Читать книгу Sułtanka Kösem. Księga 1. W haremie - Demet Altınyeleklioğlu - Страница 5
ОглавлениеNowy Pałac, Harem, Komnata Şimşirlik
2 września 1651 roku
Po wieczornej modlitwie
Kiedy Meleki Kalfa doszła do drzwi otwierających się na wewnętrzny dziedziniec od strony pokoju sułtanki matki, zatrzymała się, żeby głęboko odetchnąć. Udało jej się niezauważonej i nieusłyszanej dojść aż tutaj. Jednak w tym momencie znajdowała się w dużo większym niebezpieczeństwie. Gdyby pchnęła ciężkie drzwi prowadzące na dziedziniec, bardzo prawdopodobne było, że natknie się na strażnika haremu. Na głowę dziewczyny, która była na służbie u sułtanki matki, i która po wieczornej modlitwie znajdowała się poza pokojem, i w dodatku wyszła na dziedziniec, mogło spaść ogromne nieszczęście.
– Ach... – westchnęła. To wszystko przez tego Bośniaka Hüseyina o pięknych oczach.
Kiedy miał akurat służbę, z tęsknoty za nim i podniecenia z trudem docierała do miejsca, gdzie stacjonowała jego kompania. Całymi tygodniami wyczekiwała chwili spotkania, marząc o rękach Hüseyina dotykających najbardziej czułych części jej ciała. Jak tylko rozpoczęła się jego warta, biegła do niego, tracąc dech w piersiach, aby jak najszybciej ugasić płomień tęsknoty. Widząc w nim taki sam płomień wzniecany przez pożądanie, nie traciła czasu. Całował jej rozpalone usta, szyję, a ona błagała:
– Nie traćmy czasu. Nie mogę już wytrzymać!
Samo wspomnienie tej burzy uczuć, które przeżywała, wzbudziło w niej pożądanie. „Teraz już nie możesz się wycofać, Meleki, nie po tym wszystkim, co się wydarzyło” – mamrotała pod nosem sama do siebie. „Igrasz z ogniem, ale niech ci będzie. Przecież i tak już płoniesz. Albo tutaj, albo w ramionach Hüseyina. Otwórz w końcu te przeklęte drzwi. Jak wolny ptak poleć w ramiona ukochanego mężczyzny” – powtarzała sobie w duchu.
Nacisnęła klamkę wykonaną z brązu i delikatnie pchnęła ciężkie drzwi. Wsunęła głowę w szparę w drzwiach i uważnie się przysłuchiwała. „Nie ma. Nikogo nie ma” – pomyślała. „Dalej, znajdź szybko Bośniaka i ugaś płomień tęsknoty. Inaczej to wszystko skończy się na tkwieniu w na wpół otwartych drzwiach”.
Ramieniem pchnęła drzwi i wyślizgnęła się na zewnątrz. Zatrzymała się i odczekała chwilę. Nie mogła zostać zauważona aż do momentu, kiedy dojdzie do schodów używanych przez woźniców oraz stajennych. Po zejściu ze schodów znalazła się w miejscu pełnym pokoi i ciemnych korytarzy, ale Meleki znała je już na pamięć. Trafiłaby nawet z zamkniętymi oczami.
Zatrzymała się, żeby złapać oddech. Jej ciało było napięte jak struna. Nagle Meleki się rozluźniła. Odleciała tak jak ptak, którego stworzyła w wyobraźni. Podeszła do pierwszych drzwi w korytarzu i oparła się o nie plecami. „Nic się nie wydarzyło. Udało mi się” – przeszło jej przez myśl. Jej ciało znów zaczęło płonąć z pożądania. „Przybywam, jasnowłosy Hüseyinie! Przybywam rozpalona!”.
Gdy tylko zrobiła pierwszy krok, pochłonęła ją ciemność. Nie bała się. Liczyła stopnie. Jeden... dwa... trzy... siedemnaście... osiemnaście. „Stój!” – rozkazał jej umysł. „Stopnie się skończyły. Teraz skręć w korytarz po prawej stronie. Dobrze. Teraz idź przed siebie. Odlicz czterdzieści dwa kroki!”.
Nawet jeśli była w tym momencie pewna, że nikt nie jest w stanie jej usłyszeć, dalej poruszała się bezszelestnie. Jeden krok... kolejny krok... jedenaście... dwanaście... trzynaście... czternaście. „Jestem już prawie w połowie drogi” – pomyślała. Jej serce znów zaczęło bić jak szalone. Wiedziała jednak, że tym razem przyczyną przyspieszonych uderzeń serca nie jest strach. Była nią burza uczuć szalejąca w jej sercu i pobudzająca w niej pożądanie. Poczuła, jak twardnieją jej sutki. Była bliska szaleństwu. „Kto wie, co tym razem będzie ze mną wyprawiał” – zachichotała pod nosem.
Nagle stanęła jak wryta.
Coś usłyszała. Każda część jej ciała biła na alarm. Jakiś brzęk... Nie, to chyba głos...
„Zostałam nakryta!”.
Oblała się zimnym potem. Nie mogła złapać tchu. Ktoś tam był. Dźwięk dochodził z trzeciego pokoju po prawej stronie. Teraz była już pewna, ktoś był w pokoju.
Liczyła swoje kroki; wiedziała więc, że jest blisko drzwi. Wystarczyłby jeden krok, żeby znaleźć się pod ścianą. Wtedy dużo lepiej mogłaby usłyszeć głosy dochodzące zza ściany. Może także przez zakratowane okno zdołałaby zobaczyć, kto znajduje się w środku.
– Gdzie jesteś? – dał się słyszeć szept jakiejś kobiety.
Odpowiedź przyszła w tej samej niemalże sekundzie.
– Tutaj. Po prawej.
Znów jakiś dźwięk. Coś z łoskotem spadło na ziemię.
– A niech to szlag! – burknął mężczyzna.
Możliwe, że był to jakiś maleńki przedmiot, ale Meleki wystraszyła się, tak jakby to piłka pękła tuż obok niej.
– Ciiiiiiii...! – znów dało się słyszeć głos kobiety. – Uważaj.
W jednej sekundzie rozpoznała głos. Dłońmi zakryła usta, żeby nie wydobyć z siebie krzyku. „Dobry Boże!”.
Serce o mało nie wyskoczyło jej z piersi.
„To ona! Rozpoznałam ją! To jej głos! Wielka pani jest w środku!” – myśli kłębiły jej się w głowie.
– Dobrze się rozejrzałeś, Üveys? Mam nadzieję, że nikt nie widział cię schodzącego tutaj po schodach.
Üveys? To znaczy Üveys Pasza? To z nim rozmawiała moja pani? To niemożliwe. Ona i Üveys Pasza! Po wieczornej modlitwie... Razem. I to w najdalszym i najciemniejszym zakątku Şimşirlik! Co oni mogą tu robić?
„Może... ona tak jak ja...”.
„Nie ma mowy!”, podpowiadał jej wewnętrzny głos. „Przecież przekroczyła już sześćdziesiąt lat. Dobrze, może tli się w niej jeszcze jakiś płomyczek. Ale ugasić chce go w ciemnym korytarzu? Niemożliwe!”.
„Nie, na pewno nie” – Meleki dalej przekonywała samą siebie. „W takim razie, co ona tutaj robi?”. Ogarnął ją szalony strach. Przeczucie zagrożenia rozpłynęło się po całym jej ciele. Czekając na gorące pocałunki Bośniaka Hüseyina, poczuła na twarzy zimny oddech śmierci. „Uciekaj” – wmawiała sobie. „Odwróć się i uciekaj. Jesteś w miejscu, gdzie nie powinno cię być! Słyszysz rzeczy, które nigdy nie powinny dotrzeć do twoich uszu! Uciekaj!”.
Jednak tego nie zrobiła, nie uciekła. Skuliła się pod zakratowanym oknem i nadstawiła uszu.
– Czy wszystko zostało zrobione zgodnie z naszymi żądaniami?
Szept wielkiej pani wydał się Meleki niemalże krzykiem.
– Bez najmniejszych uchybień.
– Koszary?
– Nie ma się czym martwić – wymamrotał mężczyzna. – Wojsko jest lojalne. Do tego Siyavuş...
– Ciiiii...! – ostrzegła go kobieta. – Powoli.
– Przecież tutaj nikt nas nie usłyszy. Proszę się nie martwić.
– Paszo, my sami jesteśmy świadkami panowania już piątego sułtana! To, że udało nam się pozostać przy życiu, zawdzięczać możemy tylko temu, że nie ufaliśmy nawet kamiennym ścianom. W miejscu, które zwiemy pałacem, nawet prawe oko nie powinno ufać lewemu.
– W armii doszło do podziału – wyszeptał mężczyzna. – Przedsięwzięliśmy wszystkie możliwe środki zapobiegawcze. Przenieśliśmy tam jedną kompanię spahisów oraz dwie kompanie artylerzystów. Podobno otrzymali rozkazy. Jednak gdyby doszło do walki...
– Rozumiem – przerwała mu kobieta.
Pani wiedziała, o co chodzi, ale Meleki zupełnie nie mogła nic zrozumieć z tego, co usłyszała.
Zaczęła wątpić w to, czy to faktycznie były osoby, o których myślała. Przecież głosy mogą być do siebie podobne. Na pewno nie ma też na świecie tylko jednej osoby o imieniu Üveys.
„Ale kobieta nazwała go paszą” – pomyślała. „Jeśli jest i paszą, i ma na imię Üveys, to zmienia to postać rzeczy. Mimo ogromnych rozmiarów miasta ciężko byłoby znaleźć drugiego Üveys Paszę.
Tak właśnie było. To on był bronią pani. Kiedy wyobraziła sobie jego twarz, aż wzdrygnęła się ze strachu.
Zapadła cisza. Co się dzieje, dlaczego przestali rozmawiać?
– Co to? – mężczyzna przerwał milczenie.
– Będą ci potrzebne tej nocy – odparła kobieta.
Znów zapadła cisza. Po chwili dało się słyszeć dziwny brzęk, jaki wydają szklane przedmioty obijające się o siebie.
– Co w nich jest? – zapytał.
– Sorbet!
Ton głosu pani spowodował, że Meleki zaczęła się ze strachu trząść jak barani ogon.
– To... – syknęła kobieta. Zniżyła głos na tyle, że ledwo dało się go usłyszeć. – ...dodaj do sorbetu dla dziecka.
Dla dziecka? Jakiego dziecka?
– A jeśli się zorientuje?
– Głupcze! – głos kobiety przeciął powietrze jak strzała. – Uważasz, że nie pomyślałam o tym?
– Ależ nie, skąd. Jednak...
– Nie ma smaku ani zapachu. Kolor ma dokładnie taki sam jak sorbet z tamaryndowca indyjskiego. Niemożliwe, żeby się zorientował.
Meleki, starając się zrozumieć, powtórzyła w głowie jeszcze raz wszystko to, co przed chwilą usłyszała. Bez smaku, bez zapachu... Kolor... Tamaryndowiec! Boże... Przecież to ulubiony sorbet sułtana.
Dziewczyną wstrząsnął dreszcz. Miała mętlik w głowie. Nie mogła logicznie myśleć. Co mogło być w tej buteleczce, którą dała Üveysowi, skoro spotykali się po kryjomu? Bez smaku, bez zapachu... Kolor, konsystencja sorbetu... Nie zorientuje się...
Trucizna!
Ogarnął ją strach.
– A drugi dla kogo?
– To mnie o to pytasz? – po chwili ciszy usłyszała syknięcie pani. – Nie wolno rozdzielać matki oraz jej dziecka.
O nie! O nie! O nie!
– Jej dodaj do wody – powiedziała kobieta. – I nie martw się, ona też niczego nie zauważy.
Mężczyzna wymamrotał coś pod nosem, ale Meleki nie dosłyszała.
– Najpierw dziecko – powiedziała powoli kobieta. – Dopóki to nie zostanie załatwione, nie możemy dalej działać. Kiedy to się stanie, od razu musimy być gotowi. Zrozumiałeś?
Znów nie dosłyszała odpowiedzi Üveysa. A może nic nie powiedział, tylko z pokorą pokiwał głową.
– Kto zaprowadzi go na Eyüp Sultan, na ceremonię pasowania?
Co? Ceremonia pasowania? Na Eyüp Sultan?
W tym momencie Meleki rozwiązała zagadkę. Przypadkowo stała się świadkiem rozmowy o okropnej pułapce. Mieli zamiar zabić sułtana oraz jego matkę. Trucizna dla dziecka. Trucizna dla matki. Nie wolno rozdzielać matki oraz jej dziecka! Na tron, na miejsce sułtana chcieli wynieść kogoś innego. Ale kogo?
„Boże”, przeszło jej przez myśl, „dlaczego sprawiłeś, że stałam się świadkiem tej rozmowy o zdradzie pełnej krwi? Ja, biedna służka. Dlaczego mnie tutaj przywiodłeś? Co ja mam teraz uczynić?”.
„A co ci do tego?” – podpowiadał jej wewnętrzny głos. „Odwróć się na pięcie, odejdź. Albo dalej podążaj swoją drogą, znajdź ukojenie w ramionach Hüseyina. Jak tylko cię złapie i dotknie twoich bioder, o wszystkim zapomnisz. Nic nie zostanie w twojej pamięci – ani trucizna, ani żaden sorbet. Hüseyin zaprowadzi cię aż do nieba”. To byłoby najlepsze wyjście. Nic nie widziała, nic nie słyszała. Przecież nawet nie była pewna, czy to na pewno są te osoby, o których myślała! Może jej pani w tym momencie głęboko spała otulona atłasową kołdrą.
„Nie pleć bzdur! Nie możesz tego zrobić!” – odezwał się głos sumienia. „Wiesz, że to oni są w środku. Otrują sułtana i jego matkę. Kogoś innego zrobią sułtanem! A ty, kiedy będzie dokonywało się to okrutne zabójstwo, rzucisz się w ramiona Bośniaka, tak? Wstyd! Do tego wszystkiego nazywasz się Meleki[2]... Powinnaś nazywać się szatan, dziewczyno! Szatan!”.
Wyobraziła sobie twarz sułtana. Śmiejącą się twarz dziecka, które próbowało być poważne. Ktoś kiedyś powiedział jej, że sułtanowie się nie uśmiechają. Ale przecież to jeszcze dziecko, nie potrafił się powstrzymać. Dołeczki w policzkach, które pojawiały się na jego twarzy, kiedy się śmiał, w każdej chwili były gotowe, aby się pokazać – tak bardzo lubił się śmiać...
„Matko, przecież on ma dopiero dziewięć lat. Jak są w stanie zrobić to niewinnemu dziewięcioletniemu dziecku?”.
Teraz z kolei przed oczami zobaczyła delikatną sylwetkę i zaróżowione policzki sułtanki matki. Po ziemi stąpała tak delikatnie, że wydawało się, że unosi się nad ziemią. „Tak jak by była dorosła” – znów odezwało się sumienie Meleki. „Jej wiek nie przekroczył nawet dwudziestu wiosen”.
Serce jej zadrżało. Przez głowę jak strzała przemknęła jej myśl, że powinna kogoś ostrzec o zastawionej zasadzce.
– Zrozumiałeś, co powiedziałam, Üveys?
Głos kobiety wyrwał Meleki z zamyślenia i sprowadził z powrotem na ziemię.
– Nie możemy tracić czasu, paszo. Niech wszyscy zdają sobie z tego sprawę. Ryzykujemy bardzo wiele, wóz albo przewóz. Do porannego ezanu[3] wszystko powinno być załatwione.
Do porannego ezanu... Nie marnują czasu!
Z pokoju doszedł hałas.
Wychodzą!
Meleki ze strachu i z podniecenia ruszyła przed siebie ciemnym korytarzem. Ostatnie, co usłyszała, był głos pani:
– Dokończ to, Üveys. Pokaż, na co cię stać. Rankiem przyjdź do mnie jako drugi wezyr.
Reszty już nie zdołała usłyszeć. „Co powinnam teraz zrobić?” – myślała bezustannie. „Gdzie należy pójść, kogo ostrzec? Może powinnam zapomnieć o wszystkim, udawać, że nic się nie stało i dalej żyć swoim życiem albo...”. Meleki podjęła decyzję, jeszcze zanim to do niej dotarło.
[2] Meleki (tur.) – anielski.
[3] Ezan (również ar. adhan) – wezwanie wyznawców islamu do modlitwy, która należy do obowiązków każdego muzułmanina. Modlitwę odmawia się pięć razy dziennie.