Читать книгу Słońce - Helena Mniszkówna - Страница 7

2

Оглавление

W zamku na Szternbergu krzątano się żwawo, kończąc ostatnie przygotowania. Młodszy brat Radosława, Brunon Szternberg-Ulmski przyjechał o świcie ze swego Okrzosewia i wszędzie było go pełno. Sprawdzał, żartobliwie krytykował i śmiał się. Śmiech jego był szczególny, lekko ironiczny.

— Gdyby Zuzanna miała poślubić zamek na Szternbergu to byłaby zupełnie zadowolona — zauważył sarkastycznie.

Koniuszy z Okrzosewia, ulubieniec Brunona, zerknął porozumiewawczo w jego stronę. Tylko stary, dobroduszny Kaszub Drymba, zarządca zamkowy, zwiesił smutno głowę.

— Gdzie jest twój pan, dziadku? — zapytał go Bruno.

— Pracuje, bardzo pracuje...

Brunon zaśmiał się znowu.

— Nawet dziś? Ha... woli widać bibułę niż pannę. Knotte, idziemy do stajni. Ech, w Okrzosewiu mam konie dobre, ale tu są... cesarskie.

Koniuszy von Knotte ze źle tajoną niechęcią zerknął spode łba.

— No, tu są bardzo piękne okazy, tylko...

— ... straciły kurs — zaśmiał się Bruno. — Ale cóż, jest wyraźna dyspozycja tego starego grzyba Grzegorza, aby na stacji oczekiwały limuzyny. Najwidoczniej chodzi mu o olśnienie Zuzanny zewnętrznym blaskiem Szternbergu.

— Ha!... Trzeba oślepić narzeczoną świetną łupiną rezydencji zanim ujrzy jej zawartość — szydził Knotte.

— Narzeczonego — dokończył Brunon — ten słodki obiekt przyszłych rozkoszy. Ciekawe!...

Weszli do stajni i oglądali konie. Knotte krytykował wszystko i dogadywał stangretowi. Wreszcie siadł na stołku jak na koniu i zapytał:

— Jakże smakowało panu śniadanie tego nowego kucharza? Prawda, że wyborne? Muszę przyznać, że tylko ja mogłem takiego wyszukać. Drogi, bo drogi, ale to podobno arcymistrz od strasburskich pasztetów.

— Wabią Zunkę także i na gęsie wątróbki — pokpiwał Bruno.

— Ale menu sam zadysponowałem i wykwintnie ułożyłem — kończył Knotte. — Gdzieżby tam Radosław, albo Drymba, albo jakaś tam Melisia...

— Wyobrażam sobie, jaka to będzie uczta — drwił dalej Bruno. — A co mówią w miasteczku i okolicy o tej szternberskiej, a raczej horelskiej fecie?

— Ogromne wrażenie — śmiał się Knotte. — Tym większe, że nieoczekiwane. Hrabia Radosław Szternberg-Ulmski żeni się z hrabianką tegoż samego nazwiska, kuzynką z linii małopolskiej. Wieść zdumiewająca. Wielu nawet sądziło, że fałszywa.

— Wszakże wiedzą, że Radosław jest głównym spadkobiercą tutejszej fortuny, no i małopolskiej in spe.

— Tak, ale dziwi sam fakt, że znalazła się kobieta dość odważna, aby zostać żoną Rittera Radosława, to istotnie ciekawe — mówił Knotte.

— A może „leci” na jego uczoność, przyszłą sławę — rzekł Brunon zamyślony.

— To nie to, tylko kobiety są wszędzie jednakowe, łase na bogactwo. Największą sensację wywołała wieść, że narzeczeni nie znają się dotąd i że ślub ma się odbyć na zamku w szkarłatnej kaplicy.

— No, to tradycja rodowa, ogólnie znana. Wszyscy Szternbergowie na tym tu zamku uszczęśliwiali swoje połowice.

— A gdy się dziś zobaczą...

— Chciałeś powiedzieć, Knotte, gdy młoda i hoża dziewczyna zobaczy tego zacnego mola książkowego... ha, stwierdzimy wówczas, do jakiego stopnia ten „arcymądry” pomysł Grzegorza okaże się genialny.

— Czy to rodzony dziad hrabiego?

— Jakiś tam stryjeczny brat dziada Piusa — machnął ręką Bruno. — Ale my już nie nosimy tytułu kupionego w Wiedniu przez małopolską linię z Grzegorzem na czele. Dlatego powtarzałem ci, aż do znudzenia, żebyś nas nie tytułował. Tego tylko Grzegorz kategorycznie żąda, ten „augur rodzinny” najmądrzejszy z osłów. Od trzech pokoleń układa małżeństwa Szternbergów i surowo przestrzega paranteli i praw obowiązujących w tej paradnej rodzinie, aby kosztem najstarszego syna krzywdzić młodsze rodzeństwo. Wyjątek raczył jedynie przyznać młodszemu potomkowi tego „archanielskiego” rodu, gdyby starsze od niego były siostry.

— I skutkiem tego ród Szternbergów rośnie i jest tak możny.

— Sprawiedliwość jednakże nakazuje splendory te zawdzięczać trochę Ulmskim.

— Jakim sposobem?

— O, Knotte, widzę, że nie znasz naszej historii. Przeto nie nawijaj się pod rękę Grzegorzowi. Objaśnię cię jednak dla twojego bezpieczeństwa, że jakiś tam praszczur, mądry chłop, ożenił się z ostatnią z rodu Ulmskich. Za olbrzymie wiano przodek nasz zobowiązał się połączyć oba te nazwiska. Stąd Szternberg-Ulmscy. A potem już długa lista koligacji i powinowactw. Tylko ostatnie małżeństwo w tym kolosalnym rodzie niezbyt się udało. Alfred bowiem, ojciec Zuzanny, popełnił mezalians, a bogata i pretensjonalna parweniuszka, z którą się związał, nie sprostała wysokim aspiracjom augura. Nawet dość znaczny posag nie ozłocił duchowo tej damy o instynktach i przyzwyczajeniach prostaczki. Teraz więc Grzegorz chce naprawić to niedopatrzenie. Ale i tu niezupełnie jest wszystko w porządku. Zresztą pomysł małżeństwa Zuzanny z Radosławem ma za główny cel połączenie dwu fortun — pomorskiej i małopolskiej. Hrabianka staje się przeto ofiarą polityki rodowej.

— Może nie będzie ofiarą?...

— Tak sądzisz, Knotte? A no, zobaczymy! Mnie to zresztą niewiele obchodzi — powiedział Brunon z wyraźnym rozdrażnieniem. — Czas już. Brama gotowa? — rzucił w stronę wchodzącego Drymby.

— Tak jest, ubrana w barwy herbowe i kwiaty, wedle rozkazu — wykrztusił Drymba z grymasem.

Bruno śmiał się na całe gardło.

— Ha, ha, ha... A Radosław pracuje... pracuje... pracuje. Nawet nie wie, co się tu dzieje.

Znowu zwrócił się do Drymby.

— Limuzyny?!

— Oczekują.

— Przygotowania do iluminacji?!

— Zakończone.

— Chodź więc, Knotte, idę się ubierać.

— Czy rzeczywiście hrabia Radosław nie jedzie na spotkanie z narzeczoną? — spytał koniuszy.

— Nie, ujrzą się dopiero w sali arrasowej wedle ceremoniału zarządzonego przez augura — odpowiedział Bruno z patosem.

— Czy to dla wzmocnienia efektu?

— Tak, dla wywołania silniejszego wrażenia u narzeczonej.

— Wiem, że hrabia Grzegorz wydał polecenie burgrabiemu zamku, aby powyciągał ze skrzyń stare sukna purpurowe, najstarsze liberie marszałka dworu i kamerdynerów, laskę marszałkowską i różne tego rodzaju zabytki — śmiał się Knotte.

— Grzegorz chciał nawet, aby starożytne moździerze ze zbrojowni grzmiały na powitanie Zuzanny i aby warczały bębny straży honorowej przy bramie. Ale nie spełniłem rozkazu. Nie chcę ośmieszać Radosława i Szternbergu, a przede wszystkim siebie. A że Radosław nic nie wie, co się dzieje, bo zapracowany, i jak zwykle w takich przypadkach, nieprzytomny, więc ja na swoją odpowiedzialność byłem nieposłuszny. Uchybiłem obowiązkowi lojalności.

W piwnych oczach Brunona błysnął złośliwy płomień.

— Wyobrażam sobie jego wściekłość i obrazę majestatu. Niech w Horelach, skoro ma ochotę, urządza tego rodzaju przedstawienia. Szternberg za poważny na takie szopki. — Drymba — zawołał — pamiętaj, aby twój pan był ubrany w porę i oczekiwał w arrasowej sali. Żeby nie było, gdy przyjadą, takich niespodzianek, że pan z nosem w książce.

— Jak zwykle — machnął ręką Knotte.

— Tak, jak zwykle, a dzisiejszy dzień wcale nie zwykły.

Bruno zwrócił się do stangreta:

— Konie i ekwipaże żeby były gotowe. Wierzchowce również i dojeżdżacze do chartów. Jutro pierwsze polowanie par force.

— Czy i to polowanie wedle dyrektywy hrabiego Grzegorza? — dopytywał się Knotte z lekką ironią.

— Nie, to mój własny pomysł. Trzeba ci bowiem wiedzieć, że hrabianka ma zamiłowanie do sportów — podobno jeździ konno jak kawalerzysta, świetnie prowadzi samochód, wiosłuje, pływa, a także nieźle sobie radzi z nartami i łyżwami. Cóż jeszcze chcesz? Wybornie przy tym strzela dziki i bażanty. Jutro będę asystował przyszłej bratowej. Trzeba jej jakoś umilić to oczekiwanie na małżeńskie rozkosze z Radosławem.

— A hrabia narzeczony będzie towarzyszył?

— Niechybnie w ekwipażu.

— A może tak rozgorzeje, że dosiędzie wierzchowca — rzekł Knotte i niepewnie spojrzał na rozdrażnionego Brunona. — Zapewne taka wycieczka miłą nie będzie dla starszego Rittera.

— Lecz dla Zuny na pewno przyjemną rozrywką. Reszta mnie nie obchodzi — rzekł Bruno.

— Czy zna pan kuzynkę osobiście?

— Nie, nie widziałem jej ani razu. Tak samo jak Radosław.

— Może jednak z fotografii? Ładna?

— Nie widziałem nawet jej podobizny. Przecież to wszystko stało się tak nagle. Obie zaś rodziny od dawna nie utrzymywały stosunków przez jakieś stare waśnie. Nie wiem zresztą, bo mnie to wszystko zawsze mało obchodziło.

— No, jeśli tak, to hrabianka może i do narzeczonego podobna...

— Ha... A to byłby kapitalny dowcip augura. Wiesz, Knotte, że jesteś nawet zabawny, bo takie przypuszczenie... Zuna jest bardzo młoda, to wiem, podobno ładna i hoża, jak prawie każda w młodości. Taką mogła być kiedyś i jej matka. Zdaje się, że na urodę tej parweniuszki poleciał hrabia Alfred. Chciał odświeżyć krew.

— To tak, jakby do szampana dolać wódki...

— A tak, do szampana okowity. Co z tego wyszło — zobaczymy.

*

Słońce

Подняться наверх