Читать книгу Fjällbacka - Camilla Lackberg - Страница 8

Prowincja Bohuslän 1671

Оглавление

Elin nachyliła się, żeby posłać łóżko Britty. Złapała się za plecy. Jeszcze się nie przyzwyczaiła do twardej pryczy w czworakach.

Spojrzała na piękne łóżko Britty, pozwoliła sobie nawet na odrobinę zazdrości. Pokręciła głową i wyciągnęła rękę po pusty nocnik.

Ze zdziwieniem odkryła, że siostra nie dzieli z mężem ani sypialni, ani łoża. Cóż, to nie jej sprawa. Inna rzecz, że dla niej najlepszą chwilą był wieczór, kiedy mogła się przytulić do Pera. Leżąc w jego ciepłych, bezpiecznych objęciach, miała wrażenie, że nic złego nie może spotkać ani jej, ani Märty.

Jakże się myliła.

– Elin?

Drgnęła, słysząc łagodny głos pana domu. Była tak pogrążona w myślach, że o mało nie upuściła nocnika.

– Słucham? – Odwróciła się, kiedy już zapanowała nad sobą.

Patrzył na nią swymi niebieskimi, przyjaznymi oczami. Poczuła, że się czerwieni, i szybko spuściła wzrok.

Nie wiedziała, jak się zachowywać wobec szwagra. Zawsze był miły dla niej i dla Märty. Był pastorem i panem tego domu, a ona zaledwie służącą. Wdową żyjącą na cudzej łasce.

– Mały Jan mówi, że Elin potrafi odczynić chorobę. Moja najlepsza mleczna krowa bardzo cierpi.

– To Stjärna? – spytała Elin ze wzrokiem utkwionym w podłogę. – Parobek mówił coś rano.

– Tak, Stjärna. Widzę, że Elin jest zajęta, ale czy mogłaby pójść i spojrzeć na nią?

– Tak, oczywiście.

Odstawiła dzbanek i poszła za nim cicho do obory. Krowa leżała w głębi i muczała. Widać było, że ją boli i że trudno jej wstać. Elin kiwnęła głową do parobka, Małego Jana, który stał obok i nie wiedział, co począć.

– Niech idzie do kuchni i przyniesie trochę soli.

Kucnęła i delikatnie pogłaskała miękki krowi pysk. Stjärna miała szeroko otwarte oczy. Ze strachu.

– Czy Elin potrafi jej pomóc? – spytał cicho Preben i również pogłaskał łaciatą krówkę.

Ich ręce się zetknęły. Gwałtownie cofnęła swoją, jakby ją ukąsił wąż. Znów poczuła, że się czerwieni. Wydawało jej się, że również pan domu lekko pokraśniał. Szybko wstał, kiedy wrócił zasapany Mały Jan.

– Jest – powiedział, sepleniąc lekko, i podał jej solniczkę.

Elin wzięła ją i wysypała sobie na dłoń sporą kupkę soli. Palcem wskazującym prawej ręki kręciła w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara, jednocześnie wymawiając zaklęcie, którego nauczyła ją babcia.

– Nasz Pan Jezus szedł po górach i dolinach, uzdrawiał i odczyniał uroki. Słowo Boże, amen.

– Amen – powtórzył Preben, a za nim Mały Jan.

Stjärna muczała.

– I co teraz? – spytał Preben.

– Trzeba czekać. Odczynianie solą zazwyczaj pomaga, ale to może potrwać. Zależy to też od tego, jak ciężka jest niemoc. Zajrzyjcie do niej jutro rano. Myślę, że już będzie dobrze.

– Mały Jan słyszał – powiedział Preben. – Jutro skoro świt ma zajrzeć do krowy.

– Tak jest, panie – odparł Mały Jan i wyszedł.

Preben zwrócił się do Elin:

– Gdzie się Elin nauczyła takich rzeczy?

– Od babki – odparła krótko.

Nadal czuła niepokój po tym, jak zetknęły się ich ręce.

– Czemu jeszcze Elin potrafi zaradzić? – spytał i oparł się o żłób.

Zaszurała lekko stopą i niechętnie odpowiedziała:

– Chyba większości niedomagań, byle nie nazbyt poważnych.

– Zarówno u ludzi, jak i zwierząt? – dopytywał się Preben z ciekawością.

– Tak – odparła.

Zdziwiła się, że Britta nigdy nie wspomniała o tym mężowi, choć Mały Jan opowiedział mu o jej umiejętnościach. Ale pewnie nie było w tym nic dziwnego, bo kiedy mieszkały jeszcze u ojca, jej siostra zawsze z lekceważeniem wypowiadała się o jej babce i jej mądrościach.

– Niech opowie więcej – powiedział Preben, ruszając do wyjścia.

Poszła za nim. Niechętnie, bo uważała, że nie uchodzi, żeby gawędziła z panem domu. Zaraz ich wezmą na języki. Ale pomyślała: to on tu rządzi, więc poszła za nim. Na podwórzu stała Britta. Wzięła się pod boki i patrzyła mrocznym wzrokiem. Elin poczuła się tak, jakby serce zjechało jej do żołądka. Właśnie tego się bała. On niczego nie ryzykował, ona mogła popaść w niełaskę. A z nią Märta.

Miała rację, że obawiała się życia na łasce młodszej siostry. Britta była złośliwa i wymagająca. Zarówno ona, jak i Märta miały już do czynienia z jej ostrym językiem.

– Elin pomogła mi przy Stjärnie – powiedział Preben, patrząc spokojnie w oczy żony. – A teraz idzie nakryć do stołu. Podpowiedziała mi, żebyśmy pobyli trochę we dwoje, bo ostatnio sporo wyjeżdżałem w sprawach parafii.

– Podpowiedziała? – powtórzyła podejrzliwie Britta, ale już łagodnym tonem. – W takim razie dobrze zrobiła.

Energicznie wzięła go pod rękę.

– Okropnie mi brakowało pana męża. Ostatnio trochę mnie zaniedbywał – powiedziała.

– Moja kochana żona ma absolutną rację – odparł, kierując się do domu. – Ale zaraz temu zaradzimy. Elin powiedziała, że za pół godziny możemy zasiąść do stołu, i bardzo dobrze, bo będę mógł się przygotować, żeby przy mej pięknej żonie nie wyglądać na oberwańca.

– E, ty nigdy nie będziesz oberwańcem – zaprotestowała Britta i lekko trzepnęła go po ramieniu.

Zapomnieli o Elin. Idąc za nimi, odetchnęła z ulgą. Znała ten mrok w spojrzeniu siostry. Wiedziała, że nic jej nie powstrzyma przed zaszkodzeniem temu, kto według niej zrobił jej coś złego. Tym razem Preben uratował ją i Märtę. Była mu za to nieskończenie wdzięczna. Chociaż to on postawił ją w tej sytuacji. Nie powinien był tego robić.

Pośpiesznie ruszyła do kuchni. Miała pół godziny, żeby nakryć do stołu i skłonić kucharkę do przygotowania czegoś wyjątkowego. Poprawiła fartuch, mając w pamięci ciepło dłoni Prebena.


– OJCIEC, CO ROBISZ?

Bill był tak zaabsorbowany tekstem, że drgnął, kiedy usłyszał głos syna. Potrącił filiżankę, na biurko chlupnęło trochę kawy.

Odwrócił się do stojącego w drzwiach Nilsa.

– Pracuję nad nowym projektem – powiedział i odwrócił ekran, żeby syn mógł zobaczyć.

– Milsi ludzie – odczytał głośno Nils z pierwszej strony w PowerPoincie.

Pod spodem zdjęcie żaglówki sunącej po wodzie.

– Co to jest?

– Pamiętasz ten film, który oglądaliśmy? Mili ludzie Filipa i Fredrika.

Przytaknął.

– O tych czarnuchach, którzy mieli grać w bandy.

Bill się skrzywił.

– O Somalijczykach, którzy mieli grać w bandy. Nie mówi się czarnuchy.

Nils wzruszył ramionami.

Bill spojrzał na stojącego w półmroku syna. Ręce trzymał nonszalancko w kieszeniach, jasna grzywka opadała mu na oczy. Pojawił się w ich życiu dość późno. Nie był dzieckiem planowanym ani nawet szczególnie upragnionym. Gun miała już czterdzieści pięć lat, on prawie pięćdziesiąt, a dwaj bracia Nilsa już dawno byli starszymi nastolatkami. Gun upierała się, że urodzi, mówiła, że musi w tym być jakiś sens. Ale on nigdy nie nawiązał z Nilsem takiego kontaktu jak z dwoma starszymi synami. Zabrakło mu sił, może woli, żeby przewijać, przesiadywać przy piaskownicy albo po raz trzeci odrabiać z dzieckiem matmę.

Odwrócił ekran z powrotem.

– To prezentacja dla mediów. Chciałbym jakoś pomóc uchodźcom mieszkającym w naszej okolicy zintegrować się ze szwedzkim społeczeństwem.

– Będziesz ich uczył grać w bandy? – spytał Nils, wciąż z rękami w kieszeniach.

– Nie widzisz łódki? – Bill wskazał na ekran. – Nauczą się żeglować! A potem wezmą udział w regatach dookoła Dannholmen.

– Regaty dookoła Dannholmen to nie to samo co mistrzostwa świata w bandy, w których brały udział tamte czarnuchy – zauważył Nils. – To całkiem inny kaliber.

– Nie mów czarnuchy!

Na pewno robi to po to, żeby mnie zdenerwować, pomyślał Bill.

– Wiem, że nasze regaty to impreza na niewielką skalę, ale tu, w Szwecji, będzie to miało symboliczne znaczenie i ściągnie uwagę mediów. Zwłaszcza w związku z filmem, który teraz kręcą.

– Pod warunkiem, że to rzeczywiście uchodźcy. Przecież przyjeżdżają tylko ci, których na to stać. Wiem, czytałem w sieci. A te niby dzieci, które przyjeżdżają, noszą brody i wąsy.

– Ależ Nils!

Bill spojrzał na syna, który z podniecenia aż poczerwieniał. Jakby patrzył na kogoś obcego. Gdyby go nie znał, pomyślałby, że jest… rasistą. Niemożliwe, nastolatki po prostu za mało wiedzą o świecie. Tym bardziej powinien zrealizować swój projekt. Większość ludzi jest dobra, potrzebują tylko, żeby ich lekko popchnąć we właściwą stronę. Wykształcenie. O to chodzi. Wkrótce Nils się przekona, jak bardzo się myli.

Usłyszał, jak Nils zamyka drzwi. Jutro spotkanie organizacyjne, trzeba przygotować wszystko dla mediów. To będzie wielka sprawa. Naprawdę wielka.


– Halo! – zawołała Paula, wchodząc z Johanną do mieszkania. Każda niosła na biodrze dziecko, oprócz tego miały trzy walizki i dwa wózki.

Paula uśmiechnęła się do Johanny i postawiła na podłodze najcięższą walizkę. Urlop na Cyprze z trzylatkiem i niemowlęciem nie był najlepszym pomysłem, ale jakoś to przeżyły.

– W kuchni jestem!

Słysząc głos matki, Paula się odprężyła: jeśli ona i Bertil są tutaj, to zajmą się dziećmi, a one będą mogły spokojnie się rozpakować. Albo odłożyć wszystko do jutra, rzucić się na łóżko, pogapić na jakiś film i przy nim zasnąć.

Rita uśmiechnęła się, kiedy weszły do kuchni. Nie było nic nadzwyczajnego w tym, że stoi i gotuje w ich kuchni, jakby była u siebie. Rita i Bertil mieszkali piętro wyżej, ale od kiedy urodziły się dzieci, granica między ich mieszkaniami zatarła się na tyle, że właściwie mogliby je połączyć schodami.

– Zrobiłam wam enchiladas, pomyślałam, że będziecie głodne po podróży. Fajnie było?

Wyciągnęła ręce do Lisy.

– Tak. A właściwie nie – odparła Paula, z przyjemnością oddając niemowlę. – Zastrzel mnie, jeśli kiedyś znów powiem, że fajnie byłoby wyjechać na tydzień z dziećmi.

– Faktycznie, to był twój pomysł – mruknęła Johanna, starając się obudzić Lea.

– To był koszmar – dodała Paula. Skubnęła kawałek złotawego sera pokrywającego enchiladę. – Wszędzie dzieci, dorośli chodzili w tym upale przebrani za przytulanki, śpiewając jakąś cholerną pieśń bojową.

– To chyba niewłaściwe określenie – zaśmiała się Johanna.

– Dobra, to była sekciarska indoktrynacja. Gdybym musiała wysłuchać tej pieśni jeszcze raz, na pewno udusiłabym wielkiego włochatego misia.

– Opowiedz o fontannie czekolady – wtrąciła Johanna.

Paula jęknęła.

– O Boże. Co wieczór był bufet, głównie dla dzieci. Naleśniki, klopsiki, pizza i spaghetti w ogromnych ilościach. Plus fontanna czekolady. Pewien dzieciak, Linus, dał się zapamiętać w sposób szczególny. Wszyscy go znali, bo matka ciągle za nim latała i wrzeszczała: nie, Linus, tak nie wolno, Linus! Linus, nie kop dziewczynki! Jego tatuś od śniadania pociągał piwo. A ostatniego dnia…

Johanna zdusiła chichot, a Paula wzięła talerz, nałożyła sobie enchilady i usiadła przy stole.

– Ostatniego dnia wpadł prosto na tę fontannę czekolady i ją przewrócił. Czekolada rozlała się po całej podłodze, a ten mały rzucił się i zaczął w niej taplać. Matka, cała w histerii, biegała w kółko.

Paula odgryzła spory kęs i westchnęła. Pierwszy raz od tygodnia jadła coś, co było przyprawione jak trzeba.

– Dziadzia Bertil? – powiedział Leo, budząc się w ramionach Johanny.

– Właśnie, gdzie Bertil? – spytała Paula. – Już śpi przed telewizorem?

– Nie… – odparła Rita. – Jest w pracy.

– Tak późno?

Mellberg raczej nie brał wieczornych dyżurów.

– Musiał. A ty jesteś jeszcze na urlopie macierzyńskim – powiedziała Rita, patrząc z wahaniem na Johannę.

Zdawała sobie sprawę, że niełatwo było przekonać jej córkę do wzięcia urlopu. Johanna stale się obawiała, że Paula wróci do pracy wcześniej. Plan był taki, że lato spędzą razem, całą rodziną.

– Co się dzieje? – spytała Paula, odkładając sztućce.

– Szukają kogoś, kto zaginął.

– Kto zaginął?

– Dziecko – odparła Rita, nie patrząc jej w oczy. – Czteroletnia dziewczynka.

Znała swoją córkę.

– Od jak dawna jej nie ma?

– Możliwe, że od wczorajszego wieczoru, ale rodzice zorientowali się dopiero późnym popołudniem, więc poszukiwania trwają dopiero od paru godzin.

Paula spojrzała błagalnie na Johannę. Johanna popatrzyła na Lea i kiwnęła głową.

– Jasne, leć. Przyda im się każda pomoc.

– Kocham cię, pędzę.

Wstała i pocałowała swoją partnerkę w policzek.

– Gdzie to jest? – spytała, stojąc w przedpokoju i wciągając cienką letnią kurteczkę.

– Jakieś gospodarstwo. Bertil mówił o gospodarstwie Bergów.

– Bergów?

Paula znieruchomiała. Znała to miejsce. I jego historię. Nie miała złudzeń, to nie mógł być zwykły zbieg okoliczności.


Karim zapukał do drzwi. Wiedział, że Adnan jest u siebie, i nie zamierzał odejść, dopóki nie otworzy. Doświadczenia ze świata, w którym pukanie do drzwi bywa równoznaczne ze śmiercią, sprawiły, że ludzie otwierali niechętnie. Karim załomotał. W końcu drzwi się otworzyły.

Na widok wielkich oczu Adnana Karim prawie pożałował, że tak walił.

– Rozmawiałem przed chwilą z Rolfem. Powiedział, że cała Fjällbacka szuka zaginionej dziewczynki. Musimy pomóc.

– Dziewczynki? Dziecka?

– Tak. Rolf mówił, że ma cztery lata. Przypuszczają, że zabłądziła w lesie.

– Pewnie, że musimy pomóc. – Adnan odwrócił się i sięgnął po kurtkę. – Khalil! Chodź!

Karim się cofnął.

– Popukaj do innych. Powiedz ludziom, że zbieramy się przy kiosku. Rolf obiecał, że nas podwiezie.

– Jasne. Śpieszmy się, dziecko nie powinno być w nocy samo w lesie.

Karim zapukał do kolejnych drzwi. Słyszał, że Khalil i Adnan robią to samo. Po chwili okazało się, że zmobilizowali kilkanaście osób. Rolf będzie musiał obrócić dwa albo nawet trzy razy, żeby wszystkich podwieźć, ale to na pewno nie problem. Miły człowiek. Pomocny.

W tym momencie Karim się zawahał. Rolf jest miły. I zna ich. Ale jak inni Szwedzi zareagują, kiedy się zjawią? Ciapaci z ośrodka dla uchodźców? Wiedział, że tak na nich mówią. Czarnuch albo ciapaty. Ale zaginione dziecko to sprawa wszystkich, nieważne, czy to dziecko szwedzkie, czy syryjskie. Gdzieś jakaś matka płacze z rozpaczy.

Kiedy podjechał Rolf, Karim, Adnan i Khalil czekali już z Rashidem i Faridem. Karim spojrzał na Rashida, którego dzieci zostały w Syrii. Nie miał pojęcia, czy jego dzieci jeszcze żyją, ale był zdecydowany pomóc w poszukiwaniu małej szwedzkiej dziewczynki.


Dzieci poszły spać i w domu zapadła błogosławiona cisza. Erika miewała nawet wyrzuty sumienia, że tak ją cieszy wieczorny spokój. Kiedy Maja była malutka, weszła na internetowe forum „życie rodzinne”. Chciała napisać o tym i znaleźć kogoś, kto czuje podobnie jak ona. Myślała, że na pewno jest więcej kobiet, które przeżywają swego rodzaju konflikt między byciem mamą a potrzebą, żeby czasem być tylko sobą. Napisała o swoich emocjach, ale spadła na nią taka fala hejtu, że już nigdy więcej tam nie weszła. Kompletnie zaskoczyły ją obelgi i wyzwiska ze strony innych matek. Pisały, że jest okropna, skoro nie umie cieszyć się każdą chwilą karmienia, nocnego czuwania, przewijania i płaczu. Dowiedziała się, że nie powinna mieć dzieci, że jest egoistką, skoro nie potrafi się wyrzec własnej przestrzeni. Wpadła w gniew, kiedy przypomniała sobie, jak ją odsądziły od czci i wiary tylko dlatego, że nie postępowała i nie czuła dokładnie tak samo jak one. Dlaczego miałabym nie robić tego, co mi odpowiada? – pomyślała i dla odprężenia usiadła z kieliszkiem czerwonego wina na kanapie przed telewizorem.

W tym momencie powędrowała myślami do Evy, matki małej Nei. Wyobrażała sobie, co w tej chwili przeżywa. Wysłała Patrikowi SMS-a z pytaniem, czy na pewno nie mogłaby pomóc. Poprosiłaby Kristinę, żeby posiedziała z dziećmi. Powtórzył, że jest ich tylu, że więcej nie trzeba, i że większy będzie z niej pożytek, jeśli zostanie w domu, z dziećmi.

Erika nie znała Bergów i nigdy nie była w ich gospodarstwie. Myślała nawet o tym, żeby tam pojechać, by móc jak najdokładniej opisać to miejsce. Chciała poprosić, żeby jej pozwolili się rozejrzeć i zrobić zdjęcia, ale jakoś do tego nie doszło. Znała stare zdjęcia, mogła więc opisać gospodarstwo w czasach, kiedy mieszkali tam Strandowie. Ale to nie to samo co poczuć atmosferę, zapoznać się ze szczegółami i wyobrazić sobie, jak się tam żyło.

Wypytywała trochę o Bergów. Przeprowadzili się z Uddevalli, żeby znaleźć spokój na wsi. Dobre miejsce do wychowywania dziecka. Erika miała nadzieję, że ich pragnienie się ziści, że wkrótce dostanie od Patrika wiadomość, że znaleźli dziewczynkę, wystraszoną, ale żywą. Intuicja podpowiadała jej jednak coś innego.

Zakręciła kieliszkiem. Pozwoliła sobie na mocne amarone, mimo że wieczór był upalny. Latem większość ludzi wybiera schłodzone różowe wino albo białe z kostkami lodu. Ale ona nie lubiła ani białego, ani różowego i niezależnie od pory roku piła wyłącznie wina musujące albo mocne czerwone. W ogóle nie czuła natomiast różnicy między drogim szampanem a niedrogą cavą. W tym sensie była tania w utrzymaniu, jak lubił żartować Patrik.

Głupio jej się zrobiło, że rozmyśla o winach, kiedy czteroletnie dziecko błąka się po lesie. W najlepszym razie. Ale właśnie tak funkcjonowała. Myśl o tym, co mogło się przydarzyć dziecku, była tak przykra, że podświadomie szukała ucieczki w sprawach banalnych. Cóż, mama Nei nie mogła sobie pozwolić na taki luksus. Ona i jej mąż na pewno przeżywali koszmar.

Erika wyprostowała się i odstawiła kieliszek. Sięgnęła po leżący na stole wielki notes. Od lat zawsze starała się mieć pod ręką papier i długopis. Rzucała na papier przemyślenia i koncepcje, sporządzała listy spraw, które powinna załatwić, żeby zrobić postępy w pisaniu. Instynkt podpowiadał jej, że musi istnieć jakiś związek między zaginięciem Nei a śmiercią Stelli. Od kilku tygodni się leniła. Górę wzięły lato i słońce, nie mogła ruszyć z pisaniem tak, jak zamierzała. Ale teraz ruszy, a jeśli stało się najgorsze, może będzie mogła pomóc dzięki temu, czego się dowiedziała o tamtej, dawnej sprawie. I może znajdzie to, co je łączy. Była przekonana, że tak jest.

Spojrzała na telefon. Wciąż żadnej wiadomości od Patrika. A potem zaczęła gorączkowo notować.

Fjällbacka

Подняться наверх