Читать книгу Słońce - Helena Mniszkówna - Страница 5

Moja babcia — Helena Mniszek

Оглавление

Znałam Ją już tylko z dużej, portretowej fotografii, która — od kiedy pamiętam — zawsze wisiała w pokoju mojej Mamy. Byłam dumna, że ta piękna pani w wytwornej sukni, czarnym, stylowym kapeluszu i perłach na szyi — to moja Babcia. Taki wizerunek dopełniały wspomnieniowe opowieści, zwłaszcza zaś starej piastunki, która wiele lat spędziła w domu dziadków, wychowując ich dwie córki-bliźniaczki.

To była najprawdziwsza dama — zapewniała mnie niania — nie jakaś tam udawana. Nawet w najlepszym towarzystwie wyróżniała się szykiem i urodą.

* * *

Urodziła się w ziemiańskiej rodzinie 24 maja 1882 roku w Kurczycach na Wołyniu. Tam, ojciec jej, wszechstronnie wykształcony agronom, przez jakiś czas zarządzał dobrami zaprzyjaźnionych hrabiostwa Męcińskich. Na Kresach więc spędziła dzieciństwo. Tam też, nad rzeką Słuczą, zauroczona piękną i bujną przyrodą, wzruszała się pierwszymi lekturami. Już wtedy próbowała własnego pióra, wypełniając kajety młodzieńczymi wynurzeniami, a także wierszami. Jednak od najmłodszych lat największą jej pasją było czytanie. Sienkiewicza uwielbiała do tego stopnia, iż potrafiła recytować z pamięci całe fragmenty „Trylogii”. Z tego też powodu nazywano ją w domu imieniem Kurcewiczówny — Halszka.

Bardzo wcześnie wyszła za mąż za Władysława Chyżyńskiego, by razem z nim znów opuścić rodzinne Podlasie i przenieść się na Litwę. Przebywając w towarzystwie tamtejszej arystokracji, uczestnicząc w przyjęciach, balach, polowaniach, rozpoczęła światowe życie młodej damy.

Tam urodziła dwie córki. Tam również, pod wpływem obserwacji środowiskowej, w głowie tej zaledwie dziewiętnastoletniej „sentymentalnej romantyczki”, zrodził się zamysł napisania, a nawet powstał pierwszy szkic późniejszej „Trędowatej”. Gdy powróciła do rodzinnych Sabni po przedwczesnej śmierci męża, miała już gotowe pierwowzory swoich powieściowych bohaterów.

„Trędowatą”, która przesądziła, a nawet rzuciła cień na całą jej twórczość literacką, pisała przez parę lat. Nie marzyła przy tym, aby zostać pisarką. Odczuwała tylko — jak to żartobliwie określiła — „ten nieszczęsny mus bazgrania”.

O wydaniu tej powieści zdecydował przypadek, albo szczęśliwy zbieg okoliczności. Otóż, jej stryj, Józef Mniszek-Tchorznicki — znany warszawski lekarz, który wprowadził obowiązkowe szczepienia przeciwko ospie, żyjący od czasów studiów w zażyłej przyjaźni z Bolesławem Prusem, pokazał mu rękopis swojej bratanicy. Pradziadek z kolei, zachęcony pochlebną opinią tak znakomitego, literackiego autorytetu, sfinansował pierwsze wydanie tej powieści.

O spotkaniu młodej debiutantki ze sławnym pisarzem czytałam we wspomnieniach Babci jako o „jednym z najwznioślejszych przeżyć”. Uskrzydlona pierwszym sukcesem wydawniczym zdecydowała się na dobre poświęcić pracy literackiej. Gdy po powtórnym zamążpójściu została żoną obywatela ziemskiego, Antoniego Rawicz-Radomyskiego, na swoim koncie miała już kilka nowych książek.

* * *

Kuchary — wspomina Mama — na zawsze pozostaną w mojej pamięci jako cudowny, szczęśliwy dom rodzinny.

Do tego dużego majątku, z pięknym białym dworem, otoczonym starym parkiem i sadem owocowym, przenieśli się dziadkowie z mniejszej posiadłości Rogale, kiedy na świecie były już kolejne dwie córki-bliźniaczki.

Twoja Babcia była wyrozumiała, kochająca i troskliwa. Dbała nie tylko o nasze wychowanie, ale i przyjemności. Czytała nam często książki, opowiadała o świecie. Jednak większą część dnia spędzałyśmy pod opieką niani. Wówczas wiedziałyśmy, że twoja Babcia pisze. Pamiętam, jak wszyscy chodzili na palcach, kiedy drzwi od różowego buduarku były zamknięte. Powtarzano nam, że musimy zachowywać się cicho i nie przeszkadzać Mamie w pracy. A pisała do późna w nocy, nieraz i do białego rana.

Dziadek był ślepo w niej zakochany. Sam zajmował się sprawami majątku. Imponowało mu, że jego żona jest znana i popularna; że „pisze piękne książki”. W tym czasie wydała już większość swoich powieści. Wciąż pisała i pisała. Wydawcy naglili, gdyż książki rozchodziły się błyskawicznie. Posyłała do Kijowa, Warszawy, Wilna, Poznania coraz to nowe tytuły. W ocenie swych prac zdana byla wyłącznie na siebie.

Pamiętam — mówiła Mama — jak twoja Babcia wieczorami czytała nam świeżo napisane rozdziały, ale my nie byliśmy obiektywni. Bardzo pobieżnie robiła korekty, gdyż teksty wyrywano jej niemal spod pióra. A potem, gdy przychodziła prasa z niepochlebnymi recenzjami, płakała. Ale z natury swej była pogodna i pełna humoru. Brylowała elokwencją i dowcipem, więc zapraszano ją na wszystkie przyjęcia i uroczystości. Wygłaszała okolicznościowe toasty, recytowała wiersze. Nasz dom słynął w sąsiedztwie z gościnności. Pamiętam, jak w letnie miesiące bywało u nas pełno przyjezdnych, którzy całymi tygodniami mieszkali w Kucharach. Wesoło było wtedy, grało się w tenisa, pływało łódką po stawie, śpiewano wieczorami w salonie. Ale gdy przebywała w Kucharach sławna Wanda Wermińska tylko jej śpiewu słuchano. Lubiły tutaj przyjeżdżać znane wówczas pisarki — Helena Pajzderska (ps. Hajota), czy Zuzanna Rabska. Gościem bywał także Jarosław Iwaszkiewicz; dobrze się też czuli sąsiedziziemianie. Babcia wówczas sama rozporządzała menu, zajmowała się dekoracją stołu, robiła piękne bukiety.

Jednak nie tylko życie towarzyskie i pisanie wypełniało jej czas. Zajmowała się również działalnością społeczną i charytatywną. Była przewodniczącą Koła Ziemianek, założyła szkołę, koło teatralne, ochronki dla dzieci wiejskich. Jeździła z odczytami po wsiach. Pomagała biednym i potrzebującym. Jeszcze w Rogalach podczas I wojny światowej w swoim domu udzielała opieki rannym żołnierzom.

* * *

Uwielbiała długie, samotne spacery po parku. Twierdziła, że kontakt z naturą oraz gra na fortepianie dają jej natchnienie. Całymi godzinami, szczególnie ulubioną, szarą porą, grała sonaty Beethovena lub utwory Chopina. Często byłam jej wierną słuchaczką siedząc cichutko na kolanach ojca. Pamiętam też, jak w okresie świątecznym grała kolędy, a zebrani w salonie domownicy i goście śpiewali.

Ten zwyczaj do dziś podtrzymuje moja Mama, gdy każdego roku w wieczór wigilijny zbiera się u niej w Warszawie trzypokoleniowa rodzina.

Była bardzo wrażliwa, a nawet egzaltowana, stąd i jej niebywała fantazja twórcza oraz język, jakim posługiwała się w swoich książkach. Każde marzenie, przeżycie, zauroczenie, gdy przelała na papier, zamieniało się – jak sama mówiła – w wartki potok skrzydlatych słów i kwiecistych opisów. Bardzo silnie przeżywała swoje porażki, a towarzyszyły one jej odkąd wydała pierwszą powieść. Krytycy często zatruwali ją złośliwościami, a czytelnicy i wydawcy pilili o nowe książki. Literaci — Słoński czy Gomulicki — powściągliwie, ale na ogół przychylnie traktowali jej twórczość. Antoni Lange, poważne pióro tego okresu, nazwał Babcię „spadkobierczynią sławy pani Rodziewiczówny”.

Nie odmawiano jej „iskry bożej” i niewątpliwych zdolności, zachęcano do dalszej pracy, ale krytykowano zbyt kwiecisty styl i niedopracowanie tekstów. Babcia, czytając recenzje, często przyznawała im racje, ale cóż, skoro pióro „zawsze przeistaczało się w niesfornego wierzchowca, który nieokiełznany targał przez dwa tomy”.

Przyjeżdżała do Warszawy odwiedzać nas w klasztornej szkole sióstr Nazaretanek. Mieszkała zawsze w hotelu. Zabierała nas na zakupy do Braci Jabłkowskich, prowadzała do opery, teatru, kawiarni. Nigdy nie bywała jednak w modnych wówczas salonach literackich, chociaż korespondowała z Nałkowską, Rodziewiczówną, Makuszyńskim. Nie zabiegała o względy krytyków, nie udzielała wywiadów. Kiedy odbyła się w Warszawie długo zapowiadana i z niecierpliwością oczekiwana premiera „Trędowatej” z Jadwigą Smosarską w roli głównej, Babcia chcąc zachować incognito wyszła z kina przed końcem filmu. Na inne premiery sfilmowanych swoich powieści w ogóle już nie pojechała. Ucieszyła ją natomiast uroczystość w warszawskim PEN-CLUB-ie przy okazji szesnastego wydania „ Trędowatej”, kiedy to Janusz Ossendowski wręczył jej okolicznościowy, złoty sygnet na którym wygrawerowano sentencję: PER ASPERA AD ASTRA.

„Cierniową drogę”przepowiedział Babci już Bolesław Prus, jej — jak mawiała — literacki ojciec chrzesny.

Zupełnie nie potrafiła zadbać o swój literacki image, jak i należne profity z kolejnych wydań książek. Pieniądze — jak mawiała — ze swej literatury przeznaczała na książki, eleganckie drobiazgi, podróże, które również były jej wielką pasją oraz działalność charytatywną.

— W1931 roku zmarł dziadek i ponownie została sama. Nadszedł dużo smutniejszy okres jej życia — wspomina Mama. — Pozbawiona jego opieki, sama musiła zająć się wszystkimi sprawami związanymi z prowadzeniem majątku. Borykała się z kłopotami dotąd jej obcymi. Obie starsze córki powychodziły za mąż; my byłyśmy w szkole w Warszawie. Coraz mniej pisała, wycofała się z towarzystwa. Zdawała już sobie sprawę, że powoli kończy się nie tylko jej kariera literacka. Zaczęła podupadać na zdrowiu, kiedy jeszcze szkicowała swoją ostatnią powieść.

Ostatnie sześć lat życia to już ciężka, nieuleczalna choroba. — Choroba Babci, jej początek — wspomina Mama — to jakby wątek z jej powieści. Bardzo emocjonalnie przyjęła wiadomość o śmierci w katastrofie samochodowej królowej belgijskiej, Astrid. Zemdlona, upadła. Doznała wylewu, który spowodował częściowy paraliż.

Wysiedlona z Kuchar przez Niemców, zmuszona była zostawić dom, do którego już nigdy nie wróciła. Sparaliżowana, z niezbędnymi jedynie rzeczami, dotarła na wozie wraz z córkami do rodzinnego majątku Sabnie. Tam serdecznie zaopiekowała się nią jej młodsza siostra. To były już ostatnie lata chorej Babci. Smutna i nieszczęśliwa, nie doczekała sędziwego wieku. Do końca pielęgnowana przez siostrę i córkę, zmarła w Sabniach 18 marca 1943 roku. Spoczywa na cmentarzu rodzinnym w Zembrowie koło Sokołowa Podlaskiego.

* * *

Helena Mniszek napisała blisko dwadzieścia powieści, nowel, a także baśń opartą na motywach mitologicznych. Wszystkie one miały przed wojną po kilka, a „Trędowata” i „Ordynat Michorowski” — kilkanaście edycji, i to tak znanych oficyn wydawniczych, jak Idzikowski w Kijowie, Gebethner i Wolff w Warszawie, Rzepecki w Poznaniu.

Najbardziej znane powieści: „Trędowata”, „Ordynat Michorowski” i „Gehenna”, doczekały się ekranizacji. „Trędowatą” nakręcono dwukrotnie, a odtwórczyniami głównej roli były największe gwiazdy — Jadwiga Smosarska i Elżbieta Barszczewska.

Po wojnie z oficjalnym przyzwoleniem podrwiwano z Babci książek. Jednak legenda „Trędowatej” była żywa, a powieść wciąż zaznaczała swoją obecność. Początkowo krążyła w ręcznych odpisach, później drukowana w odcinkach przez różne „popołudniówki”, doczekała się kabaretowych pastiszów, kolejnego książkowego wydania, tym razem przez Wydawnictwo Literackie, a także adaptacji telewizyjnej oraz nowej, trzeciej z kolei wersji filmowej.

Jedni nad nią płakali, inni się śmiali.

Moja Mama, jak niegdyś Babcia, broniła się przed prasą, nie chciała udzielać wywiadów. Wyjątek uczyniła dla znanej autorki i dziennikarki, Barbary Wachowicz, której ciepły stosunek do Heleny Mniszek i jej książek wzbudzał sympatię i zaufanie. Dlatego też jedynie ona nakłoniła Mamę do wspomnień, które poparte rodzinnymi zdjęciami przybrały formę pięknego reportażu zamieszczonego w miesięczniku „Ty i ja” oraz książce „Malwy na lewadach”.

Niewiele udało się zachować pamiątek z Kuchar. Trochę rodzinnych sreber, niektóre z książek Babci, ów pamiątkowy sygnet, zdjęcia. Razem z listami i różnymi zapiskami Mama przechowała także pożółkły rękopis jej ostatniej, naszkicowanej zaledwie powieści.

* * *

Książki Heleny Mniszek powróciły na księgarskie lady. Ich poczytność zapewne sprawiła, że pośród „autentyków” znalazł się „Smak miłości”, której to książki Babcia nigdy nie napisała, a „Trędowata”, jako pierwsza na polskim rynku wydawniczym, doczekała się aż dwóch wersji dalszego ciągu. Jej główna bohaterka, Stefcia Rudecka „ożywa” bądź cudownie się odnajduje, a jej losy, wspólne oczywiście z ordynatem Michorowskim „ciągną” w nieskończoność różnego rodzaju naśladowcy stylu mojej Babci.

Pamiętam jak płacząc przy jakże wzruszającym opisie śmierci Stefci nie mogliśmy darować naszej Mamie takiego zakończenia. Czyż nie mogła szczęśliwym małżeństwem udowodnić arystokratycznej sferze niedorzeczności jej zarzutów? Ileż w tej sprawie odebrała listów od czytelników. Wszyscy mieli do niej o to pretensje... Babcia zdecydowanie jednak obstawała przy tragicznym zakończeniu napisanego przez siebie romansu. Za dalszy jego ciąg uważała opisane w „ Ordynacie Michorowskim ” samotne życie jej bohatera. Stefcia na zawsze miała pozostać żywa jedynie w sercu narzeczonego, a przypominać miał mu ją stale tylko jej portret.

W ostatnich latach przedrukowano prawie wszystkie książki Babci. To ostatecznie przekonało Mamę, żeby przekazać mi rękopis ostatniej powieści. Doprowadziłam dzieło Babci do końca. Oddając „Słońce” w ręce sympatyków jej twórczości mam nadzieję, że i ta powieść dostarczy im podobnych wzruszeń jak poprzednie książki Heleny Mniszek.

Maria Darkiewicz

Słońce

Подняться наверх