Читать книгу Fjällbacka - Camilla Lackberg - Страница 6

Prowincja Bohuslän 1671

Оглавление

Był pochmurny listopadowy poranek. Elin Jonsdotter marzła, siedząc na rozklekotanym wozie obok córki. Zbliżająca się coraz bardziej plebania wyglądała jak pałac w porównaniu z domkiem, w którym mieszkała z Perem w Oxnäs.

Britcie się poszczęściło. Jak zawsze zresztą. Była oczkiem w głowie ojca, w dzieciństwie cieszyła się wszystkimi możliwymi przywilejami i nie było wątpliwości, że znajdzie dobrą partię. Tak też się stało. Wyszła za pastora i wprowadziła się na plebanię, podczas gdy Elin musiała się zadowolić Perem, który był rybakiem. Ale Elin sobie nie krzywdowała. Per był wprawdzie biedny, ale na całym świecie nie znalazłaby lepszego człowieka.

Na myśl o mężu zrobiło jej się ciężko na sercu. Poprawiła się na siedzeniu i zebrała w sobie. Nie ma co wylewać łez, skoro nie może tego zmienić. Bóg życzył sobie wystawić ją na próbę, obie z Märtą muszą teraz nauczyć się żyć bez Pera.

Musiała przyznać, że Britta okazała im wielką życzliwość, kiedy zaproponowała jej miejsce służącej na plebanii, a im obu dach nad głową. Jednak kiedy Lars Larsson skręcił na podwórko i zajechał z nimi i ich skromnym dobytkiem przed plebanię, poczuła się nieswojo. Britta była kiedyś niedobrym dzieckiem, z wiekiem raczej nie stała się lepsza. Ale Elin nie mogła sobie pozwolić na odrzucenie propozycji siostry. Nie mieli z Perem własnej ziemi, tylko dzierżawę, a po śmierci Pera właściciel powiedział, że wolno jej tam mieszkać tylko do końca miesiąca, potem ma się razem z córką wynieść. Bez domu i źródła utrzymania jako biedna wdowa była zdana na dobrą wolę innych. Słyszała też, że mąż Britty, Preben, pastor z Tanumshede, jest człowiekiem dobrym i uprzejmym. Widziała go jedynie w kościele, bo na ślub nie została zaproszona, podobnie jak nie było mowy o tym, żeby złożyła wizytę na plebanii. Ale wejrzenie miał miłe.

Kiedy wóz się zatrzymał, Lars mruknął, żeby wysiadły. Na chwilę mocno przytuliła Märtę. Będzie dobrze, mówiła sobie. Ale wewnętrzny głos mówił jej zupełnie co innego.


MARTIN ZNÓW PCHNĄŁ huśtawkę i uśmiechnął się, słysząc radosne okrzyki Tuvy.

Z każdym dniem czuł się trochę lepiej, głównie dzięki Tuvie. Teraz, gdy w przedszkolu były wakacje, a on miał urlop, spędzali każdą chwilę razem i dobrze im było ze sobą. Od śmierci Pii spała z nim i co wieczór zasypiała, wtulając buzię w jego pierś, najczęściej w środku bajki. Upewniwszy się, że zasnęła, wstawał i na godzinę lub dwie zasiadał przed telewizorem. Popijał herbatkę ziołową. Namówiła go do tego Annika. Zimą, kiedy miał największe kłopoty ze snem, poradziła mu, żeby sobie kupił jakieś uspokajające ziółka. Nie potrafiłby powiedzieć, czy był to efekt placebo, czy rzeczywiście działały, ale w końcu zaczął dobrze spać. Może właśnie o to chodziło, bo dzięki temu zaczął radzić sobie z żałobą. Nie była już tak dotkliwa, pozwalał sobie nawet pomyśleć o Pii bez obawy, że znów się załamie. Starał się rozmawiać o niej z Tuvą. Opowiadał jej o mamie, pokazywał zdjęcia. Tuva była taka malutka, kiedy Pia umarła, że nie miała własnych wspomnień, więc usiłował jej przekazać jak najwięcej.

– Tatusiu, wyżej!

Krzyczała z zachwytu, kiedy ją bujał, a huśtawka wzlatywała coraz wyżej. Ciemne włosy fruwały jej koło twarzy i jak wiele razy przedtem Martina uderzyło jej niezwykłe podobieństwo do matki. Sięgnął po telefon, żeby ją sfilmować, i cofnął się, żeby mu się zmieściła w kadrze. Zawadził o coś piętami i usłyszał wrzask. Przerażony obejrzał się i zobaczył rocznego chłopczyka z zapiaszczoną łopatką, który krzyczał wniebogłosy.

– Ojej, przepraszam – powiedział z przerażeniem i ukląkł. Usiłował pocieszyć małego.

Rozejrzał się, ale nikt z dorosłych nie ruszył się, żeby podejść do dziecka. Widocznie nie byli jego rodzicami.

– Nie płacz, malutki, zaraz znajdziemy mamę albo tatę – mówił, starając się uspokoić dziecko, które krzyczało coraz głośniej.

Kawałek dalej, pod krzewem, stała, rozmawiając przez telefon, kobieta w jego wieku. Usiłował nawiązać z nią kontakt wzrokowy, ale wydawała się zdenerwowana, mówiła ze złością, energicznie gestykulując. Pomachał do niej, ale nadal go nie widziała. Zwrócił się do Tuvy, jej huśtawka zwolniła:

– Zaczekaj chwilę, tylko odprowadzę tego malucha do mamy.

– Tatuś kopnął malucha – stwierdziła pogodnie Tuva.

Martin gwałtownie pokręcił głową.

– Nie, tatuś nie kopnął, tylko… nieważne, potem porozmawiamy.

Wziął na ręce krzyczące dziecko i miał nadzieję, że zdąży podejść, zanim matka zorientuje się, że obcy mężczyzna niesie jej synka. Nie musiał się martwić, bo nadal była bardzo zajęta rozmową. Patrzył, jak rozmawia i gestykuluje, i zdenerwował się. Mogłaby lepiej pilnować dziecka. Chłopczyk wrzeszczał tak, że uszy pękały.

– Przepraszam – powiedział, podchodząc.

Kobieta umilkła w pół zdania. W oczach miała łzy, na policzkach rozmazany tusz.

– Muszę kończyć, twój syn płacze! – powiedziała i się rozłączyła się.

Wytarła łzy i wyciągnęła ręce do synka.

– Przepraszam, wpadłem na niego – wyjaśnił Martin. – Chyba nic mu się nie stało, ale się przestraszył.

Kobieta uściskała małego.

– To nic takiego, po prostu wszedł w fazę, kiedy dzieci boją się obcych – powiedziała, mrugając oczami, żeby się pozbyć łez.

– Wszystko w porządku? – spytał.

Zaczerwieniła się.

– Przepraszam, głupio mi, że tu ryczę, Jona też nie dopilnowałam. Na pewno uważasz, że jestem okropną matką.

– Ależ skąd, nie przejmuj się, małemu nic się nie stało. Mam nadzieję, że tobie też nic nie jest.

Nie chciał jej wypytywać, ale wyglądała na zrozpaczoną.

– Nikt nie umarł, chodzi tylko o to, że mój były jest durniem. Jego nowa dziewczyna najwyraźniej nie jest zainteresowana jego bagażem z przeszłości, więc właśnie mi zakomunikował, że nie weźmie Jona na trzy dni, jak się umawialiśmy, bo Madde chce, żeby spędzili ze sobą trochę czasu we dwoje.

– Żałosne – stwierdził Martin. Zdenerwował się. – Co za dupek.

Uśmiechnęła się. Zapatrzył się na jej dołeczki.

– A ty?

– Ja? W porządku – odparł.

Wtedy się roześmiała.

Jakby coś ją rozświetliło od środka.

– Pytałam, które jest twoje.

Kiwnęła głową w stronę placu zabaw. Martin złapał się za głowę.

– No jasne. O to chodziło. To ta mała na huśtawce, z niezadowoloną miną, bo została unieruchomiona.

– Ojej, to lepiej idź ją pohuśtaj. A może jej mama też tu jest?

Martin się zaczerwienił. Czy ona z nim flirtuje? Złapał się na tym, że chciałby. Nie wiedział, co powiedzieć, ale w końcu uznał, że najlepiej powiedzieć prawdę.

– Nie, jestem wdowcem – odparł.

Wdowcem. Zabrzmiało to tak, jakby był osiemdziesięciolatkiem, a nie młodym ojcem małej dziewczynki.

– Ojej, przepraszam – powiedziała, kładąc rękę na ustach. – A ja głupio żartuję, że nikt nie umarł.

Położyła dłoń na jego ramieniu. Martin uśmiechnął się uspokajająco. Nie chciał, żeby się martwiła albo czuła zakłopotana, wolałby, żeby się śmiała. Chciał znów zobaczyć jej dołeczki.

– W porządku – zapewnił. Widział, że się uspokoiła.

Za jego plecami Tuva wołała coraz bardziej natarczywie:

– No taaatooo!

– Lepiej idź, pobujaj ją – powiedziała, ścierając z buzi Jona piasek i smarki.

– Może się tu jeszcze spotkamy? – spytał.

Uświadomił sobie, że mówi to z nadzieją. Uśmiechnęła się, dołeczki stały się jeszcze wyraźniejsze.

– Często tu przychodzimy. Jutro też będziemy – odparła. Radośnie kiwnął głową i ruszył do Tuvy.

– To się zobaczymy – powiedział, próbując nie uśmiechać się tak szeroko.

W następnej chwili zawadził o coś piętami. Rozległ się głośny wrzask. Usłyszał, jak Tuva na huśtawce wzdycha.

– Ojej, tato…

W środku tego zamieszania zadzwonił jego telefon. Wyszarpnął go z kieszeni. Na wyświetlaczu zobaczył imię: Gösta.


– Skąd ty ją wziąłeś? – powiedziała Marie do reżysera Jörgena Holmlunda i odepchnęła kobietę, która od godziny nakładała jej na twarz tapetę.

– Yvonne jest bardzo dobra – odparł Jörgen z denerwującym drżeniem w głosie. – Pracowała przy większości moich filmów.

Stojąca za nią Yvonne załkała. Ból głowy, który męczył Marie od chwili, kiedy weszła do przyczepy, jeszcze się nasilił.

– W każdej scenie w każdym calu powinnam wyglądać jak Ingrid. Ona była zawsze flawless7. Nie mogę wyglądać jak jakaś Kardashianka. Contouring, słyszałeś coś podobnego? Mam idealne rysy i niepotrzebny mi żaden cholerny contouring! – krzyczała, wskazując na swoją twarz z wyraźnymi plamami bieli i brązu.

– To się rozetrze, nie zostanie tak jak teraz – wyszeptała Yvonne tak cicho, że Marie ledwie ją słyszała.

– Mam to gdzieś. Moje rysy nie wymagają korekty!

– Jestem pewien, że Yvonne ci to poprawi – powiedział Jörgen. – Zgodnie z twoim życzeniem.

Na czole kroplił mu się pot, chociaż w przyczepie było chłodno.

Ekipa filmowa i kierownictwo produkcji miały bazę w TanumStrand, ośrodku turystyczno-konferencyjnym znajdującym się między Fjällbacką a Grebbestad, ale na planie w Fjällbace korzystali z kamperów, w których urządzono charakteryzatornie i przebieralnie.

– Okej, proszę mi to usunąć i przerobić, wtedy zobaczymy – powiedziała i uśmiechnęła się, widząc ulgę na twarzy Yvonne.

Na początku pobytu w Hollywood Marie poddawała się formowaniu przez innych według ich koncepcji i robiła wszystko, o co ją proszono. Ale to się zmieniło. Teraz wiedziała dokładnie, jak powinna odegrać swoją rolę. I jak ma wyglądać.

– Najdalej za godzinę powinniśmy skończyć – zauważył Jörgen. – W tym tygodniu kręcimy najłatwiejsze sceny.

Marie odwróciła się. Yvonne starła jej makijaż, owoc godzinnej pracy, jej twarz była teraz czysta.

– Chcesz powiedzieć: te mniej kosztowne? Myślałam, że mamy zielone światło ze wszystkich stron.

Nie potrafiła ukryć niepokoju. To nie była jedna z tych produkcji, o które inwestorzy są gotowi ubiegać się jeden przez drugiego. Klimat wokół filmu w Szwecji zmienił się, preferowano produkcje niskobudżetowe i już kilka razy niewiele brakowało, żeby ich film w ogóle spadł z produkcji

– Wciąż dyskutują na temat priorytetów… – Znów to nerwowe drżenie w głosie. – Ale nie musisz sobie tym zaprzątać głowy. Skup się i daj z siebie wszystko na planie. Tylko o tym powinnaś myśleć.

Marie odwróciła się znów do lustra.

– Jest tu wielu dziennikarzy, proszą o wywiad z tobą – powiedział Jörgen. – Ciekawią ich twoje związki z Fjällbacką. I to, że wróciłaś tu po raz pierwszy po trzydziestu latach. Rozumiem, że rozmowa o tym może być dla ciebie… trudna, ale gdybyś…

– Umów ich – przerwała mu, nie odrywając wzroku od lustra. – Nie mam nic do ukrycia.

Jeśli się czegoś nauczyła, to tego, że nieważne, co mówią, byleby mówili. Uśmiechnęła się do swojego odbicia. Chyba właśnie przeszedł ten przeklęty ból głowy.


Erika przejęła dzieci od męża, spakowała je i powoli ruszyła pod górę, do domu. Patrik pobiegł, jak tylko przyszła. Widziała w jego oczach niepokój. Podzielała go. Na samą myśl o tym, że dzieciom mogłoby się coś stać, poczuła się, jakby stanęła nad przepaścią.

Po powrocie do domu musiała je dodatkowo wycałować, potem ułożyła bliźniaków do popołudniowej drzemki, a Maję posadziła przed telewizorem i Krainą lodu. Wreszcie mogła zaszyć się w gabinecie. Podobieństwa nasuwały się same. Patrik powiedział jej, z którego gospodarstwa zginęła dziewczynka. Na dodatek dziecko było w tym samym wieku. Wszystko to sprawiło, że musiała przejrzeć swoją dokumentację. Nie dojrzała jeszcze do pisania, ale całe biurko miała zawalone skoroszytami, kserokopiami artykułów i notatkami dotyczącymi śmierci małej Stelli. Przez chwilę siedziała nieruchomo, patrząc na to wszystko. Do tej pory, jak chomik, zbierała fakty, nie systematyzowała ich, nie porządkowała ani nie sortowała. To będzie następny krok na długiej i wyboistej drodze do nowej książki. Sięgnęła po odbitkę artykułu z czarno-białym zdjęciem dwóch dziewczyn. Helen i Marie. Wzrok miały posępny, mroczny. Trudno powiedzieć, czy była w nim złość, czy strach. A może zło, jak twierdziło wiele osób. Ale Erice nie mieściło się w głowie, żeby dzieci mogły być złe.

Tego rodzaju rozważania snuto zawsze, gdy zbrodnie popełniały dzieci. Mary Bell, która miała zaledwie jedenaście lat, kiedy zabiła dwoje dzieci. Mordercy trzyletniego Jamesa Bulgera. Pauline Parker i Juliet Hulme, dwie Nowozelandki, które zamordowały matkę jednej z nich. Erika bardzo lubiła oparty na tej historii film Petera Jacksona Niebiańskie stworzenia. Ludzie mówili potem: zawsze była paskudnym bachorem. Albo: już kiedy był dzieckiem, źle mu patrzyło z oczu. Sąsiedzi, znajomi, nawet krewni chętnie się wypowiadali, wymieniali dowody na wrodzone zło. Ale dziecko chyba nie może być złe samo z siebie. Już prędzej gotowa była wierzyć w to, że zło to nieobecność dobra. I w to, że rodzimy się ze skłonnością do przejścia na jedną albo na drugą stronę. A potem wzmacniają ją albo łagodzą środowisko i wychowanie.

Dlatego postanowiła dowiedzieć się jak najwięcej o dziewczynkach ze zdjęcia. Kim były Marie i Helen? Jakie miały dzieciństwo? Ciekawiło ją, co się działo za zamkniętymi drzwiami ich rodzinnych domów. Jaki obowiązywał tam system wartości? Jak były traktowane? Czego nauczyły się o świecie przed tamtym strasznym dniem w 1985 roku?

Po pewnym czasie dziewczynki wycofały zeznania, powiedziały, że nie przyznają się do popełnienia zbrodni, i uparcie twierdziły, że są niewinne. Większość ludzi była przekonana o ich winie, ale pojawiło się wiele spekulacji. A może śmierci Stelli winien jest ktoś inny, bo akurat tego dnia nadarzyła się sposobność? A jeśli ta sposobność nadarzyła się znów? To nie może być przypadek, że z tego samego domu ginie druga dziewczynka w tym samym wieku. Jakie jest prawdopodobieństwo takiego zbiegu okoliczności? Musi istnieć jakiś związek między przeszłością a teraźniejszością. Może policji coś wtedy umknęło i z jakiegoś powodu morderca znów przystąpił do dzieła. Czyżby zainspirował go powrót Marie? Ale dlaczego? Czy w niebezpieczeństwie są inne dziewczynki?

Szkoda, że nie zdążyła zgromadzić więcej dokumentów. Wstała z krzesła. Panował duszny upał. Pochyliła się nad biurkiem, żeby otworzyć okno na oścież. Na dworze życie toczyło się swoim torem. Odgłosy lata. Okrzyki i śmiech dzieci dochodzące z plaży. Krzyk mew nad wodą. Szum wiatru w koronach drzew. Istna idylla. Ale ona tego nie widziała.

Znów usiadła przy biurku i zaczęła sortować materiały. Nawet nie zaczęła robić wywiadów. Sporządziła długą listę osób, z którymi zamierzała porozmawiać. Na szczycie były oczywiście Marie i Helen. Do Helen już pisała, i to kilka razy, bez odpowiedzi. Kontaktowała się też z agentem Marie do spraw PR-u. Miała przed sobą odbitki wywiadów prasowych, w których Marie mówiła o sprawie Stelli, zakładała więc, że nie odrzuci jej prośby o rozmowę. Panowało nawet dość powszechne przekonanie, że kariera Marie nie potoczyłaby się tak, jak się potoczyła, gdyby informacje o tej sprawie nie trafiły do prasy wkrótce po jej pierwszych rólkach w kilku mniejszych produkcjach.

Pisanie książek o prawdziwych zbrodniach nauczyło Erikę, że wszyscy, niemal bez wyjątku, odczuwają potrzebę, żeby opowiedzieć swoją historię, wyrzucić ją z siebie.

Włączyła telefon, na wypadek, gdyby Patrik dzwonił, chociaż pewnie był zbyt zajęty, żeby dać jej znać, co się dzieje. Była gotowa pomóc w poszukiwaniach, ale Patrik powiedział, że na pewno będzie dość ochotników i lepiej żeby została z dziećmi. Nie oponowała. Z dołu dochodziły odgłosy świadczące o tym, że Elsa właśnie uwolniła swoją moc i zbudowała zamek z lodu. Erika odłożyła papiery. Dawno nie siedziała przed telewizorem razem z Mają. Muszę jakoś znieść tę egoistyczną księżniczkę, pomyślała. Zresztą bałwanek Olaf jest uroczy. Renifer też.


– Co załatwiliście do tej pory? – spytał Patrik, jak tylko wszedł na podwórko. Nie zawracał sobie głowy powitaniami.

Gösta stał przed wejściem do domu, obok pomalowanych na biało drewnianych ogrodowych mebli.

– Dzwoniłem do Uddevalli, wysłali helikopter.

– A do ratownictwa wodnego?

Gösta kiwnął głową.

– Do wszystkich, już jadą. Dzwoniłem do Martina, poprosiłem, żeby ściągnął ochotników, żebyśmy mogli uformować tyralierę w lesie. Poczta pantoflowa już działa, więc lada chwila będzie tu pewnie mnóstwo ludzi. I przewodnicy z psami z Uddevalli.

– Co o tym myślisz? – spytał cicho Patrik, patrząc na rodziców zaginionej dziewczynki. Stali nieopodal, obejmując się.

– Chcą wyruszyć i sami szukać – odparł Gösta. – Ale powiedziałem im, że powinni poczekać, aż się zorganizujemy, bo za chwilę będziemy marnowali siły, żeby szukać również ich. – Chrząknął. – Wiesz, Patriku, sam nie wiem, co o tym myśleć. Żadne z nich nie widziało córki od chwili, gdy poszła spać, wczoraj około ósmej. To małe dziecko. Cztery lata. Gdyby była w pobliżu, na pewno dałaby jakiś znak. Wróciłaby do domu, choćby dlatego, że byłaby głodna. Więc musiała zabłądzić. Chyba że…

Urwał.

– Dziwny zbieg okoliczności – zauważył Patrik.

Wolał o tym nie myśleć.

– Tak, to samo miejsce – powiedział Gösta. – I dziewczynka jest w tym samym wieku. Nie sposób nie skojarzyć.

– Przypuszczam, że zgubienie się w lesie to nie jedyny punkt wyjścia do poszukiwań – powiedział Patrik, nie patrząc na rodziców Nei.

– Nie jedyny – odparł Gösta. – Jak tylko będzie to możliwe, zaczniemy pytać sąsiadów, zwłaszcza mieszkających przy tej drodze. Może coś widzieli albo słyszeli w nocy. Ale najpierw trzeba się skupić na przeszukaniu lasu. Jest sierpień i ciemność zapada dość szybko. Na samą myśl o tym, że mała może błąkać się po lesie sama, człowiek wpada w rozpacz. Mellberg chce zwołać konferencję prasową, ale ja wolałbym się z tym wstrzymać.

– O mój Boże, jasne, że chce zwołać konferencję – westchnął Patrik.

Szef komisariatu robił ważną minę, przyjmując przybywających ochotników.

– Trzeba to zorganizować, przyniosłem mapę okolicy – powiedział Patrik.

– I podzielić na sektory – odparł Gösta, zabierając mu ją.

Położył ją na stole, z kieszonki wyjął ołówek i zaczął kreślić.

– Jak myślisz? Czy taka wielkość sektora na jedną grupę będzie odpowiednia? Jeśli grupa będzie liczyć trzy, cztery osoby?

– Chyba tak – stwierdził Patrik.

Od paru lat jego współpraca z Göstą układała się doskonale. Wprawdzie najczęściej współpracował z Martinem, ale dobrze się czuł również ze starszym kolegą. Całkiem inaczej niż jeszcze kilka lat wcześniej, kiedy Gösta współpracował z nieżyjącym już Ernstem. Okazało się, że starego psa jednak da się nauczyć siadać. Zdarzało się wprawdzie, że Gösta był duchem raczej na polu golfowym niż w komisariacie, ale w takich sytuacjach jak ta potrafił myśleć i reagować błyskawicznie.

– Zrobisz krótki briefing czy ja mam to zrobić? – spytał Patrik.

Nie chciał go urazić, przejmując dowodzenie.

– Zrób – zdecydował Gösta. – Najważniejsze to nie dopuścić do głosu Bertila…

Patrik kiwnął głową. Mellberg przemawiający do ludzi to właściwie nigdy nie był dobry pomysł. Kończyło się zawsze na tym, że ktoś był urażony albo oburzony, a oni tracili czas na zażegnywanie kryzysów, zamiast zajmować się tym, czym powinni.

Spojrzał w stronę rodziców Nei. Przytuleni do siebie wciąż stali na środku podwórka.

Po chwili wahania powiedział:

– Tylko się z nimi przywitam. Potem zbiorę tych, którzy już przyszli, i będziemy przekazywać wskazówki następnym. Ciągle zgłaszają się nowi ochotnicy, więc zebranie wszystkich jednocześnie będzie niemożliwe. Tym bardziej że powinniśmy wyruszyć jak najprędzej.

Podszedł ostrożnie do rodziców dziewczynki. Rozmowa z bliskimi ofiar zawsze była dla niego trudna.

– Patrik Hedström, również z policji – powiedział i wyciągnął rękę. – Jak państwo widzą, zbierają się ochotnicy. Przejdą tyralierą przez las. Za chwilę przekażę im niezbędne informacje i zaraz wyruszamy.

Zdawał sobie sprawę, że brzmi to bardzo oficjalnie, ale był to jedyny sposób, żeby utrzymać na wodzy emocje i skupić się na zadaniu.

– Wezwaliśmy telefonicznie przyjaciół, rodzice Petera mają przylecieć z Hiszpanii – powiedziała cicho Eva. – Mówiliśmy im, że nie trzeba, ale okropnie się niepokoją.

– Z Uddevalli jadą funkcjonariusze z psami – ciągnął Patrik. – Mają państwo coś, co należało do córeczki?

– Do Nei. – Eva przełknęła ślinę. – Właściwie ma na imię Linnea, ale mówimy na nią Nea.

– Nea, ładnie. Macie coś, co można dać do powąchania psom, żeby wiedziały, czego szukać?

– W koszu na brudną bieliznę są ubrania, które miała na sobie wczoraj. Mogą być?

– Znakomicie. Może je pani przynieść? I zaparzyć kawę?

Zdawał sobie sprawę, że brzmi to tak, jakby miała im serwować kawę, ale po pierwsze wolał, żeby rodzice mu nie przeszkadzali, kiedy będzie wydawał instrukcje ochotnikom, a po drugie chciał ich czymś zająć. Zazwyczaj tak było lepiej.

– Może my też powinniśmy wziąć udział w poszukiwaniach? – zapytał Peter.

– Będziecie potrzebni tu, na miejscu. Kiedy mała się znajdzie, musimy wiedzieć, gdzie jesteście, więc lepiej zostańcie, i tak jest nas dużo.

Peter chyba się wahał, Patrik położył mu rękę na ramieniu.

– Wiem, że takie czekanie jest trudne, ale uwierzcie mi, bardziej przydacie się tutaj.

– Okej – odparł cicho Peter i razem z żoną poszli do domu.

Patrik gwizdnął na palcach, żeby przyciągnąć uwagę około trzydziestu osób zgromadzonych na podwórku. Dwudziestolatek, który filmował coś komórką, schował ją do kieszeni.

– Zaraz zaczniemy poszukiwania. Kiedy zaginie tak małe dziecko, liczy się każda minuta. A zatem szukamy czteroletniej Linnei, zwanej Neą. Nie wiadomo dokładnie, od kiedy jej nie ma, rodzice nie widzieli jej, odkąd wczoraj około ósmej położyli ją spać. Wskutek niefortunnego nieporozumienia matka myślała dziś, że córka jest z ojcem, a on, że z matką. Dlatego dopiero jakąś godzinę temu odkryli, że małej nie ma. Najbardziej prawdopodobne jest to, że zabłądziła w lesie.

Wskazał na Göstę, który stał przy ogrodowym stole nad rozłożoną mapą.

– Podzielimy was na grupy po trzy, cztery osoby i każdej przydzielimy do przeszukania jeden sektor. Nie mamy map do rozdania, więc orientujcie się na oko. Możecie też zrobić zdjęcie mapy komórką.

– Można też skorzystać z mapy w komórce – odezwał się łysy mężczyzna i podniósł do góry telefon. – Jeśli ktoś nie wie, która aplikacja jest najlepsza, chętnie pokażę, bo często chodząc po lesie, korzystam z mapy w komórce.

– Dzięki – powiedział Patrik. – Proszę, żebyście zachowywali odległość na wyciągnięcie ręki. Idźcie powoli. Wiem, że każdy chciałby jak najprędzej przeszukać swój sektor, ale w lesie jest mnóstwo miejsc, w których można ukryć czterolatkę… to znaczy, w których mogłaby się schować… więc szukajcie dokładnie. – Odkaszlnął, zasłaniając usta pięścią. – Gdybyście… coś znaleźli – powiedział i urwał. Nie wiedział, co mówić dalej. Miał nadzieję, że zrozumieli i że nie musi wyjaśniać. – Gdybyście coś znaleźli, proszę niczego nie dotykać ani nie przesuwać. Mogą to być ślady albo… co innego.

Kilka osób kiwnęło głowami, większość patrzyła w ziemię.

– Proszę wtedy zostać na miejscu i zadzwonić do mnie. Tu jest mój numer – dodał, przyczepiając do ściany obory dużą kartkę. – Zapiszcie sobie w komórkach. Zrozumiano? Zostać na miejscu i zadzwonić do mnie. Tylko tyle. Okej?

Stojący z tyłu starszy mężczyzna podniósł rękę. Patrik go znał: Harald, dawny wieloletni właściciel piekarni w Fjällbace.

– Czy istnieje… – zająknął się i zaczął od początku. – Czy istnieje ryzyko, że to nie przypadek? To gospodarstwo? Dziewczynka? I to, co się stało…

Nie musiał kończyć, wszyscy zrozumieli.

Patrik musiał się zastanowić, co odpowiedzieć.

– Niczego nie wykluczamy – odrzekł w końcu. – Ale na tę chwilę najważniejsze jest przeszukanie lasu. Najbliższej okolicy.

Kątem oka zobaczył, że z domu wyszła mama Nei ze stertą ubranek.

– A zatem ruszamy.

Pierwsze cztery osoby podeszły do Gösty, żeby im przydzielił sektor. Wtedy usłyszeli warkot zbliżającego się helikoptera. Nie było problemu z lądowaniem. Na podwórzu było dość miejsca. Wszyscy ruszyli w stronę skraju lasu. Patrik patrzył za nimi. Za jego plecami helikopter zszedł do lądowania. Jednocześnie na podwórze wjechały samochody z psami policyjnymi z Uddevalli. Jeśli dziewczynka rzeczywiście jest w lesie, na pewno ją znajdą, był o tym przekonany. Bał się tylko, że jednak nie zabłądziła.

7

Flawless (ang.) – nieskazitelny.

Fjällbacka

Подняться наверх