Читать книгу Sułtanka Kösem. Księga 1. W haremie - Demet Altınyeleklioğlu - Страница 11

Оглавление

3 Kumanowo[6], posiadłość Karayelzadego Styczeń 1602 roku

– A niech to! – westchnęła kobieta. Z podniecenia otworzyła oczy. – A potem? Co było potem? Opowiadaj!

– Przecież wiesz, co później się wydarzyło. Teraz jestem tutaj.

– Mój Boże, Nastja, nie wierzę. Co to znaczy: „Teraz jestem tutaj”? Ech... – wzdychała. – Ledwo co zaczęłyście cieszyć się, że zostałyście oswobodzone, jak spadło na was jeszcze większe nieszczęście. Wpadłyście w ręce korsarzy.

I ona, i inne dziewczęta pomyślały tak samo, zobaczywszy osmańskich żeglarzy z sumiastymi wąsami i odsłoniętymi łydkami. Ale wręcz przeciwnie, niż można by się spodziewać, nie były przestraszone. Najpierw odbyły podróż przez morze. Później, na targu niewolników, każda z nich została sprzedana komu innemu. Nastję kupił mężczyzna o imieniu Karayelzade Ibrahim. Została oddzielona od swoich towarzyszek, co okropnie ją zaskoczyło i zmartwiło. Mężczyzna, który dobił targu, który odliczył monety, zapakował na rozpadający się wóz i zabrał w daleką podróż. Przejeżdżając przez góry, doliny, przeprawiając się przez rzeki, w końcu dotarli tutaj. Co innego miała powiedzieć? „Teraz jestem tutaj”.

Była tutaj. W miejscu o nazwie Kumanowo, o którym nigdy wcześniej nie słyszała. W posiadłości Karayelzadego Ibrahima, którego twarzy do tej pory nie ujrzała pomimo tego, że była już tutaj od wielu dni.

Piękna, niepokorna Nastja z Milos. Teraz była służącą. I od dnia, w którym tu przybyła, opowiadała swojej przełożonej całą swoją historię, od początku do końca. Jej przełożona, Mirna, ze zdumienia szeroko otwierała oczy i za każdym razem wzdychała:

– Mój Boże!

Tamtego dnia także z trwogą słuchała opowieści Nastji.

– Korsarze! A niech to! Nieszczęście jedno po drugim – w pewnej chwili zamilkła. Przyjrzała się Anastazji od stóp do głów. Nie odważyła się spytać wprost. Ale mimo to odezwała się:

– I to osmańscy korsarze. Kto wie, jakie krzywdy musieli wam wyrządzić – ze strachem aż wzdrygnęła się na myśl o okropnościach, jakie przyszły jej do głowy.

Krzywdy? „Nic nam nie zrobili” – gdyby Anastazja tak odpowiedziała, mogłaby z tonu głosu kobiety wyczuć, że ją rozczarowała. Mirna była pewna, że dziewczyna musiała przeżyć straszne chwile. To znaczy, według niej tak właśnie musiało być. Ktoś, kto wpadł w ręce korsarzy, nie powinien wyjść z nich cało.

– Nieee... – powiedziała spokojnie i wzruszyła ramionami. – Wsadzili nas na statek. Zaprowadzili na dół do ładowni.

– Matko! A tam was...

Nastja zrozumiała, że kobieta wyobraziła sobie scenę gwałtu.

– Nie, Mirna, nic takiego się nie wydarzyło.

Mirna znów przyłożyła ręce do klatki piersiowej.

– Na szczęście – odrzekła.

Polubiła Mirnę. Pulchna, zawsze uśmiechnięta, dbająca o wszystkich jak matka. Przyjęła ją, jakby znały się od lat, od razu po przyjeździe nie przydzieliła jej do pracy. W tamtym momencie wytworzyła się między nimi więź.

– Chodź. Prosto do kąpieli! Ściągnij te łachmany i wyrzuć. Wszystko podarte. Znajdę dla ciebie coś do ubrania. Później przyjdź do kuchni. Porządnie się najesz i przy okazji porozmawiamy.

Mirna przyglądała się dziewczynie, kiedy ta z ogromnym apetytem pochłaniała jedzenie.

– Jak masz na imię? – głos kobiety brzmiał przyjaźnie.

– Anastazja, ale mówią na mnie Nastja.

– Ile masz lat?

– Trzynaście.

Tak naprawdę dodała jeden rok do swojego wieku.

– Ach dziecko, jesteś jeszcze taka młoda. Skąd pochodzisz?

– Z bardzo daleka.

– Powiedz mimo to.

– Z wyspy o nazwie Milos. A ty skąd jesteś?

Od razu zauważyła smutek w oczach kobiety.

– Można powiedzieć, że też z daleka. Nazywają to miasto Belgrad. To znaczy, że tak jak ty, pochodzę zza wody.

– Zza wody?

– Tak... Ty jesteś dziewczyną zza morza. Ja jestem dziewczyną zza rzeki. Przybyłam z miejsca, gdzie spotykają się Sawa i Dunaj. To miejsce nie przypomina Kumanowa. Belgrad jest miastem rzek, nie gór czy dolin... Wiesz, co to Sawa i Dunaj?

Skąd mogła wiedzieć? Wzruszyła ramionami.

– A ty widziałaś kiedyś morze?

– Morze?

Głos kobiety był przejmujący.

– Morze? – westchnęła ponownie. – Nie. Ale wiem, co to.

– Skąd możesz wiedzieć, jak wygląda coś, czego nigdy nie wiedziałaś?

– Z opowieści – wymamrotała Mirna. – Z opowieści mojej babci.

Kobieta zamilkła i zaczęła rozkładać prześcieradła. Przez jakiś czas w milczeniu zajmowały się swoimi pracami. Mirna zaczęła trzepać poduszki, tak jakby chciała na nich wyładować całą swoją złość i żal, które ją przepełniały. Później bez słowa skierowała się do drzwi. Zatrzymała się przed progiem.

– Człowiek może znać także to, czego nie widział – powiedziała, jakby sama do siebie.

Nie odwróciła się i nie spojrzała na dziewczynę. Ale Anastazja zrozumiała, że Mirna nie odwróciła się, nie dlatego że ta ją zraniła, ale dlatego że chciała ukryć łzy spływające jej po twarzy.

– Każdy ma swój statek z marzeniami, Nastja. Jak tylko na niego wsiądziesz, gotowa jesteś rozwinąć żagle i popłynąć w dal.

Nacisnęła klamkę i drzwi się otworzyły.

– To ja jestem kapitanem swojego statku z marzeniami. Pływam po siedmiu morzach.

Przeszła przez próg i delikatnie zamknęła za sobą drzwi.

„Statek marzeń” – powtórzyła w myślach Anastazja. Piękne określenie. Postanowiła je zapamiętać. „Statek marzeń”...

Podeszła do okna. Wydawało się, że na zewnątrz nie ma nic oprócz śniegu. Sosny wyglądały jak czekające w ciszy panny młode ubrane w białe suknie. W jednej chwili przed oczami stanęło jej gorące, promieniejące niebieskie niebo na Milos. Westchnęła. Gdzieniegdzie widoczne były białe chmury tak cienkie i lekkie, że wyglądały jak rozłożony na niebie tiul. Uwielbiała się przyglądać, jak niebo stawało się złote, a chmury przeobrażały się w czerwone i purpurowe plamy. Później biegła nad brzeg morza, trzymając w ręku kawałek świeżego chleba upieczonego przez jej matkę, siadała na jednym z kamieni uderzanych przez fale i patrzyła na rozciągający się przed nią widok.

Teraz robiła dokładnie to samo. Znów siedziała na tym samym kamieniu. Czuła, jak wzburzone fale muskają jej stopy, słyszała też ich szum. W oddali, w miejscu, gdzie niebo spotyka się z morzem, rozkołysane fale zlewały się ze słońcem zmieniającym ich kolor na czerwony.

W pamięci przywołała głos kobiety. „Każdy ma swój statek z marzeniami, Nastja...”.

To musiał być statek, o którym wspomniała Mirna. Ona też musiała mieć swój. Ona też była kapitanem na swoim statku. Była biedną służką. Była samotna. W sytuacji bez wyjścia. Bez nadziei. Miała przeszłość, ale czy czekała ją przeszłość? Wątpiła. Ale mając swój statek, mogła otworzyć żagiel i na przeszłość, i na przyszłość.

Nagle poczuła, jak smutek odlatuje, opuszcza jej serce jak liść porwany przez wiejący wiatr. Jej ciało zostało uwięzione, ale umysł był wolny, dopóki mogła marzyć.

To była jedyna wolność, jakiej mogła tutaj zasmakować. Pamięć! Marzenia! Nadzieje!

– Dalej, kapitanie – wymamrotała Anastazja. – Stawiać żagle!

Po tej smutnej rozmowie Mirna zaczęła zaliczać Anastazję do swoich krewnych. Obie były dziewczętami zza wody.

– Będziesz mówiła do mnie „siostro” – oświadczyła pewnego dnia. – Siostro Mirno.

To wymyślone pokrewieństwo podnosiło ją na duchu, chroniło ją przed samotnością i ciemnością, które w sobie skrywała.

Mirna naciskała na Nastję, żeby ta wciąż opowiadała, co jej się przydarzyło. Wieczorami, po skończonej pracy, brała ją na stronę i prosiła:

– Opowiadaj, proszę. Jak cię uprowadzili?

A Nastja opowiadała. Mirna albo nie mogła wydusić z siebie ani słowa ze strachu, albo przeklinała. Nastja całymi nocami opowiadała o tych trzech dniach, które spędziła w niewoli u trzech złodziei.

– O matko! – krzyczała Mirna. – Niech ich dusze pochłonie piekło. Zaprowadzili was do jaskini?

Przecież opowiadała to już tyle razy, ale kobieta wywierała na niej taką presję, że co chwilę zmuszona była wracać do początku opowieści. Dziesięć razy powtarzała historię, jak trzej złodzieje zostali zabici.

– Dostało się rozbójnikom za swoje! – Mirna klasnęła w dłonie i wyprostowała się.

– Poczekaj, przyniosę ci burmę[7]. Nawet nie myśl o tym, żeby położyć się spać, dziewczyno zza morza.

– Burmę? Co to jest, siostro?

– Takie ciastka. Nie będziesz mogła się oprzeć. Ale teraz cicho. Jeszcze będziesz opowiadać o tym, co wydarzyło się na morzu.

– Dobrze, ale ty za to poopowiadasz mi historie twojej babci.

Mirna odpowiedziała coś półgłosem, ale Anastazja nie zrozumiała.

Burma naprawdę była czymś wspaniałym. Mimo tego, że zjadła trzy duże kawałki, bez wahania delektowałaby się dalej, gdyby jeszcze coś zostało. Ale Mirna traciła cierpliwość:

– Dalej, dalej, opowiadaj – naciskała.

Kazała z najmniejszymi szczegółami opowiedzieć sobie, jak to korsarze zdołali oswobodzić porwane dziewczęta i jak zaprowadzili je na statek. Nie zapomniała także zapytać, czy byli przystojni.

Nachyliła się. Jej policzki były czerwone z podniecenia.

– A Kemal...?

– Kim jest Kemal?

– Ten, który zabił w wozie drugiego ze złodziei i nas uratował, to Kemal, siostro.

Nastja poczuła przyjemny dreszcz na wspomnienie Kemala o czarnych oczach, czarnych brwiach i sumiastych wąsach.

– Aha, zrozumiałam – zarechotała kobieta. – A potem? Dalej, opowiadaj. Wsiedliście na statek. A potem?

– Rozwinęli żagle.

Mirna spojrzała na dziewczynę, tak jakby ta stroiła sobie z niej żarty.

– Wypłynęliście... A potem?

Nastja nie miała ochoty opowiadać o tych strasznych dniach spędzonych na morzu. Trzy razy stanęła twarzą w twarz ze śmiercią; za trzecim razem Bóg jej wybaczył. Nie chciała nawet pamiętać tych trzech dni, kiedy to ten olbrzymi statek był rzucany jak zabawka przez wzburzone fale, które wznosiły go tak wysoko, że mógł dotknąć chmur i chwilę później zrzucały go z powrotem w dół.

Znów pomyślała o przystojnym brunecie Kemalu. Nawet podczas tego przerażającego sztormu o nich nie zapomniał. Kiedy tylko miał możliwość, schodził do ładowni i starał się podnieść je na duchu:

– Nie bójcie się – mówił. – Ten statek przetrwał wojnę. Strzegą go dusze bohaterów, którzy tu zginęli. Nic się nam nie stanie.

Okazało się, że miał rację.

– Ile dni byliście na morzu?

– Chyba dłużej niż miesiąc. Na morzu człowiek traci poczucie czasu.

– Gdzie was zawieźli?

– Miejsce, w którym nas wysadzili, Kemal nazwał Adipsos. To gdzieś naprzeciwko Milos.

– A tam, co się wydarzyło?

Nastja, jak nieposłuszne dziecko, palcem zebrała słodki syrop z talerza, na którym leżała wcześniej burma. Wzrok utkwiła w podłodze.

– Tam się rozstaliśmy – powiedziała ze smutkiem.

Poczuła się, jakby była na pokładzie swojego statku z marzeniami. Na wspomnienie tego dnia poczuła ucisk w gardle.

– To byłoby na tyle – powiedział Kemal. – Teraz wszyscy pójdą swoją drogą, podążając za własnym przeznaczeniem.

Własna droga, własne przeznaczenie? W tym momencie miała w głowie tylko to jedno pytanie. Wciąż tak myślała. Nie było czegoś takiego jak własna droga i własne przeznaczenie. Ona nie miała już żadnej drogi do przejścia ani przeznaczenia, z którym mogłaby się zmierzyć.

Znów usłyszała dudniące jej w głowie szlochy Kateriny. Ich łzy się zmieszały. W ustach poczuły ich słony smak. Przed oczami stanęła jej Helena próbująca oswobodzić się z uścisku. Usłyszała błagania Marii. Usłyszała świśnięcia bata, kiedy bito Eleni.

Rozłąka była straszna. Jak śmierć.

Aż do tamtego momentu nie przyszło im do głowy, że pewnego dnia zostaną rozdzielone. Czuły, że będą razem już zawsze. Przyzwyczaiły się do siebie. Stały się rodziną, którą stworzyły nieszczęścia zrzucone na nie przez los. Rodzina bez mężczyzn. Pięć dziewcząt, pięć sióstr. Pięć sierot. Bez ojca, bez matki.

A oni pewnego dnia powiedzieli, że muszą się rozstać.

Rozłąka oznaczała samotność. Samotna, bezsilna, bez nadziei. Nastja pomyślała wtedy: „Prawdziwa niewola rozpocznie się dopiero teraz”.

Przytuliły się do siebie, splotły ręce, aby nie mogli ich rozdzielić. Za każdym razem, gdy odciągali jedną z dziewcząt, po okolicy roznosiły się przeraźliwy krzyk i szloch.

– Eleniiii!

– Katerinaaaa!

– Mariaaaa!

– Helenaaaa!

– Nastjaaaa!

Przywódca korsarzy Nastję przydzielił Kemalowi. To on zaprowadził ją na targ niewolników i przekazał kupcowi. Nie przewidział, że tak ciężko będzie mu się z nią rozstać.

– Nastja – powiedział Kemal przygaszonym głosem. Wstydził się spojrzeć jej w oczy. Patrzył w ziemię, jakby czegoś tam szukał. Zawsze miał problem z rozmową. Ale tamtego dnia było nawet gorzej. Cierpiał z każdym wypowiedzianym słowem.

– Gdybym... mógł... zabrać... cię... z... z... z powrotem... do domu...

– Gdybyś mógł...

Tamtego dnia Kemal po raz pierwszy podniósł głowę i spojrzał jej w oczy. Nie odwracał wzroku.

– Ech, gdybyśmy nie musieli się rozstawać...

Głos mu drżał.

– Los pokaże... Zobaczysz, któregoś dnia... znów... się... zobaczymy.

Oboje wiedzieli, że to jest niemożliwe. Dziewczynie wydawało się, że oczy zaszły mu mgłą.

– Ech – westchnął na koniec. – Muszę wracać. Kończy mi się czas.

Ostatni raz spojrzał jej w oczy.

– Niech sprzyja ci szczęście. Słyszałem, że mężczyzna, który cię wybrał, jest dobrym człowiekiem. Mam nadzieję, że faktycznie tak jest.

Później odwrócił się i odszedł. Nastja przypomniała sobie, jak chciała w tamtej chwili krzyknąć z całych sił: „Kemaaaal!”, ale głos uwiązł jej w gardle.

Ocknęła się, słysząc głos Mirny:

– No dalej, opowiedz, co było po tym, jak się rozstaliście – kobieta nagle spojrzała jej prosto w oczy. – Eeej! – złapała ją za dłoń i potrząsnęła. – Płaczesz?

Pokręciła głową. „Ale moje wnętrze płacze rzewnymi łzami” – pomyślała. Płakało od dnia wyjazdu z Adipsos. „Dlaczego miałabym się powstrzymywać od płaczu?” – powtarzała sobie przez całą drogę. „Miałam rację. Prawdziwa niewola zaczęła się w momencie, kiedy rozdzielono mnie z moimi towarzyszkami. Jestem samotna. Nie ma we mnie nadziei. Nikogo nie ma u mojego boku. Jestem bezsilna”.

Pomijając to wszystko, największy ból zadawała jej myśl o tym, że nie wiedziała, co ją teraz czeka.

Za każdym razem, kiedy o tym myślała, miała ochotę wybuchnąć przeraźliwym śmiechem. „Nie wiesz, co cię czeka, Nastja, hm? Oczywiście, że jakiś brutalny, ordynarny, brudny typ! Jakiś prostacki właściciel ziemski! Co innego może cię spotkać? Jesteś tylko niewolnicą, którą kupują i sprzedają”.

– No już – wyszeptała Mirna. Oparła głowę Nastji o swoją pierś. – Już nie płacz – zaczęła głaskać ją po głowie. – Powiedzieć ci coś, dziewczyno zza morza? – szeptała. – Musisz wiedzieć, że Turek, że innowierca, ale pan tej posiadłości to naprawdę dobry człowiek.

To, że kobieta z takim zachwytem opowiadała o panu posiadłości, sprawiło, że Nastja zaczęła mieć wątpliwości. Nie podnosząc głowy, wbiła niepewne spojrzenie w oczy kobiety.

– Ile on ma lat, siostro?

– Kto? – spytała zamyślona Mirna.

– Pan tej posiadłości. Ile ma lat?

Wydźwięk słów dziewczyny zdziwił Mirnę. Kiedy zrozumiała aluzję, zaczerwieniła się.

– Nie, nie, nie. Nic z tych rzeczy – odpowiedziała z udawaną złością. – Szalony, jaki ma być – spojrzała się na Nastję. – Więcej nie chcę widzieć cię płaczącej, zrozumiano? Bóg każdego dnia stwarza świat na nowo. Od nowa rozpisuje to, co każdemu z nas jest przeznaczone. Każdego ranka budzimy się w nowym świecie. Dlatego nie możemy wiedzieć, co będzie jutro.

[6] Kumanowo – miasto w dzisiejszej Macedonii.

[7] Burma – rodzaj słodyczy z cieniutkiego ciasta wypełnionych orzechami włoskimi i polanych syropem.

Sułtanka Kösem. Księga 1. W haremie

Подняться наверх