Читать книгу Historia zaginionej dziewczynki - Elena Ferrante - Страница 7
Wiek dojrzały.
Historia zaginionej dziewczynki
4
ОглавлениеDługo płakałam, potem się uspokoiłam i poszłam do Nina. Chciałam mu powiedzieć o telefonie, chciałam, żeby mnie pocieszył. Ale kiedy podnosiłam rękę, żeby zapukać do drzwi, usłyszałam, że z kimś rozmawia. Zawahałam się. Mówił coś przez telefon, nie słyszałam co i w jakim języku, od razu jednak pomyślałam, że kontaktuje się z żoną. Czyżby robił to co wieczór? Czy kiedy ja szłam do swojego pokoju, aby przygotować się na noc, on dzwonił do Eleonory? Czy próbują rozstać się po przyjacielsku? A może chcą się pogodzić i gdy kongres w Montpellier dobiegnie końca, on do niej wróci?
W końcu zapukałam. Nino przerwał, zapadła cisza, potem znowu rozległ się jego głos, teraz jednak bardzo cicho. Zdenerwowałam się, powtórnie zapukałam i dalej nic. Otworzył mi dopiero za trzecim razem. Naskoczyłam na niego, zarzuciłam mu, że ukrywa nasz związek przed swoją żoną, wykrzyczałam, że właśnie dzwoniłam do Pietra, że mój mąż nie życzy sobie, abym widziała się z córkami, że ja wywróciłam do góry nogami całe swoje życie, a on sobie grucha przez telefon z Eleonorą. To była ciężka noc pełna kłótni, nie mogliśmy dojść do porozumienia. Nino na wszystkie sposoby usiłował mnie uspokoić: śmiał się nerwowo, pomstował na Pietra za to, jak mnie potraktował, całował mnie, chociaż ja go odpychałam, mówił, że oszalałam. Ale pomimo nacisków ani razu nie przyznał, że rozmawiał z żoną, co więcej, przysięgał na swojego syna, że nie słyszał się z nią od wyjazdu z Neapolu.
– W takim razie do kogo dzwoniłeś?
– Do kolegi, tutaj, w hotelu.
– O północy?
– O północy.
– Kłamca.
– To prawda.
Długo mu się opierałam, nie miałam ochoty na seks, nie mogłam, bałam się, że już mnie nie kocha. W końcu uległam, żeby nie myśleć, że to już koniec.
Następnego ranka, po pięciu dniach wspólnego życia, po raz pierwszy obudziłam się w złym nastroju. Musieliśmy wyjechać, kongres się zakończył. Nie chciałam, żeby Montpellier było tylko przelotnym epizodem, bałam się powrotu do domu, bałam się powrotu Nina do Neapolu, bałam się, że na zawsze stracę córki. Kiedy Augustin i Colombe znowu zaproponowali wspólną podróż do Paryża i gościnę, zwróciłam się do Nina w nadziei, że on też pragnie przedłużyć pobyt, oddalić chwilę wyjazdu. On jednak z przykrością pokręcił głową i powiedział: to niemożliwe, musimy wracać do Włoch. I zaczął się rozwodzić o biletach na samolot, na pociąg, o pieniądzach. Poczułam rozczarowanie i żal, opadł wszelki entuzjazm. Słusznie podejrzewałam, że kłamie, że nie zerwał z żoną. Naprawdę słyszał się z nią co wieczór, obiecał, że wróci do domu, jak tylko kongres się skończy, nie może zostać nawet dwa dni dłużej. A ja?
Przypomniałam sobie o wydawnictwie w Nanterre i o moim uczonym opowiadaniu o męskim pomyśle na kobietę. Do tej pory z nikim nie rozmawiałam o sobie, nawet z Ninem. Byłam wiecznie uśmiechniętą i milczącą kobietą, która sypia z błyskotliwym profesorem z Neapolu, nie odstępuje go na krok, zaspokaja jego potrzeby, wysłuchuje myśli. Teraz jednak rzuciłam z udawaną wesołością: to Nino musi wracać, ja mam coś do załatwienia w Nanterre, wychodzi, a może już wyszła moja książka, ni to esej, ni opowieść, zabiorę się z wami i zajrzę do wydawnictwa. Augustin i Colombe popatrzyli na mnie tak, jakbym dopiero w tym momencie zaistniała, i od razu zaczęli mnie wypytywać o to, czym się zajmuję. Odpowiedziałam im pokrótce. Wyszło na jaw, że Colombe dobrze zna właścicielkę małego, ale jak się właśnie okazało prestiżowego wydawnictwa. Rozgadałam się więc z wielkim ożywieniem, konfabulując odrobinę na temat mojej literackiej kariery. Nie popisywałam się przed dwójką Francuzów, lecz przed Ninem. Chciałam mu w ten sposób przypomnieć, że ja też mam swoje osiągnięcia, że skoro potrafiłam opuścić córki i Pietra, mogę się obyć również bez niego, i to nie za tydzień, nie za dziesięć dni, ale tu i teraz.
On słuchał, potem zwrócił się z powagą do Colombe i Augustina: dobrze, jeśli to żaden kłopot, skorzystamy z zaproszenia. Kiedy jednak zostaliśmy sami, zrobił mi nerwowe i jednocześnie namiętne w treści kazanie, którego ogólny sens był taki, że powinnam mu zaufać, że chociaż znaleźliśmy się w bardzo trudnej sytuacji, na pewno jakoś z niej wybrniemy, że nie wolno nam uciekać z Montpellier do Paryża, a potem kto wie gdzie jeszcze, że musimy stawić czoła naszym małżonkom i zacząć wspólne życie. Nagle poczułam, że mówi nie tylko rozsądnie, ale i szczerze. Zmieszałam się, przytuliłam go, szepnęłam: dobrze. Mimo to wyruszyliśmy do Paryża, potrzebowałam tych kilku dodatkowych dni.