Читать книгу Prawda i kłamstwa - Caroline Mitchell - Страница 14
ROZDZIAŁ SIÓDMY
ОглавлениеPrzenikliwe zimno przyjęła z zadowoleniem. Walcząc z natłokiem myśli, starała się omijać kałuże. Miała wrażenie, że jej mózg zmienił się w motek poplątanej wełny. Idąc za truchtającą Dotty, skręciła w Holland Park Avenue. Dudnienie czarnych taksówek i piętrowych autobusów przypomniało jej, że znajduje się w jednym ze swoich ulubionych miejsc na świecie: w bijącym sercu miasta. Nie potrafiła sobie wyobrazić, że mogłaby mieszkać gdzie indziej, choć praca w tętniącej życiem metropolii niosła ze sobą potężne wyzwania. Seria brutalnych przestępstw nie ustawała i w ostatnich kilku latach Amy winą za nocne koszmary obarczała właśnie swoją pracę. Kontakty z mordercami i psychopatami nie mogły nie wywrzeć na nią wpływu. Teraz jednak zdała sobie sprawę, że w tych snach patrzyła oczyma dziecka: gdy wchodziła do pełnej pająków piwnicy, gdy szukała, zawsze szukała… i nie mogła znaleźć drogi na zewnątrz. Panujący tam zapach, ciężki i obrzydliwy, identyczny jak ten, który wielokrotnie towarzyszył jej w pracy. To był zapach śmierci.
Podczas gdy Dotty dreptała obok niej, Amy poczuła, jak nagle, bez ostrzeżenia żołądek podchodzi jej do gardła. Pośpiesznie sięgnęła po torebkę na psie kupy, w ostatniej chwili rozchyliła cienki plastik i zwymiotowała do torebki przygotowane przez matkę śniadanie. Ignorując ciekawskie spojrzenia przechodniów, zawiązała torebkę i wrzuciła ją do najbliższego kosza na śmieci. Dotty, wpatrując się w nią wielkimi jak z kreskówki oczami, zaskamlała.
— Już dobrze. — Amy wytarła usta wierzchem dłoni. — Nic nam nie będzie.
Jednak słowa te nie zabrzmiały przekonująco. Od śmierci Roberta czuła, że goni resztkami sił. Skąd, do licha, miałaby wziąć energię niezbędną do stawienia czoła Lillian Grimes? Gdyby tylko ojciec był tutaj… Gdyby tylko mogła to z nim omówić. Nie była w stanie oprzeć się wrażeniu, że ją zdradził. Przecież mógł jej jakoś powiedzieć o wszystkim, kiedy była młodsza. Pomóc uporać się z przeszłością. A może on i matka wstydzili się tego, kim naprawdę jest przybrana córka? Szła zamyślona i dopiero gdy smycz się napięła, zauważyła, że Dotty za nią nie nadąża.
— Co się dzieje? — spytała i ogarnęły ją wyrzuty sumienia, że tak pędziła. — Masz dość? — Suczka stała z wywieszonym na bok językiem. Była damą, która nie lubi się śpieszyć. — Chcesz iść do domu?
W odpowiedzi Dotty zamachała ogonkiem, kręcąc przy tym całym ciałem, a potem ruszyła z powrotem drogą, którą przyszły. Amy spojrzała w niebo. Zapowiadało się, że znowu będzie padać. Z myślami równie przytłaczającymi jak ciemniejące chmury nad głową, powlokła się w kierunku domu. Czubki jej butów zwilgotniały od niedawno spadłego deszczu.
Kiedy skręciła w Royal Crescent, z zadumy wyrwał ją odgłos ciężkich kroków.
— Dotty!
Gdy smycz szarpnęła, Amy wzięła gwałtowny wdech. Nagłe podekscytowanie suczki, zazwyczaj obojętnej wobec obcych, sugerowało, że za nimi znajduje się ktoś znajomy.
Odwróciła się i, mrużąc oczy przed mżawką, rozpoznała mężczyznę.
— Och! Co tu robisz? — W jej głosie dało się usłyszeć niezadowolenie.
Adam Rossi jako dziennikarz nieraz spotykał się z odmową, ale w życiu prywatnym raczej nie doświadczał odrzucenia ze strony przedstawicielek płci przeciwnej. Zwolnił teraz kroku i szedł obok Amy. Nie zmienił się przez te sześć miesięcy, czyli od momentu, gdy widziała go po raz ostatni. Tak samo pewny siebie, ten sam błysk w oku. Włoskie pochodzenie zapewniało mu zarówno atrakcyjny wygląd, jak i wdzięk, dzięki którym potrafił sobie poradzić niemal w każdej sytuacji. Ale nie teraz. Amy maszerowała jak automat, żałując, że w ogóle wyszła na dwór.
— Przestałaś odbierać moje telefony — wytknął jej. — Domyślam się również, że twój program blokuje moje e-maile.
— Zablokowałam cię z konkretnego powodu. — Wbiła wzrok w drogę przed sobą. Nie widziała sensu w roztrząsaniu tej starej sprawy. — Co tutaj robisz? Myślałam, że się przeniosłeś.
— Nie wyszło. Tęskniłem za Londynem. Tęskniłem… za tobą. — Uśmiechnął się, napotykając jej niezbyt przyjazne spojrzenie. — Daj spokój, dlaczego tak na mnie patrzysz?
— Nie odpowiadam za swoją mimikę, kiedy mówisz — odburknęła.
Skupiła się na pęknięciach w betonie i na chwastach wyciągających się ku nikłemu porannemu światłu. Nie, nie da mu się znowu nabrać.
— Przykro mi z powodu twojego taty. Wiem, że mnie nie lubił, ale był dobrym człowiekiem. Twoja mama jest na pewno zdruzgotana.
— Tak — przyznała Amy półgębkiem. Dostrzegłszy dom, przyspieszyła kroku. Nie zaprzeczyła, ponieważ powiedział prawdę. Flora była zachwycona ich zaręczynami, Craig także zaaprobował narzeczonego siostry. Nawet Dotty łagodniała w obecności Adama. Ale Robert… Od pierwszego dnia podchodził do niego z rezerwą. Teraz rozumiała powody. Powściągliwość ojca nie miała związku z faktem, że Adam oszukiwał, chodziło raczej o jego profesję. Możliwość, że jako dziennikarz odkryje prawdę.
— Znowu pracuję dla „The London Echo”. Dostałem awans. Jestem szefem aktualności — ciągnął mężczyzna.
— Cieszę się, że wszystko ci się ułożyło. — Amy oparła palce na ostrych metalowych kolcach ogrodzenia, które otaczało jej dom. — Muszę wejść, więc…
— Zastanawiałem się — przerwał jej Adam, pochylając się i drapiąc po łbie tańczącą wokół jego stóp Dotty. — Pogrzeb twojego taty ponownie przyciągnął uwagę do sprawy Grimesów. Pomyślałem, że dobrze byłoby przeprowadzić wywiady z członkami jego rodziny, porozmawiać o śledztwie i zatrzymaniu tych — podniósł palce i pokazał znaki cudzysłowu — Bestii z Brentwood.
Amy znieruchomiała, przerażona. Adamowi nawet w najlepszych czasach brakowało delikatności, tym razem jednak naprawdę sięgnął dna. Jego słowa posłużyły jako otrzeźwiające przypomnienie przyczyn, dla których ich związek się zakończył. Kolejna straszna myśl błysnęła jak grom z jasnego nieba. A co, jeśli Adam już wiedział, kim ona naprawdę jest? Szarpnęła Dotty, zaciskając pięści na smyczy.
— Ty hieno — wyrzuciła z siebie z kamienną twarzą. — Tato ledwie spoczął w grobie, a ty już przeszukujesz jego zwłoki.
— Hej, przychodzę w pokoju. — Adam uśmiechnął się, podnosząc dłonie. — Bardzo szanowałem Roberta. Chciałem po prostu złożyć mu hołd. Przygotowaliśmy wywiady z członkami rodzin ofiar…
Amy przewróciła oczyma, dotknięta jego brakiem kultury.
— Hołd? — wściekła się. Uniosła palec i dźgała go w pierś po każdym wypowiadanym zdaniu. — Hołdem byłoby pójście na pogrzeb i złożenie uszanowania. Hołdem byłoby pozostanie po ceremonii i pocieszenie mojej pogrążonej w smutku mamy. Funkcjonariusze stojący w samych mundurach w ulewnym deszczu — to był hołd. Nie masz pojęcia, co to słowo oznacza…
Szukała wśród kluczy tego od drzwi wejściowych, a gdy nie udało jej się go znaleźć, wypuściła gwałtownie powietrze.
— Gdybyś mnie tylko wysłuchała — naciskał Adam, a w jego tonie pojawiło się lekkie rozdrażnienie.
— Nie, to ty mnie posłuchaj. Nie zapraszałam cię, a ty zajmujesz mi czas. Zjawiasz się tutaj i idziesz za mną… Nie mam zamiaru słuchać tego, co masz do powiedzenia. — Zamarła, gdy złapał ją za ramię. — Nie dotykaj mnie — syknęła i mężczyzna natychmiast ją puścił.
Nie odwracając się za siebie, pokonała kilka stopni dzielących ją od drzwi.
— Porca miseria!1 — dotarło do niej włoskie przekleństwo. — Zadzwoń do mnie, kiedy ochłoniesz — krzyknął Adam, a potem odszedł.
Gdy zamykała za sobą drzwi, usłyszała głos dobiegający z kuchni:
— Czy to ty, kochanie? — spytała matka, pogodniej niż wcześniej.
— Tak, przyjdę do ciebie za minutkę — odpowiedziała. Odpięła suczce smycz i powiesiła na haku w korytarzu. — Zdrajczyni. — Wpatrzyła się z gniewem w Dotty, która w odpowiedzi niewinnie zamachała zakręconym ogonkiem.
Amy się uśmiechnęła. Nigdy nie potrafiła się na nią długo gniewać.
Wsunęła palce do kieszeni, wyjęła list i jeszcze raz go przeczytała. Gdyby Adam się o tym wszystkim dowiedział, informacja o jej pochodzeniu mogłaby trafić na pierwsze strony gazet. Co pomyśleliby wtedy inni funkcjonariusze, koledzy z pracy? Świat Amy by runął, jeden element po drugim, niczym kostki domina. Tak łatwo byłoby wrzucić kartkę do płonącego w kominku ognia i zostawić wszystko, jak było. Ale słowa z listu na to nie pozwalały. Dawały szansę na spełnienie ostatniego życzenia jej ojca. „Są jeszcze trzy pogrzebane ciała. Trzy rodziny, które dzięki tobie mogłyby zaznać spokoju”.
Otworzyła kopertę i już miała wsunąć list z powrotem do środka, kiedy zauważyła karteczkę samoprzylepną. Za pierwszym razem tak się śpieszyła, że przegapiła dodatkową wiadomość. Oderwała karteczkę i na widok tego samego, pełnego zawijasów pisma oczy jej się rozszerzyły.
„Zapisałam cię na odwiedziny w ten czwartek o 14.30”.
W czwartek? To było jutro. Prawdopodobnie Lillian zarezerwowała termin już po napisaniu listu, dając Amy niewiele czasu na odmowę. Obecnie mało kto rezerwował odwiedziny inaczej niż przez Internet.
— Filiżankę herbaty? — głos Flory ponownie dobiegł z kuchni.
— Tak, poproszę — zawołała Amy, chowając list z powrotem do kieszeni.
Rzuciła okiem na lustro w korytarzu przygładziła jasnobrązowe włosy, które od deszczu znów zaczęły się kręcić. Wiedziała, że Flora spróbuje jej wyperswadować pomysł, ostrzec przed ponownym spotkaniem z Lillian. Nie mogła powiedzieć matce, co zamierza zrobić. Mimo zdenerwowania była zdecydowana; wystarczającym powodem do złożenia wizyty była chęć odnalezienia miejsc pochówku trzech zaginionych dziewczynek. Paradoksalnie widok matki pogrążonej w żałobie dodawał Amy sił, czyniąc ją osobą, która nad wszystkim panuje. Zamiast tego, co było łatwe, musiała zrobić to, co było właściwe. Odłożyć na bok własne uczucia, wypełnić ostatnią wolę ojca i sprowadzić te dziewczynki do domu. Zrzuciła buty i cicho poszła do kuchni, bezgłośnie powtarzając jak mantrę: „Potrafię to zrobić. Zrobię to”. Ale na myśl o tym, że ma stanąć twarzą w twarz z kobietą, która może zniszczyć jej życie, nogi się pod nią ugięły.
1 Porca miseria (wł.) — cholera. [wróć]