Читать книгу Jeszcze będziemy szczęśliwi - Enrico Galiano - Страница 10
6
Оглавление– Jak brzmiało to słowo?
Gioia Spada siedzi zamknięta w pokoiku z babcią Gemmą, w ręce trzyma długopis, który przykłada do ust, wpatrując się w pustkę przed sobą, stara się je sobie przypomnieć. Przed nią, na łóżku, leży otwarty notatnik. Na kartach jest wiele napisanych losowo słów, na wszystkich stronach, a obok niektórych dwie linijki wyjaśnienia.
– Na pewno zaczynało się na P! – mówi na głos, ale do siebie. Myślała o greckim słowie, które usłyszała dzisiaj od nauczycielki biologii, podczas kazania na koniec jej bolesnej odpowiedzi ustnej (tym razem usłyszała, że w tym wieku powinna posiadać już umiejętność wyboru i decydowania, co chciałaby robić w życiu, i że nie ucząc się, nie korzysta z tej umiejętności; co Gioia uważa za sprzeczność, bo przecież mogła też wybrać, by się nie uczyć).
– Pro… pro… prohaireza! – mówi, uderzając ręką w materac babci, po czym szybko bierze zeszyt i zapisuje to słowo razem z tłumaczeniem: „Umiejętność podejmowania racjonalnych wyborów i decyzji”.
Kilka sekund wpatruje się w to słowo, powtarza je po cichu, po czym ponownie patrzy w pustkę przed sobą i zaczyna myśleć, że zna co najmniej dwie osoby, poza tym pokojem, które mają ponad czterdzieści lat i nadal jej nie mają – prohairezy. Następnie zamyka notatnik, długopis odkłada na komodę i obserwuje babcię.
Siedzi obok niej, przy przyciemnionych światłach i z Another Brick in the Wall lecącym w słuchawkach na maksymalnej głośności.
Gioia słucha prawie wyłącznie muzyki, którą wielu dorosłych nazwałoby antyczną albo i nawet prehistoryczną. To zasługa – a może wina, w zależności od punktu widzenia – dziadka Alfreda, męża Gemmy, który zmarł, gdy Gioia miała dziewięć lat. Pierwsze lata życia Gioia spędzała u dziadków, ponieważ rodzice wiecznie szukali pracy, czy raczej wiecznie ją tracili. To, że mogła tak dużo czasu przebywać u dziadków, stało się jej ratunkiem. Spędzała całe popołudnia z dziadkiem, słuchając tych nagrań, tłumaczył jej znaczenie słów, opowiadał historie tych piosenek. Zespoły brytyjskie i amerykańskie, włoscy piosenkarze, ale też muzyka rockowa lat 90., koledzy z klasy nawet o tym nie słyszeli. Dziadek Alfredo był tylko starym hutnikiem na emeryturze, ale miał niesamowitą kulturę muzyczną. W młodości dorabiał nawet jako DJ w lokalnej rozgłośni radiowej. Jedyną rzeczą, jaką zostawił Gioi w spadku, była kolekcja płyt winylowych Pink Floyd. Prawdopodobnie nawet willa z basenem by ją tak nie ucieszyła jak te płyty.
Twórczość Pink Floydów tym się różni od innych, że to muzyka, która wyłącza cię z tego świata, przy niej odpływasz, często jest smutna, ale ten smutek staje się prawie czymś pięknym, wręcz słodkim, a potem, pośród tego smutku, budzisz się i zauważasz, że już nie jesteś smutny, że twoje stopy nie dotykają ziemi, że jesteś ponad to, że świat jest pod tobą, górujesz nad nim, że jesteś niczym ocalony – z dala od tego, więc ocalony.
To by odpowiedziała Gioia, gdyby ktoś się jej zapytał, dlaczego słucha ich tak często. Tylko że nikt jej o to nie zapytał. Znaleźć kogoś do rozmowy jest ciężko, ale nie tak ciężko jak znaleźć kogoś, kto wie, jakie pytanie zadać; pytanie, na które odpowiedź masz przygotowaną od lat, nawet o tym nie wiedząc.
W pokoju obok od trzech godzin jej rodzice kłócą się o sprawy, które się wydarzyły, prawdopodobnie jeszcze zanim piosenka Another Brick in the Wall została napisana. Właśnie dlatego Gioia siedzi w pokoiku z ponad osiemdziesięcioletnią babcią, ale też dlatego, że przebywanie z nią w pokoju i przypatrywanie się jej jest najbardziej uspokajającą czynnością na świecie. Szczerze mówiąc, nie chodzi o samą babcię, a o jej zmarszczki, zmarszczki starych ludzi mogłaby obserwować godzinami. Te zmarszczki to ulice, podróże, niepowodzenia. A im więcej zmarszczek, tym więcej życia zapisanego na twarzy. Gioia Spada często siada obok babci – często ma potrzebę spokoju, kiedy jest w domu – i podąża drogą tych rowków na skórze, wchodzi w nie i próbuje sobie wyobrazić, ile uśmiechów i ile łez, i ile bólu, i ile radości potrzeba było, by powstały, są niczym góry, które widnieją na horyzoncie i które urozmaicają pejzaż, są niczym punkty topograficzne, drogowskazy, mapy, ona je obserwuje i, nawet jeśli tylko przez kilka sekund, to wie, gdzie trzeba iść, co trzeba zrobić, kim jest.
Z jakiegoś absurdalnego powodu Gioia Spada, w przeciwieństwie do innych rówieśników zdrowych na umyśle, zazdrości babci tych zmarszczek. Też chciałaby je mieć. Jednak nie jest to zwykły kaprys. Chciałaby je mieć, bo chciałaby mieć tyle życia wypisanego na twarzy. Chciałaby móc ich dotknąć i wiedzieć, że coś odbiło się na jej skórze, że nie siedzi tam, zamknięta, ale że życie ją podrapało i zostawiło jakiś znak. I nie obchodzi ją, czy zrobi to dobrze, czy źle, chce takiego znaku.
Jak blizna, ta za uchem. Prawdopodobnie najcenniejsza rzecz, jaką ma. Dotyka jej często, zawsze gdy chce sobie przypomnieć, kim nie chce zostać, gdzie nie chce skończyć.
Za drzwiami ojciec prawdopodobnie oskarża matkę, że zniszczyła mu życie, albo to ona mówi mu, że ma stąd iść, że nie może tu nocować, że ma wyrok zabraniający mu zbliżania się do nich.
Babcia Gemma leży tam z przymkniętymi oczami i spokojnie oddycha. Próbuje coś powiedzieć, więc Gioia ściąga słuchawki i przybliża ucho do jej ust. Czasami, rzadko, udawało jej się powiedzieć coś sensownego.
– Gggghhh… ggghhhh…
Nie tym razem.
Niestety, przez to, że ściągnęła słuchawki, chociaż tylko na kilka sekund, usłyszała głosy dwojga ludzi, którzy… No dobra, powinna im być wdzięczna, bo to dzięki nim znalazła się na tym świecie, ale oprócz tego oni i cały wszechświat wyszliby na tym dużo lepiej, gdyby się nigdy nie poznali.
– Dwoje idiotów, co nie? – pyta Gioia babcię, nawet jeśli nie spodziewa się odpowiedzi. Nie jest pewna, czy babcia rozumie, co się do niej mówi, może rozumie tylko czasami. – Szczerze, pytam się, co tak naprawdę macie sobie jeszcze do powiedzenia, o co się będziecie tym razem obwiniać, krzyczeć na siebie? Wiecie, że się nienawidzicie, więc zamknijcie się w osobnych pokojach i dajcie sobie spokój, co wy na to?
Babcia Gemma stara się coś powiedzieć, ale nie jest w stanie.
– Tak, wiem, muszę być dzielna. Muszę udawać, że nic mnie to nie obchodzi. Muszę się od tego odciąć. Wiem to.
Babcia Gemma stara się coś powiedzieć, ale nie jest w stanie.
– Chciałabym tam pójść i przywalić im patelnią w twarz, obojgu, wiesz? I tak przez dwie godziny. Spełnienie marzeń!
Nawet nie kończy zdania, a otwierają się drzwi do pokoiku. Stoi w nich ojciec. Zdyszany i z czerwonymi oczami.
– Chodź tu!
Mogłaby mu powiedzieć, by dał jej spokój albo że nigdzie nie idzie, ale Gioia Spada przez te wszystkie lata nauczyła się, że gdy ojciec ma taką twarz, lepiej go słuchać. Przytaknęłaby mu, chociażby na kilometr było widać, że nie powinna się zgadzać. Wolałaby siedzieć cicho i powtarzać w głowie kolejność, w jakiej Pink Floydzi wydali płyty, i czekać, aż odejdzie. To nie przez upadek w ogrodzie, gdy miała sześć lat, zyskała tę bliznę. Nawet jeśli tak to opowiadała nauczycielkom i koleżankom.
– Chodź tu i odpowiedz mi na jedno pytanie!
Gioia patrzy na niego, nie ruszając się.
– Jedno proste pytanie. Chodź tu!
Wstaje, patrzy jeszcze raz na babcię i stara się dokładnie zapamiętać tę twarz pełną zmarszczek. Wie, że w ciągu najbliższych kilku minut przyda jej się cały spokój tego świata.