Читать книгу Żona bankiera - Cristina Alger - Страница 10
MARINA – 14.11.2015
ОглавлениеMarina nigdy dotąd nie widziała na paryskim lotnisku imienia Charles’a de Gaulle’a tak zmasowanej ochrony. W którąkolwiek stronę się oglądała, natrafiała wzrokiem na policjantów w niebieskich beretach. Po terminalu krążyli także żołnierze w mundurach polowych, patrolując teren parami. Wszyscy wyposażeni byli w groźnie wyglądające karabiny.
– Jak myślisz, co tu się dzieje? – wyszeptała do Granta, kiedy czekali w kolejce do kontroli bagażu podręcznego. – Całe lotnisko przypomina bazę wojskową.
Grant wzruszył ramionami.
– Mnie to uspokaja. Przynajmniej widać, że nasze bezpieczeństwo jest tutaj priorytetem.
Marina pokiwała głową, nie potrafiła jednak pozbyć się przeczucia, że w porcie lotniczym rozgrywają się jakieś szczególne wydarzenia. W powietrzu czuło się napięcie, które przeskakiwało niczym wyładowania elektryczne.
– Ta kolejka nie przesunęła się od dobrych dziesięciu minut – Marina wskazała ruchem głowy na rząd ludzi, którzy stali przed nimi.
Chciała podejść do przodu, żeby się dowiedzieć, co zatrzymuje kolejkę.
– Musisz się uspokoić – Grant położył jej dłoń na ramieniu, mocno je ściskając. – Jesteś zmęczona. Przykro mi, że lecimy tak późno. Nie byłem jednak w stanie zdobyć biletu na żaden wcześniejszy lot.
Marina cicho jęknęła.
– Och, jak mi dobrze. Lubię, kiedy masujesz moje ramiona.
– Na jutro rano zapisałem nas w hotelu na masaż dla par. Ale ponieważ nie zdążymy na niego, poprosiłem Rachel, żeby zarezerwowała dla nas sesję masażu w mieście. Pomyślałem, że relaksacyjny masaż dobrze ci zrobi po długim locie.
Marina zmrużyła oczy i popatrzyła na Granta z udawaną podejrzliwością.
– Czy ty w ogóle masz jakieś wady?
– Czy mam wady? Co to za pytanie?
– Mówię poważnie. Musisz mieć przecież jakiś feler. Jesteś przystojny, bystry i zabawny, prawdopodobnie jesteś najsympatyczniejszym mężczyzną na ziemi. Po prostu musisz mieć jakiś feler.
Grant zaśmiał się.
– Mam mnóstwo wad.
– Na przykład?
– Jestem mocno owłosiony.
– To akurat mi się podoba. Jesteś jak zwierzątko, które można głaskać.
– Praktycznie co wieczór zjadam przynajmniej dwie gałki lodów.
– To również jest miłe.
– Pracuję za dużo.
– Co ty nie powiesz?
– Powinienem więcej ćwiczyć.
Marina pokręciła głową.
– Faceci, którzy dużo trenują, robią się nudni. A ty jesteś doskonały. Masz idealną sylwetkę i najbardziej kształtne pośladki, jakie kiedykolwiek widziałam.
– Szkoda, że ich nie widziałaś, kiedy służyłem w marines.
– Widziałam. Jeden raz. Chciałam, żebyś mnie zaprosił na randkę. Pamiętasz?
– No, przesuń się – Grant klepnął ją w pupę. – Kolejka się ruszyła.
Marina poklepała go również i mrugnęła. Poprawił się jej humor, znów czuła się szczęśliwa. To Grant tak na nią wpływał. Zdjęła torebkę z ramienia i położyła ją na ruchomej taśmie prowadzącej do skanera.
Torba Granta przesunęła się pierwsza przez skaner. Marina obserwowała, jak jej narzeczony wkłada po kontroli buty i chowa laptop z powrotem do torby. Para za nimi wyłożyła do kontroli swój bagaż i oboje młodzi ludzie skierowali się do właściwej bramki. Marina zmarszczyła czoło. Kolejka przesuwała się, a ona nie mogła dostrzec swojej torebki.
– Excusez moi – zwróciła się do kontrolera obsługującego skaner. – Où est mon sac?
– Nie denerwuj się, zaraz ją zobaczysz – Grant zapewnił Marinę i objął ją ramieniem.
Ale ona zignorowała go. Podeszła bliżej do maszyny.
– J’ai besoin mon sac – powiedziała, tym razem głośniej.
Poczuła, że ktoś położył na jej ramieniu ciężką dłoń. Za nią stał, z surowym wyrazem twarzy, funkcjonariusz policji.
– Madame – powiedział i błysnął odznaką Police Nationale. – Pozwoli pani ze mną.
Grant zrobił krok do przodu.
– Jakiś problem? – zapytał.
Policjant patrzył na Marinę.
– Musi pani pójść ze mną.
Marina wzięła głęboki oddech. Ludzie dookoła zaczęli się jej przyglądać.
– Spokojnie – powiedziała do Granta. – Jestem pewna, że to nic poważnego.
– Idę z tobą – postanowił Grant.
– Jeśli pan sobie życzy… – powiedział policjant.
Grant chwycił dłoń Mariny. Oboje w milczeniu ruszyli za funkcjonariuszem. Otworzył przed nimi białe drzwi, wyprowadzając ich ze strefy bezpieczeństwa, a później przeszli kilkanaście metrów korytarzem. Wreszcie mężczyzna wskazał im wąską ławkę.
– Proszę tutaj poczekać – powiedział do Granta. – A panią poproszę ze mną – dodał, zwracając się do Mariny.
Grant trzykrotnie uścisnął dłoń Mariny, co w ich języku znaczyło: kocham cię.
Marina uścisnęła go dwa razy: kocham cię strasznie.
– Nic się nie martw – powiedziała głośno.
– Za czterdzieści minut powinniśmy wchodzić na pokład samolotu – odezwał się Grant, bardziej do policjanta niż do Mariny.
Uśmiechnęła się do niego, chcąc mu pokazać, że jest spokojna. Idąc za policjantem do małego pokoiku, zaczęła rozważać w głowie możliwe scenariusze. Mogło być tak, że cała sytuacja zaistniała w wyniku jakiejś pomyłki, ale możliwe było również to, że losowo wyznaczono ją do dodatkowej kontroli. Być może przez pomyłkę włożyła do bagażu podręcznego coś, co zaalarmowało ochronę – na przykład cążki do paznokci albo dezodorant w aerozolu.
Miała jednak przeczucie, że ma to związek z pendrive’em, który znajduje się w jej torebce. Gorączkowo starała się przypomnieć sobie instrukcje, jakie przekazał jej kontakt. Hasło brzmiało: russell1. Pendrive zawierał prywatne materiały. Fotografie. Nic związanego z pracą.
– Proszę, niech pani usiądzie – powiedział policjant, wskazując na niewielki stolik i stojące przy nim metalowe krzesła. – Ktoś zaraz do pani przyjdzie.
Wypowiedziawszy te słowa, wyszedł z pokoju.
Marina usiadła na krześle i skrzyżowała dłonie na stoliku. Zegar nad jej głową głośno odmierzał sekundy. „Za trzydzieści siedem minut wezwą nas na pokład samolotu”, pomyślała. Zamknęła oczy i wzięła głęboki oddech, starając się uspokoić.
– Bonsoir, pani Tourneau. – Marina aż podskoczyła. Do pokoju wszedł niski mężczyzna w okularach z drucianymi oprawkami, ubrany w trochę zbyt obszerną marynarkę. Pod pachą lewej ręki miał notes, a w drugiej trzymał jej torebkę. – Nazywam się Antoine Fournier. Jestem z Police Nationale.
Marina wstała i uśmiechnęła się, gdy wymieniali uścisk dłoni.
– Z pewnością zastanawia się pani, dlaczego się tu znalazła.
– Tak, oczywiście.
– Pani Tourneau, w jakim celu przyjechała pani do Paryża?
– Aby uczcić zaręczyny.
– Zatem nie przyjechała pani w celach zawodowych?
– Nie.
– Kiedy po raz ostatni rozmawiała pani z Duncanem Sanderem?
Marina pospiesznie zajęła miejsce na krześle.
– Kilka dni temu do mnie zatelefonował. Rozmawialiśmy wtedy przez kilka minut.
– O czym?
– Życzył mi udanego pobytu we Francji.
– Nie rozmawialiście o pracy?
– Nie. Jestem na urlopie. Duncan również wziął ostatnio dłuższy urlop.
– Oczywiście, wiadomo pani, że Duncan Sander został zamordowany krótko po rozmowie z panią?
– Tak. Dlatego wracam do kraju. Na pogrzeb. Prowadzi pan śledztwo w sprawie śmierci Duncana?
– Nie, proszę pani. On był obywatelem amerykańskim. Tym niemniej mamy powody, żeby przypuszczać, iż planował podróż do Genewy i być może chciał wyjechać ze Szwajcarii z nielegalnie uzyskanymi informacjami na temat funkcjonowania banku Swiss United.
Marina zmarszczyła czoło.
– Według mnie to nie ma sensu. Duncan nie pracował w ostatnim czasie. Jak już powiedziałam, przebywał na urlopie.
– Ludziom zdarza się pracować na urlopach, pani Tourneau.
– Być może. Jednak nie rozumiem, co to ma wspólnego ze mną. A także z panem.
– Chodzi o kradzież poufnych informacji na szkodę obywateli Francji. A zatem kwestia dotyczy mnie jak najbardziej.
– Przykro mi, ale nie mogę panu pomóc. Już od wielu miesięcy nie rozmawiałam z Duncanem na tematy zawodowe.
– Spotykała się pani z kimś w czasie pobytu w Paryżu?
– Zjedliśmy kolację z dawnym znajomym mojego narzeczonego.
– Z nikim więcej pani nie rozmawiała?
– Nie.
– Czy ktokolwiek zostawił dla pani coś w hotelu albo poprosił o zawiezienie czegoś panu Sanderowi?
– Nie. Zaproponowałabym panu przeszukanie moich bagaży, ale zakładam, że już pan to zrobił.
Fournier uśmiechnął się i zapisał coś w notesie.
– Robiła pani w Paryżu jakieś zakupy?
– Zrobiłam trochę zdjęć. I kupiłam dla mamy szalik Hermesa. – Marina zerknęła na zegar. – Niedługo będą wzywać pasażerów do mojego samolotu.
– Wiem.
Fournier nie odrywał wzroku od notesu. Marina obserwowała, jak coś pisze. Przypomniała sobie, że nie pokazał jej ani odznaki, ani legitymacji. Zaczęła się zastanawiać, kim on jest i dla kogo pracuje. „Duncan, w co ty się wpakowałeś”, pomyślała, nerwowo zmieniając pozycję na krześle.
– W porządku, pani Tourneau. Dziękuję pani za współpracę. Mam jeszcze tylko jedno pytanie.
– Słucham?
– Czy pan Sander kiedykolwiek rozmawiał z panią na temat banku Swiss United?
– Nie przypominam sobie.
– Jest pani pewna, że obecnie nie prowadził żadnej ważnej sprawy?
– To już drugie pytanie.
Fournier znowu się uśmiechnął.
– Jestem przekonana – odparła Marina. – Będę z panem szczera, Duncan miał problem z alkoholem. Ostatnio bardzo poważny problem. Miał już dłuższe zwolnienie lekarskie. Dlatego szczerze wątpię, żeby ostatnio w ogóle miał czas i był zdolny do pracy.
Fournier pokiwał głową i wstał. Marina uczyniła to samo.
– Dziękuję, że poświęciła mi pani czas – powiedział mężczyzna i wyciągnął do niej rękę.
– Cała przyjemność po mojej stronie – odparła Marina. – Mogę zabrać moją torbę?
– Tak, oczywiście.
Marina odebrała od niego torebkę i przewiesiła ją przez ramię. Nie mogła nie zauważyć, że zamek błyskawiczny jest zaciągnięty do samego końca. Tymczasem na taśmę prowadzącą do skanera kładła torebkę niedomkniętą. Bardzo dyskretnie rozpięła zamek i wsunęła rękę do środka. Przesunęła nią do wewnętrznej kieszonki, gdzie powinien znajdować się pendrive. Gdy go dotknęła, odetchnęła z ulgą.
Grant nerwowo krążył po korytarzu.
– Jesteś wreszcie – powiedział, kiedy Marina stanęła w progu. – Zaczynałem się martwić.
– Bez powodu – Marina zmusiła się do uśmiechu. Jej serce biło jednak jak szalone. – Przepraszam, że się denerwowałeś z mojego powodu.
– Na szczęście nic się nie stało. I na samolot też zdążymy.
Gdy biegli w kierunku wyjścia, Marina chwyciła Granta za rękę.
– Czego od ciebie chcieli? – zapytał.
– Tak naprawdę to nie wiem. Chyba im się coś pomyliło.
– Bardzo dziwne.
– Tak, trochę.
Okazało się, że do samolotu jeszcze nie wpuszczano. Przy wyjściu do rękawa nie było nawet jeszcze personelu linii lotniczej. Marina się rozejrzała. Przed telewizorem w rogu poczekalni zgromadził się tłum pasażerów. Marina ruszyła w tym kierunku. Grant szedł krok w krok za nią.
– Co się dzieje? – wyszeptała. – Nie podoba mi się to wszystko.
– Terroryści zaatakowali na Stade de France – powiedziała jakaś kobieta. – Mówi się o zamachowcach samobójcach. W czasie meczu piłkarskiego. Na stadionie był prezydent Hollande.
– O, mój Boże – jęknęła Marina. – Są ofiary?
– Jeszcze nie wiadomo. – Kobieta ruchem głowy wskazała na telewizor. – Trwa transmisja na żywo.
– To by wyjaśniało środki bezpieczeństwa na lotnisku – powiedział Grant.
Objął Marinę ramieniem i mocno ją przytulił.
Marina pokiwała głową. Nie była w stanie wypowiedzieć ani słowa i nie odrywała wzroku od ekranu telewizora. Był zbyt mały i zbyt oddalony od niej, żeby mogła dostrzec coś istotnego poza unoszącym się dymem, który zdawał się płynąć we wszystkich kierunkach.
– W jakim my świecie żyjemy… – powiedział cicho Grant i pokręcił głową.
– W strasznym – powiedziała Marina i oparła głowę o jego ramię.
Po prawej stronie dostrzegła grupę żołnierzy w mundurach polowych, pilnowali przejścia do samolotu. Chociaż znała już przyczynę ich obecności, nie była w stanie odsunąć od siebie myśli, że jej niespodziewane przesłuchanie nie miało nic wspólnego z atakiem terrorystycznym. Antoine Fournier, kimkolwiek był, czekał na lotnisku właśnie na nią. Podejrzewał, słusznie lub niesłusznie, że wywozi z jego kraju bardzo cenne informacje. Albo nie przyszło mu do głowy, żeby sprawdzić pendrive’a, albo sprawdził go, tyle że nie był w stanie dotrzeć do informacji ukrytych w jego pamięci. Marina podejrzewała raczej to drugie. Gdyby Fournier znalazł informacje, z pewnością wciąż przebywałaby w małym pokoiku i siedziałaby na niewygodnym metalowym krześle. Być może policjanci założyliby jej kajdanki na ręce i kazali skontaktować się z adwokatem. Sama myśl o tym sprawiła, że Marina zadrżała ze strachu. Grant wyczuł to i mocniej objął ją ramieniem. Pocałował ją w czoło.
– Jestem tutaj – wyszeptał. – Jestem przy tobie.
– Wiem – odpowiedziała mu Marina. – I czuję się z tobą bezpieczna.
Kłamała, oczywiście. Grant nie był w stanie jej teraz ochronić. Być może nikt nie miał takiej mocy. Jeżeli tak szybko dotarł do niej Antoine Fournier, z pewnością wkrótce na jej trop wpadną także inni ludzie. I z pewnością będą z nią postępować znacznie bardziej zdecydowanie niż Fournier.