nie mogła złapać tchu. Gösta gładził ją po głowie. Pragnęła tylko jednego: żeby Nea była przy niej, żeby biegała wokół jej nóg, zaśmiewając się w głos. A potem żeby nigdy się nie urodziła, żeby nigdy nie urodziła dziecka, żeby je potem stracić.

Wszystko przepadło, wszystko umarło wraz z Neą.

– Zadzwoniłem po pastora – powiedział Gösta, prowadząc ją do krzesła.

– Po co? – spytała zupełnie szczerze.

Cóż takiego może dla niej zrobić pastor? Nigdy nie miała głębszej wiary. A dziecko powinno być z rodzicami, a nie z jakimś Bogiem w niebie. Co takiego może powiedzieć duchowny, co by ją i Petera choćby trochę pocieszyło?

– Peter? – odezwała się ochrypłym, suchym głosem.

Jej głos też umarł wraz z Neą.

– Szukają go. Niedługo tu będzie.

– Nie – powiedziała, kręcąc głową. – Nie róbcie tego. Nic mu nie mówcie.

Dajcie mu zostać w lesie, pomyślała. Zostawcie mu nadzieję. On jeszcze żyje. Ona już umarła, z dzieckiem.

– Przecież musi się dowiedzieć – stwierdził Gösta, obejmując ją. – Nie da się tego uniknąć.

Kiwnęła głową. Oczywiście, Peter nie może chodzić po lesie jak duch. Trzeba mu powiedzieć, choćby też miał umrzeć.

Wyswobodziła się z objęć Gösty i oparła głowę na stole. Poczuła drewno pod policzkiem. Nie spała ponad dobę, nadzieja i lęk nie pozwoliły jej spać. Teraz wolałaby zasnąć. Niechby to wszystko okazało się snem. Jej ciało się rozluźniło, drewniany blat wydał się miękki jak poduszka, odpływała coraz bardziej. Miękka ręka głaskała ją delikatnie po plecach. Ciepło ogarnęło całe jej ciało.

Drzwi się otworzyły. Czuła, że nie chce podnieść powiek ani głowy, nie chce spojrzeć na stojącego w drzwiach Petera. Gösta ścisnął jej ramię i wtedy to zrobiła. Podniosła głowę, ich spojrzenia się spotkały. Był w nich ten sam nieskończony ból.

11

Harald found… (ang.) – Trzydzieści lat temu Harald znalazł w lesie martwą dziewczynkę. / Miała cztery lata, tak samo jak ta. / Tak, to było w tym samym miejscu, ale wtedy była tu woda. / To nie było jezioro, po szwedzku to… / Małe jeziorko, coś jak staw. / Pod drzewem coś jest. Widzę rączkę.

Fjällbacka

Подняться наверх