Читать книгу Żona bankiera - Cristina Alger - Страница 7

ANNABEL – 13.11.2015

Оглавление

Jeszcze przez czterdzieści osiem godzin Annabel podtrzymywała w sobie nadzieję, że Matthew znajdzie się żywy. Kiedy nie rozmawiała z władzami portu lotniczego, z ludźmi, którzy prowadzili akcję poszukiwawczą, z agentem Blochem albo Voglem, gorączkowo przeglądała statystyki dotyczące katastrof prywatnych odrzutowców. Znalazła artykuł opisujący katastrofę Gulfstreama G450, który rozbił się w Kanadyjskich Górach Skalistych w czasie potężnej burzy z wyładowaniami elektrycznymi. Trzech pasażerów przeżyło katastrofę. Znaleziono ich trzydzieści godzin po zderzeniu samolotu z ziemią, kilkanaście kilometrów od miejsca, na którym leżała wśród skał główna część jego kadłuba. Wszyscy byli głodni, poranieni, ale żywi. Annabel zapamiętała ich nazwiska: Paul Gagnon, John Leblanc, Alec Roy. W nocy, zażywszy cały zestaw środków nasennych, Annabel powtarzała je w myślach jak zaklęcie, jak mantrę. Mężczyźni, którzy przetrwali katastrofę, dawali jej nadzieję.

Znalazła kolejny artykuł o G450, o holenderskim samolocie, który rozbił się w Alpach. Stało się to przed czternastoma miesiącami, także w czasie burzy. Tej katastrofy nikt nie przeżył. Znaleziono tylko drobne fragmenty samolotu: czarną skrzynkę, kawałek kadłuba i skrzydło. Annabel przeczytała ten artykuł kilkadziesiąt razy, aż w końcu wyrzuciła go z pamięci komputera. Zaczęła udawać przed sobą, że w ogóle nigdy nie istniał.

Szukała również w internecie informacji o Fatimie Amir. Jakże mogłaby tego nie robić? Matthew zginął przecież razem z nią, na pokładzie jej samolotu. Nigdy dotąd nie słyszała o tej kobiecie, aż do dnia, w którym policjanci stanęli przed drzwiami jej mieszkania.

W sieci było zadziwiająco mało wzmianek na jej temat. Kilka artykułów komentowało fakt, że Fatima Amir niemal nie udziela się w przestrzeni publicznej; jeden z najnowszych artykułów w „Financial Times” określał ją jako „szarą eminencję świata finansów”. W pewnym sensie przyniosło jej to ulgę. Fatima Amir była nieprzyzwoicie zamożna, skuteczna, dobrze wykształcona i piękna. Przeglądanie jej fotografii było niczym akt samobiczowania. Nie miało właściwie sensu i sprawiało, że Annabel była coraz bardziej zdesperowana.

W połowie drugiego dnia po katastrofie grupa ratowników odnalazła na szczycie Mount Trélod czarną skrzynkę samolotu. Według agenta Blocha, który osobiście przekazał Annabel tę informację, jej zapisy dowodziły, że w trakcie lotu zawiódł system odladzania. To spowodowało, że na skrzydłach samolotu pojawił się lód, o czym pilot jednak nie wiedział. Jest to stosunkowo częsty problem w wypadku prywatnych odrzutowców, jak powiedział Bloch. Oznajmił to zupełnie obojętnym tonem, tak jakby prezentował jakiś drobny problem w konstrukcji Gulfstreama. Jakby mówił o nierozkładających się fotelach. Albo o stolikach, których nie sposób rozłożyć do pozycji poziomej.

– To był wypadek – podsumował. – Tragiczny wypadek.

– Jest pan tego pewien? Nie pojawiły się obawy, że…

Annabel zawiesiła głos. W jednym z programów BBC rozprawiano już na temat potencjalnych związków Fatimy Amir i jej pilota Omara Choury z terrorystami. Annabel szybko wyłączyła telewizor, nie chcąc się nawet zastanawiać nad czymś takim. Podejrzenia jednak ją prześladowały. Myślała o tym ze wstydem, ale to, że właścicielka i pilot samolotu byli muzułmanami, nie dawało jej spokoju.

– …że samolot został zniszczony celowo?

– Tak.

– Oczywiście, brano pod uwagę ten wariant. W aktualnym klimacie politycznym zawsze bierze się to pod uwagę, szczególnie gdy w grę wchodzi śmierć kogoś tak znanego jak pani Amir. Jednak do tej pory nic nie zdaje się potwierdzać teorii o zamachu. Czarne skrzynki zawierają dużą ilość informacji, pani Werner. Zapisane w nich dane oraz nagrania rozmów z kokpitu wskazują, że po prostu zawiodła maszyna.

– Zawiódł samolot rodziny Amirów?

– Samolot Fatimy Amir. To ona była właścicielką Gulfstreama. I drugą, obok pani męża, pasażerką na pokładzie.

– Tak, wiem – odparła Annabel szorstko. Uderzyło ją, że Bloch mówił o Fatimie Amir w czasie przeszłym, jakby już uważał ją za zmarłą. To było takie zimne, takie kliniczne. Chciała go poprawić, jednak brakowało jej energii. Była zbyt zmęczona, żeby wszczynać jałowe spory z policjantem. – Jak już panu mówiłam, nigdy o niej nie słyszałam… – kontynuowała. – Aż do teraz.

Annabel spojrzała na Juliana. Od dnia katastrofy przychodził do niej codziennie. Był pierwszą osobą, do której zatelefonowała, kiedy agenci Bloch i Vogel wyszli z jej mieszkania. I jedyną. Zdała sobie sprawę, że Julian jest jedyną osobą w Genewie, na której naprawdę jej zależało i której – wiedziała – zależało na niej.

Podobnie jak Matthew, Julian White był prawnikiem specjalizującym się w prawie podatkowym. Przyjechał do Genewy przed siedmiu laty w tym samym celu co Matthew: żeby zarobić mnóstwo pieniędzy. Przed opuszczeniem Londynu był przeciążonym pracą i źle opłacanym pracownikiem służby podatkowej. Tutaj, w Genewie, pracował w prywatnym banku, miał gruby portfel i jeszcze grubszą listę wpływowych klientów.

Kiedy go poznała, od razu poczuła do niego antypatię. Uznała, że jest ekstrawaganckim bufonem, facetem, jakim – bardzo się tego bała – może się stać Matthew, jeżeli zbyt długo będzie pracował w prywatnym banku w Szwajcarii. Trzy miesiące po przybyciu do Genewy Annabel towarzyszyła Matthew w służbowym wyjeździe do Zurychu. Gdy Matthew pracował, Annabel pojechała pociągiem do Muzeum Oskara Reinharta, prywatnej willi, w której mieściła się kolekcja najpiękniejszej dziewiętnastowiecznej sztuki francuskiej. Właśnie to było obecnie głównym zajęciem Annabel w Szwajcarii: samotne zwiedzanie muzeów i galerii, samotne oglądanie dzieł sztuki. Wmawiała sobie, że w gruncie rzeczy podobne życie wiodła w Nowym Jorku. Tyle że tutaj, oczywiście, nikt jej za to nie płacił.

Kiedy wyszła z dworca kolejowego w Winterthur, zaczęło padać. Usiadła na ławce i mocniej zawiązała buty, przygotowując się do nieprzyjemnego spaceru do muzeum. Nie miała parasola ani kurtki przeciwdeszczowej. Kiedy odniosła wrażenie, że deszcz znacznie zelżał, uniosła głowę. To nie deszcz przestał padać; stał przed nią Julian, osłaniając ją wielkim parasolem z logo Swiss United.

– Przypuszczam, że zamierzasz pójść tam, dokąd i ja się wybieram – odezwał się. – Może pójdziemy więc razem?

– Ale w twoim wypadku będą to chyba wagary? Myślałam, że wszyscy macie teraz bardzo ważne spotkania służbowe.

– Właśnie, wszyscy – zgodził się Julian z uśmiechem. – Dlatego nikt nie zauważy, jeżeli jednego z nas na nich zabraknie.

– Postanowiłeś więc zrobić sobie dzień wolny, jak rozumiem. Ale ma to być dzień z Renoirem i Cezanne’em, zamiast z… przepraszam, ale nie pamiętam imienia tej młodej kobiety, którą nam przedstawiłeś, kiedy się widzieliśmy po raz ostatni.

Annabel wiedziała, że jest bezczelna, ale jakoś nie potrafiła się przed tym powstrzymać. Oboje z Matthew wpadli na Juliana przed kilkoma tygodniami w restauracji. Siedział przy stole w towarzystwie kobiety ubranej w szokująco krótką suknię. Jeżeli ta kobieta była pełnoletnia, to prawdopodobnie od bardzo niedawna.

Julian bynajmniej się nie zraził.

– Och, chodzi ci o Nataszę? To bardzo inteligentna dziewczyna. Rzuciła mnie bardzo szybko.

– To rzeczywiście świadczy o jej inteligencji.

Julian parsknął śmiechem.

– Osobiście wolę prace Daumiera. Lubię jego poczucie humoru. Znasz go? Jeśli nie, mogę ci wiele o nim opowiedzieć.

– Tak, oczywiście! – Annabel niemal krzyknęła, zaskoczona. – W Yale napisałam magisterium z Daumiera.

– A zatem musisz wiedzieć o nim tylko niewiele mniej niż ja. Doskonale. Będziemy się uczyć jedno od drugiego.

Julian podał jej ramię. Annabel chwyciła je i mocno przylgnęła do Juliana, kiedy nad ich głowami strzelił piorun, a woda runęła z nieba rzęsistymi, ciężkimi kroplami.

Powróciwszy do Zurychu, Julian i Annabel byli już dobrymi przyjaciółmi. Julian zdawał się rozumieć jej samotność w Genewie. Zaczął ją zapraszać na przyjęcia w nowo otwieranych galeriach. Przedstawiał ją artystom, kolekcjonerom i kuratorom wystaw. Namawiał ją, żeby jednak poszukała pracy. Mówił, że ma styczność z klientami, którzy poszukują doradców w dziedzinie sztuk pięknych, oraz z przyjaciółmi w domach aukcyjnych, którzy z radością zatrudniliby ją jako osobę doskonale potrafiącą przeliczać wartość dzieł sztuki na pieniądze. Zdawało się, że Matthew nie ma nic przeciwko temu, że Annabel tak dużo czasu spędza z Julianem. Wręcz przeciwnie, był bardzo zadowolony, że jego żona zaczyna się czuć w Szwajcarii coraz lepiej. Nawet nie przyszło mu do głowy, że jej znajomość z Julianem może zagrozić ich małżeństwu. A Annabel miała nadzieję, że żadne zagrożenie nie pojawi się z jego strony. W Nowym Jorku nawet nie przychodziło jej do głowy, żeby być zazdrosną. A może po prostu nie miała czasu na zazdrość? Jednak w Genewie miała tego czasu aż za dużo. Matthew nigdy przy niej nie było. Późny lunch jadał w biurze. Często podróżował. Miał śliczną młodą asystentkę, Francuzkę o imieniu Zoe, która towarzyszyła mu dosłownie wszędzie. Annabel zauważyła, że kiedy jest sama, władzę zaczyna przejmować nad nią wyobraźnia. Zaczęła doświadczać koszmarnych wizji, w których Matthew ją zdradzał albo od niej odchodził. Kiedy była z Julianem, takie wizje przynajmniej jej nie ścigały. W jego towarzystwie znowu była dawną sobą: kobietą mającą przyjaciół i zainteresowania. To ważne, gdyż pozostawiona sama sobie byłaby jedynie ekspatem, żoną bankiera.

Julian odchrząknął. Stał przy oknie, z rękami w kieszeniach. Wyglądał na bardzo zmęczonego. Ciemne obwódki otaczały jego oczy, a głębokie zmarszczki przecinały mu czoło. Jego rzednące jasne włosy, zazwyczaj starannie uczesane, leżały na głowie w nieładzie. Annabel zdała sobie sprawę, że prawdopodobnie od poprzedniego dnia się nie przebrał. Czy w ogóle spał? Nie pamiętała. Poszczególne dni zlewały się w jej pamięci. Sypiała bardzo krótko, godzinka po godzince, już prawie nie odróżniając dnia od nocy. Pigułki, które dał jej Julian, niewiele pomagały. Popijała je winem z nadzieją, że zyska dzięki temu odprężenie. A jednak czuła w kościach ogromne znużenie. Była zmęczona przez cały czas, jednak jednocześnie krążył w jej żyłach niemal elektryczny strach, zmuszając mózg i nerwy do pracy ponad siły.

Julian chciał coś powiedzieć. Annabel wyczuła to po sposobie, w jaki wydął wargi; sprawiał wrażenie, jakby próbował powstrzymać się przed wypowiedzeniem słów, których ona w gruncie rzeczy nie powinna usłyszeć.

– Kim ona jest? – zapytała go z naciskiem. – Powiedz mi. Muszę się dowiedzieć.

– Fatima była jedną z klientek Matthew – odezwał się Julian cicho. – O ile mi wiadomo, daleką kuzynką Baszszara al-Asada.

– Bliską kuzynką – poprawił go Bloch.

– Ale nie była terrorystką – Julian pokręcił głową. – Ona po prostu inwestowała w fundusze hedgingowe. Mieszkała w Londynie. Tam się urodziła i tam się wychowała; jej ojciec jest lekarzem. Nie utrzymuje żadnych związków z syryjską częścią rodziny. Gdyby tak było, Swiss United nie robiłoby z nimi żadnych interesów.

Annabel zmarszczyła czoło, zastanawiając się nad jego słowami. Dlaczego Julian wiedział o Fatimie Amir tak wiele, a ona tak mało?

– Jak poznała mojego męża?

– Według mnie przedstawił ich Jonas. Jej brat już od wielu lat jest klientem banku.

– Zatem dlatego Matthew poleciał do Londynu? Żeby się z nią spotkać?

Niemal powiedziała:„żeby się z nią pieprzyć”, ale się powstrzymała.

– Nie wiem, Annabel. Naprawdę, nie wiem. Nasza praca wymaga dużej dyskrecji. Matthew i ja nigdy nie rozmawiamy o kluczowych klientach. Nie wolno nam tego robić.

– Ale wiesz, że Fatima była jego klientką.

– Jednak nie od niego. Po prostu się domyśliłem. Kilkakrotnie widziałem ich razem.

Annabel uniosła brwi.

– W kontekście zawodowym, to miałem na myśli – dodał szybko. – W banku. Wiesz, na przykład jak wchodzili albo wychodzili z jakichś spotkań.

– Wciąż jednak nie rozumiem, dlaczego mnie okłamał. Przecież gdyby powiedział, że leci do Londynu na spotkanie z klientem albo z klientką, nic wielkiego by się nie stało. Nawet gdyby chodziło o tak piękną kobietę jak Fatima Amir.

Bloch i Julian wymienili spojrzenia. Annabel zdała sobie sprawę, że w jej głosie pojawiła się nuta zazdrości. Bo rzeczywiście była zazdrosna. Fatima Amir to piękna kobieta. Obiektywnie rzecz biorąc, olśniewająco piękna. Z fotografii, które Annabel znalazła w internecie, wywnioskowała, że zbliżała się do czterdziestki. Miała śliczne fotogeniczne rysy, silny romański nos, wystające kości policzkowe i pełne zmysłowe usta. Jej skóra koloru kawy z mlekiem niemal lśniła, a jej gęste włosy były tak czarne, że w świetle słońca zdawały się mienić odcieniami błękitu. Na każdej fotografii była elegancko ubrana, zawsze w sportowych butach, w golfie i marynarce. Była też kobietą, która nie musiała w żaden sposób podkreślać swojej urody. Po prostu emanowała nieprzeciętną zmysłowością i pewnością siebie. Fatalnie. Zoe, asystentka Matthew, potencjalna kochanka, mogłaby z nim pójść do łóżka na jedną noc, gdyby popełnił błąd, gdyby stracił zimną krew w czasie którejś podróży służbowej, gdyby na przykład wypił za dużo szkockiej. Ale Fatima nie mogła być błędem ani przelotną miłostką. Była kobietą z gatunku tych, dla których mężczyźni porzucają żony.

– Miał z nią romans? Powiedziałbyś mi, gdyby miał?

– Annabel, przestań. On cię uwielbiał. Przecież wiesz o tym. Jesteś po prostu zmęczona.

– Ona umarła razem z moim mężem. Byli razem w podróży, o której nic nie wiedziałam, w kraju, do którego pojechał, nie wspominając mi o tym ani słowem.

Jej głos zaczął przybierał histeryczne tony. Doskonale wiedziała, że musi się uspokoić, zapanować nad sobą, ale nie umiała tego zrobić. Chciała wyjść na taras i wykrzyczeć swoje żale ze wszystkich sił, chciała krzyczeć najgłośniej jak tylko dałaby radę, najdłużej jak potrafiłaby, aż do utraty tchu.

– Spróbuję się czegoś dowiedzieć. Jestem pewien, że istnieje rzeczowe wyjaśnienie podróży Matthew do Londynu. – Julian podszedł do niej i położył dłoń na jej ramieniu. Popatrzył na Blocha. – Może zechciałby pan ułatwić Annabel dotarcie do osoby znającej szczegóły katastrofy, ktokolwiek to jest? Rozmowa z kimś kompetentnym na pewno by ją uspokoiła.

– Oczywiście. Pani Werner w każdej chwili i w każdej sprawie może do mnie zatelefonować. Poza tym zorganizujemy jej spotkanie z technikiem, który badał czarną skrzynkę. Wyjaśni, na czym polegała usterka samolotu.

– Tak, to z pewnością będzie dobry krok. Dziękuję panu. A jeśli chodzi o grupy poszukiwawcze? Wciąż przeczesują zbocze góry czy już z tego zrezygnowano?

– Poszukiwania trwają – odparł Bloch. – I w myśl obowiązujących nas procedur będą kontynuowane jeszcze przez dwadzieścia cztery godziny.

Dwadzieścia cztery godziny. Serce w piersi Annabel zamarło. Nie przyszło jej do głowy, że wkrótce poszukiwania Matthew zostaną przerwane. Przynajmniej jednak nie tak prędko.

– To by było chyba trochę za wcześnie – Julian zmarszczył czoło. – Porozmawiam z Jonasem. Być może zaangażujemy do poszukiwań środki prywatne.

– Powinnam się chyba położyć. Przepraszam, ale nie czuję się najlepiej – powiedziała Annabel.

Bloch wstał, zrozumiawszy sugestię, że powinien już sobie pójść.

– Tak, myślę, że wypoczynek dobrze ci zrobi, moja droga – odparł Julian. – Idź do sypialni. Ja tymczasem odprowadzę agenta Blocha do drzwi.

Annabel przystanęła zaraz za drzwiami sypialni. Usłyszała z przedpokoju przytłumione głosy mężczyzn. Wysunęła szyję, nasłuchując.

– Poszukiwania zapewne skończą się jutro. Czy pani Werner jest na to gotowa? – w głosie Blocha słychać było troskę.

Wyobraziła ją sobie, tę troskę, wymalowaną na jego surowej twarzy: ściągnięte brwi, drobne usta wykrzywione w grymasie zmęczenia. Zauważyła, że kiedy jest zdenerwowany, poprawia okulary. Ręce splata na piersiach. Pomyślała, że taką postawę przyjął także teraz.

– A czy w ogóle ktokolwiek może być na coś takiego przygotowany? – zareagował Julian. – Na miłość boską, ta kobieta ma trzydzieści lat.

– Oczywiście. Przepraszam. Nie chciałem okazać braku wrażliwości. Chodziło mi…

– Zatem zakłada pan, że zwłoki nie zostaną znalezione?

– Raczej się tego nie spodziewamy. Zazwyczaj przy tego typu zdarzeniach samoloty płoną w wysokiej temperaturze w ostatniej fazie lotu.

– Gdyby chodziło o pieniądze…

– Nie, nie chodzi o nie. Uważam, że w najlepszym interesie rodzin ofiar leży jak najszybsze zamknięcie dochodzenia. Przedłużające się działania służb mogą im jedynie przysporzyć dodatkowego bólu. Każdy kolejny dzień poszukiwań będzie rozsiewał dodatkowe ziarna wątpliwości, na które, moim zdaniem, nie ma tutaj miejsca.

– Zatem policja jest przekonana, że katastrofę spowodowała zwykła awaria samolotu? Nie zakładacie, że mogło to być celowe działanie? Jest pan tego pewien?

– Tak. Mieliśmy szczęście, że ekipie poszukiwawczej udało się dotrzeć do czarnej skrzynki. Znaleziono ją w dobrym stanie. Dzięki niej wiadomo już, że mamy do czynienia z tragiczną katastrofą i z niczym więcej. Zdaję sobie sprawę, że w żaden sposób nie zmienia to sytuacji pani Werner, ale może przynajmniej uspokoić się, że nikt celowo nie chciał pozbawić jej męża życia.

Julian powiedział coś, czego Annabel nie usłyszała. Na palcach zbliżyła się do przedpokoju i przystanęła w odległości zaledwie czterech metrów za plecami Juliana i agenta Blocha.

– Rodzina Amirów przygotowuje uroczystości upamiętniające ofiary katastrofy. Wiadomo panu, czy pani Werner podjęła również jakieś działania w tym kierunku?

– Porozmawiam o tym z Annabel, gdy trochę odpocznie.

– Dziękuję panu. Jest jeszcze jedna sprawa. Dość delikatna.

– Proszę, niech pan mówi.

– W domu pani Amir w Londynie znaleziono pewne osobiste przedmioty należące do pana Wernera. Czy mam wydać dyspozycje, żeby je tutaj przewieziono? Nie chciałbym w żaden sposób zranić wdowy.

Annabel wzięła gwałtowny oddech. Słowa Blocha podziałały na nią tak, jakby ktoś nagle uderzył ją w brzuch. Nie przyszło jej dotąd do głowy, że Matthew zamieszkał w Londynie u Fatimy Amir, a nie w hotelu. A przecież ten prosty fakt był niezaprzeczalnym dowodem romansu.

– Sam zajmę się tą sprawą – odparł Julian. – Niech mi pan tylko powie, z kim mam się skontaktować.

– Oczywiście, przekażę panu tę informację. Dziękuję za pomoc.

– Nie ma sprawy. Jeżeli uzyska pan jakieś nowe wiadomości, proszę najpierw kontaktować się ze mną. Annabel jest w bardzo złym stanie. Jeśli odkryje pan coś podejrzanego albo jeśli nabierze pan wątpliwości co do teorii, że mamy do czynienia jedynie z tragiczną katastrofą, niech pan je przekaże najpierw mnie. Śmierć męża jest dla Annabel ogromnym szokiem. Dla nas wszystkich też, ale w szczególności dla niej. Była bardzo oddana swojemu mężowi. Sądzę, że jeśli złe wiadomości otrzyma od kogoś, komu ufa, lepiej da sobie z nimi radę.

– Pani Werner ma szczęście, że ma takiego przyjaciela jak pan, panie White. Przez najbliższe dni będzie pana bardzo potrzebowała.

Annabel usłyszała trzask drzwi. Szybko, zanim Julian był w stanie się zorientować, że podsłuchiwała, zniknęła z powrotem w sypialni. Wyciągnęła z szafy pudełko z zapisanymi karteczkami.

Ułożyła je na łóżku w równych rzędach, niczym koronkę wykonaną z małych kartek papieru. Były wśród nich bilety na koncert z ich trzeciej randki. Fotografia śpiącego Matthew wykonana polaroidem – położył ją któregoś poranka na poduszce przy głowie Annabel, kiedy śpieszył się na poranny lot. Pudełko po zapałkach pamiętające ich miesiąc miodowy. Kartka wyrwana z kalendarza w dniu, w którym Matthew się jej oświadczył. Annabel wpatrywała się w to wszystko tak długo, dopóki w jej oczach nie pojawiły się łzy. Położyła się. Przez długi czas patrzyła niewidzącym wzrokiem w biały sufit. W końcu pogrążyła się w głębokim, twardym śnie.

* * *

Kilka godzin później zerwała się z łóżka w jednej chwili. We śnie przeżywała jakiś koszmar i jej serce biło jak oszalałe. Rozejrzała się po sypialni, chcąc się szybko zorientować, gdzie jest. Przez oparcie ustawionego przy małym biurku krzesła przewieszony był sweter należący do Matthew. Na otomanie leżała powieść, którą niedawno czytała. Kilka sekund zastanawiała się, czy ostatnie dni nie były może jakimś diabelskim koszmarem, z którego wreszcie się zbudziła. Może Matthew był teraz w Zurychu? Może właśnie jechał do domu? Może wszystko było tylko strasznym nieporozumieniem?

Usiadła na łóżku. Z salonu docierał do niej jakiś głos. Męski głos. Była już zupełnie obudzona. „Czy to możliwe, że wrócił Matthew?”. Jej serce aż podskoczyło na tę myśl. To absurd, pomyślała jednak: „przestań o tym myśleć, natychmiast”. A jednak wyskoczyła z łóżka i podeszła do drzwi.

Kiedy je otworzyła, głos rozbrzmiał wyraźnie. Po chwili zatrzymała się w przedpokoju, nasłuchując.

– Coś mi się w tym wszystkim nie podoba – mówił Julian lekko przyciszonym głosem. – Mam złe przeczucia.

Annabel podeszła jeszcze bliżej i zajrzała do salonu, wychylając się zza framugi. Julian stał w nim przed półką z książkami, odwrócony plecami do drzwi. Przechylał głowę, ściskając telefon komórkowy między ramieniem a lewym uchem. W rękach trzymał fotografię w ramce.

– Nie wiem – kontynuował. – Po prostu mam wrażenie, że śledztwo toczy się zbyt… pobieżnie… tak. Właśnie. Też odnoszę takie wrażenie. W końcu zginęło dwoje ludzi. Dwoje ważnych ludzi.

Julian odwrócił się i ustawił fotografię na jej stałym miejscu między książkami. Ujrzawszy ją, Annabel przygryzła górną wargę, z trudem powstrzymując się od płaczu. Zdjęcie przedstawiało ich troje. Siedzieli na wyciągu krzesełkowym w Zermatt, splatając ręce na kolanach. Matthew znajdował się w środku, głowę miał odchyloną, a usta otwarte. Śmiał się. Annabel uwielbiała tę fotografię. Uwieczniała jeden z ich najszczęśliwszych dni po opuszczeniu Nowego Jorku. We troje zamieszkali w alpejskim domu Juliana. W ten weekend Matthew był beztroski, zrelaksowany. Na fotografii śmiał się z czegoś, co powiedział Julian. Annabel pamiętała, że był to jakiś żart na temat Jonasa. Julian potrafił doskonale naśladować Jonasa, szczególnie po kilku drinkach.

Annabel patrzyła, jak Julian znów bierze fotografię do ręki. Delikatnie przesunął po niej kciukiem.

– Jonas jest równie zszokowany jak ja – powiedział do swojego rozmówcy. – Tak, on też się z tym zgadza. Wyświadcz mi po prostu przysługę. Zainteresuj się agentem Blochem z policji federalnej. Dowiedz się o nim jak najwięcej i daj mi znać. – Urwał i jakby skłonił głowę przed osobą, z którą rozmawiał. – Dziękuję. To się może okazać bardzo pomocne i oczywiście pozostanie między nami.

Annabel lekko się pochyliła i pod jej stopami zaskrzypiała deska podłogowa. Julian uniósł głowę.

– Wkrótce się do ciebie odezwę – powiedział.

Odstawił fotografię i przerwał połączenie.

– Przepraszam – powiedziała Annabel i zaczerwieniła się. – Nie chciałam podsłuchiwać. Wyszłam po szklankę wody.

– Daj spokój. Przecież to twoje mieszkanie. Mam nadzieję, że w niczym ci nie przeszkadzam.

– Nie. I tak już się obudziłam. Cieszę się, że wciąż tutaj jesteś.

– Przecież nie mogłem zostawić cię samej. W ostateczności zamierzałem się przespać na kanapie.

– Wątpię, żeby któreś z nas mogło dobrze spać dzisiaj w nocy.

Annabel usiadła na sofie i pogładziła dłonią jej obicie.

– Bardzo lubię tę fotografię – powiedziała.

– Ja również. To był wspaniały weekend.

– Wtedy po raz pierwszy poczułam się w Szwajcarii jak w domu. A właściwie to był jedyny raz, kiedy się czułam tutaj jak w domu.

– Naprawdę? Niczego nie dałaś po sobie poznać.

– Kiedy przeprowadziłam się do Greenwich Village, od razu się tam zadomowiłam. Ale tutaj…

Julian pokiwał głową ze zrozumieniem. Poklepał się po kolanie.

– Obcokrajowcom trudno się tutaj żyje. Szczególnie w Genewie. Ale ty dobrze dajesz sobie radę.

– Sama nie wiem. Mam wrażenie, że zupełnie nie pasuję do innych żon bankierów.

– Może właśnie dlatego tak bardzo cię lubię?

– Ponieważ jestem zadziorną nowobogacką babeczką z miasta błękitnych kołnierzyków?

Julian się roześmiał.

– Ponieważ jesteś bystra, mądra i fascynująca.

– Daj spokój. W ten weekend w Zermatt po raz pierwszy poczułam się tutaj sobą. Wreszcie przestałam odnościć wrażenie, że gram w jakimś przedstawieniu. Szczerze mówiąc, zanim cię spotkałam, czułam się bardzo zagubiona.

– Nie masz pojęcia, jak wiele kobiet przed tobą mi to mówiło.

Oboje się roześmiali.

– Z kim rozmawiałeś przez telefon? – zapytała po chwili Annabel już poważnym tonem.

– Z przyjacielem, który ma pewne wpływy w policji szwajcarskiej.

– Dlaczego?

– Naprawdę chcesz wiedzieć? – Julian spojrzał Annabel w oczy.

– Tak.

– Nie do końca ufam agentowi Blochowi. Albo inaczej: nie jestem pewien, czy wykonuje swoją pracę we właściwy sposób.

– Nie jesteś przekonany, że Matthew zginął w zwykłej katastrofie?

– Sądzę, że policja zbyt pośpieszenie zmierza do takiej konkluzji. Nie chcę cię straszyć, Annabel, ale Matthew był jednak moim przyjacielem. Jeżeli ktoś celowo doprowadził do jego śmierci, chcę się dowiedzieć, kto to taki.

– Ja również chcę się tego dowiedzieć. I ja również nie ufam Blochowi.

Przez moment siedzieli obok siebie w milczeniu. Po chwili Julian objął ją ramieniem, a Annabel położyła głowę na jego piersi. Mocno zacisnęła oczy, a jednak powoli potoczyły się z nich łzy.

– Wszystko w tej sprawie wydaje mi się niejasne – wyszeptała. – Dlaczego ktoś… – urwała, nie będąc w stanie dokończyć zdania.

– Nie wiem – odparł Julian i pocałował ją w czoło. – Ale zaufaj mi, jeżeli ktokolwiek maczał w tym brudne paluchy, dowiem się o tym.

– Pozwól, że ci w tym pomogę.

– Nie. Annabel, masz w tej chwili zupełnie inne problemy na głowie. Pozwól, że sam podejmę pewne kroki. Wiem, z kim należy porozmawiać. Jeżeli ktokolwiek jest w stanie dotrzeć do sedna sprawy… obiecuję, że powiem ci o wszystkim, kiedy tylko uzyskam informacje. Chociaż niewykluczone, że przesadzam z podejrzeniami.

Annabel zmarszczyła czoło. Nie podobał się jej trochę lekceważący ton głosu Juliana, wyczuła jednak, że nie wygra teraz sporu z nim.

– Dobrze – powiedziała. – Nie wiem, Julianie, co bym bez ciebie zrobiła.

– Teraz po prostu odpocznij, dobrze? – Julian poklepał ją po udzie. – Bo tego teraz potrzebujesz przede wszystkim.

– Oboje potrzebujemy odpoczynku. Prześpisz się na kanapie? Przyniosę ci pościel i poduszkę.

– Doskonale. Zasnę w każdym miejscu. Ale tymczasem muszę jeszcze wykonać kilka telefonów.

Annabel stłumiła ziewnięcie.

– Tylko nie pracuj przez całą noc – powiedziała i pocałowała Juliana w skroń. – Dobranoc.

Wstała i niechętnie skierowała się do sypialni. Przez długi czas nie spała, nasłuchując, jak Julian rozmawia przez telefon. Z sypialni nie rozumiała jego słów. Ale nie zależało jej na tym. Miała do zrobienia własną pracę. Siedziała przed komputerem, dopóki na dworze nie zaczęło szarzeć i dopóki powieki nie zaczęły jej strasznie ciążyć. Jednak nie zrezygnowała nawet wtedy, gdy się zorientowała, że w salonie zapadła cisza. Kiedy Julian zasnął, Annabel wstała, wzięła prysznic i wyszła z mieszkania, by złapać pierwszy poranny pociąg do Berna.

Żona bankiera

Подняться наверх