Читать книгу Żona bankiera - Cristina Alger - Страница 9

ANNABEL – 13.11.2015

Оглавление

W Bernie padał śnieg. Annabel wyjrzała przez okno sali konferencyjnej w centrali policji federalnej i patrzyła, jak płatki śniegu lądują na parapecie. Na ekranie płaskiego telewizora przytwierdzonego do przeciwległej ściany migotały obrazy; dźwięk był wyłączony. Annabel popatrzyła na telewizor, a potem znowu za okno. Dziennikarka BBC przechadzała się zakurzoną ulicą w Aleppo, między zbombardowanymi ruinami, które kiedyś były blokami mieszkalnymi. Do nosa przytykała chusteczkę, jej tułów chroniła kamizelka kuloodporna. „Komu będzie zależało”, pomyślała Annabel, „żeby na to przeklęte miejsce zrzucić kolejną bombę?” Dostrzegła odbicie swojej sylwetki w szybie okiennej. Ponure myśli o Aleppo sprawiły, że ogarnęła ją kolejna fala mdłości.

Na stole przed nią stał kubek z zimną kawą, którą podała jej asystentka agenta Blocha. Kawa była czarna, bez cukru i Annabel zrezygnowała z picia jej już po pierwszym łyku. Tykał zegar zawieszony wysoko na ścianie. Annabel przebywała w tym pomieszczeniu już od ponad godziny. Godziła się na to, a nawet tego się spodziewała. Przecież nikogo nie uprzedziła o swoim przyjeździe.

– Agent Bloch jest na spotkaniu – powiedziała asystentka, kiedy Annabel pojawiła się w sekretariacie.

– Rozumiem, poczekam – odparła.

Asystentka popatrzyła na nią z irytacją, ale w końcu skinęła głową, zaprowadziła do sali konferencyjnej i zaproponowała kawę. Przyniosła ją i zaraz wymknęła się z powrotem do sekretariatu, zostawiając Annabel samą. Nie powiedziała, jak długo może potrwać czekanie, nie wskazała też, gdzie znajduje się toaleta.

W końcu w południe ktoś zapukał do drzwi. W progu stanął agent Bloch. Pod pachą trzymał teczkę z posegregowanymi papierami, taką, w jakiej przenosi się zazwyczaj dokumenty do podpisu. Annabel zauważyła, że od ostatniej wizyty u niej ściął włosy. Była zdziwiona, że znalazł na to czas w trakcie ważnego śledztwa. W każdym razie ostrzygł się na jeża, jak żołnierz. Jeżeli miał odpowiednią maszynkę elektryczną, mógł to zrobić sam, we własnej łazience. Tak, sprawiał wrażenie faceta, który sam obcina sobie włosy. Jego ubranie, maniery, okulary były proste, niewyszukane; Annabel określała je w myślach jako praktyczne. Zaczęła się zastanawiać, jak wygląda jego mieszkanie. Bez wątpienia ściany są białe, a w pokojach znajduje się niewiele zbędnych przedmiotów osobistych. Jak w domu tymczasowym.

Annabel wstała i spróbowała się uśmiechnąć.

– Dziękuję, że znalazł pan dla mnie czas – powiedziała. – Pewnie powinnam była wcześniej zatelefonować, ale… Niech pan zrozumie, gdybym dzisiaj do pana nie przyjechała, całkowicie bym się rozkleiła.

Bloch pokiwał głową. Gestem wskazał, żeby usiadła.

– Przepraszam, że musiała pani czekać. Julian White wspomniał mi, że zapewne zwróci się pani do mnie z jakimiś wątpliwościami w związku ze śledztwem.

– Tak – odparła Annabel i zamilkła. Teraz, gdy się tutaj znalazła, straciła pewność siebie. Po co właściwie tutaj przyjechała? Dzisiaj nad ranem zdawało się to pilne, tak pilne, że wybiegła na dworzec Genève-Cornavin, jakby od tego zależało jej życie. Spojrzała na teczkę, tkwiącą pod pachą Blocha. – Czy to są fotografie samolotu? – zapytała.

– Tak, fotografie. Nagrania z czarnej skrzynki. Protokoły przesłuchań personelu lotniska i inżynierów z firmy, która wyprodukowała samolot. Może pani to wszystko przejrzeć. Chcemy upewnić panią, że nasze śledztwo jest bardzo szczegółowe.

– Nie wątpię. Ja tylko…

– Nie musi się pani tłumaczyć. To naturalne, że ma pani pytania do policji w takiej sytuacji.

Annabel pokiwała głową.

– Dziękuję panu. Właściwie nie wiem, dlaczego mi zależy, aby obejrzeć te fotografie, naprawdę. Chyba dlatego, że wszystko wciąż wydaje mi się nierealne.

– W wypadku takiej tragedii nie mogę uznać pani zachowania za niezrozumiałe.

– Czy zakończono już poszukiwania? Nie szukacie już ofiar?

– Tak. Dzisiaj rano przerwaliśmy poszukiwania. Bardzo mi przykro.

Annabel zdołała skinąć głową. Chociaż właśnie takich informacji się spodziewała, usłyszawszy je, poczuła się, jakby dostała cios prosto w żołądek.

– Poszukiwania były naprawdę bardzo intensywne. Nalegał na to pan Jonas Klauser. Chciał nawet pokryć koszty ich kontynuacji.

– Nie wiedziałam o tym. To bardzo uprzejme z jego strony.

– Szukalibyśmy więc nadal zwłok ofiar, gdybyśmy mieli chociaż cień nadziei, że cokolwiek znajdziemy.

– Mogę? – Annabel wskazała teczkę.

– Tak, oczywiście.

Bloch wyciągnął grubą stertę fotografii. Przesunął je na stole konferencyjnym w kierunku Annabel.

Przesunęła palcami po dwóch pierwszych. Był to widok z powietrza, przedstawiający pofałdowany szczyt górski, częściowo pokryty śniegiem. Przyjrzała się mu bliżej. Wśród skał znajdowały się szczątki samolotu. Rozpoznała złamane skrzydło. Okrągły fragment kadłuba, przypominający beczkę. Inne metalowe fragmenty, leżące na nieskazitelnie białym śniegu niczym rzeźby albo instalacje artystyczne szalonego twórcy. Odbijały się od nich promienie słońca. Annabel pomyślała, że widok jest niemal piękny – piękny, jeżeli człowiek, który go ogląda, nie zdaje sobie sprawy, na co naprawdę patrzy. Było to przecież miejsce wiecznego spoczynku jej męża. Poczuła, jak rośnie jej w gardle ciężka kula. Zamknęła na moment oczy, chcąc nad sobą zapanować.

Kolejne fotografie przedstawiały zbliżenia szczątków Gulfstreama. Annabel obejrzała cały katalog fragmentów porozrywanej maszyny. Niektóre powiększenia były zbyt niewyraźne, a niektóre zbyt ciemne, żeby można je było w jakikolwiek sposób interpretować. Przywodziły na myśl test plam atramentowych. Annabel utkwiła wzrok w jednym z nich, dostrzegłszy w pierwszej chwili okrągły kształt ludzkiej czaszki i ciało ułożone w pozycji embrionalnej. Jednak im dłużej się w nie wpatrywała, tym mniej obraz uwieczniony na fotografii przypominał jej człowieka.

– To okno – podpowiedział jej Bloch. – Iluminator samolotu. Dokładnie analizujemy te fotografie, chcąc dociec, co złego się stało z maszyną w trakcie lotu. Dzięki temu będziemy mogli określić przyczynę katastrofy.

– A to, co to takiego? – Annabel wskazała na biały metalowy element lśniący w słońcu.

Uniosła fotografię i patrząc na nią, przymrużyła oczy. Na górnym skraju metalowej części widniały fragmenty liter, które ginęły jednak w miejscu, w którym część załamywała się. Granica była niewidoczna na tle białego śniegu. Annabel coś jednak rozpoznała.

– „JKE” – przeczytała półgłosem.

– Ma pani dobry wzrok. Nawet ja miałem problem z odczytaniem tych liter.

– Jestem kuratorem wystaw. A raczej byłam, w poprzednim życiu. Spędzałam dużo czasu, szukając drobnych detali na fotografiach i obrazach.

– Gdzie pani pracowała?

– Przez jakiś czas w Christie. W dziale impresjonizmu. A później w galerii. Pracę magisterską napisałam w Yale.

Annabel się zaczerwieniła. Nie miała pojęcia, co ją skłoniło, żeby się chwalić przed tym mężczyzną. Może uznała, że dzięki tym informacjom zacznie ją traktować poważniej? W Szwajcarii kilkakrotnie zdarzyło się, że opowiadała ludziom o swoich osiągnięciach zawodowych; w Nowym Jorku nawet by jej to nie przyszło do głowy. No, ale w Nowym Jorku zawsze miała gotową odpowiedź na pytanie: Gdzie pracujesz.

– W Genewie pani nie pracuje?

– Nie.

Bloch pokiwał głową.

– Większość żon pracowników, którzy przyjeżdżają do nas z zagranicy, nie podejmuje pracy.

Annabel nie miała zamiaru wnikać, co powinno dla niej oznaczać to stwierdzenie.

– Ta fotografia przedstawia jeden z naszych zespołów poszukiwawczych – Bloch przesunął w jej kierunku kolejne zdjęcie. Prezentowało grupę mężczyzn w pomarańczowych kombinezonach. Stali przy rozbitym samolocie. Kilku trzymało w rękach czekany, większość miała na głowach kaski. Niebo za nimi lśniło jak żelazna kurtyna. – Jak pani widzi, obszar jest niezwykle trudny do penetrowania. Samolot uderzył w zachodnie zbocze, tuż nad kilkusetmetrową przepaścią. Teraz panują bardzo niesprzyjające warunki pogodowe i już samo dotarcie do wraku należy uznać za sukces.

– Ci ludzie znaleźli jednak czarną skrzynkę.

– Tak. Tuż pod skrzydłem samolotu. Jeżeli pani chce, wyjaśnię, co z niej odczytaliśmy.

Annabel popatrzyła na fotografię przedstawiającą grupę poszukiwawczą. Analizując ją, zaczęła nabierać niejasnych wątpliwości. Coś jej się tutaj nie zgadzało. Jej wzrok jeszcze raz padł na litery na kadłubie, widoczne również na tym zdjęciu. I wtedy ją olśniło.

Wyprostowała się.

– Nie, nie ma takiej potrzeby. Mogę zatrzymać te zdjęcia? – zapytała, zbierając fotografie ze stołu.

– Cóż, formalnie rzecz biorąc…

– Matthew miał polisę na życie. Ubezpieczyciel już mnie poprosił o akt zgonu i parę innych dokumentów, a ja chcę mieć pewność, że będę dysponowała wszystkim, czego ode mnie zażąda. Cała ta papierkowa robota w wypadku zgonu jest naprawdę uciążliwa.

Annabel kłamała i miała nadzieję, że agent Bloch nie przejrzy jej kłamstwa. Wbiła wzrok w stół, czekając na jego decyzję. Nie miała właściwie pojęcia, dlaczego powiedziała mu o ubezpieczeniu na życie. Była to po prostu pierwsza rzecz, jaka jej przyszła do głowy. A ona musiała wyjść z tego pokoju z fotografiami.

Agent Bloch jeszcze się wahał.

– W takim wypadku… proszę bardzo. – W końcu podjął decyzję. – Niech je pani zabierze. I proszę do mnie dzwonić, jeśli będzie miała pani jeszcze jakieś pytania.

– Bardzo panu dziękuję.

Annabel wsunęła fotografie do torebki i wyciągnęła rękę do agenta Blocha. Uścisnęli sobie dłonie. Annabel podeszła do drzwi i zatrzymała się.

– Mogę zadać panu jeszcze jedno pytanie?

– Tak, oczywiście.

– Ma pan może zdjęcia tego samolotu w całości, wykonane przed wypadkiem?

Agent Bloch zmarszczył czoło.

– Nie, raczej nie. Mam je zdobyć dla pani?

– Nie, to nie jest konieczne. Po prostu chciałam popatrzeć na samolot, w którym zginął mój mąż. Bardzo jestem panu wdzięczna za pomoc.

– Do usług, pani Werner. Prognozy zapowiadają burzę śnieżną od północy. Pada już gęsty śnieg. Mam nadzieję, że nie przyjechała pani tutaj samochodem?

– Nie, jechałam pociągiem. Dam sobie radę, dziękuję panu.

– Życzę więc pani spokojnego powrotu do domu.

Annabel skłoniła głowę i wymamrotała niewyraźne słowa podziękowania. W holu popatrzyła na zegarek. Jeśli uda jej się złapać najbliższy pociąg, zdąży do biblioteki naukowej w Genewie jeszcze przed zamknięciem.

* * *

Annabel siedziała sama w czytelni mikrofilmów. Większość popołudnia spędziło tu także dwoje studentów, ale wyszli z czytelni mniej więcej w porze kolacji. Teraz Annabel czuła pulsowanie w głowie – ze zmęczenia i z zimna – a oczy piekły ją od bezustannego wpatrywania się w jasny ekran. Ale była przyzwyczajona do wpatrywania się w powiększone fotografie i analizowania ich do ostatniego piksela. Miała naturalną zdolność do wyławiania ze zdjęć i obrazów detali niedostrzeganych przez wiele lat. Dzisiaj znowu mogła ją wykorzystać. Po długich godzinach bezowocnej pracy znalazła wreszcie to, czego szukała. Leżało to teraz przed nią, czarne i białe.

Przekręciła gałkę projektora, powiększając obraz. Następnie wzięła do ręki jedną z fotografii, które wyciągnęła od agenta Blocha. Nie była to fotografia, którą miała teraz przed sobą na ekranie, ale tego od początku się spodziewała. Zdjęcie, jakie widziała na ekranie, wykonano tego samego dnia, ale trochę później. Zbocze góry pokrywały już długie, szare cienie, a na miejscu katastrofy znajdowało się znacznie mniej członków ekipy poszukiwawczej. Na zdjęciu, które dał jej agent Bloch, Annabel doliczyła się dwudziestu trzech mężczyzn w pomarańczowych kombinezonach. Na fotografii z gazety było ich tylko siedmiu. Ale samolot, przy którym stali, był ten sam, co do tego nie miała wątpliwości. W miejscu, w którym rozerwany został kadłub, widoczne były takie same poszarpane krawędzie, na lśniącym śniegu leżało skrzydło oderwane od reszty samolotu jakby w wyniku jednego prostego cięcia. No i litery na kadłubie były wyraźniejsze: JKE.

Tylko dzięki ogromnej sile woli Annabel dała radę na swój użytek przetłumaczyć z języka niemieckiego artykuł zamieszczony w gazecie. Wersja, którą przeczytała w internecie jeszcze przed spotkaniem z agentem Blochem, została przetłumaczona na angielski dla „Daily Mail” i była znacznie skrócona. Podstawowe informacje nie pozostawiały jednak wątpliwości: rozbitym samolotem był Gulfstream G450, który wystartował z Holandii i rozbił się w Alpach niemal dokładnie rok przez katastrofą samolotu, którym leciał Matthew. Nikt z obecnych na pokładzie nie przeżył. Przeczytawszy to, Annabel zapragnęła dowiedzieć się jeszcze więcej.

Ale teraz chciała już wiedzieć o tym locie dosłownie wszystko. Samolot, czytała, rozbił się w Górach Bauges, na wschód od Chambéry.

Wrak znaleziono na górze Trélod.

Samolot należał do Królewskich Holenderskich Sił Powietrznych. Po holendersku Koninklijke Luchtmacht. Stąd litery JKE na szczątkach kadłuba. Ostatnie trzy litery słowa KONINKLIJKE.

W wyniku intensywnych poszukiwań znaleziono czarną skrzynkę. Po jej odczytaniu uznano, że w samolocie zawiódł system odladzania. Zdaniem autora artykułu awarie tego systemu wciąż były dość powszechnym problemem w prywatnych samolotach odrzutowych.

Annabel czuła, że drżą jej ręce, gdy wystukiwała na klawiaturze komputera polecenie wydrukowania fotografii i artykułu. W kącie czytelni mikrofilmów cicho zaczęła pracować drukarka. Annabel niemal podbiegła do niej i zabrała wydruk, kiedy tylko się ukazał. Kartki były jeszcze ciepłe, gdy chowała je w torebce.

– Arrête ça, Madame – stanowczy męski głos sprawił, że znieruchomiała.

– Słucham?

Chudy mężczyzna z cienkimi wąsami i palcami poplamionymi atramentem stał w progu i patrzył na nią gniewnym wzrokiem.

– Nie wolno pani drukować zawartości mikrofilmów, jeżeli nie jest pani studentką albo zarejestrowaną członkinią naszej biblioteki.

– Przepraszam, nie wiedziałam. Mogę się zarejestrować?

Mężczyzna niecierpliwym gestem wskazał na zegar ścienny.

– Dzisiaj jest już za późno. Nasz punkt obsługi czytelnika działa tylko do piątej po południu. Będzie pani musiała przyjść jutro.

– Nie, nie. Mogę zapłacić, ale potrzebuję ten artykuł na dzisiejszy wieczór.

Mężczyzna wydął wargi. W końcu wyciągnął rękę.

– Pozwoli pani, że na to spojrzę?

Annabel niechętnie podała mężczyźnie wydrukowany artykuł.

Mężczyzna poślinił palec i powoli przeliczył kartki.

– Pięć stron. Poproszę pięćdziesiąt centów.

Annabel otworzyła torebkę, prosząc Boga, by sprawił, że znajdzie w niej pięćdziesiąt centów. Po chwili na dnie, tuż przy pomadce do ust, zobaczyła monetę o wartości jednego euro. Podała ją mężczyźnie.

– Reszty nie trzeba – powiedziała i odebrała kartki z jego rąk, zanim zdążył zaprotestować.

– Na przyszłość proszę się zarejestrować – krzyknął za nią mężczyzna, gdy biegła w kierunku wyjścia.

Gdy dotarła do klatki schodowej, zderzyła się z mężczyzną, który dźwigał dość sporych rozmiarów plecak.

Upadła na plecy, a przewracając się, wypuściła z ręki pasek torebki. Jej zawartość rozsypała się po posadzce.

– Je suis vraiment desole. – Młody mężczyzna natychmiast ukląkł i zaczął zbierać porozrzucane kartki.

– C’est bien. – Chociaż po upadku mocno bolała ją kość ogonowa, Annabel szybko zerwała się na nogi. Niemal wyrwała kartki z rąk mężczyzny i upchnęła je z powrotem w torebce. Mężczyzna patrzył na nią wyraźnie zdezorientowany. Annabel poczuła zakłopotanie; niewątpliwie zbyt ostro potraktowała chłopaka. – Merci beaucoup – dodała. – C’est ma faulte.

– Nie, to ja się za bardzo śpieszyłem – odparł młodzieniec z mocnym francuskim akcentem. Wskazał ręką kierunek, z którego pojawiła się Annabel. – Czy tam się znajduje czytelnia mikrofilmów?

– Tak. Ale właśnie ją zamykają.

– Muszę się więc pośpieszyć.

– Mam nadzieję, że znajdzie pan to, czego szuka – powiedziała Annabel i zaczęła schodzić po schodach.

* * *

Dwadzieścia minut później młodzieniec pojawił się na frontowych schodach biblioteki. Zapadł już zmrok, wokół panowała niemal absolutna cisza. Rozejrzał się w lewo i w prawo. Nigdzie nie dostrzegł Annabel Werner.

Przechodząc przez rue de Candolle, młody człowiek wyciągnął z kieszeni telefon. Wystukał numer.

– Miała dość intensywny dzień – powiedział do rozmówcy. – Najpierw była w Bernie, gdzie odwiedziła agenta Blocha z policji federalnej. Dał jej fotografie z miejsca katastrofy. Całą stertę. Nosi je w torebce. Następnie spędziła kilka godzin w bibliotece.

– Czego tam szukała?

– Wyszła z wydrukiem artykułu o zeszłorocznej katastrofie lotniczej. Podobnej do tej, w której uczestniczył jej mąż. W Alpach rozbił się wtedy G450. Nikt nie przeżył.

– Po co jej to, jak myślisz?

– Być może podejrzewa agenta Blocha, że nie jest wobec niej całkiem szczery w kwestii katastrofy.

– Mnie również ten agent się nie podoba – powiedział Jonas Klauser. – Ktoś powinien mu się przyjrzeć. Masz kopię artykułu?

– Tak, proszę pana.

– Przywieź mi ją. I nadal śledź tę kobietę. Chcę znać każdy jej ruch. Chcę wiedzieć, dokąd chodzi i z kim rozmawia. Chcę też wiedzieć, o czym myśli. – Po chwili milczenia Klauser dodał: – Masz jakieś nowe informacje na temat komputera, który należał do Matthew Wernera?

– Nie, proszę pana. Komputer jeszcze się nie odnalazł.

– Może miał go ze sobą w samolocie?

– Raczej nie. Według ochroniarzy pani Amir, nie miał go ze sobą, kiedy wyjeżdżał na lotnisko.

– Rozumiem. Miej oczy i uszy szeroko otwarte. I miej tę kobietę w zasięgu wzroku.

Jonas przerwał połączenie. André Lamont wskoczył na motorower i pojechał przed siebie ciemną ulicą.

Żona bankiera

Подняться наверх